Tik, tak, tik, tak – stary, drewniany zegar wiszący na ścianie przerywał martwą ciszę i złowieszczo potwierdzał sytuację, w której się znalazłem. Czułem, że tylko to mi pozostało po rodzicach – tylko ta martwa cisza i tykanie zegara. Nawet stara, drewniana szafa stojąca w kącie pokoju nie była moja. Pilnował jej mój starszy brat, Krzysztof, siedząc obok w równie starym, dębowym, misternie rzeźbionym fotelu. Menda.
W głowie dudniły mi jakieś słowa
Mój brat, Krzysztof zawsze był tym sprytniejszym – jakoś trzymały się go pieniądze, intratne stanowiska, zyskowne przedsięwzięcia, no i proszę, nawet po rodzicach dostał wszystko. Dom, ziemię, pieniądze – jak to się stało? Wyrolował mnie, stary bydlak.
Stałem na progu salonu, przyglądając się temu łachudrze, kiedy nagle... w głowie zabrzmiał mi jakiś wysoki głos:
– Nie pozwól. Aby cię zniszczył. Nie pozwól, aby cię zniszczył, nie pozwól... – zadudniło w monotonnym rytmie tykającego zegara.
Nie, nie pozwól, tak, tak.
– Dlaczego. Dlaczego nie sprzeciwiłeś się... – usłyszałem jakby głos... mojej matki.
Rozejrzałem się po korytarzu. Nikogo nie było. Co jest?
– Nie pozwól, żeby cię zniszczył – znowu zadudniło.
– Nie pozwolę – odpowiedziałem cicho, chociaż byłem tam sam.
Gadałem do siebie? To pewnie tylko zmęczenie.
– Sam, sam, sam – znowu rozległo się, czy to mojej głowie, czy to... po korytarzu?
Miałem dość. „Niedługo do reszty zwariuję od tego wszystkiego” – pomyślałem, ale na szczęście żadne echo nie powtórzyło już moich myśli.
Po co przyszedłeś?
Z wnętrza salonu dochodził ten zapach – stare drewno mieszało się z wonią stęchłego papieru książek. Nienawidziłem tego zapachu – przypominał mi coś, czego nie umiałem nazwać. To kazało mi nieufnie rozglądać się na boki, jakby po kątach czyhało na mnie niebezpieczeństwo.
W końcu postanowiłem wejść do środka. Drzwi do salonu niepokojąco skrzypnęły, Krzychu siedział przy kominku. To był chyba on, nie widziałem twarzy, bo zakrywała ją gazeta. Poznałem go po zwalistej sylwetce, będącej tylko cieniem w półmroku – wyglądał niczym wielki, natrętny kamień, którego nie wiadomo, jak się stamtąd pozbyć. Ogień migotał, rzucając refleksy na jego skronie. Usiadłem naprzeciwko. Bez słowa. Czekałem.
– Po co przyszedłeś? – zapytał w końcu, nie odrywając wzroku znad gazety.
Ten bydlak myślał, że ma nade mną kontrolę!
– Po to, co moje – starałem się być spokojny, ale w środku aż się gotowałem.
W końcu spojrzał łaskawie na mnie i zobaczyłem te jego ohydne, błyszczące na cały salon czarne, przenikliwe oczy. Wyglądał niczym drapieżny ptak. Zawsze miał takie zimne spojrzenie, jakby wiedział więcej, niż komukolwiek powiedział. Ale może to blask ognia podkreślał ten jego wzrok...
– Nie ma tutaj nic, co by ci się należało, Seba – powiedział powoli, odkładając gazetę.
– Przeciwnie, jest tu coś, co należy do nas obu – powiedziałem, ale znowu to... Znowu mój głos przy jego tonie zabrzmiał jakoś tak niespecjalnie... niewiążąco? Tak byle jak.
