„Myślałem, że sąsiad zmyśla opowiadając, co zrobił ksiądz podczas kolędy. To niemożliwie, by tak zachowywał się kapłan”

modlący się mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„– Słyszał pan, co ten nowy ksiądz wyprawia? Jak przychodzi do domów, gdzie jest bieda, to nie dość, że nie przyjmuje pieniędzy, to jeszcze pomaga finansowo z kopert, które dostał od zamożniejszych parafian. Sam wyciąga z aktówki i rozdaje tym, którzy są w potrzebie”.
/ 01.01.2025 11:15
modlący się mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Dotarła do nas informacja o nowym księdzu w parafii, który miał nas odwiedzić podczas kolędy. Szczerze mówiąc, nie czekaliśmy na tę wizytę ze szczególnym przejęciem. Poprzedni proboszcz, raczej małomówny z natury, przyzwyczaił nas do dość sztampowego przebiegu kolędy. Wszystko odbywało się według utartego schematu — najpierw pozdrowienie, później modlitwa w grupie, parę zdań o potrzebach parafii oraz standardowe pytania o nasze samopoczucie i warunki życiowe. Na koniec dostawaliśmy święty obrazek, ksiądz chował kopertę do teczki i żegnał się tradycyjnym „Szczęść Boże”.

Spodobał się nam nowy ksiądz

Byłem pewien, że młody kapłan pójdzie śladami poprzednika, podobnie jak inni księża akceptowali jego sposób działania. Ale jak wielkie było moje zdumienie, gdy ten młody, ledwo trzydziestoletni ksiądz zachwycił wszystkich swoją autentycznością i prawdziwie ludzkim podejściem.

– Chwyćmy się wszyscy za dłonie przed modlitwą — powiedział z uśmiechem na wstępie. – Pewnie na co dzień rzadko macie na to szansę, prawda?

– Święta racja. Wciąż jesteśmy czymś zajęci. Ciągle brakuje czasu — odparłem.

– Tak myślałem. To teraz przez moment postójmy wspólnie i doceńmy tę chwilę razem. Dalej, łączmy się w kręgu i módlmy się.

Po zakończonej modlitwie staliśmy razem przez moment, aż duchowny zaproponował rundkę zapoznawczą. Sam później opowiedział nam co nieco o sobie — przedstawił się jako Marcin i wspomniał, że pochodzi z niewielkiej wioski. Wyjaśnił również, że święcenia dostał całkiem niedawno, bo drogę do kapłaństwa wybierał z namysłem. Rozbawił nas swoim szczerym wyznaniem, że najpierw musiał się przekonać, czy świeckie przyjemności to na pewno nie jego bajka. Już od pierwszych chwil polubiliśmy go za tę autentyczność i bezpośredniość. Naprawdę fajny i prawdziwy gość.

Ale to nie był koniec jego zainteresowania nami. Zasypywał nas pytaniami — o nasze miejsca pracy i relacje z szefami, pytał o wiek naszych pociech i ich szkolne postępy. Chciał wiedzieć, czy nie mają problemów z rówieśnikami, jaki mają stosunek do nauki i czym zajmują się w wolnym czasie. Do mojej żony odnosił się z wyjątkowym szacunkiem — komplementował czystość mieszkania, ciągle podkreślał, jak świetnie wyglądają nasze dzieci, a także wyrażał podziw dla jej umiejętności godzenia obowiązków domowych z karierą.

– Czy mąż pomaga w obowiązkach? – spytał.

– Oczywiście, ksiądz wie, że dzisiaj panowie nie wylegują się po pracy – odparłem z uśmiechem.

– No i świetnie, świetnie. Nareszcie coś się zmieniło. Ale widzę, że u was w rodzinie nie chodzi o równy podział, tylko o uczucie i poszanowanie!

– Próbujemy tak żyć, proszę księdza.

– Kiedy jest prawdziwa miłość, to wszystko idzie gładko, jakby samo się układało. Nawet przy dwójce maluchów, takich jak wasze. Cudowne dzieci. Wspaniałe – chwalił zawstydzone Martynę i Jasia. – Ale ja tu się rozgadałem, a muszę ruszać. O, widzę przygotowaną kopertę!

