„Myślałem, że żona w domu tylko się obija. Doceniłem ją, gdy straciłem pracę i musiałem przejąć jej obowiązki”

ojciec z synem fot. iStock by Getty Images, Roc Canals
„Wcześniej myślałem, że Anita ma lekko, bo zajmuje się tylko domem, ale szybko zrozumiałem, że byłem w błędzie. Nic nie szło mi tak sprawnie, jak powinno. Samo dopilnowanie, żeby starszy był gotowy do przedszkola, ubranie młodszego i siebie, a potem zapakowanie marudzących dzieciaków do auta – już to sprawiało, że byłem totalnie spocony”.
/ 10.07.2024 11:15
ojciec z synem fot. iStock by Getty Images, Roc Canals

Po narodzinach naszego pierwszego dziecka, żona dosyć szybko powróciła do swoich obowiązków zawodowych. W tamtym czasie było to możliwe, gdyż na miejscu była teściowa, która opiekowała się brzdącem. Później teściowie przenieśli się na przeciwległy kraniec kraju, ale nie odczuliśmy tej zmiany aż tak dotkliwie, ponieważ synek skończył już trzy latka i mogliśmy go posłać do przedszkola. Każdego ranka, zanim ruszyłem do roboty, podwoziłem go, a odbierała go Anita, gdy kończyła swój dzień pracy.

Nie planowaliśmy drugiego dziecka

Okazało się, że będziemy mieć drugie dziecko. Ze względu na ryzyko dla maleństwa, moja ukochana musiała błyskawicznie przejść na zwolnienie lekarskie. Nasz młodszy synek, mimo iż pojawił się na świecie cztery tygodnie przed terminem, okazał się zdrowy. Anita nie wyobrażała sobie, żeby zajął się nim ktoś inny niż ona. Bała się o niego. Doskonale ją rozumiałem – Witek był naszym małym skarbem, dla którego warto było poświęcić absolutnie wszystko. Dopóki żona pozostawała w domu, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Moje zarobki były przyzwoite, a rola jedynego żywiciela naszej rodziny całkiem mi odpowiadała.

Kiedy wracałem zmęczony po całym dniu pracy, w domu czekała na mnie gorąca zupa i drugie danie. Nie musiałem martwić się o pranie czy sprzątanie, moim jedynym obowiązkiem była zabawa z moimi pociechami. Ale gdy nasz młodszy synek skończył roczek, małżonka zaczęła wspominać, że tęskni za kontaktami z dorosłymi ludźmi.

Żona chciała wrócić do pracy

– Mam wrażenie, jakby mój mózg zamienił się w papkę – żaliła się każdego wieczoru. – Marzy mi się jakaś intelektualna rozmowa, niekoniecznie o układaniu klocków lego…

– Ależ kochanie, przecież ci nie zabraniam – mruknąłem, nie odrywając wzroku od komputera. – Śmiało, idź się z kimś spotkać. Ja przypilnuję dzieci.

– Ty zupełnie mnie nie rozumiesz! – zirytowała się. – Nie chodzi o to, żeby od czasu do czasu wyskoczyć na babskie pogaduchy. Ja pragnę wrócić do pracy, robić coś pożytecznego, podjąć jakieś wyzwanie!

– Przecież się zajmujesz. Opiekujesz się naszymi chłopcami, a to najbardziej wymagające zadanie pod słońcem.

– Tyle czasu spędziłam na nauce, skończyłam studia podyplomowe, a teraz ta wiedza się starzeje – skrzywiła usta w podkówkę, zupełnie jak Kubuś, gdy mu się czegoś zabrania.

– Kochanie, jeszcze wrócisz do pracy. Ale najpierw trzeba odchować Witka. To tylko dwa lata. Zobaczysz, przelecą, nim się obejrzysz. Ja to ci nawet zazdroszczę. Chętnie bym sobie w domu posiedział

– Nie wiesz, co gadasz! – zirytowała się. – To nie jest żadne „siedzenie". Od kiedy młody opanował chodzenie, wymaga ciągłego nadzoru. A do tego cały dom jest na mojej głowie!

Przestałem się tym interesować. Sądziłem, że to tylko przejściowe narzekanie i ten niespodziewany entuzjazm związany z karierą wkrótce jej minie. Nie minął. Choć nie zamierzała wracać do poprzedniej roboty. Często zresztą wspominała, że to ślepa uliczka. Z zapałem rozpoczęła wysyłanie swojego życiorysu, a niekiedy nawet chodziła na spotkania w sprawie pracy. Jednak póki co nikt nie zaproponował jej pracy.

