„Myślałam, że piesza pielgrzymka do Częstochowy to klepanie paciorków. Sąsiadka udowodniła, jak bardzo się myliłam”

emerytka fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„– Czy ty do reszty upadłaś na głowę? Nie dość że będziesz w kółko klepała paciorki, to jeszcze pójdziesz na własnych nogach? To nie są rzeczy dla emerytki! Zrobiło mi się przykro. Córka uważała, że jestem za stara by robić to, na co mam ochotę”.
/ 28.08.2024 11:15
emerytka fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Kiedy umarł mój mąż Antoni, nie umiałam się pogodzić z tym, że zostałam sama. Córka wspierała mnie jak mogłam, ale mając własną rodzinę i pracę musiała się na nich skupić. Tkwiłam więc w domu jak ten kołek w płocie, wędrując bez celu po mieszkaniu. Dobrze, że chociaż lubię czytać, bo bez książek chyba zupełnie bym się załamała.

To był szalony pomysł

Któregoś dnia odwiedziła mnie sąsiadka z parteru, Wandzia. Obie zamieszkałyśmy w bloku w tym samym czasie, a nasi mężowie pracowali w tym samym zakładzie. Jej Waldek zmarł pięć lat temu, więc Wanda miała już pewne doświadczenie w życiu wdowy.

Ponadto od zawsze była bardzo energiczna i umiała sobie wynajdywać różne zajęcia. Po przejściu na emeryturę chodziła a to na zajęcia z dziergania, a to na kurs komputerowy dla seniorów. Tym razem też miała nowy pomysł i postanowiła mnie w niego wciągnąć.

– Zosiu, idziemy na pielgrzymkę!  – zawołała już od progu.

– Idziemy? Chyba jedziemy.

– Właśnie idziemy. Na pielgrzymkę pieszą do Cęstochowy.

– Czyś ty oszalała? Stare baby na pieszą pielgrzymkę? Przecież ja po dojściu do biblioteki już nie mam sił. Ledwo zipię po wdrapaniu się na swoje trzecie piętro. A ty chcesz żebym szła setki kilometrów?

– Spokojnie, mamy dopiero marzec. Do sierpnia poćwiczymy. Patrz, kupiłam dla ciebie kijki do nordic walking. Jutro idziemy na spacer do lasu.

Próbowałam oponować, tłumacząc się słabym zdrowiem i marną kondycją, ale Wandzia była nieugięta. Następnego dnia wparowała do mojego mieszkania o siódmej rano, wiedząc, że i tak już nie śpię, i siłą wyciągnęła mnie do pobliskiego lasku na spacer.

Nie odpuszczała

Kontynuowałyśmy te spacery co drugi dzień. Oczywiście na początku to były bardzo krótkie dystanse, ale po kilku tygodniach poczułam, że faktycznie moja kondycja się poprawiła. Już nie miałam zadyszki, wchodząc po schodach, a do biblioteki pędziłam niemal biegiem.

Gdy zaczął się lipiec, Wanda stanęła w progu mojego mieszkania oznajmiając, że właśnie zapisała nas na pielgrzymkę do Częstochowy. Wręczyła mi małą książeczkę, w której były wszystkie wskazówki dla pątników: co zabrać, jak się ubrać i ile kilometrów dziennie będziemy wędrować.

Byłam przerażona.

– Wandziu, ale na pielgrzymki chodzą młodzi ludzie, a nie starzy. Jak my się tam odnajdziemy? I co, jeśli na przykład skręcę nogę? No i gdzie będziemy spały?

Sąsiadka uspokajała mnie, cierpliwie wszystko tłumacząc. Okazało się, że jej siostra z mężem chodzą na pielgrzymkę regularnie co roku i ani razu się nie zdarzyło, żeby nie byli w stanie pokonać wyznaczonych odległości. Opowiedziałam córce o moich planach.

– Mamo, czy ty do reszty upadłaś na głowę? Nie dość że przez dziesięć dni będziesz w kółko klepała paciorki, to jeszcze pójdziesz na własnych nogach? To nie są rzeczy dla emerytki!

Zrobiło mi się przykro. Moja córka uważała, że jestem za stara żeby robić to, na co mam ochotę. Tym bardziej się zawzięłam i już kolejnego dnia oznajmiłam Wandzi, że zaczynam się pakować.

Poczułam tego ducha

Pierwszy dzień pielgrzymki wprawił mnie w wielką euforię. Ksiądz Bogusław, który prowadził naszą grupę, był niezwykle charyzmatyczny. Intonował wesołe piosenki, sypał żartami jak z rękawa i z każdym pątnikiem umiał znaleźć wspólny język.

– Przepraszam, można się przysiąść? – zaczepił mnie siwowłosy mężczyzna, kiedy na postoju jedliśmy obiad.

– Oczywiście, zapraszamy.

– Jestem Waldek. A panie pierwszy raz na pielgrzymce?

