„Żona trafiła mi się jak wygrana w totka. Sądziłem, że dba o mnie z miłości, lecz prawda była inna”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
„Myślałem, że w końcu los uśmiechnął się do mnie. Bóg mi świadkiem, że po wszystkim, przez co przeszedłem, należał mi się promyczek szczęścia. Między nami układało się wspaniale, ale tylko do czasu. Cytując słowa Roberta Frosta: >>Wszystko, co złote, krótko trwa<<”.
/ 15.05.2024 21:15
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

Gdy człowieka opuszcza już wszelka nadzieja, niespodziewanie los uśmiecha się do niego. Myślałem, że pisane jest mi życie starego kawalera i gdy szansa na ożenek oddalała się coraz bardziej, w moim życiu niespodziewanie pojawiła się Lidia. Zakochałem się w niej po uszy i myślałem, że ona odwzajemnia moje uczucie. Nie miałem powodów, by w to wątpić, skoro stanęliśmy razem przed ołtarzem. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że uśmiech, który posłał mi los, nie był serdeczny, a szyderczy.

Kobiety nie zwracały na mnie uwagi

Nie jestem przystojny jak hollywoodzki aktor, ale na pewno nie odstraszam wyglądem. Może i mam lekki brzuszek, a na moim czole malują się zakola, ale niejednokrotnie słyszałem, że wyglądam całkiem do rzeczy. Jestem oczytany, nie brakuje mi obycia w towarzystwie i odnajduję się w rozmowie na każdy temat. Mam sporo zalet, ale kobiety nigdy nie stawiały się do mnie w kolejce.

Kiedy w szkole podstawowej moi koledzy zaczynali chodzić z koleżankami z klasy, ja dostawałem kosza za koszem. W liceum, gdy nadchodzi czas zdobywania pierwszych trochę poważniejszych doświadczeń, byłem sam jak palec. Na studiach zacząłem spotykać się z koleżanką z roku, ale nasz mały romans trwał zaledwie trzy tygodnie. „Waldek, fajny z ciebie chłopak, ale chyba nie jesteś dla mnie odpowiedni” – powiedziała mi na do widzenia. Dla nikogo nie będzie chyba zaskoczeniem, gdy powiem, że to ona rzuciła mnie, nie na odwrót.

Co mogę powiedzieć, niektórzy faceci po prostu mają w sobie to coś, inni – wprost przeciwnie. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. To nie tak, że nie próbowałem. Założyłem konto na każdym portalu randkowym. Przed trzydziestką randkowałem wręcz nałogowo, ale nigdy nie udało mi się doprowadzić do drugiego spotkania. Każda mówiła to samo: „Zadzwonię”. A mój telefon milczał.

Poświęciłem się pracy

W końcu dogoniła mnie trzydziestka. Wtedy zacząłem stopniowo odpuszczać, a żeby zagłuszyć ból samotności, rzuciłem się w wir pracy. Wtedy jeszcze byłem zatrudnionym na etacie agentem nieruchomości. Szło mi na tyle dobrze, że w końcu postanowiłem rzucić ciepłą posadkę i założyć własną firmę. To była dobra decyzja. Zacząłem zarabiać naprawdę duże pieniądze, a że nie miałem ich na kogo wydawać, inwestowałem. Z czasem pogodziłem się z losem samotnika, ale nie straciłem nadziei, że jeszcze uda mi się trafić na kobietę, która mnie pokocha.

Przed czterdziestką byłem już nieźle ustawiony. Może nie zaliczałem się do grona bogaczy, ale na pewno mogłem nazywać się zamożnym człowiekiem. Wtedy zdarzyło się coś, co wywróciło mój świat do góry nogami i pogrzebało resztki nadziei na znalezienie żony.

Wypadek pogrzebał resztki nadziei

To był styczniowy poranek. Jak zwykle o siódmej wyszedłem z domu, wsiadłem do samochodu i pojechałem do biura. Tym razem nie dotarłem na miejsce. Obudziłem się w szpitalu, skołowany i nieświadomy tego, co się stało. Gdy działanie leków przeciwbólowych osłabło na tyle, że mogłem porozmawiać z policją, dowiedziałem się wszystkiego.

