„Myślałem, że znalazłem prawdziwą miłość. Zostałem sam. Bez rodziny, bez pracy i bez pieniędzy”

Smutny mężczyzna zasłaniający twarz dłońmi fot. Adobe Stock, Tiko
„Powiedziałem o wszystkim Helenie i oświadczyłem, że chcę rozwodu. Moja wkrótce była żona przyjęła to z godnością. Nigdy nie brakowało jej klasy. Córki zareagowały znacznie bardziej emocjonalnie. Wykrzyczały mi, że nie chcą mnie znać. To bolało, ale wtedy malowałem już obraz nowego życia. Życia u boku prawdziwej miłości. Wkrótce miałem przekonać się, jak bardzo zbłądziłem”.
/ 21.05.2023 16:30
Smutny mężczyzna zasłaniający twarz dłońmi fot. Adobe Stock, Tiko

Podobno z wiekiem przybywa nam rozumu. Ja twierdzę, że bogate doświadczenie życiowe usypia czujność. Wierzcie mi, doskonale wiem, o czym mówię.

Jeszcze nie tak dawno temu wiodłem szczęśliwe życie rodzinne. Miałem kochającą żonę i dwójkę dzieci. Na sytuację materialną też nie mogłem narzekać. Latami ciężkiej pracy dorobiłem się domu na przedmieściach i dwóch wygodnych samochodów. Każdego roku mogłem zabierać najbliższych na egzotyczne wakacje. Stać mnie było, by opłacić dzieciom studia i pomóc im na początku ich drogi przez samodzielność.

Teraz zaczynam niemal od zera. Jestem rozwiedziony, a moje dwie córki nie chcą mnie znać. Mieszkam w wynajętej kawalerce, a na moim koncie bankowym widnieje suma na minusie. Zastanawiacie się, jak do tego doszło? Nie, nie chodzi o nałóg. Do kasyna też nigdy nie było mi po drodze. Swoją opłakaną sytuację zawdzięczam jednej decyzji. Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

Żyłem życiem, o którym inni mogli tylko śnić

Bez wątpienia mogę o sobie powiedzieć, że od zawsze byłem poukładanym człowiekiem. Miałem plan na życie i realizowałem go punkt po punkcie. Już w liceum wiedziałem, że swoją przyszłość zwiążę z prawem. Po maturze dostałem się na prestiżową uczelnię, którą skończyłem z wyróżnieniem. Po trzyletniej aplikacji i zdanym egzaminie zostałem adwokatem. 

Jeszcze na studiach poznałem kobietę, z którą stworzyłem pierwszy poważny związek. Oboje wiedzieliśmy, że jest nam pisana wspólna przyszłość. Przed ołtarzem stanęliśmy po zaledwie dwóch latach znajomości, gdy ja byłem na czwartym roku prawa, a Helena na trzecim roku architektury. Nie było nam łatwo. Oboje musieliśmy pracować, by zarobić na życie i wykształcenie. Mimo to, byliśmy szczęśliwi. Nasza pierwsza pociecha – Aniela – przyszła na świat dziesięć lat później, gdy pracowałem już w prężnie rozwijającej się kancelarii. Dwa lata później przywitaliśmy naszą drugą córeczkę – Marysię.

W 2008 roku spełniliśmy nasze największe marzenie – kupiliśmy dom na malowniczych przedmieściach Wrocławia. To była nasza prywatna enklawa, nasz własny skrawek planety. Wszystko szło wyśmienicie. Piąłem się po szczeblach kariery, a Helena, wówczas już rozchwytywana architektka, zyskiwała coraz poważniejszych klientów. Wiele osób oddałoby wszystko, by żyć moim życiem. Mi jednak ciągle czegoś brakowało.

Stabilizacja okazała się dla mnie nudna. Chciałem żyć pełnią życia
Praca na sali sądowej przyzwyczaiła mnie do funkcjonowania na najwyższych obrotach. Jako specjalista w dziedzinie prawa karnego, zajmowałem się najtrudniejszymi sprawami. Byłem jak napędzana adrenaliną lokomotywa, która prze do przodu i ani myśli zatrzymać się choćby na chwilę. Jednak gdy wracałem do domu, zdejmowałem szyty na miarę garnitur, zakładałem wygodne spodnie, T-shirt i kapcie. Żyłem życiem typowego domatora – głowy rodziny skupionej na swoich obowiązkach. Początkowo nie przeszkadzało mi to. Przeciwnie, praca zapewniała mi wystarczająco dużo emocji, więc tak zwane ciepło domowego ogniska stanowiło dla mnie istotne wytchnienie od zawodowej codzienności, w której nie brakowało mi stresu. Do czasu.