Waldemar okazał się niesamowitym gawędziarzem. Opowiadał historie ze swojego bogatego życia, bo pracował jako przedstawiciel handlowy dużej firmy i swego czasu zwiedził wiele krajów dawnego Związku Radzieckiego. Nie mogłyśmy się z Wandzią go nasłuchać.

Trzeciego dnia trochę opadłam z sił. Waldek jednak zawsze był w pobliżu.

– Nie przejmuj się, trzeci dzień zawsze jest najgorszy. Zobaczysz, jutro siły ci wrócą. A póki co to ja wezmę twój plecak.

– Alez nie ma mowy! Dam sobie radę!

– Bez dyskusji. Musisz nabrać sił, żebyśmy razem mogli dotrzeć na Jasną Górę – popatrzył przy tym na mnie tak znacząco, że aż spłonęłam rumieńcem niczym nastolatka.

Waldek miał rację. W kolejnych dniach siły i energia mi wróciły.

Odnalazłam siebie

Kiedy zbliżał się dzień wejścia do Częstochowy, poczułam lekki smutek, że ta wspaniała atmosfera się zaraz skończy. Tych kilka dni pozwoliło mi nie tylko pogodzić się z odejściem mojego męża, ale też zrozumieć, że emerytura to czas na nowe przyjemności i przygody.

Zżyłyśmy się z Wandą jeszcze bardziej, a do tego poznałyśmy całe grono innych głodnych życia emerytów, nie tylko z naszego miasta. Stworzyliśmy naprawdę zgraną grupę. Wieczorami rozmawialiśmy i śpiewaliśmy piosenki z czasów naszej młodości. To było niezwykłe, nie sądziłam, że doświadczę w życiu jeszcze czegoś takiego.

Ponadto bardzo zaprzyjaźniłam się z Waldkiem. Czułam, że też nie jestem mu obojętna. Wydawało mi się jednak, że to nieodpowiednie, myśleć w tym wieku o mężczyźnie, zwłaszcza że od śmierci mojego męża minął zaledwie rok. Ale przy Waldku czułam się znowu atrakcyjną kobietą.

– Krysiu, koniecznie musimy się wymienić telefonami. Nie daruję ci choćby małej kawki, gdy już wrócimy do stolicy.

Poczułam, jak całe moje ciało przeszywa gorący dreszcz. Wyobrażałam sobie, co powiedziałaby moja córka: nie dość, że stara matka wypuściła się na pieszą pielgrzymkę, to jeszcze w głowie ma romanse. Wtedy jednak już przestałam się martwić tym, co myślą i mówią inni. Zrozumiałam, że to ja sama decyduję o sobie, a życie jest za krótkie, żeby kierować się czyimiś opiniami.

– Zdecydowanie tak. Zdaje się zresztą, że mieszkamy w tej samej dzielnicy.

Zaczęłam nowe życie

Po powrocie do domu natychmiast zadzwoniłam do córki. Chciałam się z nią podzielić wrażeniami z pielgrzymki. Ewa jednak wciąż była sceptyczna.

– Wciąż uważam, że nie powinnaś tak szastać swoim zdrowiem. Masz już swoje lata, mamo. Takie pielgrzymki są dla młodych, pełnych sił.

– Sugerujesz, że jestem stara i powinnam tylko siedzieć w domu z książką i czekać na śmierć?

– Bez przesady. Ale mogłabyś sobie znaleźć inne, spokojniejsze zajęcia, jak na przykład robótki ręczne.

Skończyłam z nią rozmawiać pełna wzburzenia. Chwilę później poleciałam do Wandzi.

– Czy chodzisz jeszcze na te zajęcia z komputera? – spytałam.

– Tamten kurs już się skończył. Ale we wrześniu rusza kurs nauki języka angielskiego. Poza tym na uniwersytecie trzeciego wieku zaczynają się zajęcia z literatury. To mogłoby być coś dla ciebie, ty tak lubisz książki.

Powzięłam mocne postanowienie, że gdy tylko ruszy rok akademicki, zapiszę się na ten uniwersytet. Jeszcze udowodnię koje córce, że emerytka nie musi spędzać życia we własnych czterech ścianach.

A póki co w najbliższy weekend jedziemy z Waldkiem na kajaki na Hańczę. Przekonywał mnie, że to niezapomniane wrażenia. No cóż, wkrótce sama się przekonam.

Krystyna, 64 lata

Czytaj także:
„Odrzuciłam oświadczyny kumpla, bo był zbyt zwyczajny. Teraz doceniłam, że nudziarz to najlepszy kandydat na męża”
„Pasierbica mojego brata była dla nas jak córka. Jeden telefon uświadomił mi, że mój mąż postrzega ją zupełnie inaczej”
„Brat mnie wykiwał i w spadku po rodzicach dostałem okrągłe zero. Ale potem przypomniałem sobie o tajemniczej skrytce”

Redakcja poleca

REKLAMA