Gdy dotarły do mnie dźwięki tej piosenki, uderzyła mnie pewna myśl – moje życie przypomina tani, sztuczny miód. Niby wszystko było w porządku i nie narzekałam na wygody, ale brakowało mi prawdziwej radości. I tak było aż do pewnego pamiętnego zdarzenia...
Wszystko zaczęło się właśnie od niej
Pojawiła się u nas w ósmej klasie i jak gdyby nigdy nic, zajęła miejsce obok mnie. Chyba nawet przez myśl jej nie przeszło, że skoro siedzę w ławce sama, to coś musi być ze mną nie tak. A było, i to konkretnie. Nikt nawet słowem się do mnie nie odezwał na przerwie, a co dopiero mówić o jakiejś przyjaźni. No bo co ja mogłam im zaoferować? Tak się akurat złożyło, że wylądowałam w klasie pełnej dzieci nauczycieli, lekarzy, był tam nawet syn adwokata. I pośród tych rozpieszczonych jedynaków znajdowałam się ja. Córka robotników z PGR-u, który akurat zamknęli, więc oczywiście bez roboty.
Nie mam pewności, czy mój ojciec nadużywał alkoholu. Zanim stracił pracę, pił tyle, co wszyscy. Dopiero później zaczęły się problemy. Jednak etykietka „dziecka pijaka” przyczepiona została do mnie w mgnieniu oka. Matka starała się jakoś wiązać koniec z końcem. Brała dodatkowe fuchy – szyła, sprzątała. Nic dziwnego, że brakowało jej czasu i energii, by dopilnować mojej edukacji.
Szczerze mówiąc, nie paliłam się do nauki. Ale bardzo lubiłam czytać książki. Cały wolny czas spędzałam, zaczytując się w magicznym świecie Pollyanny i Ani z Zielonego Wzgórza. Te bohaterki stały się moimi koleżankami. Pewnego dnia obok mnie w ławce usiadła Kasia. Przegadałyśmy pierwszą przerwę, potem kolejną, aż w końcu zaprosiła mnie do siebie. Poszłam, bo byłam ciekawa, jak wygląda dom inny od mojego. I faktycznie zobaczyłam coś nowego. Nie chodziło jednak o sam dom, ale o rodziców Kasi.
Nawet kiedy moja rodzicielka wybierała się do kościoła, nie prezentowała się tak elegancko jak mama mojej koleżanki w zwykłych ciuchach. Kasia wspominała, że jej mama pracuje jako architektka. W moim odczuciu był to najbardziej fantastyczny zawód pod słońcem. Wtedy wpadłam na pomysł, że w przyszłości również zostanę architektem.
Nie wiem, skąd się wzięłam tyle śmiałości
Jednak kolejnego dnia udałam się do swojej wychowawczyni i oświadczyłam, że nie mam zamiaru iść do zawodówki, a chcę dostać się do liceum, a potem na studia. Powiedziałam też, że pragnę poprawić oceny, ale kompletnie nie wiem, jak się do tego zabrać. Pani Jankowska nawet nie zareagowała uśmiechem, a przecież tego obawiałam się najbardziej – że mnie wyśmieje. Zaopiekowała się mną. Poleciła mi uczęszczać na zajęcia dodatkowe i myślę, że rozmawiała z resztą nauczycieli, bo przyjmowali moje nagłe zaangażowanie bez zdziwienia, a kilka pierwszych piątek na bank dostałam na wyrost. Pod koniec roku szkolnego miałam całkiem niezłe świadectwo. Kasia nigdy się nie dowiedziała, jak wiele jej zawdzięczam, ponieważ po szkole podstawowej nasze ścieżki się rozeszły.
Przez cały okres nauki w liceum zakuwałam jak opętana. Nie byłam już tą najsłabszą uczennicą, ale nadal brakowało mi koleżanek. Teraz widzę, że sama byłam sobie winna. Ze strachu przed odtrąceniem do nikogo się nie zbliżałam. Poza tym początkowo musiałam nadgonić zaległości z podstawówki, a później dorabiałam, udzielając korków, żeby sfinansować zajęcia z rysunku i przygotowania do egzaminów na architekturę.