– Zgadza się, ofiara na świątynię – podała mu moja żona.

– Wie pani, Kościół nie narzeka na biedę, a widzę, że macie sporo wydatków i niełatwo wam finansowo. Może lepiej zostawcie ją dla siebie, na pewno wykorzystacie te środki na coś potrzebnego – odpowiedział, a ja oniemiałem.

Nie spotkałem się z czymś takim

Ze zdziwieniem obserwowałem jego reakcję, bo wydawało mi się, że tylko żartuje. Ale nie — on naprawdę mówił serio! Sięgnął po kopertę, otworzył ją i sprawdził zawartość przy wszystkich. Kiedy zobaczył, co jest w środku, tylko pokręcił głową i stwierdził, że to zbyt hojna kwota. Razem z małżonką mamy niezłe pensje, więc mogliśmy sobie pozwolić na taki prezent. Próbowaliśmy go przekonać, żeby przyjął wszystko, ale był nieugięty i zaczął się z nami targować.

– Stówka to przesada! Dam wam połowę, więc pięćdziesiąt starczy, co? – już sięgał do koperty po pieniądze.

– Nie trzeba, proszę księdza. Niech tak będzie – zaprotestowałem.

– Na sto procent?

– Oczywiście. Lepiej niech ksiądz przekaże te pieniądze potrzebującym w naszym imieniu. Ta stówa to żadne wielkie pieniądze, nie ma co dzielić.

W końcu przystał na to, ale przedtem jeszcze długo komplementował naszą hojność. Po tych ciepłych słowach podniósł się, pożegnał z nami i opuścił mieszkanie. A my siedzieliśmy jak wryci. Gdy pierwsze wrażenie minęło, nie przestawaliśmy go wychwalać. Mówiliśmy, że taki pogodny, ciepły, otwarty, łagodny, opiekuńczy... Po prostu ideał księdza. Prawdziwy duszpasterz, jakiego ze świecą szukać.

Razem z moją żoną stwierdziliśmy, że mimo znajomości wielu wspaniałych i serdecznych księży, nigdy wcześniej nie trafiliśmy na kogoś tak wyjątkowego. Ten duchowny wyróżniał się na tle innych swoją otwartością i nowoczesnym podejściem do parafian. Zdobył nasze serca naturalnością, spontanicznością i wyjątkową bezpośredniością.

– To naprawdę wyjątkowa osoba! – rzuciłem podczas przypadkowego spotkania z sąsiadem na klatce dwa dni później.

Pan Tomasz pierwszy rozpoczął rozmowę o wizycie nowego księdza, widać było, że też jest pod wrażeniem.

– Muszę się zgodzić – potwierdził. – Wywołał ogromne poruszenie wśród mieszkańców. Wszyscy w bloku tylko o nim rozmawiają.

– No i bardzo dobrze. Mam nadzieję, że gdy proboszcz zorientuje się, jakiego ma wspaniałego księdza w parafii, będzie starał się go zatrzymać jak najdłużej – skomentowałem.

– A wie pan... Co do proboszcza, to trzeba być ostrożnym. Moim zdaniem lepiej, żeby informacje o tym, jak wikary prowadzi kolędę, nie rozeszły się zbyt szybko.

– A dlaczego?

– No widzi pan, sam wspomniał, że ksiądz Marcin nie brał kopert, nie chciał ich przyjmować. A nasz obecny proboszcz, jak to pewnie pan zauważył, jest raczej z tych... co to bardzo przejmują się materialną stroną swojej służby – powiedział sąsiad i zbliżył się do mnie, jakby szykował się do zdradzenia czegoś sekretnego.

I faktycznie tak właśnie zrobił.

– Słyszał pan o tym nowym księdzu? Chodzi od domu do domu i nie dość, że nie przyjmuje kopert, to jeszcze pomaga finansowo rodzinom w potrzebie. Jak widzi, że ktoś ledwo wiąże koniec z końcem, od razu wyciąga pieniądze zebrane od zamożniejszych parafian i wspiera tych w gorszej sytuacji.

– Naprawdę?

– Mówię panu szczerą prawdę. Bez żadnych ceregieli. Spotkał pan kiedyś takiego duchownego?