Nagle straciłem pracę

A później dostałem wypowiedzenie. Formalnie chodziło o zmniejszenie zatrudnienia, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że szefowi wydawałem się za drogi i bardziej opłacało mu się wziąć jakiegoś żółtodzioba. Miałem dostawać kasę przez trzy miesiące, ale dali mi jasno do zrozumienia, że nikt nie spodziewa się, żebym w tym okresie pojawiał się w firmie. Przybity i poniżony, kompletnie nie wiedziałem, jak przekazać tę nowinę Anicie.

Chcąc odwlec ten moment, poszedłem do knajpy z kolegami. Przy kolejnych kuflach piwa wylewałem z siebie smutki i rozczarowania, użalając się nad własnym losem.

Byłem załamany

– Daj spokój – pocieszająco rzekł kumpel. – Utrata roboty to jeszcze nie apokalipsa. Masz super żonę i dwóch synów…

– No tak, faktycznie – wpadłem mu w słowo dość obcesowo – a do tego do opłacenia rachunki i cztery osoby do nakarmienia. Tylko nie mam pojęcia, z jakich funduszy…

– Z takimi umiejętnościami jak twoje bez problemu złapiesz etat w innej firmie. W końcu jesteś inżynierem z konkretnym fachem, umiejętnością gadania po angielsku i prawem jazdy – wyliczał. – Masz trzy miesiące luzu jeśli chodzi o bieżące opłaty, a przez ten okres na bank coś sobie znajdziesz – perswadował.

Słowa Marka sprawiły, że moja perspektywa na obecną sytuację trochę się zmieniła. Nie popadłem w przesadny entuzjazm, ale nabrałem na tyle pozytywnego nastawienia, by zaprzestać rozczulania się nad własnym losem. Nadszedł czas, by udać się do mieszkania i odbyć rozmowę z ukochaną. Zdecydowałem się zamówić taksówkę, a w oczekiwaniu na jej przyjazd, wiedziony nagłym impulsem, kupiłem pojedynczą różę od starszej pani stojącej przy wejściu do lokalu. Zaciskanie pasa musiało poczekać do następnego dnia. Jadąc do domu, przygotowałem się na pretensje i zrzędzenie Anity. Byłem niemal przekonany, że małżonka będzie mi wypominać zarówno wypite piwo, jak i zbyt późny powrót.

Oboje byliśmy zdziwieni

Kiedy wróciłem do domu, ujrzałem elegancko zastawiony stół, płonące świece i schłodzone wino w kuble z lodem. Z kuchni dochodziły apetyczne aromaty. Anita prezentowała się zjawiskowo – promienny uśmiech i perfekcyjny makijaż. Czyżbym zapomniał o jakiejś ważnej dacie? A może ona już dowiedziała się, że mnie wylali? Kurde... Zmieszany wręczyłem mojej ukochanej pojedynczą różyczkę.

– Jesteś cudowny – pocałowała mnie. – Ale skąd się dowiedziałeś?

– O czym?

– O tym, że znalazłam nową pracę. No bo właśnie to zamierzamy dziś celebrować...

Parsknąłem.

– Myślałem, że dowiedziałaś się o tym, że mnie wylali i chciałaś mi to jakoś wynagrodzić.

Zbliżyła się do mnie i bez słowa przytuliła. Przez moment trwaliśmy w ciszy, wtuleni w siebie, aż w końcu żona odzyskała swój zwykły entuzjazm.

To był nasz nowy początek

– W takim razie dziś po prostu celebrujemy nowy start. Mój pierwszy dzień w pracy, a twój pierwszy na bezrobociu. W sumie to nawet dobrze się złożyło. Zajmiesz się dzieciakami przez najbliższe tygodnie, dopóki nie zorganizuję dla najmłodszego niani albo miejsca w żłobku. Bo ja od poniedziałku zaczynam nową robotę.

Kiedy skończyliśmy jeść, siedzieliśmy jeszcze długo i rozmawialiśmy o tym, co teraz będzie. Anita owszem, przejęła się tym, jak mnie potraktowano, ale generalnie ucieszyła się, że przez jakiś czas nie będę chodził do pracy.

