„Moje małżeństwo było mdłe jak cukinia w październiku, więc doprawiłam je po swojemu. Przystojny sąsiad coś o tym wie”

kobieta w kuchni fot. Getty Images, Flavia Morlachetti
„W żaden sposób nie dało się go porównać z zimnym jak lód Markiem, gimnastykującym się z powodu źle rozumianego obowiązku małżeńskiego. Po raz pierwszy doświadczałam czegoś takiego i chciałam, by te chwile trwały wiecznie”.
/ 11.10.2024 20:30
kobieta w kuchni fot. Getty Images, Flavia Morlachetti

Nie sądziłam, że kobiety mogą zdradzać mężów. Jakoś tak od zawsze byłam przekonana, że jeśli już ktoś jest niewierny w małżeństwie, to zawsze mąż. Stereotypy? Na pewno. Ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam. A już na pewno nie przypuszczałam, że to ja będę zdradzającą żoną.

W mojej rodzinie nie było rozwodów

Powiedzmy, że zostałam wychowana bardzo tradycyjnie. Miałam dość liczną rodzinę – zarówno dziadkowie ze strony matki, jak i ojca, mieli po kilkoro rodzeństwa, sami też sprowadzili na ten świat więcej niż jednego potomka. Wszyscy w mojej rodzinie tworzyli małżeństwa z długim stażem, o rozwodach nikt nie słyszał, tak jakby ich jeszcze nikt nie wynalazł.

Moja babcia, czytając mi do snu bajki o tym, jak to królewna z królewiczem żyli długo i szczęśliwie, gdzieś tam przy okazji przemycała mi swoje życiowe mądrości. Że miłość to sztuka kompromisów i przymykanie oka na niedoskonałości tej drugiej strony. Dopiero znacznie później zrozumiałam, że jej oko było wiecznie przymknięte. Dziadek był zagorzałym wielbicielem kobiet, a babcia, zamiast ciosać mu o to kołki na głowie, udawała, że nic nie widzi. Czy było jej z tym dobrze? Nigdy nie miałam okazji jej zapytać. Z całą pewnością jednak jej małżeństwo dzięki temu przetrwało.

Wychowana na bajkach o księżniczkach i ich wiernych rycerzach żywiłam nadzieję, że i ja spotkam swojego księcia z bajki. Oczywiście, z wiekiem nauczyłam się bardziej realistycznego spojrzenia na świat i nie spodziewałam się, że moje życie będzie jak z bajki. Wiedziałam, że jak już się spotka „tego jedynego”, to o związek należy zadbać. Wiedziałam jednak także, że tą dbałością powinny wykazywać się obie strony. Byłam naiwna?

Był chodzącym ideałem

Marka poznałam tuż po maturze. Świętowaliśmy ze znajomymi zdany egzamin dojrzałości i udane perspektywy na przyszłość. Jedna z koleżanek przyszła ze swoim starszym bratem (do dziś nie wiem, dlaczego) i był nim właśnie Marek. Z miejsca przypadliśmy sobie do gustu. Mieliśmy wiele wspólnych tematów i dość podobne spojrzenie w przyszłość. Choć był ode mnie kilka lat starszy, traktował mnie poważnie, z należytą atencją i tym ujął mnie bezgranicznie.

Spotykaliśmy się przez dobrych kilka lat. Ja studiowałam, on już zarabiał na życie, budując swoją karierę i stabilizując finanse. Na każdym kroku jednak podkreślał, jak ważne są dla niego moje studenckie osiągnięcia, dopingował mnie do dalszej nauki, a później do znalezienia pracy w zawodzie. Gdy w końcu osiągnęłam upragnioną magisterkę i zaczynałam swoją pierwszą umowę o pracę, podkreślał, jak bardzo jest ze mnie dumny, a ja czułam się jak królowa wszechświata.

