„Mój były mąż był strasznym łajdakiem. Jednak to on uratował mi życie w momencie, kiedy myślałam, że to już koniec”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Za każdym razem, gdy go widziałam, moje serce przyspieszało, a ja miałam ochotę zarówno go uderzyć, jak i paść mu w ramiona. Zdarzało się, że kiedy zjawiał się przede mną, byłam gotowa puścić w niepamięć wszystkie jego przewinienia”
/ 16.10.2024 07:15
kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

Między Robertem a moją matką nigdy nie było chemii. Nie chcę przez to powiedzieć, że mama jest jak stereotypowa teściowa z kawałów. Wręcz odwrotnie – to dobra kobieta o wielkim sercu, choć nie przesadza z opieką. Nie ingeruje w moje pożycie z aktualnym mężem, Arkiem, który ją po prostu kocha.

Był łajdakiem

Gdy w pobliżu pojawiał się Robert, ona całkowicie się przeobrażała – stawała się nadpobudliwą matką-kwoką. Była przekonana, że jego uszczypliwe uwagi działają na mnie destrukcyjnie i ograniczają mój rozwój osobisty.

No cóż, z perspektywy czasu widzę, że mama miała rację. Ale z drugiej strony… byłam w nim zakochana po uszy. Potrafił być uroczy, niesamowicie seksowny, do tego niezwykle bystry i błyskotliwy. Niestety, jeśli chodzi o inteligencję emocjonalną, to był totalny matoł. Okazało się też, że to mistrz manipulacji i szantażu na tle emocjonalnym. A ja byłam jego królikiem doświadczalnym. Jego największym „osiągnięciem” było skłonienie mnie do decyzji o tym, że nie chcemy mieć dzieci.

– Skarbie – tłumaczył. – Ledwo co zaczęliśmy studia wyższe, czeka nas wspaniała przyszłość, podróże, imprezy, a ty pragniesz związać nas pieluszkowym węzłem?

Powodów miał cały ogrom. Kreślił obrazy raju tylko dla nas dwojga i otchłani cierpień, gdy pojawi się trzecia osoba. Uległam namowom, zgodziłam się, że dziecko nas tylko ograniczy.

Dziesięć lat później dowiedziałam się, że gdzieś w świecie Robert spłodził potomka z inną kobietą, która wystąpiła przeciw niemu o świadczenia alimentacyjne. A kiedy sprawa się wydała, obrzucał ją stekiem wyzwisk. Zrozumiałam wtedy, że moja rodzicielka nie myliła się – to łajdak i kanalia.

Miał drugie życie

W którąś Wigilię jakaś pani z małym, może rocznym dzieckiem, stanęła w naszych drzwiach, co Robert uznał za zepsucie rodzinnego święta. Jeszcze tego samego dnia, zanim poszliśmy na pasterkę, spakowałam manatki i przeniosłam się do mamy.

– Grażyna, bez względu na to, co postanowisz i dokąd pójdziesz, wiedz, że moja miłość jest niezmienna – powiedział mi na odchodne. – Zgodnie z tym, co ci obiecałem, nawet śmierć nie zdoła nas poróżnić.

Zakończenie małżeństwa było trudnym i żmudnym procesem, który ciągnął się przez całe długie dwa lata. Chodzi mi o kwestie majątkowe, bo same papiery rozwodowe załatwiłam ekspresowo z powodu jego ewidentnej winy. Mój eks, Robert, usiłował zostawić mnie bez grosza przy duszy, specjalnie przedłużał postępowanie, knuł i mataczył. Koniec końców, udało mi się uzyskać to, co mi się słusznie należało.

Przez cały ten okres mój były mąż nie dawał mi spokoju. Wydzwaniał, zjawiał się u mnie z naręczami róż, zapewniał o swojej miłości i tęsknocie.

Karma się odwróciła

Chociaż nasze wspólne dzieje były burzliwe, a jego sekrety mnie zszokowały, to w zakamarkach mojego serca wciąż tlił się maleńki płomyk uczucia. Za każdym razem, gdy go widziałam, moje serce przyspieszało, a ja miałam ochotę zarówno go uderzyć, jak i paść mu się w ramiona. Zdarzało się, że kiedy zjawiał się przede mną taki niechlujny, z kilkudniowym zarostem, byłam gotowa puścić w niepamięć wszystkie jego przewinienia.

Moja matka ze wszystkich sił starała się zdusić we mnie to uczucie. Ciągle mi przypominała o upokorzeniach, jakich doznałam. Jednak dopiero spotkanie Arka pozwoliło mi uwolnić się spod uroku, jaki na mnie rzucił mój pierwszy mąż.

