Co za wspaniała pogoda – pomyślałam, leżąc jeszcze w łóżku. Zero pośpiechu, ciepłe promienie za oknem, błoga cisza wokół. Mogę spokojnie zjeść śniadanie, pospacerować po ogrodzie.
Zrobiłam sobie kawkę i wyszłam na zewnątrz. W domu nikogo nie było. Henryk wyjechał służbowo i miał wrócić dopiero za kilka dni, nasze dzieci już dawno się wyprowadziły. Na początku było mi bez nich trudno, ale z czasem zaczęłam doceniać uroki emerytury – spokój, otaczający las, pobliskie jezioro i nasz dom, który wspólnie z mężem postawiliśmy. Dzieci czasami nas odwiedzają, lecz przeważnie jesteśmy we dwójkę.
Sąsiedzi ciągle byli głośno
Siedziałam wygodnie w fotelu na ganku, gdy nagle usłyszałam potworny krzyk. Nie był to byle jaki hałas – brzmiało to tak, jakby wyła syrena. Nie był jednak wóz strażacki, a dziecko naszych sąsiadów. Matko jedyna, co za koszmar! Dopiero co się sprowadzili – minęły może cztery tygodnie, a już awantura za awanturą. On ciągle krzyczy na żonę, ona nie pozostaje mu dłużna, a do tego jeszcze to dziecko.
– Przestań się denerwować – powtarzał Henryk za każdym razem, gdy ze złością zamykałam okno, nie chcąc tego słuchać. – Przecież to normalne, że maluch płacze.
– No dobra, ale rodzice? – odpowiadałam.
– Przecież to nie nasza sprawa. Pewnie mają jakieś nieporozumienia – starał się mnie uspokoić.
Nie chciałam się zaprzyjaźniać
Niestety, ciągły krzyk naprawdę mnie męczył. I pomyśleć, że liczyłam na ciszę w tej okolicy! Wszystko się zmieniło, gdy firma deweloperska wykupiła pobliskie tereny i wybudowała tam osiedle. No i oni akurat trafili do jednego z tych domów. Nie powiem, starali się nawiązać dobre relacje z sąsiadami. Któregoś dnia przyszła do nas ta kobieta z ciastem. Chciała się zaprzyjaźnić, lepiej poznać, więc wypytywała nas o różne rzeczy.
Naprawdę starałam się być miła. Zrobiłam kawę, uśmiechałam się. Zniosłam jakoś jej wizytę, dyskretnie patrząc co chwila na jej dziecko, ale z zapałem zwiedzało nasze podwórko. Tak naprawdę marzyłam jednak o chwili spokoju bez dziecka, które kręci się dookoła. W końcu należał mi się odpoczynek, prawda? Przecież już dawno wychowałam własne dzieci...
Byłam zła
Dziecko właśnie wyło, bo płaczem tego nazwać nie można. Mogłam zapomnieć o relaksie. Niezadowolona wróciłam do mieszkania, zamknęłam okna i zadzwoniłam do męża.
– Czemu jesteś taka zdenerwowana? – spytał od razu, gdy odebrał.
– Bo musiałam wrócić do domu mimo tego, że jest wspaniała pogoda – powiedziałam ze złością.
– Dlaczego? Co się stało? – pytał.
– Dzieciak sąsiadów znowu urządza koncert.
– No ile można ci to tłumaczyć, Lusia... – westchnął z rezygnacją. – Przecież to małe dziecko. Zapomniałaś już, jak nasze się darły?
– Doskonale to wszystko pamiętam. Ale do cholery, czy oni nic nie mogą na to poradzić? – zdenerwowałam się. – Cała okolica nie może spać, a jeszcze nawet dziesiąta nie wybiła!
– Odpuść sobie... Po co się denerwować. To przecież tylko... – chciał mnie uspokoić.
– Tak, domyślam się. Małe dziecko, więc może robić co chce! Dobra, nie chce mi się już o tym dyskutować – wzięłam głęboki wdech. – Opowiedz mi lepiej, co u ciebie słychać.