Udało mi się! Wprowadziłam się do akademika i dołożyłam wszelkich starań, by jak najszybciej wyrzucić z głowy wspomnienia o domu rodzinnym. Powiodło się. Nikt nie miał pojęcia, kim jestem w rzeczywistości.
Uciekłam od swojej przeszłości
I nagle pojawił się on – Michał. Przystojniak, studiował medycynę, a jego ojciec był szanowanym chirurgiem. Był we mnie wpatrzony jak w obrazek. Bez emocji stwierdziłam, że nadawałby się na mojego męża. Zrobiłam, co mogłam, aby go zdobyć. Pobraliśmy się latem. Uparcie dążyłam do tego, żebyśmy nie organizowali wesela, ponieważ obawiałam się, jak moi rodzice będą się prezentować wśród tych wszystkich dystyngowanych gości.
Nasz miesiąc miodowy to była prawdziwa wyprawa, a nie jakaś wycieczka do Tunezji czy Egiptu. Tata mojego męża nie żałował kasy i sprawił nam prezent w postaci wyjazdu na Hawaje. Jednak już wtedy zaczęło mnie irytować to, jak bardzo Michał mnie uwielbiał.
Sądziłam, że świeżo po ślubie nie będę musiała niczego udawać. Okazało się jednak, że muszę grać zakochaną małżonkę. Całkiem nieźle mi to wychodziło i mąż nie miał żadnych podejrzeń.
Potem wprowadziliśmy się do jego mieszkanka
Obroniłam pracę magisterską, znalazłam rewelacyjną pracę, ale poczułam jakąś dziwną pustkę w środku. Nie miałam już o co się starać. Nic mnie specjalnie nie radowało. Nawet nowe lokum, za które teściowie zapłacili bez mrugnięcia okiem. Nie czułam się szczęśliwa, ale nawet nie rozumiałam, z jakiego powodu. Aż pewnego dnia trafiłam na tę piosenkę. „Słowa jak sztuczny miód, erzac, cholera nie życie...” – wyśpiewywała jakaś kobieta, której imienia w ogóle nie znałam. „To jest o mnie” – dotarło do mnie i zalałam się łzami. Michał gapił się na mnie kompletnie zaskoczony.
– Kochanie, coś nie tak? – spytał z troską w głosie, co było do niego podobne. Z trudem powstrzymałam się, żeby go nie ofuknąć.
– Podejrzewam, że to huśtawka hormonów. Chyba jestem w ciąży – zdecydowałam się zdradzić wiadomość, którą odkryłam parę dni temu, ale nie miałam ochoty obwieszczać jej wszystkim dookoła.
Szczerze mówiąc, wcale nie pragnęłam tego maleństwa, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mam innego wyjścia. Miało ono być dopełnieniem mojego idealnego życia i perfekcyjnego związku małżeńskiego.
Urodziny Jasia rozpoczęły epokę idealnej mamy
Jednak z biegiem czasu coraz bardziej czułam się jak zwierzę zamknięte w klatce. Moje życie przypominało ten sztuczny miód z piosenki. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby w sobie wykrzesać jakiekolwiek uczucia. Ciężko mi to przyznać przed samą sobą, ale prawda jest taka, że nie darzyłam miłością nawet mojego synka. Oczywiście, opiekowałam się nim troskliwie, snułam opowieści na dobranoc – w końcu byłam wzorową matką. Tak musiało być. Ale szczerze mówiąc, nawet on nie był dla mnie ważny.
Kiedy ja i mój mąż pracowaliśmy, opiekę nad Jasiem sprawowała babcia. Chłopczyk był do niej niezwykle przywiązany, co okazało się dopiero, gdy teściowa nagle zachorowała na serce. Karetka dotarła za późno, nie udało się jej uratować. Po odejściu babci nasz syn przeszedł ogromną przemianę – z radosnego, pełnego życia brzdąca, stał się zamkniętym w sobie cichym chłopcem. Denerwowało mnie jego nienaturalne jak na ten wiek, dojrzałe spojrzenie. Odnosiłam też wrażenie, że Jaś zaczął się mnie bać. Nigdy się nie skarżył ani nie upierał przy swoim zdaniu.