– Wpadł pan w poślizg na łuku drogi. Pański samochód uderzył w betonowy przepust – wyjaśniał funkcjonariusz.

– Ostatnie, co pamiętam, to jak wyjeżdżam z garażu – przyznałem zgodnie z prawdą.

– Z relacji świadków wynika, że nie jechał pan z nadmierną prędkością i wydaje się, że pański samochód był sprawny przed wypadkiem.

– Oczywiście, że tak. Dwa miesiące temu wyjechałem nim z salonu.

– Przykro mi to mówić, ale teraz pojedzie pan nim tylko na złomowisko. Na lawecie, bo auto nie nadaje się do użytku.

– Co się właściwie stało? – dochodziłem.

– Z naszych ustaleń wynika, że to jeden z tych wypadków, w których nie ma winnych. Po prostu miał pan pecha. Koło trafiło na śliski fragment jezdni i pański samochód wypadł z pasa. Tak się czasami zdarza.

Tak się czasami zdarza? Dla mnie to żadne pocieszenie! W wypadku doznałem poważnego złamania obu nóg. Lekarze robili co w ich mocy. Przeszedłem cztery operacje, dzięki którym zachowałem częściową sprawność. Tylko częściową, bo od tamtej pory chodzę o kulach. Przestałem łudzić się nadzieją, że którakolwiek spojrzy jeszcze w moją stronę.

Najważniejszy był powrót do zdrowia

Po wypadku zacząłem zastanawiać się, co dalej ze sobą począć. Ograniczenia ruchowe nie ułatwiały mi wykonywania pracy. Musiałem spojrzeć prawdzie w oczy: „Waldek, będzie dla ciebie lepiej, jak skupisz się na rehabilitacji, a firmę po prostu sprzedasz”. I tak zrobiłem. O pieniądze nie musiałem się martwić. Miałem kilka mieszkań na wynajem i inne inwestycje, które nawet bez stałego dochodu zapewniały mi wygodne życie.

Nieobciążony presją prowadzenia firmy, mogłem skupić się na powrocie do zdrowia. Nie skorzystałem z rehabilitacji przysługującej mi w ramach świadczeń z ubezpieczenia zdrowotnego. Wybrałem prywatną klinikę, zatrudniającą najlepszych specjalistów. Moim przypadkiem zajęła się Lidia – młoda, bo na oko trzydziestokilkuletnia fizjoterapeutka.

Doceniałem, że nie łudziła mnie fałszywą nadzieją. „Już zawsze będzie musiał pan asekurować się kulami, ale możemy zwiększyć zakres ruchu stawów skokowych i ograniczyć dolegliwości bólowe” – wyjaśniła. Dobre i to, bo nie marzyło mi się do końca życia nosić w kieszeni buteleczkę z mocnymi proszkami przeciwbólowymi.

Nie robiłem sobie nadziei

Skłamałbym, gdybym powiedział, że Lidia nie zrobiła na mnie wrażenia jako kobieta. Miała piękne blond włosy, cudne zielone oczy i figurę modelki, a niebieskie ubranie medyczne, które zawsze nosiła w pracy, wspaniale podkreślało jej walory. Starałem się nie myśleć o niej jako o potencjalnej kochance. W końcu była moją fizjoterapeutką, a ja – jej pacjentem.

Poza tym kobiet jak ona nie patrzą na facetów takich jak ja. Moja wyobraźnia pracowała jednak na wysokich obrotach, a gdy nasza znajomość niespodziewanie wykroczyła poza jej gabinet, wskazówka wkroczyła na czerwone pole.

– Panie Waldku, dlaczego pan tu stoi na deszczu? – zapytała przestraszonym głosem, gdy wyszła z budynku kliniki.

– Taksówka się spóźnia. Kierowca miał tu być dziesięć minut temu. Wygląda na to, że muszę zamówić kolejną.

– Niech pan się nie wygłupia. Podwiozę pana.

Nie chcę robić pani problemu. Na pewno ma pani masę zajęć.

– Skończyłam już pracę. Zawsze jest pan moim ostatnim pacjentem. Zapewniam, że nigdzie ani do nikogo się nie spieszę, więc nalegam. Proszę tu zaczekać, pójdę tylko po samochód.