Zaczęliśmy rozmawiać o biznesowych sprawach mojego męża – umowach, klientach, różnych zobowiązaniach. Emocje powoli zaczęły ze mnie schodzić.
Zaprosiłam sąsiadkę na kawę
Jak skończyliśmy rozmowę, zaparzyłam sobie kolejną kawę i poszłam do ogrodu. Zabrałam ze sobą sekator – chciałam przyciąć róże. Robiłam to szybko, co sprawiło, że poczułam się trochę lepiej. Do tego hałasy ucichły, co naprawdę mnie ucieszyło. W pewnym momencie – choć zazwyczaj nie lubię wtykać nosa w nie swoje sprawy – podeszłam do ogrodzenia i zerknęłam co się dzieje.
Podczas gdy mały Antoś bawił się w piaskownicy, jego mama... Kiedy to zobaczyłam, zrobiło mi się naprawdę przykro. Na ławeczce siedziała zapłakana kobieta – łzy płynęły z jej oczu strumieniami. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić – podejść czy może jednak odpuścić? Patrzyłam na nią jeszcze przez chwilę, ale w końcu nie dałam rady dłużej się powstrzymywać.
– Dzień dobry – zawołałam, uśmiechając się, a ona natychmiast wytarła oczy.
Była wyraźnie zawstydzona.
– Dzień dobry, pani Luizo – odpowiedziała, ledwo wypowiadając słowa. – Piękna pogoda, prawda?
Spojrzałam na nią i zauważyłam, jak bardzo jest zmęczona. Miała bladą cerę, nieumyte włosy. W tym momencie przypomniałam sobie siebie sprzed lat – wyglądałam dokładnie tak samo.
– Co słychać? Dawno nie rozmawiałyśmy – starałam się być miła.
– Jakoś leci... – odpowiedziała ze zmęczeniem.
– Może napije się pani kawy? – spytałam. – Upiekłam też ciasto, całkiem dobre. Zapraszam. Proszę wejść, brama jest otwarta.
– Na pewno nie będziemy przeszkadzać?
– Ależ skąd, bardzo proszę wejść! – odpowiedziałam z uśmiechem.
Chwilę potem oboje byli u mnie.
– Może popracujesz ze mną przy roślinkach? – powiedziałam do dziecka.
– Tak! – zawołał z entuzjazmem.
– Poczekaj chwilę, dobrze? Zrobię najpierw kawę dla mamy, a tobie naleję soku i zaraz wszystko ci wytłumaczę.
– Dobra!
Po chwili pokazałam chłopcu, jak bezpiecznie używać nożyc ogrodowych i które gałęzie może przycinać. Szybko pobiegł w stronę krzaków, a my mogłyśmy usiąść wygodnie przed domem.
Była szczera wobec mnie
– Denerwuje, prawda? – powiedziała pani Helena. – Nie musi pani udawać, przecież sama wiem...
– Czasami tak – odpowiedziałam z uśmiechem. – Ale nic na to nie poradzimy. Mój mąż zawsze powtarza, że to przecież tylko dziecko. My już zdążyliśmy zapomnieć, ale przecież nasze dzieci były dokładnie takie same
– Problem w tym, że mój mąż tego nie rozumie... – w jej oczach znowu pojawiły się łzy. – Ciągle krzyczy, na dziecko i na mnie. Denerwuje się, że syn przeszkadza mu w pracy, że bez przerwy czegoś chce, że on chciałby zjeść coś innego, a tu znowu zupa z pomidorów... Dzisiaj się zdenerwował i...
– Powiedz, że nic wam nie zrobił? – poderwałam się zaniepokojona z fotela.
– Nie... Ale trzasnął drzwiami, wskoczył do samochodu i po prostu gdzieś pojechał. A zapowiadała się taka spokojna niedziela... Jutro powinnam pójść do lekarza, ale są wakacje, mały nie chodzi do przedszkola, więc nie dam rady.