Spojrzałem na niego, uśmiechnął w ten sposób, jak się po nim mogłem spodziewać – lekko, ironicznie. Jakbym nie zasługiwał nawet na to, aby się na mnie wkurzyć. Albo... jakby mój brat grał.
„Ok, jeśli mój braciszek chce grać, to ja też zagram” – pomyślałem, a raczej pomyślało mi się to i poczułem, że ktoś lub... coś niewidzialnego pogłaskało tę moją myśl. Jakby dając jej błogosławieństwo. Poczułem się pewniej.
Pamiętam, jak wrzucali tam coś w pośpiechu
Stałem jednak w miejscu i nie bardzo wiedziałem, co teraz zrobić, chociaż do tego starego domu moich rodziców przygnała mnie właśnie chęć zrobienia czegoś... konkretnego. Chęć zemsty. Sekundy mijały, odmierzane w rytmie trzaskającego ognia w kamiennym kominku, a jakiś głos w mojej głowie zadudnił w rytmie tykającego zegara – tak, tak, tak, tak.
Nagle coś mnie olśniło – podszedłem do starej, drewnianej szafy stojącej w rogu salonu. Pamiętam, jak moja matka wrzucała tam coś w pośpiechu – nigdy nie interesowało mnie, co tam było. To tylko mój starszy brat zawsze lubił starocie. Stare szafy, książki, stare zegary z kurantem, porcelanowe figurki...
Dzisiaj jednak zdecydowałem się poznać prawdę. Intuicyjnie poczułem, co mam zrobić.
– Co ty wyprawiasz? – Krzysztof wstał. Wyczułem nutę niepokoju w jego głosie. Spojrzałem na niego. Był przerażony.
– Biorę to, co mi się należy – odpowiedziałem, otwierając drzwi szafy.
Wydawało mi się, że otwieram tę szafę z godzinę – czy Krzysztof też to odczuł? Zawiasy skrzypiały niczym lament zatrzaśniętych w szafie duchów. W końcu szafa na dobre się otworzyła. W pierwszej chwili zobaczyłem tylko stare, puste półki. Na środku najwyższej z nich leżało jednak coś dziwnego – stary klucz. Poczułem, że to właśnie o niego, o ten klucz zawsze chodziło... Wziąłem go do ręki.
Był zimny i ciężki, jakby ciążyły na nim wspomnienia. Dużo wspomnień.
– Zostaw to! – Krzysztof podszedł do mnie i uniósł rękę. Zawisła w powietrzu, jakby coś ją powstrzymało, ale przecież byliśmy w salonie tylko ja i on.
– Ty wiesz, co to jest, prawda? – zapytałem, patrząc mu prosto w oczy i... zobaczyłem w nich coś, czego wcześniej nie widziałem. Strach – w oczach mojego nieulęknionego brata!
– To tylko klucz, Seba, nie baw się w detektywa – tym razem jego głos zabrzmiał zupełnie zwyczajnie, jakby mówił o tym, co podać na kolację.
– Naprawdę? – Spojrzałem na klucz i pomyślałem, że może mieć rację.
Już chciałem odłożyć go na półkę, ale coś nie dawało mi spokoju. Znowu to przeczucie. Zacząłem oglądać ten stary klucz ze wszystkich stron. Potem przyjrzałem się szafie. W głowie kłębiły mi się stare wspomnienia. Ciche rozmowy matki i ojca. Przerywanie rozmów, kiedy wchodziłem do salonu. Dziwne tajemnice.
– Zbyszek, schowaj to gdzieś... – mówiła moja matka.
– Niech leży na razie... potem się znajdzie inne... – zaszeleścił głos mojego ojca.
A teraz ten klucz. Przyjrzałem się jeszcze raz szafie. I wtedy to zobaczyłem. W głębi była mała, prawie niewidoczna skrytka. Popatrzyłem na klucz i włożyłem go do zamka. Zgrzytnął. Kliknęło i... drzwiczki otworzyły się powoli. W środku były jakieś koperty. Wziąłem je w dłonie.
