Kiedy dziecko wyfruwa z rodzinnego gniazda i zaczyna mieszkać na swoim, to zwykle nie rozmyśla o ślubie czy potomstwie. Przynajmniej nie ja. Marzyłem, by rozkoszować się niezależnością, czerpać z życia pełnymi garściami i wydawać zarobione pieniądze. No i tak właśnie żyłem, korzystałem z uroków samodzielności.
Nie planowałem tego
Bardzo mi to odpowiadało. Nie planowałem zostać singlem do końca swoich dni, ale przyrzekłem sobie, że własną rodzinę założę dopiero długo po przekroczeniu trzydziestki.
Ta sielanka dobiegła końca w momencie, gdy moja dziewczyna Sylwia oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka. Wyznała mi to po upojnej, namiętnej nocy, którą spędziliśmy w domku naszego wspólnego przyjaciela. Byłem totalnie zaskoczony. Zawsze zapewniała mnie, że mogę się nie martwić, a tu nagle taka rewelacja.
– Jesteś pewna, że to ja jestem ojcem? – zerwałem się z łóżka.
– Jasne że ty. Kto inny? – zdenerwowała się.
– No i co teraz? – zapytałem zrezygnowany.
– Nic. Urodzę je.
– A co dalej?
– O co ci chodzi? Coś ci nie pasuje? – fuknęła.
– Ależ skąd, nic z tych rzeczy… – zacząłem się plątać.
– Spodziewałam się, że właśnie to usłyszę! – wykrzyczała i cisnęła we mnie poduchą.
Czułem lęk
Wsiadłem w samochód, wróciłem do swojego mieszkania i zalałem się w trupa. Zależało mi, żeby wyrzucić z głowy Sylwię, a szczególnie dzieciaka. Na moment przyniosło to efekt, ale krótkotrwały.
Kiedy alkohol przestał zamraczać mi umysł, wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Kolejne dni upłynęły mi na ciągłych rozterkach. Perspektywa bycia tatą napawała mnie lękiem, ale jednocześnie czułem, że mam obowiązek zaopiekować się dzieckiem, które dopiero miało przyjść na świat. Po wielu przemyśleniach w końcu podjąłem decyzję.
Sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer do Sylwii:
– Nie martw się, będę przy tobie. Wspólnie zajmiemy się wychowaniem naszego dziecka – oznajmiłem.
Godzinę potem poszedłem do rodziców i wszystko im powiedziałem. Jasne, że nie skakali z radości, że tak przypadkiem zostaną dziadkami, ale zadeklarowali, że jeśli będzie trzeba, to nas wesprą. Nie chodzi o to, żeby pilnowali szkraba, tylko żeby sypnęli kasą, gdyby zaszła taka potrzeba.
Pokochałem synka
Byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Moja kariera dopiero raczkowała, więc zarobki nie powalały na kolana. W zupełności wystarczało dla mnie samego, ale teraz mieliśmy być we trójkę. Wprowadziliśmy się do mojego lokum, ale bez oficjalnego związku małżeńskiego. Nosiłem się nawet z zamiarem poproszenia jej o rękę, lecz jej plany nie były zgodne z moimi. Doszła do wniosku, że na ten moment woli żyć w nieformalnym związku, bo to się bardziej kalkuluje.
– Samotnym mamom przysługuje więcej udogodnień. Łatwiej dostać miejsce w żłobku albo przedszkolu, łatwiej wywalczyć pomoc z opieki społecznej – wyjaśniała.
Teraz myślę, że wcale nie te profity miała na myśli. Zależało jej na zostawieniu sobie furtki, gdyby bycie mamą i życie u mojego boku przestało ją bawić.
Nasz synek Kubuś urodził się zdrowy. Od pierwszej chwili straciłem dla niego głowę, ale nie mogę tego samego powiedzieć o Sylwii.
Sylwia ciągle marudziła
Momentami odnosiłem wrażenie, że nie przepada za naszą pociechą. Co prawda opiekowała się maluchem i karmiła go, ale robiła to bez większego entuzjazmu czy czułości. Na dodatek non stop zrzędziła, że to na jej barkach spoczywa opieka nad dzieckiem przez całe dni.
– Tobie życie płynie po staremu. Idziesz do roboty, widujesz się z kolegami, cieszysz się wolnością. A co ze mną? Od świtu do nocy tylko przewijam i piorę. Mam tego powyżej uszu. Brakuje mi oddechu! – utyskiwała.