Chciałam jej pomóc
Szczerze mówiąc, miałam wątpliwości. Dawno nie miałam do czynienia z małymi dziećmi. Do tego kompletnie nie wiedziałam, jaki jest Antoś. Ale jednocześnie naprawdę bardzo współczułam Helenie. Doskonale pamiętam, jak to jest być uwiązaną w domu.
– Niech pani jedzie, przypilnuję małego – powiedziałam bez zastanowienia.
– Naprawdę? – spojrzała na mnie zaskoczona.
– No ale...
– Wszystko będzie dobrze – ścisnęłam jej dłoń.
– Upieczemy szarlotkę. Mój mąż będzie w domu koło dwunastej, możemy się przejść. Chyba że boi się pani zostawić z nami synka.
– Skąd, wcale nie. On bardzo państwa polubił. Zwłaszcza że pan Henryk ciągle z nim rozmawia. Kiedyś Antoś przybiegł szczęśliwy, bo "dziadek" obiecał zabrać go na ryby. A wie pani, nam brakuje właśnie takich bliskich – dziadków czy rodziców z obu stron...
– To teraz macie chociaż sąsiadów. Już, wystarczy tego płaczu – odparłam zdecydowanie.
– Jutro z samego rana przyprowadzisz małego do nas. Ty za to masz wolne – idziesz do lekarza, możesz pójść do kosmetyczki, po prostu odpocząć. I nie chcę słyszeć żadnego "ale", dobrze? – przytuliłam ją mocno.
Ten dzień wszystko zmienił
Antoś był u nas już o ósmej. Zaczęliśmy dzień od wspólnego śniadania. Potem przyszedł czas na bajki i wspólne czytanie książeczek. Później poszliśmy do ogrodu zbierać jabłka, z których zrobiliśmy kompot. Koło dwunastej wrócił mój mąż i aż zaniemówił, gdy zobaczył małego Antka krzątającego się po naszym domu.
– Później ci wszystko wyjaśnię – wyszeptałam, obejmując go na przywitanie. – Najpierw się wykąp, a później pójdziemy na spacer..
Właśnie tego dnia wszystko się zmieniło. Antoś oficjalnie stał się częścią naszej rodziny. Kiedy Hela – bo tak się do niej zwracam od pewnego czasu – potrzebowała załatwić swoje sprawy, wyjechać gdzieś lub zwyczajnie odpocząć jak każda mama, jej synek spędzał czas u nas. Razem chodziliśmy po lesie, nad jeziorem, mój mąż uczył go różnych rzeczy.
Chłopiec całkowicie się zmienił w ciągu kilku miesięcy. Z ciągle płaczącego dzieciaka stał się pogodny i uśmiechnięty. Cieszyło mnie, gdy patrzyłam na tę przemianę, podobnie jak na zmiany w Heli.
– Słuchaj... – powiedziała do mnie pewnego dnia. – Pomogłaś nam obojgu wyjść na prostą.
– Co z tatą Antosia? – zapytałam.
– Rzadko go widujemy, pewnie kogoś sobie znalazł – odparła. – Ale nic mnie to nie obchodzi. Najważniejsze, że mały jest zadowolony i zyskał babcię.
– Że co proszę? – parsknęłam śmiechem.
– Tak cię nazywa! Twierdzi, że nikt nie piecze lepszych ciast! – zaśmiała się razem ze mną. – A mówiąc poważnie...– przerwała na moment. – Jeszcze raz ci dziękuję.
No i jak tu nie uronić łzy?
Luiza, 61 lat
Czytaj także: „Mąż zabraniał mi pracować i karał, gdy wydawałam za dużo kasy. Czułam, że muszę zerwać się z finansowej smyczy”
„Student za ścianą ciągle imprezował. Przestałam się czepiać, gdy czule przeprosił mnie w łóżku”
„Ta przebrzydła baba wparowała do mojego domu i zniszczyła mi życie. Wyjawiła rodzinna tajemnicę, na która nie byłem gotowy”