Zdarza się, że ni stąd ni zowąd dobiega mnie coś w stylu: „Nic nie ma sensu, nie wiem, po co to wszystko, mam już tego dosyć”. Gdy próbuję delikatnie, bez emocji dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi, zapada cisza. Obrażona mina. No bo przecież nic nie rozumiem, taka ze mnie ciamajda, nie potrafię się wczuć w jej sytuację, za mało empatii, zrozumienia, cierpliwości... Jasne, czasem rzeczywiście tych cech mi brakuje, ale ogólnie daję z siebie wszystko. Mimo to odnoszę wrażenie, że walę łbem o mur i nie mogę się przez niego przebić.
Czuję kompletną niemoc
Zwłaszcza kiedy sobie popije (co się jej zdarza, nie ukrywajmy, chociaż zdecydowanie powinna trzymać się z dala od alkoholu, bo on fatalnie na nią wpływa), zaczyna mi grozić: że nawet nie mam pojęcia, co mnie czeka, ona mi dopiero da popalić, jeszcze będę żałował, że w ogóle przyszedłem na świat i że los postawił ją na mojej ścieżce! No i inne tego typu brednie, których nawet nie mam ochoty przytaczać, jak z jakiejś tandetnej książki czy kiczowatego filmu. A do tego jeszcze ten odmieniony wzrok – nagle jakby staje się zupełnie innym człowiekiem.
Niewyobrażalne jest to, jak można spoglądać na członków swojej rodziny, jakby byli kimś zupełnie obcym i napawali wstrętem, a wręcz nienawiścią. Kompletnie tego nie rozumiem. Niemożliwe jest uzyskanie jakichkolwiek informacji, kiedy próbuję dowiadywać się czegoś więcej. Dostrzegłem, że jej gwałtowny charakter zaczął negatywnie odbijać się na całej naszej rodzinie, więc zasugerowałem wsparcie specjalisty. Usłyszałem w odpowiedzi: „Nie zamierzam chodzić do psychiatry. Nie jestem żadną psycholką. Nic mi nie jest. Ten świat jest nienormalny, to życie jest chore, a nie ja”.
Masakruje moje wszystkie koncepcje, obrzuca mnie obelgami lub drwi z sarkazmem. Potem przez jakiś czas, czasami nawet kilka dni, jest normalnie. Zdarza się, że usłyszę słowa w stylu „przepraszam”, „wiesz, olej mnie” albo „nie bierz tego, co mówię, aż tak do siebie”. Jakby to było takie proste – nie brać do siebie. Mówi się łatwo. Mimo wszystko na pewien okres czasu atmosfera się poprawia, a nawet zdarza się, że jest całkiem przyjemnie.
Gośka w takich chwilach na powrót staje się tą osobą sprzed lat – błyskotliwą, sprytną kobietą, która czasem nieco przesadnie się o wszystkich martwi. Tę cechę, która od zawsze ją wyróżniała, nadmierną troskliwość, równoważy nutą ironii i specyficznego, nieco mrocznego dowcipu. Nie oszczędza go sobie nawet wtedy, gdy żartuje z samej siebie. Właśnie za to ją uwielbiam. I tak jest do momentu, aż znów dopada ją jeden z tych napadów, a nigdy nie wiadomo, kiedy to będzie. Nie chodzi tu wyłącznie o mnie, nasze pociechy czy nasz dom – ofiarą tych wybuchów padają także inni, w różnych miejscach.
Cała rodzina to odczuwa
Niedawno rozpętała karczemną kłótnię z matką. Co więcej, zrobiła to w trakcie rodzinnej uroczystości, w dniu imienin matki, która z ogromnym zaangażowaniem podeszła do organizacji przyjęcia. Moja teściowa, choć przekroczyła już osiemdziesiątkę, to w pojedynkę stanęła na wysokości zadania i przygotowała smakowite potrawy: aromatyczny bigos, gołąbki, pyszny pieczony schab i puszysty sernik. Wcześniej samodzielnie zrobiła niezbędne zakupy, które o własnych siłach wniosła po schodach na trzecie piętro bloku, nie prosząc nikogo o wsparcie. Naprawdę podziwiam jej hart ducha i umiejętność radzenia sobie w każdej sytuacji.
