W moim domu wszystko było na mojej głowie. Mąż jest z zawodu kierowcą. Często powtarzam, że niewiele go różni od marynarza: podróżuje tylko po drogach, a nie po morzach. Poza tym tak samo tygodniami i miesiącami nie widuję go w domu. Dlatego wszystkim zajmuję się ja, w tym również dziećmi. Ach te dzieciaki! A raczej leniwe obiboki, a do tego bezczelne. Mój syn ma już 22 lata, a córka skończyła 19 wiosen.
Mieszkają w rodzinnym domu, bo są przekonane, że nigdzie indziej nie będzie im tak idealnie. W końcu u mamusi jest najlepiej! Żywienie i opieka za bezcen, do tego sprzątanie, usługi i kucharzenie na życzenie. To wszystko robię oczywiście ja.
Nie próbowałam się buntować, bo z początku dzieciaki były malutkie, później większe, a wreszcie niby dorosłe, jednak… wciąż traktowałam je jak moje maleństwa. Mój Stasiek zarabiał na tyle dobrze, że nie chodziłam do pracy. Za to w domu miałam robotę na okrętkę.
Dopiero teraz się postawiłam, a mój sprzeciw przerósł wszelkie oczekiwania. Na początku chciałam tylko wsparcia przy domowych obowiązkach. Ale nikt nie miał ochoty kiwnąć palcem.
Skorzystałam z ich porady
Pewnego sobotniego poranka rzuciłam do moich dzieci:
– Marcinku, po śniadaniu pomożesz mi skopać grządki w ogródku, a potem mógłbyś skosić trawę wokół domu. Paula, ty później będziesz mi potrzebna do mycia okien. Ojciec przyjedzie za trochę ponad tydzień i chciałabym, żeby wszystko było piękne i lśniące.
– Mamo, no co ty… – córka skuliła się w sobie i wywróciła oczami. – dopiero co zrobiłam nowe tipsy. Nie mogę teraz wziąć się na żadne mycie i sprzątanie.
– Ten ogródek to może od jutra zaczniemy, co… – dodał mój syn.
– U ciebie zawsze jest jakieś jutro, ale potem robi się kolejne i kolejne. Nie zrobię wszystkiego sama – wkurzyłam się. – Jak przyjedzie ojciec, to będą akurat moje urodziny i chciałabym z tej okazji zrobić imprezę. Taką z grillem i tortem – tłumaczyłam. – Jak będzie, pomożecie? – pytałam niemal jak kiedyś Gierek.
– Dzisiaj nie da rady, może jednak jutro… – syn zaczął swoją gadkę.
– A dlaczego nie dzisiaj? Powiedz mi, mój drogi – zaczęłam drążyć.
– Szczerze mówiąc, to nie mam na to ochoty – powiedział bezczelnie. – Moim zdaniem powinnaś sobie kogoś wynająć do pomocy. Na przykład jakiegoś studenta bez grosza przy duszy. Taki to za parę dyszek zgodzi się na wszystko, każdą robotę.
Jeśli tylko Marcin by wiedział, jakie konsekwencje przyniosą mu jego własne słowa, szybko by je wypluł. Jednak w tamtym momencie machina już ruszyła. Ziarenko zostało zasiane na dobrym gruncie. Kto wie, czy to przypadek czy przeznaczenie?
Postanowiłam się przewietrzyć, by nieco ochłonąć. Wzięłam psa i poszłam na spacer. Zaraz po wyjściu za ogrodzenie mój wzrok przykuło ogłoszenie wiszące na latarni. „Student przyjmie dowolną pracę. W ofercie sprzątanie, mycie szyb, roboty w ogródku” – dokładnie to, czego potrzebowałam. Chwilę pomyślałam, a potem wpisałam dany numer w komórkę. Zadzwoniłam i dogadałam się w kilka minut. Jeszcze zanim doszłam po przechadzce do domu, czekał przed nim „mój” pracownik i zarazem student. Uśmiechał się na mój widok.
Byłam zadowolona z pomocy
Moje dzieci siedziały każde w swoim pokoju, więc nie spostrzegły nawet, że ktoś nas odwiedził. Młody mężczyzna nazywał się Sebastian i od razu robił świetne wrażenie. Widać było w nim zapał do pracy. Jako pierwsze zadanie wyznaczyłam mu doprowadzenie ogródka do porządku.
Skopanie grządek poszło mu w niecałe dwie godziny, a przez kolejne dwie równiutko wykosił trawnik. Potem wziął się na przycinanie żywopłotu, który potem przypominał wreszcie szmaragdowy mur, a nie dziki chaszcz. Zarządziłam chwilę przerwy na obiad.
Student tymczasem wyciągnął z plecaka przygotowane kanapki, ale szybko wzrokiem dałam mu do zrozumienia, że to nie wchodzi w grę. Zaprowadziłam chłopaka do kuchni, a tam w piecyku przypiekały się już nóżki kurczaka w sosie słodko-ostrym. Nie oponował przed tak smakowitym obiadkiem i pozwolił sobie nałożyć sporą porcję, a do tego surówkę i ziemniaki.