– To jakiś wyjątkowy człowiek!

Nie wszyscy to rozumieli

Sąsiad zgadzał się ze mną, że trafił nam się wyjątkowy ksiądz, jednak niedługo później okazało się, że są też tacy, którym ta forma prowadzenia parafii się nie podoba. Było dla mnie sporym zdziwieniem, gdy usłyszałem, że negatywne komentarze pochodzą od kilku bardziej majętnych osób z sąsiedztwa. Nikt z nich nie przyszedł do mnie bezpośrednio wyrazić swojego niezadowolenia — o wszystkim dowiedziałem się przez przypadek, gdy wspomniał mi o tym inny sąsiad.

– Denerwują się, że ich kasa trafia do nierobów... – stwierdził.

– Naprawdę tak to ujęli? „Nierobów”? – zdziwiłem się, bo nie mieściło mi się w głowie, że ktoś potrafi tak nazwać uboższe rodziny. – No i który z nich się tak wypowiedział?

– A co za różnica?

– Duża różnica. Chętnie bym mu powiedział parę słów prosto w twarz.

– Pan rozumie, niektórzy parafianie wolą, gdy za ich pieniądze kupuje się nowe ozdoby do świątyni — złote naczynia czy jakiś święty obraz. Nie podoba im się finansowanie pomocy dla sąsiadów.

– Trzeba mu było wprost powiedzieć, co pan o tym myśli — zdenerwowałem się.

– Po co miałbym to robić? Tylko bym sobie narobił kłopotów.

– Przynajmniej usłyszałby, że są też inne opinie — rzuciłem, ale widząc jego niezadowoloną twarz, odpuściłem temat, żeby go nie irytować.

Wszyscy powinniśmy byli otwarcie pokazać, jak bardzo cenimy nowego wikarego. Kto wie — gdyby parafianie wspólnie zabrali głos, może proboszcz nie zdołałby go odesłać? Niestety, kiedy ludzie nie mówili nic, proboszcz doprowadził do przeniesienia księdza Marcina gdzie indziej. Podjął tę decyzję zaraz po tym, jak się zorientował, że młody duchowny odmawia przyjmowania kopertowych datków. Co więcej, wikary rozdawał część pieniędzy potrzebującym parafianom.

Założę się, że któryś z tych zamożnych samolubów, taki chciwiec kompletnie głuchy na nauczanie Kościoła, poskarżył się księdzu proboszczowi. Na pewno marudził, że jego datki idą na utrzymywanie obiboków i próżniaków. Te wszystkie przemądrzałe gadki o dawaniu wędki zamiast ryby powtarzają jak mantrę, nie pojmując, że niektóre sytuacje wymagają innych rozwiązań. Bywa przecież tak, że człowiekowi trzeba po prostu podać posiłek i wyciągnąć pomocną dłoń — nic więcej. Ksiądz Marcin świetnie to wiedział, szkoda tylko, że musiał nas zostawić.

Najbardziej przykre w tej sytuacji jest to, że po odejściu młodego księdza zapadła głucha cisza — żadna osoba nie stanęła w jego obronie, nie podniosła głosu w jego sprawie. Można się tylko pocieszać myślą, że kontynuuje swoją misję w innym miejscu, gdzie dalej realizuje swoje pomysły i przyczynia się do pozytywnych zmian w Kościele. Głęboko wierzę, że zarówno on, jak i inni młodzi duchowni — otwarci na ludzi, pełni dobroci i zrozumienia — nie pozwolą się zakrzyczeć. To właśnie dzięki takim osobom atmosfera w Kościele będzie się poprawiać, stając się bardziej ciepła i przyjazna. Przynajmniej taką mam wiarę.

Dariusz, 42 lata

Czytaj także:
„Mąż chciał się popisać i sam kupił prezenty na Święta. Teraz córki płaczą w poduszkę, a syn się na nas obraził”
„Mąż wolał otwierać kolejne butelki, niż kupić dzieciom prezenty na Święta. Byłam głupia, że mu zaufałam”
„Przez naiwność męża w Święta będziemy gryźć sianko spod obrusu. A ja w prezencie zabiorę mu dostęp do konta”

Redakcja poleca

REKLAMA