„Już dawno zostawiłbym żonę, bo to wredna hetera. Ale kto by mi wtedy gotował obiad i uprał koszulę?”

wściekły mąż fot. iStock, gzorgz
„Byłem wściekły, bo nie znosiłem cichych dni. Miałem wtedy wrażenie, że żona już mnie nie kocha, że nie jestem jej potrzebny”.
/ 14.08.2024 14:52
wściekły mąż fot. iStock, gzorgz

Marzena znowu się na mnie o coś pogniewała. Byłem wściekły, bo nie znosiłem cichych dni. Miałem wtedy wrażenie, że żona już mnie nie kocha, że nie jestem jej potrzebny. Oczywiście byłem wtedy jeszcze bardziej złośliwy, robiłem wszystko, żeby tylko się do mnie w końcu odezwała.

– Jak dziecko, które jest niegrzeczne tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę – skomentowała kiedyś, kiedy już normalnie ze sobą rozmawialiśmy.

– Zrozum, ja potrzebuję tych cichych dni, żeby mi przeszła złość na ciebie. A jak jesteś wtedy dla mnie wredny, to w ogóle nie pomagasz!

Naturalnie zawsze po tych kłótniach się godziliśmy

Poza tym, że ona czasami musiała ode mnie odpocząć, a ja robiłem głupoty, jesteśmy naprawdę dobrym małżeństwem. Chociaż moim ideałem jest małżeństwo moich dziadków, którzy mnie praktycznie wychowali. Zawsze byli zgodni, nie pamiętam, żeby się kłócili, a już nigdy, żeby babcia się na dziadzia obrażała i do niego nie odzywała. 

Któregoś razu mieliśmy mieć gości. Marzena siedziała cały dzień w kuchni, naprawdę poważnie podeszła do tematu. Ja gości zasadniczo nie lubię, więc marudziłem „A po co tyle nagotowałaś? A po cholerę mam znowu odkurzać, skoro trzy dni temu była sobota?”. Godzinę przed przyjściem gości żona zorientowała się, że nie kupiła bagietki, a wymyśliła sobie takie małe kanapeczki na przystawki. No więc wysłała mnie do sklepu. Poszedłem, zły, że wygania mnie w zimny wieczór.

Byłem tak zły, że oprócz bagietki kupiłem sobie piwo i wypiłem je po drodze. Przed klatką spotkałem kumpla i zwierzyłem mu się, że żona mi wariuje na punkcie jakiegoś durnego przyjęcia. Zaproponował kolejne piwko dla relaksu. Potem jeszcze dwa. Finał był taki, że wróciłem do domu, kiedy goście zabierali się do dania głównego. Kanapeczki na przystawki z mojej winy szlag trafił, a do tego byłem zawiany. Właściwie to nawet nie dziwiłem się Marzenie, że kiedy wszyscy wyszli, zacięła usta i milczała, kiedy próbowałem się tłumaczyć.

Poczułem, że tym razem chyba przeholowałem, kiedy minął trzeci dzień, a żona nadal się nie odzywała. Zacząłem jej docinać, robić głupie uwagi, raz wręcz na nią krzyknąłem, żeby przestała być taka wredna. Oczywiście tylko pogorszyłem sprawę. Akurat wtedy wpadłem do dziadka i mogłem mu się zwierzyć.

– Wy z babcią nie mieliście takich problemów jak ja – użaliłem się nad sobą.

– Babcia nigdy by nie strzeliła takiego focha, co nie, dziadziuś?

– Oj, Jarek, jak ty mało o kobietach wiesz… – uśmiechnął się dziadzio. – Babcia ciągle się na mnie o coś boczyła i co gorsza, miała rację! Dopiero dzisiaj widzę, że byłem dla niej utrapieniem. Ona miała na głowie cały dom, a jeszcze przecież pracowała w bibliotece. Ja przychodziłem po robocie i czekałem, aż dostanę obiad pod nos. Nieraz o coś mnie poprosiła, a mnie się nie chciało.

– W sensie, żeby naprawić chyboczące się krzesło albo przesadzić kwiaty? – wyrwało mi się.

Krzesło kiwało się u nas w kuchni chyba od pół roku, a ja wciąż nie miałem kiedy dokręcić mu nogi. A kwiaty, no cóż… Dwa już uschły w swoich za ciasnych doniczkach, a ja nie miałem czasu się nimi zająć. Choć to moja działka.