W końcu nastąpiły zaręczyny (Marek udał się do moich rodziców poprosić ich o rękę ich córki), a później ślub. Wszystko bardzo tradycyjnie, z weseliskiem na mnóstwo osób (na szczęście koszty w dużej części wzięli na siebie moi i jego rodzice). Moi rodzice byli zięciem zachwyceni, reszta rodziny również z marszu go zaakceptowała. Teściowie także okazali się pozytywnie nastawieni, a Marek starał się mi nieba przychylić.

Dopadła nas proza życia

Po ślubie niewiele się zmieniło. Marek z pozoru był mężem idealnym: nie włóczył się z kumplami po barach, przynosił całkiem niezłą wypłatę, wspierał mnie dobrym słowem w kolejnych wyzwaniach, jakie stawiała przede mną praca zawodowa i chwalił moją kuchnię. Co prawda w domu robił niewiele, ale nie miałam mu tego za złe, w końcu ciężko pracował, wracał dość późno, więc nie miał czasu ani sił na jakieś domowe aktywności.

Dość szybko zorientowałam się, że jednak czegoś mi w tej relacji brakuje.

– Kochanie, a może byśmy tak wyszli w weekend do restauracji? – zapytałam pewnego razu z nadzieją w głosie.

– Ale po co? – szczerze zdziwił się mój mąż. – Przecież ty doskonale gotujesz, zasługujesz na trzy gwiazdki Michelin.

– No tak, ale wiesz, chciałabym raz zjeść coś, co ugotował i podał mi ktoś inny.

– Ojej, no to może moi rodzice by nas kiedyś zaprosili na obiad? – stropił się.

– Mareczku, ale ja bym chciała taką romantyczną kolację, we dwoje, przy świecach, lampce dobrego wina…

– Po ciemku źle się je, nie widać dobrze, co jest na talerzu.

Poddałam się, mój mąż nie miał w sobie za grosz romantyzmu. Nie udało mi się namówić go na kolację przy świecach, wyjście do restauracji, pójście do kina („w telewizji też puszczają dobre filmy”) czy wizytę w klubie z muzyką na żywo („kto to widział marnować czas na takie publiczne wygibasy!”).

Gorzej, że nasze pożycie małżeńskie również było dalekie od ideału. To znaczy nie wiedziałam za bardzo, jaki ten ideał miałby być, bo Marek był moim pierwszym mężczyzną, miałam jednak nieodparte wrażenie, że bliskość między dwiema osobami powinna wyglądać nieco inaczej. Może i miałam małą wiedzę i doświadczenie w temacie, ale byłam przekonana, że zbliżenia nie powinny ograniczać się do „odbębnienia małżeńskiego obowiązku” – a tak właśnie traktował je mój mąż.

Wkrótce zostałam matką

Gdy więc zaczął mi się spóźniać okres, a na silne zapachy reagowałam zdecydowanymi mdłościami, nie od razu zrozumiałam, że jestem w ciąży. Nie spodziewałam się wręcz, że tak ograniczone zbliżenia między dwojgiem ludzi mogą posłużyć prokreacji. Nie dowierzałam nawet pozytywnemu testowi ciążowemu, dopiero wizyta u lekarza pozwoliła mi zrozumieć, że za kilka miesięcy zostanę matką.

Marek wieść o ciąży powitał z radością (i słabo skrywaną ulgą). Uznał, że mój odmienny stan zwalnia go z małżeńskich obowiązków. Przestał wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie moim ciałem, a po kilku miesiącach skwapliwie przeniósł się na kanapę w dużym pokoju (rzekomo by było mi wygodniej). I mam wrażenie, że nawet nie zauważył, iż zdążyłam urodzić, a następnie wrócić do formy sprzed ciąży.

Córeczka szybko rosła, ja powróciłam do pracy i do wcześniejszego trybu życia. Chodziłam na siłownię i basen, wiele spacerowałam z dzieckiem, regularnie odwiedzałam fryzjera i kosmetyczkę. Byłam wciąż atrakcyjną kobietą, faceci się za mną oglądali na ulicy, a kobiety rzucały nienawistne spojrzenia. Tylko ten jeden mężczyzna, na którym zależało mi najbardziej, zdawał się tego nie dostrzegać.

