Współlokatorzy są jak los na loterii – nigdy nie masz pewności, na kogo się natkniesz. Zazwyczaj ogłoszenia to najpopularniejsza metoda poszukiwania osoby do dzielenia mieszkania. Osobiście jednak nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zamieszkać w jednym mieszkaniu z kimś zupełnie obcym. A co jeśli okaże się świrem, zboczeńcem albo po prostu paskudnym typem?
Nie chciałam mieszkać z kimś obcym
Życie w domu to istotna sprawa, nawet gdy planujesz tylko przesypiać w nim noce, bo może często bywasz w pracy, na uczelni albo balangach. Prędzej czy później i tak natkniesz się na współlokatora w drodze do łazienki albo kuchni. Wypadałoby wtedy zamienić parę słów, a przynajmniej rzucić zwykłe „cześć”.
Z tego powodu postanowiłam zamieszkać ze swoimi dwiema bliskimi przyjaciółkami, czyli Lidką i Anką. Łączyła nas wspólna przeszłość z czasów licealnych, a że wszystkie zdecydowałyśmy się podjąć naukę w tym samym mieście, wybór współlokatorek był dla mnie jasny. Sądziłam, że to genialna decyzja – w końcu będzie jak na wakacjach z kumpelami, tyle że każdego dnia. Cóż... nie do końca. Bo choć wyjazdy trwają krótko i zazwyczaj (choć nie za każdym razem) jakoś da się dojść do porozumienia, to życie pod jednym dachem potrafi wyciągnąć z ludzi to, co w nich najgorsze.
Od początku było nerwowo
Wszystko zaczęło się od kłótni o miejsce do spania. Powszechnie wiadomo, że mieszkanie w bloku to nie wypasiony apartament – nieczęsto trafi się na trzy pokoje o identycznych rozmiarach i takim samym wyposażeniu. W większości jest jeden większy z dostępem do balkonu i jakieś klitki wielkości schowka na odkurzacz, dobrze jak jeszcze osobne, a nie przejściowe. No i oczywiście każda z nas marzyła o tym, żeby zająć ten największy pokój.
Spór w tej kwestii wygrała najbardziej wygadana, czyli Lidka. Anka dostała odrobinę skromniejszy, ale wciąż dosyć przytulny pokój. Natomiast mnie przypadło w udziale coś, co kojarzyło się z izdebką pod schodami, jak schowek na miotły, tyle że miałam tam okno. No cóż, takie sobie gospodarskie lokum, niegdyś będące częścią kuchni.
Jasne, że mogłam się nie zgadzać, awanturować, ale nie miałam ochoty od razu robić afery, tym bardziej, że koleżanki solennie zapewniły mnie, iż przez to będę płacić za mieszkanie mniej. W papierach widniała cała suma, a właściciel liczył na przelew co miesiąc, więc to my musiałyśmy ustalić, jak się podzielimy rachunkami.
Zaczęły się pretensje
Wiadomo, jak to zwykle bywa z takimi obiecankami. Słodkie słówka, zapewnienia, ale gdy już dochodzi do konkretów, ktoś zawsze oberwie po kieszeni. Na początku, przez parę miesięcy, faktycznie płaciłam najmniej, ale potem zaczęły się dziwne kombinacje. Raz niby zużyłam więcej wody w danym miesiącu, innym razem mój facet został na noc, więc podobno też narobił dodatkowych kosztów. Ciągle wymyślały jakieś nowe numery, byleby tylko mnie dociążyć finansowo.
– Tym razem to ty kupujesz papier toaletowy – wspominała chociażby Lidka, bo zazwyczaj po równo rozdzielałyśmy między siebie sprawunki domowe.
– Ale jak to możliwe? – byłam zaskoczona. – Jeszcze wczoraj miałyśmy pięć rolek!
– Cóż, korzystamy z toalety – lekko poruszyła ramionami. – Ostatnio odbyła się tu impreza, więc trochę poszło...
Ach, no jasne, ta słynna domówka! Szkoda tylko, że Lidka nie wspomniała o paru istotnych szczegółach. Przede wszystkim, że to ona była gospodynią i to jej znajomi tam balowali. A poza tym jeden z jej ziomków przeholował z procentami i zafundował nam niezłą demolkę w kiblu. Lidka kazała mu posprzątać ten burdel, a zgadnijcie czego użył? No ba, papieru toaletowego! Zresztą już nieraz widziałam, jak moje kumpele sięgają po papier, zamiast ręczników papierowych. Coś spadnie na podłogę albo się rozleje? Ale po co brudzić łapska ścierką? Przecież od tego mamy papier, nie? Pewnie niektórzy powiedzą, że to drobiazg, ale takich akcji było zdecydowanie więcej.
