„Byłam już żoną, kochanką i partnerką. Czekałam, aż jakiś facet w końcu okaże się niespodzianką, a nie rozczarowaniem”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Za każdym razem sądziłam, że u swojego boku mam wymarzonego księcia z bajki. Później natomiast okazywało się, że to jednak obrzydliwa ropucha. Nie chciałam ponownie doświadczać takiego zawodu. I mimo że Marek szalenie mi się podobał, starałam się zachować pewien dystans. Wmawiałam sobie, że tak będzie rozsądniej i bezpieczniej”.
/ 17.06.2024 22:00
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Jacob Lund

W wieku 45 lat nie śniłam nawet o głębszym uczuciu. Po niefortunnym związku małżeńskim i dwóch kolejnych chybionych podejściach do stworzenia prawdziwych, rodzinnych relacji, w tym jednej z żonatym facetem, czego szczerze żałuję, nie liczyłam na wiele.

Z czasem oswoiłam się z samodzielną egzystencją, a nawet zaczęłam ją doceniać. Być może dlatego, że samotność nigdy mi nie doskwierała. Z zawodu jestem weterynarzem i od wielu lat zarządzam własnym gabinetem weterynaryjnym. Praca sprawia mi ogromną satysfakcję. Zgromadziłam wokół siebie sporą gromadkę czworonożnych podopiecznych i zaprzyjaźniłam się z ich opiekunami. Czułam się spełniona i sądziłam, że moje życie będzie toczyło się dalej tym samym torem.

Ostatnio żyłam tylko pracą

Wiadomość, jaką przekazał mi tamtego wieczora nieznajomy facet, utkwiła mi w głowie. Tuż przed dwudziestą szykowałam się już do wyjścia, kiedy nagle zadzwoniła komórka. W pierwszy moment myślałam, że to ktoś z bliskich, ale gdy odebrałam, po drugiej stronie odezwał się jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie słyszałam.

– Gabinet weterynaryjny nadal działa? – padło pytanie.

Właśnie miałam zamykać... Czy coś się stało? Mogę jakoś pomóc? – odpowiedziałam zaintrygowana tym niespodziewanym telefonem.

– No tak, mój Rambo coś kiepsko się czuje, stracił apetyt. Nie mam pojęcia o co chodzi, jeszcze dziś z samego rana wszystko grało. Biegał, domagał się pieszczot, poszczekiwał radośnie... A w tej chwili jest taki apatyczny, sprawia wrażenie jakby był w półśnie – powiedział.

Momentalnie w mojej głowie zabrzmiał alarm. Symptomy wskazywały na to, że pieska mogła dopaść choroba związana z kleszczami. 

– Muszę wiedzieć, czy pies ma jakąś ochronę przed kleszczami? – zapytałam zdecydowanym tonem.

– No tak, nosił taką specjalną obrożę przeciw kleszczom, ale ostatnio jak szliśmy na spacer, to gdzieś mu się zgubiła w zaroślach. Chciałem nową kupić, ale wyleciało mi z głowy. Wie pani jak to jest, tyle było na mojej głowie… – zaczął się wykręcać mężczyzna.

– Dobra, nie ma co przedłużać – ucięłam krótko jego wyjaśnienia. – Niech pan od razu z psiakiem przyjeżdża. Będę czekać.

Tego się nie spodziewałam

Po latach pracy w zawodzie wielokrotnie widziałam, jak zwierzaki cierpiały i umierały przez nieodpowiedzialność swoich opiekunów. Liczyłam, że teraz nie było jeszcze za późno i uda mi się uratować pieska. Postanowiłam sobie jednak, że gdy już to zrobię, powiem gościowi prosto w oczy, co sądzę o jego roztargnieniu. Facet pojawił się w niecałe piętnaście minut. Zahamował z piskiem opon przed przychodnią i wparował do środka jak torpeda. Byłam zaskoczona, bo wyglądało, że przyszedł sam.

– Dzień dobry, to ja dzwoniłem przed momentem – oznajmił.

– Przepraszam, a gdzie pański pupil? Czyżby znowu miał pan jakieś pilne sprawy po drodze i wypadło panu z głowy, żeby go zabrać? – spytałam ironicznie. Byłam absolutnie przekonana, że Rambo to jakiś ogromny psiak, a tu patrzę i nie widzę, żeby jakakolwiek psina kręciła się przy nogach faceta.

– Nieee... – odrzekł, sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki.