Pochłonął wszystko w błyskawicznym tempie, a kiedy moje dzieci, skuszone aromatami, zeszły na dół, jego już nie było. Pożegnał się wcześniej i obiecał, że pojawi się jutro z rana. Zapłaciłam mu stówkę za kilka godzin solidnej pracy i nie żałowałam.
Chyba poczuli zazdrość
Kolejnego dnia, nim wybiła ósma, Sebastian pracował już w najlepsze. W dwie godziny uwinął się z myciem okien na parterze, a potem zgodził się zrobić przerwę na śniadanie. Przyznał się, że wcześniej nic nie jadł, bo nie zdążył, więc nałożyłam mu trzy parówki, cztery kanapki i nalałam wielki kubek kawy.
Do południa w domu lśniły wszystkie okna. W zasadzie mogłam już go puścić do siebie, ale coś mnie tknęło. Ten równiutki trawnik, żywopłot, zadbany ogródek i okna sprawiły, że reszta podwórka i domu wypadała nieciekawie. Zaproponowałam więc kilka kolejnych zadań, a on z radością się zgodził. Rzucił okiem na ogródek i powiedział:
– Można by odświeżyć altankę. Wyczyścić drewno, położyć grunt, stare deski wymienić. Ten stacjonarny grill warto by wyczyścić. Tam by świetnie się prezentowała ścieżka z kostki, bo przecież zostało z podjazdu… A do tego gruntowne sprzątanie w środku – posłał mi uśmiech.
– Tylko że to zajmie co najmniej z tydzień – dodał ciszej, spoglądając na mnie niepewnie. – Czyli jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt roboczych godzin. Mogę dać pani rabat – rzucił szybko.
– Niedługo wraca mój mąż i bardzo bym chciała, żeby wszystko doskonale się prezentowało. Zatrudniam pana. A rabatu nie trzeba, dodam nawet premię za pomysłowość – skwitowałam.
Gdy kilka godzin później zasiadaliśmy do obiadu, coś się zmieniło. Towarzyszyły nam moje dzieci, które ponuro grzebały w jedzeniu sztućcami. Sebastian zadowolony pochłaniał swoją porcję, w przerwach opowiadając, co jeszcze przychodzi mu do głowy do zrobienia w obejściu. Wymyślał ulepszenia i remonty, a tymczasem ja przynosiłam mu dokładki. Wreszcie podziękował za ucztę i wziął się z powrotem do roboty. Wtedy poderwał się mój syn.
– Taki jest milutki, bo przecież dostaje od ciebie kasę – rzucił jak oskarżenie.
Zaśmiałam się na te słowa
– Marcinku, ja przecież mu daję pieniądze za wykonane zadania, a nie za słodkie słówka. A on dobrze się ze wszystkiego wywiązuje.
– Też bym tak harował, gdybyś zaoferowała mi kasę! – wyrzucał mi.
– Rzecz w tym, że ja już ci płacę… A ty nic za to nie robisz.
– Jak to mi płacisz? Kiedy się tak zdarzyło?
– Policzmy… regularne kieszonkowe, ubrania, sprzęty, wyjazdy… Kto daje pieniądze na to wszystko? No ja! I co z tego mam? Nie dostaję ani wdzięczności, ani pomocy w domowych obowiązkach, a jedyne co przychodzi, to pretensje! I to zarówno do mnie, jak i do tego studenta, który chce tylko dorobić. On przynajmniej sam płaci za życie, a nie to co ty. Może faktycznie powinnam się przestawić i zacząć dawać ci kasę, ale dopiero wtedy, kiedy na nią zarobisz!
– No ale jak?
– Rusz się i pomóż Sebastianowi. Do tej altanki lepiej wziąć się we dwóch. Jak uczciwie do tego podejdziesz, to zarobisz tak samo: dwadzieścia pięć złotych za godzinę.
– W porządku. Zaraz ci udowodnię, że też tak potrafię! – rzucił i wyszedł na dwór.
– Czy… Sebastian będzie na kolacji? – zapytała cicho Paula.
– Chyba tak.
– To może ja pójdę pościerać z mebli – zaproponowała i poszła.
Zaskoczyła mnie. Czy wreszcie i ona zrozumiała, co do nich mówię? Czy może chciała zaimponować Sebastianowi, bo się jej spodobał? Nie mam pojęcia. Dla mnie najważniejsze, że nasz dom zacznie lśnić czystością. Oby taki stan utrzymał się jak najdłużej.
Julia, 49 lat
Czytaj także:
„Faceci wywieszali języki patrząc na moją żonę. Byłem dumny, że udało mi sie wyrwać taką 30 lat młodszą landrynkę”
„Od momentu, kiedy zdecydowaliśmy się na dziecko, zaczęły się problemy. Próbowałam wszystkiego, ale Jarek wybrał ucieczkę"
„Przez sąsiadkę-panikarę omal nie straciłam szansy zobaczenia się z bliskimi. Wymyśliła sobie swoje wielkie teorie dziejów”