Poznałam go przypadkiem

Pewnego dnia wracałam z córką do domu. Odebrałam ją z przedszkola, a po drodze wstąpiłyśmy jeszcze na małe zakupy spożywcze. To znaczy małe były tylko w założeniu, bo nagle okazało się, że potrzebuję jeszcze trzy kilo ziemniaków, dwa kilo jabłek, kaczkę, buraczki i parę innych „drobiazgów”. Objuczona jak wielbłąd ciągnęłam za sobą marudzące dziecko i marzyłam tylko o tym, by usiąść na krześle we własnej kuchni.

Gdy zatrzymałam się przed drzwiami od klatki schodowej, by wyjąć klucze, pękła siatka z ziemniakami i te poturlały się radośnie we wszystkie strony świata.

– Cholera jasna! – wykrzyknęłam, nie bacząc na to, że słucha mnie pięciolatka, która z pewnością powtórzy nowe słowo przy tatusiu, koleżankach i kolegach oraz paniach w przedszkolu.

– Niech się sąsiadka nie denerwuje, pomogę! – usłyszałam tuż za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam przystojnego młodego człowieka.

– Sąsiadka? – wydukałam.

– Tak. Albert jestem. Wprowadziłem się dwa tygodnie temu do mieszkania pod panią. Proszę pozwolić sobie pomóc.

To mówiąc zręcznie pozbierał rozsypane kartofle, otworzył drzwi od klatki schodowej, wyjął z moich rąk liczne torby i ze słowami „Panie przodem!” zagonił mnie i moją córkę do domu. Oczywiście nie odmówił kawy i kawałka szarlotki, a gdy siedział przy kuchennym stole patrzył na mnie tak, że miałam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem…

Stało się tak po prostu

Kilka dni później spotkaliśmy się na schodach. Albert zapytał, kiedy mógłby się zrewanżować za kawę. Rzuciłam odpowiadający mi termin (mała miała być u dziadków, Marek w pracy). Gdy doszło do spotkania szybko przekonałam się, że wrażenie z mojej kuchni nie było mylne. Nie zdążyłam nawet sięgnąć po filiżankę kawy, na którą mnie zaprosił, gdy wylądowaliśmy w łóżku…

Mój przystojny sąsiad okazał się niezwykle zmysłowym kochankiem. W żaden sposób nie dało się go porównać z zimnym jak lód Markiem, gimnastykującym się z powodu źle rozumianego obowiązku małżeńskiego. Po raz pierwszy doświadczałam czegoś takiego i chciałam, by te chwile trwały wiecznie. Gdy po wszystkim Albert zapytał, odgarniając włosy z mojego czoła, czy przyjdę do niego jeszcze, ani przez moment nie zastanawiałam się nad odpowiedzią.

Odwiedzam mojego przystojnego sąsiada regularnie od ponad roku. Czy mam poczucie, że robię coś złego? Absolutnie nie! Markowi niczego nie ubędzie. A ja wreszcie czuję się szczęśliwa. Znalazłam tę odpowiednią przyprawę, którą dodałam do potrawy zwanej życiem, a która sprawiła, że danie stało się wyraziste i odpowiednio pikantne. I tego zamierzam się trzymać.

Angelika, 34 lata

Czytaj także:
„Skończyłem 34 lata i czułem, że przegrałem życie. Pewna kobieta uświadomiła mi, że da się żyć inaczej”
„Żyłam w nieszczęśliwym małżeństwie ze strachu przed samotnością. Słowa terapeuty były niczym kubeł zimnej wody”
„Mam żonę, ale i tak flirtuję z dziewczynami z pracy. Dzięki temu czuję, że żyję, a i moja luba jest zadowolona w łóżku”

Redakcja poleca

REKLAMA