Marnowały pieniądze non stop
Dorastałam w rodzinie, w której pieniądze miały duże znaczenie, a rozrzutność moich współlokatorek po prostu kłuła w oczy. Mieszkając razem, wiele rzeczy kupowałyśmy na spółkę, więc taka postawa była dla mnie nie do zaakceptowania. Chociażby taki proszek do prania. Wiadomo, że środki czystości swoje kosztują. Tak samo zresztą jak woda.
A jak się zachowywały Lidka i Anka? Prały nawet cztery razy w tygodniu. I nie dlatego, że tyle brudziły i była taka potrzeba. Wystarczyło, że któraś z nich chciała ubrać na zajęcia sukienkę, która akurat wylądowała w koszu, to od razu ją prała. Brakowało im bielizny albo skarpet? Lecą z tym do pralki.
– Ej, a czemu po prostu nie upierzesz tych ciuchów ręcznie, tylko od razu wrzucasz do pralki? – zagadnęłam kiedyś moją kumpelę.
– No co ty, chyba sobie jaja robisz! Przecież od prania jest pralka! Nie żyjemy w epoce kamienia łupanego – parsknęła śmiechem Anka.
Nie oszczędzały na niczym
Współlokatorki nie przejmowały się tym, że pranie robiły, kiedy tylko miały na to ochotę, mimo że rachunki za media dzieliłyśmy po równo między siebie. Strasznie mnie to irytowało. Kolejną denerwującą rzeczą było notoryczne zapalanie światła w kuchni i zostawianie go na cały dzień lub noc. Zdarzało się, że wracałam po wykładach do mieszkania, a tam wszystko rozświetlone jak na jakimś przyjęciu, chociaż nikogo nie było w domu! Pierwszy raz dało się to zignorować, za drugim można było zrzucić winę na zapominalstwo, za trzecim i czwartym też pewnie znalazłoby się jakieś wytłumaczenie, ale takie sytuacje powtarzały się notorycznie!
Potrafię dodawać i wyszło mi, że przez miesiąc wywalamy w błoto mnóstwo pieniędzy. Mimo to, gdy pokazałam kumpelom moje kalkulacje, jedynie popatrzyły po sobie wymownie.
– Nie miałam pojęcia, że jesteś taka oszczędna – parsknęła Lidka.
– To nie jest kwestia oszczędności, a po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto! – warknęłam zdenerwowana. – Przecież tą kasę dałoby się wydać na coś fajniejszego, no nie wiem, jakieś nowe ciuchy albo wypad za miasto!
– Jejku, brzmisz identycznie jak moja starsza – Anka wywróciła oczami.
Byłam inaczej wychowana
Sprawa z matką to osobna kwestia. W odróżnieniu od moich kumpel z ogólniaka, ja nie mogłam liczyć na to, że rodzice opłacą mi chatę i rachunki. Moi po prostu nie mieli na to kasy. Jasne, pomagali mi, jak mogli, i co miesiąc wpływało mi na konto trochę pieniędzy, ale to były grosze, które nie starczały na zbyt wiele. Większość musiałam sama zarobić. Tyrałam w weekendy i wieczory w tygodniu, ale jakoś dawałam radę. Przez to jednak zupełnie inaczej niż koleżanki podchodziłam do tematu wydawania. No i do tego, jak spędzać czas, też miałam inne podejście.
Imprezy nigdy nie były moim ulubionym sposobem na spędzanie wolnego czasu, ale kiedyś, gdy mieszkanie z mamą i tatą zwalniało mnie z konieczności zostawania po godzinach w robocie, a jedyne, co musiałam robić, to odrabiać lekcje i zakuwać na sprawdziany – czasami lubiłam gdzieś wyskoczyć i trochę poszaleć. Zresztą, razem z moimi przyjaciółkami, Lidką i Anką, chodziłyśmy czasem potańczyć do lokalnych klubów. To właśnie podczas jednej z takich imprez poznałam mojego obecnego chłopaka, Marka.
Sytuacja uległa diametralnej zmianie, kiedy rozpoczęłam studia. Zdecydowałam się na niełatwy kierunek na politechnice. Mieliśmy naprawdę kupę roboty, szczególnie w czasie sesji. Pod koniec dnia padałam ze zmęczenia, a w soboty i niedziele było jeszcze gorzej, bo pracowałam po 8-10 godzin w jednym z sieciowych sklepów w centrum. W tym samym czasie Lidka i Anka zachowywały się jak psy spuszczone ze smyczy. To dobrze znany syndrom.