Nie było mowy, żebym zrezygnował z roboty i ją wyręczał. Ktoś musiał przynosić kasę do domu. A jak wracałem, to wcale nie siadałem przed telewizorem z piwkiem. Kąpałem małego, nosiłem go na rękach. Kiedy płakał w nocy, to też wstawałem. Może nie tak często jak Sylwia, bo musiałem się w końcu porządnie wyspać przed pracą, ale jednak.
Zaczęliśmy się kłócić
Nie byłem tatą od święta, ale ona w ogóle tego nie doceniała. Ciągle mi robiła o coś wyrzuty. Zacząłem zostawać po godzinach w robocie, byle tylko nie słuchać jej uwag. Ale to jeszcze bardziej ją wkurzało.
– Szkoda, że od razu nie oddałam Kuby do bidula! Przynajmniej miałabym choć odrobinę czasu dla siebie i trochę luzu – wydarła się na mnie kiedyś.
– A ja żałuję, że wpadłem z taką egoistką jak ty! Nie sprawdzasz się ani w roli matki, ani partnerki! – odpyskowałem.
Chwilę się zastanawiała.
– Słuchaj, chyba masz rację. W związku z tym niedługo uwolnię was od siebie. Dla waszego dobra – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Nie spodziewałem się, że faktycznie zrealizuje to, co zapowiedziała. Doszedłem do wniosku, że to tylko gadanie, aby wzbudzić we mnie lęk i sprawić mi ból.
Oblał mnie zimny pot
Kolejne dwa tygodnie upłynęły w miarę spokojnie. Sylwia jakby przygasła. Nie rzucała już na dzień dobry obelgami, nie wylewała z siebie ciągle tych samych pretensji i żalów. Byłem wniebowzięty. Sądziłem, że nareszcie uda nam się wieść normalne życie.
Tego dnia nie zapomnę do końca swoich dni. Rano poszedłem jak zwykle do roboty. Około godziny dwunastej usłyszałem telefon. Zerknąłem na ekran. Swego czasu dałem jej swoje namiary tak w razie czego.
– Musi pan czym prędzej zjawić się w domu – powiedziała zdenerwowana.
– Co się stało?
– Kubuś wyje wniebogłosy. Obawiam się, że coś złego mogło mu się przydarzyć.
Wystraszyłem się i nie rozumiałem, czemu dzwoni do mnie.
Sąsiadka była zaniepokojona
– Ale przecież Sylwia. Na pewno próbuje go jakoś uciszyć. Zdarza mu się być takim marudą… –wyjaśniałem.
– Sylwia dokądś poszła – przerwała mi sąsiadka.
– Jak to? – zdziwiłem się.
– A tak. Niedługo po tym, jak pan rano wyjechał, wyszła z domu, niosąc dużą torbę. Chciałam się dowiedzieć dokąd zmierza, ale nie zaszczyciła mnie choćby słowem – wyjaśniła kobieta.
– Jest pani absolutnie pewna, że nie wróciła do mieszkania?
– Tak, jestem tego całkowicie pewna. Cały czas patrzyłam z okna, czy wróci po małego, bo przecież zostawiła go samego.
– W porządku, dziękuję pani bardzo. Postaram się dotrzeć za jakieś pół godziny – wykrzyczałem do telefonu.
Nie mogłem pojąć, jak matka jest w stanie opuścić swoje sześciomiesięczne maleństwo. Nie znałem żadnej kobiety, która byłaby do tego zdolna. Co prawda, obiły mi się o uszy podobne historie, ale dotyczyły one narkomanek lub kobiet uzależnionych od alkoholu. Kompletna patologia i upadek moralny. W porównaniu z nimi Sylwia była istnym aniołem.
Nie wiedziałem, co zastanę w domu
Powiedziałem szefowi, że muszę wyjść i po chwili już siedziałem za kierownicą. Wybrałem numer Sylwii, ale bez skutku. Odbijałem się od poczty głosowej. Postanowiłem, że gdy wreszcie ją złapię, to powiem jej ostro do słuchu. Wtedy nawet nie myślałem, że odeszła na dobre. Sądziłem, że może pojechała na parę dni do koleżanki.
Gdy dotarłem do mieszkania, minęło już jakieś czterdzieści minut. Wleciałem po schodach na ostatnie piętro jak szalony. Pod drzwiami zobaczyłem sąsiadkę, która na mnie czekała. Przekręciłem klucz w zamku i oboje weszliśmy do środka. Kubuś leżał w łóżeczku, cały zapłakany i spocony. Chwyciłem go w ramiona i przytuliłem.
Porzuciła nas
Kątem oka dostrzegłem na stoliku jakiś list. W środku znalazłem krótką wiadomość:
„Wyjeżdżam daleko stąd. To korzystne rozwiązanie z dla nas wszystkich – mnie, Ciebie i Jakuba. Ufam, że poradzisz sobie z jego wychowaniem. Nawet nie próbuj mnie odszukiwać, Sylwia”.