Arek pracuje w policji. Pewnego razu mama zadzwoniła po niego, bo Robert robił pod domem wielką awanturę. Arek zgarnął go na posterunek i załatwił mi w sądzie zakaz, żeby Robert nie mógł się do mnie zbliżać. Przyrzekł Robertowi, że będzie pilnował przestrzegania tego zakazu i w razie czego nie będzie dla niego litości. Po upływie sześciu miesięcy od chwili poznania Arka majątek został rozdzielony między nas, a ja zostałam żoną Arka.

W dzień po moim ślubie życie Roberta tragicznie się zakończyło. Zginął w zderzeniu z samochodem. Kompletnie pijany zataczał się chodnikiem, aż w pewnym momencie wiatr zepchnął go na drogę, prosto pod tiry.

Miałam poczucie, jakby tu był

Podczas pogrzebu jeden z jego kumpli zbliżył się do mnie, mówiąc:

– Jego uczucie do ciebie było prawdziwe i wyjątkowo głębokie. Być może bywał kłopotliwy, ale zasługiwał na drugą szansę. W dniu, gdy powiedziałaś „tak” Arkowi, on topił smutki w alkoholu, by jakoś przetrwać ten koszmar. Wierzę, że świadomość tego faktu długo nie da ci zmrużyć oka.

Facet się nie mylił. Koszmary nie dawały mi spać. Zalewałam się łzami. Nie chodziło o to, że popełniłam błąd odchodząc od niego, ale o to, że tyle czasu to trwało. Mimo wszystko współczułam mu. Pomimo tego, że Robert zginął w tym wypadku, w ogóle nie czułam, jakby go już z nami nie było. I nie tylko ja tak to odbierałam…

– Słuchaj, skarbie – rzucił Arek po kilku miesiącach. – Choć należę do osób rozsądnych, to odnoszę nieodparte wrażenie, jakby ciągle ktoś mnie obserwował. I to ktoś nieżyczliwy.

– Nieżyczliwy? O co ci chodzi?

Niepewnie podniósł ramiona.

– Po prostu tak się czuję… Miewam też koszmarne sny. Nie wiem dokładnie, co mi się śni, ale budzę się przerażony. I przez długi czas nie potrafię się otrząsnąć z tego okropnego uczucia. Zdaje mi się, jakby za rogiem czyhało na mnie jakieś nieszczęście.

Wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Choć żadne z nas nie powiedziało tego głośno, byłam przekonana, że myśli Arka podążały w tym samym kierunku co moje.

Nie sypialiśmy dobrze

Przeszukałam sieć w poszukiwaniu metod na „odprowadzenie duszy do światła” (tak to określono), wybrałam się do kościoła, by zamówić intencję mszalną, o mało co nie obmyłam mieszkania wodą święconą zmieszaną z szałwią i werbeną. A mimo to Robert wciąż „przebywał” wśród nas.

Zbliżało się kolejne Boże Narodzenie, a ja po raz pierwszy miałam spędzić je z moim ukochanym Arkiem, jego bliskimi i własną mamą. Nareszcie mogłam powiedzieć, że to będą prawdziwie wesołe i rodzinne święta. Rozpierała mnie radość i poczucie, że jestem otoczona miłością. No i w końcu nadszedł moment, by podzielić się z wszystkimi cudowną nowiną – spodziewałam się dziecka!

Mój ukochany Arek był wprost przeszczęśliwy. Niestety, czas zrobił swoje i już nie byłam pierwszej młodości. Na szczęście sytuacja stopniowo się uspokajała. Mogłam wreszcie porządnie się wyspać, bez nawiedzających mnie po nocach koszmarów, których sensu nie potrafiłam rozgryźć.

Gorzej miał mój małżonek – widziałam, że zasypianie czasami go przerażało. W myślach błagałam Roberta, żeby dał mu spokój… Czułam się trochę dziwnie, bo przecież nie wierzę w zjawiska nadprzyrodzone, ale jego słowa wciąż dźwięczały mi w uszach: „Nawet śmierć nas nie rozdzieli, nie zapominaj o tym”.

Myślałam, że to koniec

Pewnego wieczoru, trzy miesiące po tym zdarzeniu, gdy Arek pracował na nocną zmianę w komisariacie, ja siedziałam w naszym mieszkaniu i przygotowywałam roczne zestawienie rachunków dla firmy, w której pracuję jako księgowa. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Zerknęłam na zegarek. Była dokładnie dwudziesta pierwsza. Ruszyłam w stronę przedpokoju i wyjrzałam przez judasza. Na klatce schodowej stał młodo wyglądający mężczyzna.

– O co chodzi? – zapytałam, nie otwierając drzwi.

Facet odpowiedział z miłym uśmiechem na twarzy.

– Przyszedłem do sąsiadki z naprzeciwka, ale niestety nie zastałem jej w domu. Chciałbym jej coś zostawić. Mogłaby pani to od mnie wziąć i przekazać sąsiadce?

Otworzyłam drzwi do swojego mieszkania. Niestety, okazało się to fatalną pomyłką. Facet momentalnie przestał się szczerzyć, wparował do środka jak burza.