Po kilku sekundach na blacie pojawiło się drżące, malutkie psie stworzenie rasy chihuahua. Wyglądało, jakby ważyło zaledwie nieco więcej niż kilogram.

– Proszę poznać Rambo. Błagam, niech pani go uratuje. To mój najbardziej oddany kompan – wydukał facet.

Facet miał dobre serce

Przyznaję, że mnie to zaskoczyło. Ten ogromny, barczysty facet po pięćdziesiątce zupełnie nie pasował do swojego psiaka rasy chihuahua. Tacy wielcy, umięśnieni goście raczej unikają pojawiania się w gabinecie weterynaryjnym z takimi małymi pieskami. Krępują się, bo myślą, że to typowo babskie zwierzaki. Jeśli już się pojawią z takim maluchem, to zwykle tłumaczą, że należy do żony albo dzieciaków. Ale ten gość był inny. Bez owijania w bawełnę przyznał, że to jego ukochany pupil. Kiedy badałam psiaka, zastanawiałam się, czemu akurat wybrał taką rasę. Zupełnie jakby czytał mi w myślach.

– Mieszkam sam i często wyjeżdżam w delegacje – powiedział na wstępie. – Rambo zawsze mi towarzyszy. Jest taki mały, że mogę go wszędzie zabrać po kryjomu. Na konferencję, do knajpy, a nawet do hotelu, w którym zwierzaki nie są mile widziane. W ten sposób nie doskwiera mi tak bardzo samotność i nie muszę zostawiać go samego na długie godziny.

Poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca. Przeszło mi przez myśl, że facet, który troszczy się o komfort swojego czworonoga, nie może mieć złej natury.

– Miałam zamiar zrobić panu awanturę za tę obrożę, ale się rozmyśliłam – powiedziałam z uśmiechem.

– Rany, kamień spadł mi z serca. Ale tak szczerze mówiąc, zachowałem się jak ostatni kretyn. Oby tylko Rambo nie poniósł konsekwencji mojej głupoty – wymamrotał, głośno wzdychając.

Robiłam, co mogłam

Moje obawy co do psa okazały się słuszne. Dla stuprocentowej pewności sprawdziłam jeszcze próbkę krwi pod mikroskopem. Nie było wątpliwości, trzeba było działać. Najpierw podałam mu odpowiednie leki, potem założyłam mu wenflon i podłączyłam kroplówkę. Piesek był tak słaby, że nawet nie próbował protestować. Leżał spokojnie, tylko od czasu do czasu popiskiwał cicho. Natomiast jego właściciel nie potrafił ukryć strachu, który malował się na jego twarzy.

– Niech mi pani obieca, że Rambo z tego wyjdzie – błagał.

Proszę go mieć na oku i bezwzględnie przyjść na wizytę następnego dnia po południu. Powtórzymy testy, zaaplikujemy medykamenty – powiedziałam.

Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, czy ta terapia coś da.

– No jasne, że będziemy – mruknął mężczyzna, otulając zwierzaka kocykiem.

Facet był niesamowicie przejęty całą sytuacją, aż serce mi się krajało, gdy na niego patrzyłam. W głębi duszy liczyłam na to, że czworonóg zareaguje pozytywnie na terapię i cała sprawa znajdzie szczęśliwy finał.

Wszystko szło dobrze

Kolejnego ranka nie mogłam sobie znaleźć miejsca, krążąc po przychodni jak lew w klatce. Głowiłam się nad tym, czy mój wczorajszy pacjent dotrwał do świtu i czy jego pan raczy się tu zjawić. Aż w końcu się pojawili. Facet uśmiechał się.

Pani jest jak czarodziejka! Chyba Rambo czuje się już lepiej! – zawołał.

– Serio? W takim razie połóżmy pacjenta na stole, zobaczymy, jak to wygląda – odpowiedziałam radośnie.

Piesek prezentował się nieco korzystniej. Stabilniej trzymał się na nóżkach, nie sprawiał już tak przygnębiającego wrażenia. Znów zaaplikowałam mu leki. Kontynuowałam kurację przez kolejne kilka dni… W międzyczasie nawiązałam bliższy kontakt z jego właścicielem.

Ten mężczyzna mnie intrygował

Marek zrobił na mnie dobre wrażenie – był miłym facetem, pozytywnie nastawionym i błyskotliwym. Gawędziliśmy sporo. Wyszło na jaw, że łączą nas podobne pasje, lubimy te same produkcje filmowe, gatunki muzyczne i lektury.

