Dzieci nie powinny cierpieć przez błędy rodziców. Przecież nie są niczemu winne. To nie Asia i Ania sprawiły, że ich ojciec przestał wylewać za kołnierz. Zbliżają się święta, a on przehulał pieniądze, które miał przeznaczyć na prezenty dla naszych córek. I co ja mam im teraz powiedzieć. Przecież ich małe serduszka pękną, jeżeli pod choinką nie znajdą niczego.
To nie tak, że nie poznałam się na Robercie. Niektórzy mężczyźni potrafią skutecznie ukrywać swoje ciągotki do butelki, ale mój mąż nie należał do nich. Gdy zaczęliśmy się spotykać, wypijał jedno, góra dwa piwa w tygodniu. Przysięgam, w tamtym czasie nigdy nie widziałam go w stanie upojenia. Bełkotliwa mowa? „Śledzenie węża”? Nic z tych rzeczy! Zawsze potrafił znaleźć umiar i nigdy nie zrobił niczego, czym nadużyłby mojego zaufania. Co zatem sprawiło, że przestał wylewać za kołnierz?
Wszystko się zmieniło
Zaczęło się jakieś cztery lata temu. pewnego dnia wrócił do domu i z uśmiechem na twarzy oznajmił, że dostał propozycję świetnej pracy.
– Wreszcie miałbym zajęcie na miarę swoich kwalifikacji! – cieszył się. – Wreszcie mógłbym rozwinąć skrzydła, a i pieniądze byłyby o wiele lepsze.
– O wiele, czyli o ile?
– Zarabiałbym prawie dwa razy więcej niż teraz.
– Żartujesz? – niedowierzałam.
– Nie, mówię całkowicie poważnie.
– Więc dlaczego jeszcze nie podpisałeś umowy?
– Bo najpierw chciałem porozmawiać o tym z tobą. Jesteśmy małżeństwem i takie decyzje musimy podejmować wspólnie.
– Jeżeli chodzi o to, masz moje błogosławieństwo.
Jak mogłam mieć coś przeciwko? Byłam wtedy w ciąży z Anią, naszą młodszą córeczką, a Asia miała już dwa lata. Nasze potrzeby finansowe były ogromne, więc wiadomość o perspektywie lepszej pracy i płacy przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Gdybym wtedy wiedziała, co się święci, stanowczo bym się sprzeciwiła. Ale kto mógł przewidzieć przyszłość?
Było coraz gorzej
Kilka tygodni później zaczął nową pracę. Już pierwszego dnia wrócił w stanie wskazującym. Pomyślałam sobie: „OK, pewnie po pracy integrował się z nowymi kolegami” i nie zrobiłam mu afery. Bo niby czemu? Problem zaczął się, gdy te „spotkania integracyjne” zaczęły powtarzać się coraz częściej.
Wracał z pracy coraz później. Coraz częściej wychodził w weekendy z nowymi kolegami. Zawsze, gdy wracał, czuć było od niego ostrą woń mocnych trunków. Z czasem zaczął pozwalać sobie na coraz więcej. Nie wracał już lekko wstawiony, a zalany. Nie było go nawet przy narodzinach naszej drugiej córeczki. Bóg raczy wiedzieć, co wtedy robił. Jakbym miała zgadywać, powiedziałabym, że siedział z kolegami w jakimś barze.
Chciałam walczyć o męża
To był moment, w którym powinna była wnieść o rozwód. Ale nie chciałam tego. Wolałam walczyć. Dzieci potrzebowały ojca, a ja potrzebowałam męża.
– Dominika, on się nie zmieni – powtarzała mi Jolka, moja najlepsza przyjaciółka.
– Nieprawda – upierałam się. – Pomogę mu wyjść na prostą. Taka rola żony.
– Moja mama też tak mówiła. I wiesz co? Do końca życia męczyła się z mężem, który zawsze znajdował okazję, żeby zajrzeć do kieliszka.