Przez całe życie dążyłem do szczęścia, które postrzegałem jako rodzinną i finansową stabilizację. Z czasem, to wszystko stało się dla mnie nudne. Nie zrozumcie mnie źle. Potrafiłem docenić to, co miałem. Świadomość, że jutro obudzę się ze wspaniałą kobietą u boku, przygotuję śniadanie dla całej rodziny (to był jeden z wielu naszych rytuałów, choćby się paliło, rodzina musiała zjeść wspólne śniadanie), wezmę teczkę, wyjadę z garażu luksusowym SUV-em i udam się do pracy, którą uwielbiam, była dla mnie niezwykle budująca. Jednak gdy wracałem do domu, często późnym wieczorem, czegoś mi brakowało.

Nasze dwie córki były już nastolatkami. Naturalnie wolały spędzać czas poza domem niż z rodzicami. To właśnie wtedy zacząłem postrzegać swoje małżeństwo z Heleną w kategoriach bezterminowego kontraktu. Zdałem sobie sprawę, że przez te wszystkie lata skupialiśmy się wyłącznie na życiu rodzinnym i naszych karierach. Gdy córki dorosły, a my doszliśmy do tego etapu na zawodowej ścieżce, na którym mogliśmy zwolnić tempo i znaleźć więcej czasu dla siebie, zrozumiałem, jak niewiele nas łączy. Mówiąc wprost, zacząłem nudzić się u boku żony.

Oboje kierowaliśmy się zasadą, że w małżeństwie nie ma miejsca na sekrety i tajemnice. Nie mogłem więc nie podzielić się z nią swoimi przemyśleniami.

– Nie nudzi cię ta codzienna monotonia? Chyba powinniśmy więcej czasu spędzać poza domem. Sam nie wiem, zacząć gdzieś razem wychodzić, robić coś wspólnie – stwierdziłem nieśmiało.

– Tadziu, to chyba jest już ten czas, który w literaturze fachowej określa się jako kryzys wieku średniego – skwitowała żartobliwie, unosząc wzrok znad książki. – Może znajdź sobie jakieś hobby, które wyciągnie cię choć na chwilę z domu? – dodała pytająco.

Szczerze mówiąc, spodziewałem się właśnie takiej kontry. Helena była domatorką z natury, ja poniekąd z przymusu. Skorzystałem z jej rady. Kupiłem rower i zacząłem uprawiać kolarstwo górskie. Zapewniało mi to sporą dawkę emocji, prawie tak samo mocnych, jak te, które towarzyszyły mi na sali sądowej. To jednak nie było to, czego szukałem.

Nie planowałem romansu z Sandrą

Rok 2020 zaczął się dla mnie wyjątkowo dobrze. Tuż po 50. urodzinach doczekałem się wreszcie awansu na wspólnika. Należało mi się. Przez te wszystkie lata wygrywałem najtrudniejsze sprawy i zarobiłem dla kancelarii górę pieniędzy.

Firmową tradycją było witanie nowego partnera hucznym bankietem. To właśnie podczas rautu na moją cześć poznałem Sandrę – piękną, 35-letnią blondynkę, która dopiero zaczynała karierę w naszej kancelarii.

– Tadeusz, pozwól mi przedstawić ci Sandrę, twoją nową asystentkę – powiedział jeden ze starszych wspólników, dziś już nie pamiętam który.

– To dla mnie prawdziwy zaszczyt, panie Tadeuszu. Podobno jest pan jednym z najlepszych adwokatów w kraju. Cieszę się, że będę mogła dla pana pracować i uczyć się u pana boku – powiedziała, wyciągając dłoń w moją stronę.

Sandra od początku imponowała mi swoimi kompetencjami. Pracowała błyskawicznie i bezbłędnie. Nigdy nie miała nic przeciwko nadgodzinom, a w tej branży to wyjątkowo cenna cecha. Byłem pod wrażeniem swojej nowej asystentki, ale mimo że była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie w życiu widziałem, nie postrzegałem jej jako obiekt westchnień. Przynajmniej nie wtedy.

Nie mogłem długo pozostać obojętny na jej wdzięk 

Pewnie wyobrażacie sobie, że praca adwokata to tylko wertowanie kodeksów, układanie strategii i sądowe batalie? To w dużej mierze prawda, ale jako wspólnik mogłem pozwolić sobie na nieco więcej luzu. Mówiąc wprost, zdarzały się dni, w których nie było zbyt dużo do roboty. Mogłem wówczas „urwać się” i wcześniej wrócić do domu. Ja jednak wolałem spędzić ten czas na rozmowach ze swoją asystentką. Znalezienie wspólnych tematów przychodziło nam niezwykle łatwo. Tak jak ja, Sandra była niezwykle ciekawa świata. Opowiadała mi o swoich planach podróżniczych, ja mówiłem jej o miejscach, które odwiedzałem w wakacje. W końcu zacząłem widzieć w niej przyjaciółkę, mimo dzielącej nas różnicy wieku.