– Ta… – przytaknął dziadek. – Albo jak ona prosiła, żebym przyniósł kilo cielęciny, a mnie się nie chciało do rzeźnika jechać. Pamiętam dobrze, że wtedy bez słowa ubrała się i sama pojechała, w środku zimy. Co lepsze, ta cielęcina była potem w niedzielę na obiad. Podała mi ją, ale nie odzywała się przez tydzień… Ależ mi było głupio, że sam nie pojechałem. Zrozumiałem wtedy, że babcia sobie beze mnie poradzi, ale ja bez niej to niekoniecznie. Wiesz, co ja wtedy robiłem po nocach? Dokręcałem pokrywki we wszystkich słoikach, żeby w końcu musiała się do mnie odezwać!

– To mam robić? – zdziwiłem się. – Ale my nie mamy żadnych przetworów, Marzena sama sobie radzi…

Dziadek roześmiał się i wyjaśnił, co miał na myśli

Nie chodziło o słoiki. Chodziło o coś dużo ważniejszego.

– Jeśli chcesz mieć udane małżeństwo – powiedział – to pilnuj, kochasiu, żebyś zawsze był potrzebny swojej kobiecie. Pomagaj jej i wspieraj ją, nawet kiedy jest na ciebie zła. A właściwie to szczególnie wtedy. Bo wiesz co? Jeżeli ty nie będziesz tego robił, to jeszcze się znajdzie taki, co będzie. No i co wtedy?

Dobrze zapamiętałem tę lekcję. Kiedy wróciłem do domu, Marzeny nie było. Wziąłem więc śrubokręt i dokręciłem nogę w tym rozkiwanym krześle. Kolejne dwie godziny zajęło mi przesadzanie kwiatków. Dziadek i babcia przeżyli razem pięćdziesiąt pięknych lat. Może i nam się to uda.

Marzena wróciła późno. Rzuciłam torebkę na stolik w przedpokoju i poszła do łazienki. Czekałem niecierpliwie, aż odkryje porządek w kuchni, rozwieszone pranie i naprawione krzesło. Kiedy w końcu wyszła z ręcznikiem na głowie, skierowała się prosto do sypialni. Nie zauważyła ani kwiatków w nowych doniczkach, ani lśniących naczyń na suszarce. I nagle poczułem się znowu jak mały chłopiec. Chłopiec, który wreszcie zrozumiał, że paskudnym zachowaniem niczego nie zyska, a kiedy wreszcie postanowił być grzeczny, nikomu już na tym nie zależało.

– Marzenka? – usiadłem obok niej na łóżku. – Słuchaj, ja… przepraszam za tę bagietkę. Wiem, zepsułem przyjęcie. Ale wiesz co? Naprawiłem krzesło i przesadziłem kwiatki! Chcesz zobaczyć?

Chciała. Jeszcze przez moment była poważna, ale w końcu się uśmiechnęła. I muszę powiedzieć jedno: ten uśmiech był dla mnie największą nagrodą! Tej nocy się pogodziliśmy i było między nami super, dopóki znowu jej nie rozzłościłem i nie zacięła się w sobie. Już miałem wyskoczyć z czymś złośliwym, domagając się, by przestała mnie ignorować, ale przypomniałem sobie rozmowę z dziadkiem.

Rozejrzałem się po domu, licząc na znalezienie jakiegoś słoika, który mógłbym jej pomóc odkręcić. Cóż, słoika nie było, ale mogłem zrobić coś innego – pozmywałem naczynia. I wiecie co? Czary! Żona odezwała się do mnie jeszcze tego samego wieczoru! Dzięki, dziadku, już wiem, jaki miałeś przepis na pięćdziesiąt lat udanego małżeństwa. Będę go stosował. 

Jarosław, 31 lat

Czytaj także:
„Przyjaciel wycenił naszą przyjaźń na 80 tysięcy. Napakował kieszenie kasą i zniknął z moimi marzeniami”
„Zdradzałam jej swoje sekrety, a mój mąż uskuteczniał z nią umizgi w naszej sypialni. Nie tak powinna wyglądać przyjaźń”
„W sezonie pracowałem w ekskluzywnej restauracji. Liczyłem na napiwki od nadzianych klientek, a dostałem coś więcej”

Redakcja poleca

REKLAMA