– To list – powiedziałem.
– Daj mi to – powiedział Krzysztof twardym, niemal desperackim głosem. – Przecież to tylko sterta pożółkłych kopert.
Przyjrzałem im się, jedna koperta przyciągnęła mój wzrok. Przypomniałem ją sobie! Była to koperta, którą ojciec zawsze trzymał z dala od nas, a raczej od naszych oczu. Była opieczętowana wojskową pieczęcią. Poczułem dreszcz, rozrywając ją.
Rozpoznałem drobne, schludne pismo mojego ojca. Na starej kartce widniało to słowo – „testament”. Zastygłem. Krzysztof zbliżył się do mnie, próbując wyrwać mi dokument z ręki. Odskoczyłem.
– To jest prawdziwy testament, prawda? Ten, który ojciec napisał zanim ty... – zawahałem się, ale po chwili dokończyłem – zanim ty sfałszowałeś ten drugi.
To było dla naszego dobra?
Krzysztof zmienił się na twarzy, tracąc cały swój chłód i pewność siebie.
– To dla naszego dobra – wyszeptał, a wręcz wybełkotał, w jego głosie nie było już grama pewności. – Przecież bez tych pieniędzy stracilibyśmy dom, który trzeba byłoby podzielić. Gospodarstwo. Nic by nie zostało, Seba. Zrobiłem to, co musiałem. Bałem się, że roztrwonisz majątek rodziców, bo pieniądze się ciebie nie trzymają. Zrobiłem to, co musiałem!
– Nie, Krzysztof, zrobiłeś to, co było dobre tylko dla ciebie – powiedziałem cicho, ale stanowczo. – A teraz czas na prawdę.
Zacząłem czytać na głos:
„Ja, Zbigniew Wiśniewski zapisuję cały majątek swoim dwóm synom, Sebastianowi i Krzysztofowi Wiśniewskim w równych częściach...”.
Krzysztof stał blady i drżący. Tik, tak, tak, tak – stary zegar zaczął jakoś tak głośniej tykać, że atmosfera w starym domu moich rodziców zrobiła się jeszcze bardziej mroczna. Krzysztof miał taką minę, jakby chciał stamtąd uciec. I jakby czegoś bardzo żałował.
Aż takim utracjuszem na pewno nie jestem
– Dlaczego nie spaliłeś tego listu? – zapytałem, bo rzeczywiście, było to dziwne. Nawet przez chwile przyszło mi do głowy, że ten odnaleziony testament to jakiś haczyk.
Nie odpowiedział, ale ja chyba wiedziałem, Krzysztof zawsze miał sentyment do starych rzeczy, pamiątek. Dlatego nie chciał dopuścić do podziału tego domu. Nie sądził, że będę na tyle zdeterminowany, aby grzebać po starych szafach...
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał.
– Zamierzam pójść z tym do prawnika – powiedziałem podekscytowany.
Krzysztof nadal stał w salonie, patrząc na mnie z rezygnacją i zawiścią jak na wroga. A ja wiedziałem, że mam wreszcie jedną ważną rzecz, która pozostała mi po rodzicach – prawdę i muszę ją ujawnić światu. I że zemsta pachnie starym drewnem oraz stęchłym papierem. Zgoda, może i kiedyś byłem nieco nieoszczędny, ale aż takim utracjuszem na pewno nie jestem, aby roztrwonić połowę majątku rodziców. W każdym razie nie zamierzam.
Sebastian, 33 lata
Czytaj także:
„Córka kpiła, że 100 zł to śmieszne kieszonkowe. Pogoniłam ją do pracy, by poznała smak harówki za grosze”
„Byłem robotnikiem, a czułem się, jakbym pracował w cyrku. Szefowa rozstawiała mnie po kątach, a szef dawał kasę pod stołem”
„Rodzeństwo wciągnęło mnie w swój biznes. Myślałam, że mogę na nich polegać, a oni tylko czekali, by mnie oskubać”