Dźwięk samochodu parkującego przed domem sprawił, że moje serce przyspieszyło. To oznaczało powrót Michała. Jednak nie chodziło o radość z powodu ujrzenia męża – wprost przeciwnie. Od dwóch godzin analizowałam wszystko, próbując przewidzieć, co dziś będzie powodem jego niezadowolenia. Niedługo potem pojawił się w kuchni i zajął miejsce przy stole.
Ciągle miał pretensje
– Są dzieci? – rzucił szorstko.
– Ania siedzi nad książkami w swoim pokoju – odpowiedziałam spokojnie. – Krzyś jest na basenie, a Mariusz na zajęciach muzycznych.
– No jasne, Anka jak zwykle w domu – prychnął niezadowolony.
Poczułam, jak zalewa mnie złość na te słowa. Przecież dziewczyna szykowała się do matury, ledwo miała czas na sen między nauką a dodatkowymi lekcjami.
– Masz coś na obiad? – wypalił jak zawsze.
Zostawiłam komórkę na blacie i w milczeniu podałam mężowi zupę. Kalkulowałam w głowie – nim skończy jeść, zdążą się ugotować kartofle. To kluczowa sprawa. Zdołasz to przeczekać – powtarzałam sobie w myślach. Po prostu musisz!
Źle wydawałam jego pieniądze
– Ile pieniędzy poszło dzisiaj? – usłyszałam pytanie, które jak zawsze wywoływało u mnie nieprzyjemny dreszcz.
Chciałam zmyślić jakąś kwotę, ale zdawałam sobie sprawę, że to bezcelowe. Jeśli chodziło o finanse, mój małżonek był prawdziwym mistrzem w liczeniu.
– Podobnie jak ostatnio – odparłam zachowawczo.
– No tak, znowu fortuna – mruknął niezadowolony.
– Wiesz przecież, że wszystko drożeje – próbowałam się usprawiedliwiać, choć sama nie rozumiałam dlaczego. – Poza tym...
– Zawsze ci powtarzam, że nie potrafisz gospodarować pieniędzmi – przerwał mi w pół zdania. – A na dokładkę wyrzucamy kasę na tego lenia! Po co w ogóle te dodatkowe lekcje!
Wiedziałam, że nadchodzi. Bywały dni, gdy odpuszczał, ale dziś najwyraźniej coś poszło nie tak w jego pracy.
– Rozliczysz się ze mną po jedzeniu – oznajmił stanowczo.
– Wiesz, musiałam kupić nową czapkę Mariuszowi, poprzednia gdzieś przepadła... – powiedziałam ze strachem, wiedząc, że to wystarczy, by go zdenerwować.
– Pokaż rachunki! – warknął. – I nie próbuj kręcić, bo i tak sprawdzę wszystkie dzisiejsze transakcje na koncie!
Kiedyś się cieszyłam, że nie muszę pracować
Przyznam szczerze, że na początku filozofia życiowa Michała trafiła do mnie. No i byłam po uszy zakochana w tym przystojniaku, więc łykałam wszystko, co mówił, jakby to była święta prawda.
Wychowałam się w rodzinie, gdzie rodzice nie szczędzili sił, by dać nam z bratem wszystko, co najlepsze. Do dziś pamiętam, jak mama ledwo trzymała się na nogach ze zmęczenia. Tata również harował, choć przynajmniej czasem znajdował chwilę, by spotkać się ze znajomymi na kieliszek. Za to mama poświęcała nam każdą wolną chwilę. Patrząc na to wszystko, często mówiłam sobie, że nie chcę tak żyć. Bo niby czemu mam się tak przemęczać? Zwłaszcza że jako kobieta i tak muszę ogarnąć dom po powrocie z pracy.
Nie mogłam się bardziej ucieszyć, kiedy narzeczony powiedział mi, że praca nie będzie mi potrzebna. Prowadzenie przedsiębiorstwa było rodzinną tradycją – jego tata miał swoją działalność, a on otworzył podobną, choć nie identyczną firmę. Planowali w przyszłości połączyć siły. Robiło to na mnie wrażenie, że mają tak przemyślane plany na przyszłość. U nas w domu było zupełnie inaczej – żyliśmy z dnia na dzień. Wszystko zależało od tego, czy tacie trafi się dodatkowe zlecenie albo czy mama dostanie ekstra pieniądze w pracy.