Coraz bardziej mnie irytowały
Nowicjusze na uczelniach, szczególnie tacy, którzy wyprowadzili się z domu rodzinnego i zamieszkali w innej miejscowości – a co za tym idzie, przestali być pod nadzorem rodziców – nierzadko przesadzają z balangami. Sytuacja ma się najgorzej w domach studenckich, o czym słyszałam od kumpli. Dlatego właśnie nie chciałam tam rezydować, mimo że byłoby to sporo tańsze niż wynajmowanie lokum w prywatnej kwaterze. Jednak, jak się przekonałam, w mieszkaniu również nie miałam lekko…
Moje współlokatorki zdecydowanie przeginały. No bo jak inaczej to określić, kiedy co drugi dzień do naszego mieszkania zapraszały od kilku do kilkunastu totalnie nieznajomych mi osób i siedziały z nimi aż do białego rana? Jak nazwać te ich nocne wycie piosenek o drugiej nad ranem i hałasy dobiegające z kuchni bladym świtem? No i te walające się w każdym kącie opróżnione puszki z piwem i cuchnące niedopałki papierosów? Wiadomo, że na początku ciągle mnie ciągały na te swoje imprezy, ale ja kompletnie nie miałam ochoty w nich uczestniczyć. Byłam zawalona nauką i po prostu padałam ze zmęczenia.
– Rany, ale z ciebie nudziara! Zachowujesz się jak emerytka, a nie studentka! – chichotała Lidka.
– Daj spokój, chodź do nas na moment, przecież nic ci się nie stanie od jednego drinka – przyłączyła się do niej Anka.
Wiecznie imprezowały
Parę razy poszłam z nimi, ale skończyło się na kacu i problemach z koncentracją w robocie następnego dnia. I wcale nie było tak fajnie, jak się spodziewałam. Ci wszyscy ludzie byli tacy... beztroscy. Zupełnie do nich nie pasowałam. Dałam sobie spokój z imprezowaniem ze współlokatorkami, a one zaczęły mnie obgadywać i nazywać dziwaczką za moimi plecami.
Chyba nie muszę wspominać, jak bardzo niemiło się zrobiło. I nie tylko dlatego, że te wszystkie nieznajome osoby w domu doprowadzały mnie do białej gorączki, szczególnie jeśli przesiadywały do późnych godzin. Najzwyczajniej w świecie relacje między mną a dziewczynami stały się naprawdę napięte.
Tego było za wiele
Miarka się przebrała, kiedy pewnej nocy jeden z imprezowiczów wślizgnął mi się pod kołdrę. Mimo że w naszych pokojach nie było zamków, to istniała niepisana reguła, że nie wchodzi się do czyjegoś pokoju bez uprzedniego zapukania. Na szczęście moje współlokatorki trzymały się tej zasady, ale ich znajomi to już zupełnie inna historia. Nawet nie jestem w stanie zliczyć, ile razy ktoś z nich wtargnął do mojego pokoju, gdy akurat się przebierałam albo zajmowałam prywatnymi sprawami! Ale tamtej nocy po prostu sobie smacznie spałam.
Wróciłam z zajęć totalnie wykończona i rzuciłam się na wyrko jak długa, kompletnie ignorując dźwięki imprezy dobiegające z pokoju Lidki. Przebudziłam się nagle, czując na sobie dotknięcie lodowatej dłoni i czując przy nosie zapach procentów. Jakiś gość położył się tuż obok i usiłował mnie macać! Wrzasnęłam wniebogłosy i w mig zerwałam się z łóżka. Gdy tylko zapaliło się światło, zobaczyłam, że w mojej świeżej pościeli leży jakiś umorusany, nieźle wstawiony koleś, którego widziałam pierwszy raz na oczy.
– Coś ty taka wrażliwa! – wymamrotał. – Wyłącz to światło, bo mnie razi.
– Racja, Renia, wyłącz tę lampę! Pozwól chłopakowi się w końcu porządnie wyspać! – dotarł do mnie rozbawiony ton głosu Lidii.
Byłam wściekła
Usłyszałam za sobą chichoty. Dziewczyny, z którymi mieszkałam, nie dość, że nie planowały przeprosin za zaistniałe wydarzenie, to jeszcze uznały je za niezwykle komiczne! Ale na pewno na długo zapamiętają, jaką aferę wtedy zrobiłam.
Byłam tak wkurzona, że jeszcze tego samego wieczora spakowałam manatki i przeniosłam się do akademika. Powiedziałam Ani i Lidce, że nie mam zamiaru dłużej z nimi dzielić mieszkania i w ogóle nie chcę utrzymywać znajomości z kimś, kto postępuje w taki sposób jak one.
Mam wrażenie, że raczej nie będą po mnie specjalnie tęsknić. W końcu, jak się przekonałam, my trzy jesteśmy kompletnie różne. Przykro mi tylko, że takie sprawy zazwyczaj wychodzą na jaw dopiero po paru miesiącach dzielenia wspólnego lokum.
Renata, 23 lata
Czytaj także:
„Syn zrobił ze swojej sypialni pokój na 1 noc. Co chwilę zaprasza nową dziewczynę i uczą się tam biologii w praktyce”
„Chłopak zrobił ze mnie pośmiewisko w zaręczyny. To była przełomowa chwila w naszym związku, ale w drugą stronę”
„Straciłem ukochaną kobietę, więc ożeniłem się z pierwszą chętną. Krzywdzę żonę, bo jej nie kocham”