I bez dobrych rad wiedziałam, że to zaszło za daleko. Robert znajdował się w szponach nałogu, ale ja uparłam się, że go uratuję. Gdybym wtedy posłuchała Jolki, być może teraz moje życie wyglądałoby inaczej.
Nie mogłam mu pomóc
Prosiłam i błagałam, żeby podjął leczenie. Tłumaczyłam, że razem uporamy się ze wszystkimi problemami. Posłuchał mnie, ale nic to nie dało. Gdy wyszedł z ośrodka, pierwsze kroki skierował w stronę sklepu monopolowego.
W końcu zaczął zawalać pracę, a to nie mogło być tolerowane. Szef zwolnił go dyscyplinarnie, co tylko pogłębiło problem. A ja dalej przy nim trwałam, z nadzieją, że kiedyś w końcu coś się zmieni.
Muszę przyznać, że bywały lepsze okresy. Wtedy wracała mi nadzieja. Ale później Robert znów wpadał w ciąg. I tak toczyło się nasze życie.
Byłam naiwna
Postanowiłam, że w tegoroczne Święta podejmę kolejną próbę. Myślałam, że w ciepłej, rodzinnej atmosferze uda mi się namówić go, by jeszcze raz spróbował leczenia. Byłam dobrej myśli, tym bardziej, że widziałam, jak bardzo się stara. W grudniu prawie nie zaglądał do kieliszka. Gdy wracałam do domu, najczęściej zastawałam go trzeźwego i zamyślonego, jakby analizował swoje błędy i wyciągał z nich wnioski. To uśpiło moją czujność.
– Po pracy odbiorę dziewczynki od mamy, ale nie zdążę wejść do sklepu, żeby kupić jakieś prezenty dla nich. Zajmiesz się tym? – zapytałam.
– Wiesz dobrze, że nie mam żadnych pieniędzy – powiedział, unikając mojego spojrzenia.
– Zostawię ci parę złotych. Ale musisz mi obiecać, że nie wydasz tego na... wiesz na co.
– Dominika, wiem, że daleko mi do idealnego męża i ojca. Ale na Boga, nie jestem potworem. Nie przepuszczę pieniędzy na gwiazdkowe prezenty dla dzieci.
Położyłam na stole sześćdziesiąt złotych. Nie mogłam pozwolić sobie na więcej.
– Wrócę wieczorem. Poradzisz sobie do tego czasu?
– Jeżeli pytasz, czy zastaniesz mnie w domu, to tak. Wszystko będzie w porządku.
– Wiem o tym – powiedziałam, ale tylko dlatego, żeby go nie denerwować.
Dzieci nie dostaną prezentów
Gdy wróciłam z dziewczynkami, Robert rzeczywiście był w domu, ale wbrew temu, co obiecał, nic nie było w porządku. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu zaprowadziłam córki do ich pokoju. Mąż spał w fotelu. Obok niego stały puste butelki, za to prezentów dla dziewczynek nigdzie nie było. Sprawdziłam jego kurtkę. W kieszeni znalazłam tylko trzy złote. Przepuścił wszystko, co mu zostawiłam.
I co ja teraz mam zrobić? To były ostatnie pieniądze, które mogłam wydać na cokolwiek innego niż życie. Nie mam innego wyjścia. Wyskrobię z portmonetki jakieś drobne i kupię dziewczynkom po parze skarpetek. Marny to prezent, ale lepszy taki niż żaden. A mężowi dam w Święta ultimatum. Albo zrobi coś ze sobą, albo nasze drogi się rozejdą.
Dominika, 34 lata
Czytaj także: „Dostałam od babci suszone grzyby na Święta. Pomiędzy borowikami znalazłam bardzo cenną niespodziankę”
„Wróciłem na Święta z zagranicy. Chciałem zrobić żonie niespodziankę, ale zamiast niej pocałowałem klamkę”
„W Wigilię podzieliłem się kromką chleba z bezdomnym. Pierwszy raz nie czułem się samotny w Święta”