– Teraz mi za moją babę zapłacisz! – syknął wściekle, z całej siły kopnął drzwi, które z hukiem się zatrzasnęły, po czym ruszył prosto na mnie.

Wymierzył mi siarczysty policzek. Siła ciosu odrzuciła mnie do tyłu, poleciałam w kierunku łazienki. Straciłam równowagę i upadłam na podłogę.

Umarł ze strachu

Przerażenie nie odebrało mi możliwości ruchu, jednak niewiele miałam opcji ucieczki. Jakoś zdołałam na klęczkach przedostać się do toalety i w ostatnim momencie zamknąć za sobą drzwi. Co teraz? Byłam bez komórki, łazienka nie posiadała okna, spanikowana rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegokolwiek do obrony… Włamywacz kopniakiem uderzył w drzwi, miałam świadomość, że kolejne uderzenie czy dwa i zamek się podda.

Zaczęłam wołać o pomoc, ale kto mógłby mnie tu usłyszeć?

Niespodziewanie za drzwiami dało się słyszeć jakieś poruszenie. Zamieszanie. Oprych przestał walić w drzwi, następnie wydał z siebie przerażający, urwany wrzask i nastała głucha cisza. Bałam się choćby wyjrzeć i zobaczyć, co się stało. Przycisnęłam dłoń do brzucha, w którym rozwijało się moje maleństwo i zaczęłam się gorąco modlić, aby nic mu się nie przytrafiło. Gdy minęło parę minut, dotarł do mnie odgłos wbiegających do mieszkania kroków.

– Skarbie, Grażynko, odezwij się! – Arek wołał z niepokojem.

Wyszłam z łazienki ze łzami w oczach, a on mocno mnie przytulił.

– Ostrożnie – ostrzegłam go. – Ten gość gdzieś tu się kręci.

– Gość? – zaskoczony zapytał.

Opryszek leżał w pokoju dziennym, zwinięty w kłębek pod ścianą, bez ruchu. Arek zbliżył się powoli, z pistoletem w dłoni. Ale to nie miało sensu. Kiedy dotarli śledczy i karetka, wstępna diagnoza wskazywała na zawał. Gość dosłownie zszedł ze strachu.

Wiedziałam, że to Robert

Nie potrafiłam powiedzieć zbyt wiele na ten temat. Później okazało się, że ten facet, znany policji złodziej, to był małżonek kobiety, którą Arek zamknął za kradzież. Facet chciał się po prostu odegrać.

Pojechaliśmy do szpitala sprawdzić, czy z moim brzuchem jest wszystko okej. Na szczęście dziecku nic nie groziło. Kiedy dotarliśmy z powrotem do mieszkania, usadowiliśmy się z Arkiem na sofie, wtuleni w siebie, nie mówiąc ani słowa.

– Koszmarny był ten wieczór – ni stąd, ni zowąd odezwał się Arek przytłumionym tonem. – W pewnym momencie dopadło mnie przeczucie, że zanosi się na coś niedobrego.

– Mniej więcej o której godzinie? – zapytałam.

– Jakoś po dwudziestej pierwszej… Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Próbowałem się do ciebie dodzwonić na komórkę, ale nie odbierałaś. Czułem, że po prostu muszę czym prędzej wracać do domu. Rzuciłem wszystko i popędziłem co sił w nogach. Dotarłem za późno.

Ocalił mnie

Od razu miałam pewność, że to właśnie mój eks mnie ocalił. Trochę czasu już upłynęło od tamtego zdarzenia. Nasza mała córunia rozwija się prawidłowo, ja cieszę się życiem, a Arek tylko czasami budzi się rano z kwaśną miną. Jego kiepski nastrój trwa zazwyczaj do obiadu. Ale ani słowem się nie zająknie, te złe sny traktuje jak pokutę za to, że go przy mnie zabrakło w chwili, gdy tak bardzo był mi potrzebny.

Co roku, gdy przypada rocznica śmierci Roberta, odwiedzamy cmentarz i zapalamy znicz na jego grobie. To nasz sposób, by podziękować mu za to, że nad nami czuwał. Poza tym, w czasie Wigilii Bożego Narodzenia nigdy nie zapominamy o przygotowaniu dla niego dodatkowego miejsca przy stole. Mimo że był niezłym draniem, to jednak wierzę, że darzy mnie prawdziwym uczuciem. Że wciąż mnie kocha.

Grażyna, 39 lat

Czytaj także:
„Wypominałam mężowi, że ciągle siedzi przed telewizorem. Gdy zaczął chodzić na siłownię, szybko pożałowałam swoich słów”
„Na wycieczkach szkolnych zająłem się nie tylko dziećmi. Niejedna mama wpadała do mnie na korepetycje”
„Kiedyś byłam dumna, że córka będzie prawnikiem. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za własne dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA