Przekręcałam klucz w zamku, gdy nagle dobiegł mnie dźwięk otwieranych drzwi mieszkania po drugiej stronie. Obejrzałam się i dostrzegłam moją sąsiadkę – Iwonę. Jej wygląd był fatalny – włosy w nieładzie, rozmazany makijaż i oczy opuchnięte od płaczu. Zostawiłam siatki z zakupami pod drzwiami i ruszyłam w jej stronę. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak kiepskiej kondycji.
– Martynki nie ma – z trudem wydusiła z siebie.
– Co? Gdzie jest? Kto ją zabrał? Od kiedy jej nie ma? – totalnie mnie zmroziło.
– Opieka społeczna ją zabrała – rozpłakała się i mocno mnie przytuliła.
Objęłam ją ramionami, delikatnie głaszcząc po plecach, by dodać otuchy.
– No ale o co chodzi? – zapytałam szeptem, gdy zauważyłam, że powoli się uspokaja. – Co tu się wydarzyło?
– Podejrzewają mnie o to, że... krzywdzę swoje dziecko.
– Słucham?! – odskoczyłam od niej jak oparzona, zupełnie jakby pojawiła się między nami jakaś bariera. – To przecież totalna bzdura! Kobieto!
To był jakiś koszmar
Iwona przytaknęła, a po jej policzkach ponownie spłynęły strumienie łez. Stojąc przed nią, patrzyłam na nią z litością, podczas gdy w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Zabrali małą Martynkę. Wywieźli nie wiadomo dokąd, być może do jakiejś placówki opiekuńczej albo do rodziny zastępczej. Zapewne szykuje się batalia w sądzie. Będą usiłowali pozbawić Iwonę praw do opieki nad dzieckiem.
– To brzmi okropnie! – westchnęłam.
– Masz rację, to istna tragedia. Policjanci mnie odwiedzili. Najwyraźniej otrzymali ostatnio zgłoszenie… – Iwona drżała na całym ciele, gdy mi to relacjonowała. – Kompletnie nie mam pojęcia, jak mam dalej postępować.
– Daj mi chwilkę, tylko wrzucę siatki do mieszkania i od razu się u ciebie zjawię – ostrożnie pokierowałam ją w kierunku jej drzwi, natomiast sama udałam się w stronę własnego lokum.
Jakieś dziesięć minut później byłam u sąsiadki, siedząc wygodnie w fotelu i starając się złożyć do kupy całą opowieść z jej chaotycznych wyjaśnień. Okazało się, że tamtego dnia wyszła po córeczkę do przedszkola później niż zwykle, bo została dłużej w pracy. W drodze powrotnej musiały jeszcze skoczyć do sklepu na zakupy. Kasa była zakorkowana, więc trochę im zeszło, zanim zapłaciły. Kiedy wreszcie dotarły do mieszkania, zmęczona Martynka zaczęła trochę marudzić.
Na Iwonę czekało już całe grono osób, gdy tylko wyszła z windy. W skład tej delegacji wchodziła funkcjonariuszka policji, kobieta z opieki społecznej oraz pewien facet, którego Iwona nie potrafiła zidentyfikować. Przedstawicielka służb mundurowych oświadczyła, że otrzymali zgłoszenie jakoby Iwona stosowała przemoc wobec swojej córki. W świetle tych zarzutów, dla dobra dziecka, są zmuszeni tymczasowo je od niej zabrać, do momentu, aż sprawa zostanie dokładnie zbadana i wyjaśniona.
– Polecili mi, żebym spakowała rzeczy małej i... i zwyczajnie ją zabrali. Zupełnie jak przedmiot jakiś... – Iwona nie mogła powstrzymać łez, opowiadając o tym zajściu.
Miałam wrażenie, że zaraz mi pęknie serce kiedy usłyszałam, jak ta funkcjonariuszka policji siłą odebrała Iwonie zapłakane maleństwo. Moja wyobraźnia podsunęła mi obraz wystraszonej Martynki, która kompletnie nie rozumiała, co się dzieje. Jej mama z kolei szlochała rozpaczliwie, starając się ze wszystkich sił nie dopuścić do zabrania jej córeczki.
Miałam świadomość, że pocieszenie Iwony to mój obowiązek, jednak trudno było mi znaleźć odpowiednie słowa, które przyniosłyby jej ukojenie.
– Co z Jarkiem? – zadałam pytanie, gdyż interesowało mnie, jakie stanowisko zajmie jej obecny partner.
– Jest poza miastem w delegacji, ale już się z nim skontaktowałam. Jest w drodze do domu, niedługo powinien się tu zjawić.
Poczułam, jak opuszcza mnie napięcie.
– Spokojnie, posiedzę tu z tobą, dopóki on nie wróci – obiecałam. – Napijesz się herbaty? A może coś zjesz?
– Niczego mi nie trzeba – odmówiła. – Zależy mi tylko na tym, by Martynka była już z powrotem.