Nic mi nie wychodziło

Z początkiem tygodnia zacząłem się przyzwyczajać do nowych obowiązków. Wcześniej myślałem, że Anita ma lekko, bo zajmuje się tylko domem, ale szybko zrozumiałem, że byłem w błędzie. Nic nie szło mi tak sprawnie, jak powinno. Samo dopilnowanie, żeby starszy był gotowy do przedszkola, ubranie młodszego i siebie, a potem zapakowanie marudzących dzieciaków do auta – już to sprawiało, że byłem totalnie spocony.

Zdążyliśmy dotrzeć do przedszkola tuż przed samym końcem, a pani rzuciła mi karcące spojrzenie, przypominając jednocześnie, że jutrzejsze zajęcia plastyczne wymagają przyniesienia przez dzieci kolorowej bibuły. Przytaknąłem, dając do zrozumienia, że o tym pamiętam, po czym wróciłem do samochodu, gdzie w foteliku siedział przypięty Wituś. Przez tę chwilę, kiedy mnie nie było, zdołał nakruszyć bułkę, którą trzymał w rączce. No cóż, przynajmniej nie rozpłakał się na dobre.

Dotarcie do mieszkania nie trwało długo, ale potem było już tylko pod górkę. Musiałem zorganizować dzieciakowi drugie śniadanko, obrać ziemniaki na obiad, który na całe szczęście Anitka przyszykowała poprzedniego dnia, ogarnąć mieszkanie i rozwiesić świeżo wyprane ciuchy. Myślałem, że załatwię to migiem, ale grubo się myliłem. Ciężko się nawet wysikać, gdy pod stopami kręci się brzdąc spragniony zabawy i zainteresowania.

Byłem wyczerpany

Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo, ale po pewnym czasie na tyle przywykłem do domowych zadań, że jakoś sobie z nimi radziłem. Nie czerpałem z tego jednak żadnej satysfakcji, a jedynie zmęczenie. Zacząłem pojmować, skąd u Anity ten przygaszony humor. Sam zacząłem odczuwać przytłoczenie codziennością i nadmiarem obowiązków, które przestawały mi sprawiać radość.

Popadałem w apatię, tęskniłem za towarzystwem kumpli z roboty, za nowymi zadaniami i wyzwaniami. Anita co prawda namawiała mnie, żebym gdzieś wyszedł, trochę się rozerwał, ale jakoś nie miałem na to ochoty. Co powiem znajomym, kiedy spytają, czym się teraz zajmuję?

Już sobie wyobrażam te współczujące spojrzenia, gdy usłyszą, że moim jedynym osiągnięciem jest sprawna zmiana pieluszki maluchowi i ugotowany obiad. Nie, nie wstydzę się tego, ale też nie mam się, czym chwalić, to nie jest temat do pogaduszek z kumplami przy piwku.

To dla mnie trudny czas

Szczerze mówiąc, przebywanie cały czas w czterech ścianach mocno mnie przygnębia, a wizja tego, że za chwilę będę zależny finansowo od żony, sprawia, że mam ochotę się popłakać.

Na okrągło śledzę ogłoszenia o pracę. Jestem już tak zdecydowany, że momentami chcę się zgodzić nawet na posadę poniżej kompetencji i za niższe wynagrodzenie. W obecnej sytuacji dosłownie każde zajęcie jawi mi się jako korzystniejsze od ciągłego pilnowania dzieciaków i odgrywania roli „pana domu".

Z jednej strony aż mnie nosi, żeby czym prędzej wrócić do jakiejkolwiek roboty, a zdrową kalkulacją podpowiadającą mi, że przecież mogę utknąć w jakimś beznadziejnym, nieprzynoszącym żadnego spełnienia zajęciu.

Z całych sił próbuję oprzeć się pokusie aplikowania na stanowisko, które raczej nie przyniesie mi satysfakcji. Anita wprawdzie rozumie moją sytuację, ale jednocześnie namawia mnie, żebym został z synkiem w domu do czasu, aż skończy dwa latka. Hmm, to jeszcze parę miesięcy… Mam wątpliwości, czy dam radę tyle wytrzymać. Dam z siebie wszystko, ale nie mogę niczego obiecać.

Rafał, 35 lat

Czytaj także: „Przez lata myślałam, że będę samotna do końca życia, a wystarczyło tylko sięgnąć po komórkę”
„Podczas wakacji nad morzem porwała mnie fala namiętności. Mąż mi nie wybaczy, gdy się dowie, z kim go zdradziłam”
„Byłam już żoną, kochanką i partnerką. Czekałam, aż jakiś facet w końcu okaże się niespodzianką, a nie rozczarowaniem”

 

Redakcja poleca

REKLAMA