– Panie Igorze, dobrze się pan czuje? Nagle zrobił się pan taki blady na twarzy – dotarł do mnie głos sąsiadki.
– Sylwia odeszła – z trudem wyrzuciłem z siebie te słowa.
– Jak to? Zostawiła synka?
– No tak…
– Eee, to niemożliwe. Na pewno do was wróci – starała się mnie podnieść na duchu.
– Nie sądzę. Zdecydowanie nie – odparłem.
– Niech pan to wszystko na spokojnie przemyśli. W tym czasie ja zaopiekuję się Kubusiem – zaproponowała.
Siedziałem w fotelu, nie wiedząc nawet, jak długo. Dwie godziny? A może dłużej? Byłem wkurzony na Sylwię jak nigdy. W myślach rzucałem w jej stronę najgorsze obelgi, jakie tylko przychodziły mi do głowy. Nie mogłem pojąć, jak była w stanie zrobić coś takiego. Próbowałem się z nią jeszcze skontaktować, ale za każdym razem włączała się poczta głosowa.
Potrzebowałem pomocy
W końcu zdecydowałem się wykręcić numer do swojej mamy. Kiedy usłyszała, co się stało, od razu wsiadła w auto i przyjechała do mnie.
– Jestem kompletnie skołowany – wyznałem.
– Spokojnie, na pewno znajdziesz jakieś wyjście z tej sytuacji. Dasz radę. Nie masz innego wyjścia. W końcu chodzi o twojego syna. Teraz to on jest priorytetem – stwierdziła. Jej słowa dodały mi energii do działania.
Od momentu, gdy dotarło do mnie, że nie mogę sobie pozwolić na rozczulanie się nad własnym losem i muszę stawić czoła temu, co przyniosło życie, upłynął już kwartał. Krok po kroku oswajam się z byciem tatą bez partnerki u boku i poznaję tajniki samodzielnego rodzicielstwa.
Bez mamy nie dałbym rady
Pomaga mi moja mama, która jest już na emeryturze. Chciałem poszukać jakiejś niani, ale mama nawet nie chciała o tym słyszeć. Oświadczyła, że dopóki wystarczy jej sił, to żadna obca kobieta nie będzie niańczyć jej wnuka i że ona przejmie obowiązki synowej.
Mama przychodzi do mnie w poniedziałek bladym świtem, nim zdążę wyjść do roboty, a wraca do siebie dopiero w piątek pod wieczór. Wiem, że ją tym obciążam, ale gdyby nie ona, to bym chyba zwariował. Przecież muszę zarabiać, a mojego szefa nie obchodzi to, że sam wychowuję dzieciaka.
Mama zajmuje się w ciągu dnia wszystkimi domowymi obowiązkami – przyrządza posiłki, robi pranie, dba o porządki, a także chodzi na zakupy, ale tylko te drobne, bo po większe sam jeżdżę do marketu. No i oczywiście przez cały dzień opiekuje się Kubą. Wieczorem ma chwilę wytchnienia przed telewizorem, a ja bawię się z moim szkrabem.
Nie wyszalałem się
Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że zamiast przesiadywać w knajpach albo balować całe noce będę zajmował się przewijaniem bobasa i odgrzewaniem obiadków, to bym go wyśmiał. Ale teraz tak wygląda moja rzeczywistość. Wcale nie jest mi z tym źle. Można powiedzieć, że nawet mi to pasuje.
Marzę o tym, by mój synek dorósł z mamą u boku. Kto wie, może niedługo zacznę rozglądać się za życiową partnerką? Nie liczę na to, że będzie nią Sylwia. Postawiłem już na niej krzyżyk. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie ona teraz jest i wcale nie mam zamiaru jej szukać. Już nawet złożyłem w sądzie pozew o odebranie jej praw rodzicielskich.
Oczekuję od niej tylko jednego – żeby dotrzymała danego słowa i już nigdy więcej nie wchodziła nam w drogę. Miała rację, kiedy mówiła, że tak będzie najlepiej. Zarówno dla Kubusia, jak i dla mnie.
Igor, 29 lat
Czytaj także:
„Marzyłem o dzieciach, ale moja żona ciągle była przeciwna. Gdy poznałem powód, z żalu niemal pękło mi serce”
„Żona trafiła mi się jak wygrana w totka. Sądziłem, że dba o mnie z miłości, lecz prawda była inna”
„Żona pomiatała mną jak sługusem, a ja tańczyłem, jak zagrała. Gdy kazała mi rzucić robotę uznałem, że dość tej farsy”