Gdy kancelaria pozyskała głośną sprawę dotyczącą defraudacji publicznych środków, od razu wiedziałem, że to właśnie mi przypadnie w udziale obrona oskarżonego. W firmie nie było innego prawnika, który miałby równie duże doświadczenie w tym temacie. To oznaczało, że zarówno mnie, jak i Sandrę czeka praca po godzinach.

Sam nie wiem, jak do tego doszło. Gdy podawała mi pokaźny plik orzeczeń i wyroków w podobnych sprawach, nasze dłonie spotkały się. Jej palec pogładził moje kłykcie i wiedziałem, że dużej nie mogę już udawać, że jest mi obojętna. Tego wieczora, gdy w kancelarii nie było już nikogo poza nami, poszliśmy na całość. Chyba właśnie wtedy dopuściłem do świadomości, że jestem w niej szaleńczo zakochany.

– Tadeusz, to nie może się powtórzyć – stwierdziła, gdy leżeliśmy na skórzanej sofie, w moim gabinecie. – Sam najlepiej znasz firmowy regulamin. Jeżeli to wyjdzie, stracę pracę. Tobie nic nie zrobią, jesteś wspólnikiem. Ale ja wyląduję na bruku – dodała.

Nasz romans nie skończył się jednak tego wieczora. Przeciwnie, to było ledwie preludium. W końcu stwierdziłem, że nie mogą dalej żyć w kłamstwie. Powiedziałem o wszystkim Helenie i oświadczyłem, że chcę rozwodu. Moja wkrótce była żona przyjęła to z godnością. Nigdy nie brakowało jej klasy. Córki zareagowały znacznie bardziej emocjonalnie. Wykrzyczały mi, że nie chcą mnie znać. To bolało, ale wtedy malowałem już obraz nowego życia. Życia u boku prawdziwej miłości. Wkrótce miałem przekonać się, jak bardzo zbłądziłem.

Jeszcze przed rozwodem wyprowadziłem się z rodzinnego domu. Na razie musiałem zadowolić się wynajętym apartamentem w centrum miasta. Lipiec spędziłem z Sandrą na Kajmanach. To właśnie tam się oświadczyłem – na malowniczej plaży, przy zachodzie słońca. Zgodziła się. Byłem najszczęśliwszym facetem pod słońcem.

– Skarbie, a co z moją pracą? – zapytała dzień po oświadczynach.

– Już nie musisz się tym martwić. Gdy wrócimy do Polski, wypowiesz umowę w kancelarii. Otworzysz biuro podróży, przecież zawsze o tym marzyłaś – odparłem ze spokojem.  

– Ale ja nie mam żadnych oszczędności. Nie mam nawet pieniędzy na nowy samochód, a przecież mój obecny nadaje się już tylko na złom – stwierdziła zaniepokojona.

– Nie musisz się o to martwić. Jako twój przyszły mąż, zadbam o wszystko.

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Sfinansowałem inwestycję Sandry, zapłaciłem też za jej nowe auto. W sumie zainwestowałem w to niemal wszystkie oszczędności, łącznie prawie 600 tys. zł. Nie spisaliśmy żadnej umowy. Przecież wkrótce mieliśmy się pobrać. Chyba wiecie, co było dalej? Gdy dostała to, czego chciała, odeszła ode mnie. Nigdy mnie nie kochała. Chodziło jej tylko o pieniądze. Zostałem sam. Bez pieniędzy, bez domu, bez rodziny.

To jednak nie był koniec moich problemów. Wspólnicy dowiedzieli się o moim romansie. Kancelaria nie pochwalała takich zachowań. Mało tego, kategorycznie ich zabraniała. Byłem partnerem, ale nie byłem nietykalny. Straciłem pracę. Z takim wpisem w aktach, żadna szanująca się kancelaria nie zatrudni mnie. Teraz mogę tylko rozkręcić własną praktykę. Opuściłem wygodny apartament i przeniosłem się do skromnej kawalerki. Sprzedałem swojego SUV-a i kupiłem używane auto miejskie. Wszystkie pieniądze, które mi zostały, zainwestowałem w swoją kancelarię. Na razie nie idzie mi zbyt dobrze. Mówiąc szczerze, mam sporo wolnego czasu, by myśleć o rodzinie, którą straciłem. 

Czytaj także:
„Moja 18-letnia córka spotyka się z facetem przed 30-stką. Jestem przerażona. Co taki dorosły facet może robić ze smarkulą?”
„Mąż sprowadzał do domu tabuny ludzi i oczekiwał, że będę ich obsługiwać jak gosposia. Gdy odmawiałam, robił mi awanturę”
„Mój syn mnie okradał. Ten tłumok zrujnował biznes, na który pracowałem całe życie. Na starość nie mam co włożyć do garnka”
„Moja siostra terroryzuje całą rodzinę. Mąż się jej boi, a córka od niej ucieka. Chciałam im pomóc, ale zaczęła mi grozić”

Redakcja poleca

REKLAMA