Od tamtej pory zwyczajem stało się, że po fizjoterapii Lidia podwoziła mnie do domu. Byłem jej za to wdzięczny. Nie za transport, a za towarzystwo. Facet w moim wieku, który nie pracuje i nie ma żony ani dzieci, czuje się samotny i choć taksówkarze to w większości świetni gawędziarze, to z nią rozmawiało mi się dużo przyjemniej.

Zdobyłem się na odwagę, by ją zaprosić

– Cóż, to chyba nasze ostatnie spotkanie – powiedziała, gdy podwiozła mnie po ostatniej sesji. – Jestem pod wrażeniem twoich postępów i jestem przekonana, że dalej będzie już tylko lepiej.

– To twoja zasługa. Gdyby nie ty, zrobienie więcej niż dziesięciu kroków dalej byłoby dla mnie wyzwaniem, a tabletki łykałbym garściami.

– Nie, postęp zawdzięczasz wyłącznie sobie. Ja tylko pokazałam, co masz robić, a ty odwaliłeś całą robotę. Jestem z ciebie dumna.

– Szkoda, że to nasze ostatnie spotkanie.

– Też żałuję, ale z drugiej strony cieszę się, że kolejne sesje nie są potrzebne.

– Może wejdziesz na kawę? – zapytałem nieśmiało.

– Już myślałam, że nigdy mi tego nie zaproponujesz.

Może i brzmi to śmiesznie, ale zaproszenie takiej piękności było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Byłem szczęśliwy, gdy się zgodziła. Wtedy, bo dziś żałuję tej propozycji. Ta jedna kawa wywołała lawinę nieszczęść.

Została moją żoną

Lidia zaczęła odwiedzać mnie regularnie. Prywatnie, nie jako fizjoterapeutka. Ani się obejrzałem, a zostaliśmy kochankami. Romans przerodził się w związek, związek – w małżeństwo. Byłem szczęśliwszy niż kiedykolwiek w życiu. Miałem u boku wspaniałą kobietę, która obdarzyła mnie miłością, szacunkiem i opieką. Bo o ile mój stan był na tyle dobry, że mogłem żyć samodzielnie, to Lidia nigdy nie pozwalała, bym się przeciążał. To ona brała na swoje barki wszystkie obowiązki domowe.

Myślałem, że w końcu los uśmiechnął się do mnie. Bóg mi świadkiem, że po wszystkim, przez co przeszedłem, należał mi się promyczek szczęścia. Między nami układało się wspaniale, ale tylko do czasu. Cytując słowa Roberta Frosta: „Wszystko, co złote, krótko trwa”.

Po kilkunastu miesiącach od ślubu Lidia stała się... sam nie wiem... wycofana. Tak, to dobre słowo. Miałem wrażenie, że zaczyna mnie unikać, a z każdym dniem dzielący nas dystans tylko się powiększał.

Zawsze chodziło jej tylko o pieniądze

Jeszcze przed naszą drugą rocznicą położyła przede mną papiery rozwodowe.

– Chcesz ode mnie odejść?

– A myślałeś, że do końca życia będę opiekować się tobą? Chcę czegoś więcej, Waldek.

– Nie rozumiem. Wiedziałaś, na co się piszesz i chyba dziesięć razy pytałem, czy jesteś pewna. Nie miałaś wątpliwości, gdy przyjmowałaś oświadczyny.

– Proszę cię, nie utrudniaj tego. Bądź mężczyzną i weź to na klatę.

Na sali sądowej jej adwokat udowodnił, że przez dwa lata małżeństwa zapewniała mi opiekę i zajmowała się domem. Sędzina bez mrugnięcia okiem przyznała jej połowę mojego majątku, a satysfakcja malująca się na twarzy mojej byłej żony tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że od początku chodziło jej tylko o pieniądze.

Waldemar, 47 lat

Czytaj także:
„Myślałam, że na stare lata udało mi się złapać niezłą partię. Boski żigolo tylko udawał, że ma kasę”
„Mąż chciał, bym przygarnęła jego dziecko ze zdrady. Z uśmiechem na ustach wyrzuciłam go z domu”
„Kumpel odbił mi narzeczoną tuż przed ślubem. Skradzionym szczęściem nie cieszył się długo, los się od niego odwrócił”

Redakcja poleca

REKLAMA