To nie była bajka
W domu Maćka panował idealny porządek. Jego mama, choć nie wyrażała wprost niezadowolenia, często sprawiała wrażenie przygnębionej. Początkowo nie mogłam zrozumieć jej nastroju – przecież miała spokojne życie, opiekowała się dziećmi i domem, bez dodatkowych zmartwień. Dopiero później sama zrozumiałam źródło jej smutku. Olśnienie przyszło w momencie, gdy zasugerowałam mężowi, że chętnie podjęłabym pracę, nawet w niewielkim wymiarze godzin. Codzienne przesiadywanie w czterech ścianach zaczynało mnie przytłaczać, brakowało mi zwyczajnych rozmów z innymi ludźmi.
Finansowo wiodło nam się całkiem dobrze. Z początku mieszkaliśmy w wynajętym lokum, aż w końcu mąż wybudował własny dom. Ale kiedy zaczęliśmy się wprowadzać, dotarło do mnie, że rzeczywistość mocno różni się od moich marzeń. Bo co z wysokich zarobków Michała, skoro on wiecznie kontrolował nasze wydatki i robił problem z każdej wydanej złotówki?
– To właśnie dzięki odkładaniu pieniędzy moi bliscy dorobili się majątku – mawiał często. – Powinnaś brać z nich przykład.
Czułam się jak w więzieniu
Gdy starałam się z nim rozmawiać i wyjaśniać, natychmiast reagował kłótnią.
– Jeśli coś ci nie pasuje, droga wolna – rzucił jednego razu, gdy usiłowałam wytłumaczyć mu, że wszystko w sklepach kosztuje. – Chciałbym tylko wiedzieć, jak dasz sobie radę na własną rękę.
Faktycznie, dobrze to ujął. Stworzył mi luksusowe więzienie i pozbawił samodzielności. Nie jestem przecież osobą bez kwalifikacji – mam wykształcenie kucharskie i dyplom z dietetyki. Problem w tym, że nigdy nie dano mi szansy wykorzystać tej wiedzy w realnym życiu. Związałam się z Michałem bardzo młodo, ledwo po dwudziestce, bez żadnego konkretnego doświadczenia zawodowego. Strach przed porażką i niepewność własnych możliwości sprawiły, że przyjęłam jego warunki. Mogłam pewnie postąpić inaczej, ale ostatecznie poddałam się jego woli.
Kłóciliśmy się o wydatki
Wieczór zakończył się standardowymi się pretensjami dotyczącymi moich wydatków.
– Dlaczego kupujesz tyle rzeczy na zapas? – irytował się Michał, studiując paragony. – Może lepiej zaopatrywać się według potrzeb?
– Kiedy robię zakupy na bieżąco, też ci to przeszkadza – odpowiedziałam spokojnym tonem.
– No bo wtedy kupujesz zbędne rzeczy! – popatrzył na mnie z wyrzutem. – Skąd ci to przychodzi do głowy?
– Słuchaj, to przecież ja ogarniam sprawy domowe – westchnęłam. – Wiem dokładnie...
– Nic nie rozumiesz! – uciął moją wypowiedź. W takich rozmowach prawie nigdy nie dawał mi dojść do słowa. – I nawet nie próbuj sugerować, żebym to ja poszedł do sklepu. To należy do twoich zadań. Jak ci się nie podoba, możesz szukać innego domu i faceta. Tylko zastanów się, który dureń zechce cię sponsorować.
Zalałam się łzami, kiedy wyszedł z pokoju. Kolejny raz zranił mnie swoimi słowami, bo coś mu się nie spodobało. Przynajmniej nie używał przemocy fizycznej.