Stół był przygotowany z klasą, na taką liczbę gości (dotarliśmy wraz z pociechami, a do tego dołączył mój tata): zastawa ze srebra, kieliszki i szkło z kryształu, porcelanowy komplet do parzenia kawy prosto z Chin. Przyjęcie w starym, polskim stylu, niczym za minionych lat. Gosia wystrojona była przepięknie, spędziła w łazience prawie dwie godziny. Gdy tylko ma w planach gdzieś wyjść, zawsze przykłada wagę do tego, żeby prezentować się nienagannie.
Uprzejma wobec każdego, trajkocząca niczym wróbelek, zanosiła do stołu rozmaite półmiski, dokładnie je ustawiała, zachwalała dania, pycha, pycha, dopytywała o receptury. I nagle… jak nie gruchnie! To było tak nieoczekiwane jak grom z jasnego nieba: jej słowa, kłujące niczym lodowate sople, że to z winy matki ojciec zmarł. Że jakby wezwała karetkę, „gdyby nie spała jak suseł, niesłysząca niczym kloc, gdy ojciec umierał w sąsiednim pokoju….”. I to lodowate, bezlitosne spojrzenie na jej twarzy.
Matka wybuchła płaczem, a pozostali pobladli, oniemieli, kompletnie zdezorientowani. Ten przygnębiający, żałosny spektakl ciągnął się prawie dwie godziny. Kasia z Piotrkiem czmychnęli, gdy tylko nadarzyła się okazja, przerażeni zachowaniem mamy i histerią babci. Ojciec, pełen niesmaku, również się ulotnił, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Ja natomiast przez dwie godziny usiłowałem łagodzić sytuację.
Latałem tam i z powrotem, między salonem a kuchnią, usiłując doprowadzić do zgody między nimi. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym po prostu się ulotnić, zostawiając je same, czy wyjść nawet tylko z Małgosią. Ta sytuacja sprawiła, że poczułem się w obowiązku zadbać i o moją małżonkę, i o matkę mojej żony, a także o to, jak będą się dogadywać w przyszłości, biorąc pod uwagę wszystkie te słowa, które padły między nimi.
Wszystko wróciło do normy i nikt już nie wspominał o tym incydencie. Małgorzata regularnie dzwoniła do swojej mamy, aby pogadać o duperelach – polityce, ploteczkach rodzinnych czy znajomych. Zupełnie jakby nigdy nie wypowiedziała tych paskudnych i bezpodstawnych słów, które na zawsze zmieniły relacje między nimi (nawet ja to czułem w tym, jak teściowa odnosiła się do mnie). Ale cóż, w końcu łączy je wyjątkowa więź. To matka i córka, dwie najważniejsze kobiety w swoim życiu.
Często kieruje pod naszym adresem obelgi
To naprawdę zdumiewające, jak szybko moja małżonka potrafi dojść do siebie po swoich wybuchach złości. Niekiedy zastanawiam się, czy ona w ogóle ma świadomość tego, co wtedy wygaduje i wyczynia, kiedy nachodzą ją te wszystkie emocje. Gdy ni stąd, ni zowąd diametralnie zmienia jej się humor, pojawia się zdenerwowanie i ten dziwny, niezrozumiały dla mnie lęk, wściekłość na cały świat. Przeważnie zaczyna się od jakiejś błahostki – ktoś nie zrobi zakupów, ja albo dzieciaki, ktoś nie umyje filiżanek po kawie, zostawi kapcie koło kanapy albo przy wejściu, tak że można się o nie potknąć.
Nagle przychodzi pierwszy niekontrolowany atak wściekłości. Oczywiście, każdemu się to przydarza. Jednak u Gośki emocje osiągają punkt krytyczny. Czasami wyciąga na wierzch sprawy z dalekiej przeszłości – kto co wtedy powiedział, jak się zachowywał, jak potraktował drugą osobę. Ale co za pamięć!