Przy kolejnym spotkaniu odniosłam wrażenie, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi od zawsze. Nie popadałam jednak w przesadny optymizm. W pamięci wciąż miałam swoje wcześniejsze związki. Wtedy również za każdym razem sądziłam, że u swojego boku mam wymarzonego księcia z bajki. Później natomiast okazywało się, że to jednak obrzydliwa ropucha. Nie chciałam ponownie doświadczać takiego zawodu. I mimo że Marek szalenie mi się podobał, a ja czułam, że on również jest mną zauroczony, starałam się zachować pewien dystans. Wmawiałam sobie, że tak będzie rozsądniej i bezpieczniej.

To było ostatnie spotkanie

Po dwóch tygodniach kuracja Rambo się zakończyła. Piesek odzyskał zdrowie, a po chorobie na całe szczęście nie został nawet ślad.

– To już nasze ostatnie spotkanie. Wyniki badań są świetne – morfologia, wątroba, nerki, wszystko gra. Pies prezentuje się doskonale. Moja rola się tu kończy – oznajmiłam, zerkając w kartę pacjenta.

– Serio? A może wpadniemy jeszcze jutro? Tak dla pewności? – Marek nie krył zawodu w głosie.

– Dajcie spokój, nie musicie tego robić. I wiecie co? Wolałabym, żebyście tu więcej nie przychodzili z takiego powodu jak teraz –starałam się brzmieć surowo.

– W żadnym wypadku! Przysięgam, że od tej pory zawsze będę pamiętał o obroży! – Marek przyłożył dłoń do serca w uroczystym geście.

Zaprosił mnie na kolację

Kiedy opuścił klinikę weterynaryjną i wsiadł się do auta, poczułam nagły smutek. Dotarło do mnie, że najprawdopodobniej już nigdy nie spotkam ani jego, ani jego psa Rambo. Ogarnął mnie wielki żal z tego powodu. Kolejny dzień był dla mnie istnym kołowrotkiem. Czworonogi wszelkiej maści – kundle, kocury, chomiczki… Pod wieczór ledwo stałam na nogach. Przekręciłam klucz w zamku lecznicy i ociężale podreptałam w stronę parkingu.

– Czy pani weterynarz dałaby się dziś wyciągnąć na kolację w towarzystwie dwóch samotnych panów? – dobiegł nagle zza moich pleców znajomy, męski głos.

Nie mogłam uwierzyć – to był Marek. Moim oczom ukazała się niespodziewana scenka. Facet miał w dłoni ogromną wiązankę róż, a w drugiej ręce ściskał psią smycz. Maleńki Rambo grzecznie przysiadł na bucie swojego właściciela, wpatrując się we mnie. Ten widok niesamowicie mnie rozbawił.

– No cóż, chyba jestem na straconej pozycji. Kto potrafiłby zignorować tak słodkie spojrzenie? – rzuciłam z uśmiechem na ustach.

Nie odczuwałam już zmęczenia. Miałam nieodpartą chęć skakać z radości.

Los sprawił mi niespodziankę

Od tego momentu upłynął niemal rok. Ja i Marek tworzymy udany związek, coraz częściej rozmawiamy o wspólnych planach na przyszłość. Przez ten czas zdążyłam poznać go na wylot i wiem, że jest jak wymarzony książę z bajki, a nie ropucha. Do pełni szczęścia muszę zdobyć tylko jedno: aprobatę Rambo. Ten mały piesek rasy chihuahua potrafi być strasznie zazdrosny o swojego właściciela. Szczególnie kiedy on zamierza mnie objąć, dać buziaka.

Nasz pies ciągle nam przeszkadza, gdy jesteśmy razem. Wpycha się pomiędzy nas, ujada, a czasami nawet powarkuje. Na całe szczęście odkryliśmy ostatnio, jak sobie z nim poradzić – przysmak z wędzonej kaczuszki. Wystarczy dać mu dwa paski i mamy święty spokój. Chociaż na jakąś godzinkę… To niewiele, ale lepsze to niż nic.

Marta, 46 lat

Czytaj także: „Wnuczka chce wyciągnąć ode mnie kasę, żeby popełnić grzech. Albo jej dam, albo nigdy się do mnie nie odezwie”
„Przez 20 lat ojciec kłamał, że nie mam innej rodziny oprócz niego. Prawdy dowiedziałam się od obcych kobiet”
„Wnuczka liczyła, że na 18-stkę sypnę jej od serca kasą. Obraziła się, bo tylko upiekłam jej tort”

Redakcja poleca

REKLAMA