Zdarzało się, że z Michałem się przekomarzał, chcąc ugrać parę minut przed snem na zabawę. Wobec mnie takich prób nie podejmował. Zawsze reagował identycznie: „Dobrze, mamo. Już się kładę, mamo”. W duchu zastanawiałam się, czy w tym dzieciaku nie ma choć odrobiny energii. Cóż, chyba jej nie miał. A przynajmniej nie w mojej obecności.
Kiedy Jasiek zostawał sam na sam z tatą, zachowywał się zupełnie odmiennie. Był radosny i rozmowny. Cholernie mnie to denerwowało, ale co mogłam zrobić? Moje wysiłki tylko pogarszały sprawę – syn coraz bardziej się wycofywał. Najgorzej było, gdy Michał na parę miesięcy poleciał na stypendium naukowe. Jaś przez całą podróż na lotnisko kurczowo zaciskał dłoń na ręce taty. A kiedy samolot wzbijał się w powietrze, nawet nie zbliżył się do mnie, nie przytulił. Stał tam, jakby nikogo wokół nie było.
W końcu opadły moje mury
Kolejne dni okazały się dość przygnębiające. Niespodziewanie zaczęłam doceniać swoje dotychczasowe życie. Michał troszczył się o mój dobry nastrój. Gdy milczałam, podejmował rozmowę, snuł opowieści, zaczynał gwizdać melodyjnie. A teraz? W naszym domu zaległa przytłaczająca, grobowa cisza. Jasiek zamykał się na cztery spusty w swojej sypialni, a ja przesiadywałam samotnie w pokoju dziennym. Jakoś udawało mi się to znosić w ciągu tygodnia, ale perspektywa spędzenia w taki sposób soboty wprawiała mnie w przerażenie.
Wobec tego wpadłam na pomysł, żeby pójść do lunaparku. Jaś nie zareagował z wielką radością. „W porządku, mamo” – odparł jak zawsze. Zdenerwowałam się i już miałam ochotę zrezygnować z całego planu, ale jakoś udało mi się opanować. Szwendaliśmy się od jednej atrakcji do drugiej przez pół dnia. Panował skwar, bolała mnie głowa i już z kilka razy zdążyłam przekląć swój genialny pomysł, ale Jasiowi chyba zaczynało się to podobać. I wtedy nagle poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami, a przed oczami zaczynają mi latać świecące okręgi.
– Mamo, obudź się! – Słowa syna mnie ocuciły, ale z trudem uniosłam powieki.
Poczułam pod sobą miękkie źdźbła trawy. Nade mną pochylała się nieznajoma kobieta i delikatnie uderzała mnie dłonią po policzku, żebym doszła do siebie. Obok klęczał zapłakany Jaś, kurczowo ściskając moją dłoń.
– Mamusiu, nie zostawiaj mnie jak babcia! – łkał, a łzy spływały mu po buzi.
Jego rozpacz mnie przeszyła. Podniosłam się do pozycji siedzącej i objęłam synka. Wtulił się we mnie tak mocno, zupełnie jakby cały świat nagle przestał istnieć, a liczyliśmy się tylko on i ja.
– Spokojnie, skarbie. Po prostu zrobiło mi się trochę słabo przez ten upał – wyszeptałam, nachylając się czule do jego ucha. – I wiesz co? Będziesz miał małą siostrzyczkę – dopowiedziałam z lekką niepewnością. Na te słowa aż poderwał się do góry.
– Serio? – odsunął się odrobinę, żeby nasze oczy mogły się spotkać. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się tak szeroko uśmiechał.
– Serio – odparłam. A gdy znów wtuliłam go w ramiona, poczułam, jak zalewa mnie ocean uczuć.
Uświadomiłam sobie, że moja miłość nie ogranicza się tylko do synka, męża i tego maleństwa, które noszę pod sercem. Poczułam, że przepełnia mnie miłość do całego świata. Reakcja mojego dziecka sprawiła, że ten sztuczny miód nabrał autentycznego smaku.
Beata, 36 lat
Czytaj także:
„Wychowałam się bez matki, bo wybrała przyjemność w małej komunie. Ojciec się starał, ale ciągle mam żal do świata”
„Mój były mąż był strasznym łajdakiem. Jednak to on uratował mi życie w momencie, kiedy myślałam, że to już koniec”
„Z wywiadówki syna wróciłam z pamiątką. Za 9 miesięcy okaże się, czy ma oczy męża, czy może przystojnego wychowawcy”