Potrafi sięgnąć do czasów przed naszym ślubem (a to już naprawdę szmat czasu, ponad dwie dekady), przypomnieć od dawna nieaktualne spory, niedomówienia, wychodzą na jaw jakieś zapomniane zazdrości o kobiety, których ja w ogóle nie kojarzę. Przysięgam, wyleciało mi to z głowy, a ona wciąż o tym pamięta – nie tylko o tych laskach, ale nawet o słowach, które padły podczas jakiejś kłótni piętnaście lat temu!
Dzieciaki słyszą, że są niesamowicie leniwe, niezbyt rozgarnięte, z ograniczonymi horyzontami i nic w życiu nie osiągną. O mnie mówi, że jestem przebiegłym typem, który osiągnął coś w życiu tylko dzięki cwaniactwu, podlizywaniu się, powiązaniom rodzinnym i koneksjom. Kiedy już wszystkich nas opieprzy i zmiesza z błotem, a nawet gorszymi rzeczami, to w końcu zaczyna płakać – chyba sama nie jest w stanie znieść tej rzekomej „prawdy” o nas, że jest małżonką durnia, a ich dzieci na każdym polu ponoszą klęskę.
Być może ona ma lepszy pogląd sytuacji i dostrzega to, czego ja nie widzę. Lepiej potrafi spojrzeć na świat i zauważyć jego płytkość, niedoskonałość i ułomność. Fakt, tata sporo dla mnie zrobił w życiu, ułatwił mi drogę do kariery. Racja, nasze pociechy to żadne geniusze, a do tego stronią od ciężkiej pracy.
Po prostu nie wiem, co robić
Wcale nie twierdzę, że jej tok myślenia jest nieprawidłowy. Mimo to, koncentrowanie się wyłącznie na ponurych aspektach naszego życia i szansach, które przegapiliśmy, byłoby dla mnie nieznośne. Nie jestem typem osoby, która czerpie przyjemność z zadręczania się takimi dołującymi rozważaniami. W końcu mieszkamy w niewielkiej mieścinie, gdzie każdy wie wszystko o każdym.
Moja małżonka panicznie obawia się plotek. Zupełnie jakby ludzie z sąsiedztwa nie byli świadkami jej ataków furii, jakby już teraz nie spoglądali na nas nieprzyjaźnie, nie unikali kontaktu wzrokowego czy przyjaznego uśmiechu, nie szeptali między sobą na nasz widok. Chcę zrobić wszystko, by jej ulżyć w cierpieniu.
Luz, nie ma sprawy. Odpuszczę sobie ten pomysł. Staram się nie obrażać, chociaż nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę ilość wyzwisk, jakie słyszę kierowane w moją stronę. Dawno temu powinienem już zatrzasnąć za sobą drzwi i odejść, ale nie mogę tego zrobić ze względu na dzieci. Jestem dla nich jedyną podporą i nie zostawię ich na pastwę losu. Mógłbym się z nimi wyprowadzić, ale żal mi też Gosi – kiedy emocje opadną i zacznę myśleć racjonalnie, bo zanim to się stanie, to mam ochotę zrobić jej krzywdę.
Nasza familia w tym momencie przypomina mocno zniszczony budynek, ledwo stojący na nogach. Kolejne zmiany humoru mojej małżonki powodują, że następne elementy tej konstrukcji spadają w dół. Jeśli nie zaczniemy remontu, to w końcu wszystko się zawali. Jednak na to się raczej nie zanosi. Ogarnia mnie bezsilność.
Darzę moją żonę wielkim uczuciem i kiedy między nami układa się dobrze, nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ale kiedy zmienia się w tę drugą postać, mam wrażenie, że to zupełnie inna osoba. Wtedy czuję do niej ogromną nienawiść. Zamieniła naszą codzienność w przerażającą huśtawkę emocjonalną.
Dariusz, 46 lat
Czytaj także:
„Doniosłam na koleżankę, bo ignorowała mnie dla nowego kochanka. Nie miałam pojęcia, że właśnie niszczę jej życie”
„Odkładałam kasę na renomowane liceum, a syn wybrał szkołę dla pospólstwa. Wyrośnie mi z niego jakiś dresiarz”
„Czekałam 7 lat, aż ukochany dojrzeje do oświadczyn. Umrę jako stara panna, związałam się z dzieciakiem”