Koleżanka miała gorzej
Ostatnio coraz częściej myślałam nad tym, co mówiła mi Kaśka – koleżanka ze szkoły średniej. Twierdziła, że nie mogę tak dłużej żyć. Spotykałyśmy się niezbyt często – obie miałyśmy ograniczone możliwości spotkań ze znajomymi. U niej sytuacja była podobna, a nawet gorsza. Poślubiła człowieka uzależnionego od alkoholu, który nie tylko ją maltretował, ale także podnosił rękę na ich dzieci.
Jak już dzieciaki były większe, zdarzały się chwile na spotkania i Kaśka mnie odwiedzała. Oczywiście tylko wtedy, gdy Michał był poza domem – od razu by się wkurzył, że za dużo sobie pozwalam. Aż pewnego razu wpadła do mnie i powiedziała, że była na komendzie zgłosić sprawę. Jej mąż dostał niebieską kartę i miał stanąć przed sądem za znęcanie się nad rodziną.
– Powiem ci szczerze, nie było łatwo – zwierzała mi się. – Ale już nie mogłam dłużej tego znosić, więc podjęłam decyzję.
– Jak on zareagował? – zapytałam.
– Chodzi za mną krok w krok i albo przeprasza, albo straszy, że się wyprowadzi – parsknęła śmiechem. – Droga wolna, nie będę go zatrzymywać.
Nie myślałam o tym
Zapadła cisza. Sączyła swoją herbatę, podczas gdy ja pogrążyłam się w ponurych rozmyślaniach.
– Musisz to zgłosić na policję – odezwała się znienacka Kaśka.
– Po co niby? – spojrzałam na nią zaskoczona. – Przecież on nie stosuje przemocy, alkohol też nie jest problemem. Nie mam podstaw.
– Wiesz co – zaczęła wyjaśniać. – Kiedy składałam zawiadomienie na Jurka, funkcjonariuszka pytała nie tylko o rękoczyny, ale też o przemoc psychiczną i finansową.
– Finansową? – nie kryłam zdziwienia.
– Sama byłam w szoku. Okazuje się jednak, że jak mężczyzna grozi odebraniem środków do życia, kontroluje każdy rachunek i upokarza cię, bo jesteś na jego utrzymaniu, to podlega karze. Dokładnie tak samo jak przemoc fizyczna czy słowne ataki.
– I niby jak mam to udowodnić? – jęknęłam zrezygnowana. – W twoim przypadku były wizyty lekarskie i dokumentacja. A co ja mam?
– Załatw nagrania – podsunęła. – To rada od funkcjonariuszki. Zarejestruj jego krzyki, pokazuj, jak cię traktuje, dokumentuj groźby związane z pieniędzmi i te teksty o twojej rzekomej nieporadności.
Gdy Michał już leżał w łóżku, wymknęłam się z komórką do łazienki. Uruchomiłam nagranie i usłyszałam nagranie dzisiejszej kłótni.
"– Pokaż rachunki! – warknął. – I nie próbuj kręcić, bo i tak sprawdzę wszystkie dzisiejsze transakcje na koncie!".
Przeszły mnie ciarki, gdy dotarło do mnie, co właśnie mówi. To było przerażające! Zresztą wszystko, co tego wieczoru wychodziło z jego ust, brzmiało koszmarnie. Dopiero po spokojnym odsłuchaniu nagrania zrozumiałam, jakim jest potworem. Myślę, że już samo to jedno nagranie wystarczyłoby, żeby to zgłosić, ale chcę mieć więcej dowodów. Nie powinno to potrwać zbyt długo. A kiedy przyjdzie odpowiednia chwila, odpłacę temu łajdakowi pięknym za nadobne.
Daria, 41 lat
Czytaj także: „Pokochałam żonatego faceta. Liczyłam na jego rozwód, ale byłam tylko zwykłą kochanką z delegacji”
„Rodzice stanęli mi na drodze do spełnienia marzenia. Matka odstraszała mnie od wesela wiejskimi zabobonami”
„Mąż uciekł do kochanki, a mnie i córkę porzucił jak stare graty. Bałam się wychodzić z domu, by nie spotkać go z inną”