Iwona szlochała, podczas gdy ja siedziałam tuż obok, delikatnie gładząc ją po włosach. Byle tylko nie rozmyślać o Martynce, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, próbowałam dostrzec, co się w nim pozmieniało od momentu mojej poprzedniej wizyty. W oknach zawisły świeże firanki, na parapecie dojrzałam dwie, a być może nawet trzy dodatkowe doniczki z roślinami. Na oparciu jednego z krzeseł przerzucona była jakaś kurtka męska.
Parę razy spojrzałam na swój zegarek, ale wskazówki wlokły się naprzód w żółwim tempie. Można by pomyśleć, że czas po prostu zatrzymał się w tym momencie. Miałam poczucie, jakbym siedziała tam już wieczność – jakby zdążyła zapaść noc i tylko przymknięcie powiek dzieliło mnie od natychmiastowego zaśnięcia. Chyba byłoby mi z tym lepiej… Ale gdy w końcu pojawił się Jarek, okazało się, że jest zaledwie parę minut po ósmej. A zatem spędziłam z Iwoną niecałe dwie godziny.
Czy zaśnie tej nocy?
Spojrzał na mnie szybko i powiedział:
– Jestem wdzięczny, że zajęłaś się Iwoną. Dzięki wielkie.
Zaraz potem objął ją mocno, ignorując zupełnie moją obecność.
Wróciłam do swojego mieszkania, gdzie szybko uporałam się z rozpakowywaniem siatek z zakupami, które porzuciłam w pośpiechu na blacie kuchennym. Opadłam ciężko na krzesło, a moje myśli krążyły wokół małej Martynki. Zastanawiałam się, jak ta drobna dziewczynka, która dorastała pod skrzydłami samotnej matki, rozpieszczana i otaczana miłością, da sobie radę z dala od rodzinnego gniazda. Czy bardzo się denerwuje? Czy uda jej się zasnąć, gdy noc zapadnie? A może zanosi się płaczem, wtulając twarz w poduszkę obcego łóżka, pod kołdrą pozbawioną znajomego, matczynego zapachu?
Uwielbiałam tę małą istotkę. Znałam ją prawie od przyjścia na świat, ponieważ Iwona zamieszkała w naszym wieżowcu, kiedy Martynka była ledwo dwumiesięcznym bobaskiem. Od pierwszej chwili poczułyśmy do siebie nić sympatii. Często się spotykałyśmy, doglądałam dziecka, gdy Iwona musiała skoczyć po zakupy albo pozałatwiać jakieś sprawy. Wieczorami razem zasiadałyśmy przed telewizorem albo gawędziłyśmy. Tak zrodziła się nasza zażyłość.
– Jeśli miałabym mieć siostrę, chciałabym, aby była podobna do ciebie – wyznała mi pewnego razu Iwonka.
Ta szczera wypowiedź mocno mnie poruszyła. Zdawałam sobie sprawę, jak wiele wysiłku włożyła w to, by się przede mną otworzyć. Iwona raczej stroniła od uzewnętrzniania emocji. Zapewne było to spowodowane jej trudną przeszłością. Dorastała pod okiem surowej babki i ojca, który nadużywał alkoholu. Matka zmarła, gdy Iwona miała zaledwie dwanaście lat. Od tamtej pory rozpaczliwie poszukiwała uczucia, gdziekolwiek się dało. Jednak miewała pecha do mężczyzn, wiązała się z niewłaściwymi facetami. Nieraz padała ofiarą zdrady i wykorzystania, po czym zostawała sama ze złamanym sercem.
Kiedy jej poprzedni facet usłyszał nowinę o ciąży, błyskawicznie się spakował i zwiał od Irlandii. Mamił ją obietnicami, że niedługo zabierze ją do siebie, ale nigdy tego nie zrobił. Wymazał z życia nie tylko ją, ale i własne dziecko, którego nawet nie raczył zobaczyć.
– Nigdy więcej nie zaufam żadnemu facetowi – powtarzała jak mantrę Iwona, a ja ze zrozumieniem potakiwałam.
Byłam szczęśliwa, że zaczęła nowe życie
Gdy babcia zmarła, ojciec sprzedał mieszkanie i dał Iwonie część gotówki. To pozwoliło jej nabyć własne mieszkanko. Małą oddała do żłobka, a sama znalazła pracę w firmie telekomunikacyjnej. Wyglądało na to, że teraz będzie już z górki. No i faktycznie – Martynka rosła, chodziła do przedszkola, a Iwona wspięła się po szczeblach kariery na szefową oddziału. Krok po kroku spłacała zaległości, które się nazbierały, gdy była jeszcze bezrobotna. Zaskoczył mnie moment, gdy poprosiła, żebym zaopiekowała się Martynką, bo kolega z pracy wyciągnął ją do kina.
– Mówiłaś, że dajesz sobie spokój z facetami – zwróciłam jej uwagę.
– Spotkam się z nim tylko ten jeden raz – odpowiedziała.
Jednak po seansie filmowym poszli na kawę, a później na obiad, aż wreszcie skończyło się kolacją ze śniadaniem i ta koleżeńska relacja zaczęła nabierać romantycznego charakteru.
– Ile razy masz zamiar się jeszcze sparzyć? – dopytywałam coraz bardziej zaniepokojona. – Masz już za sobą przykre doświadczenie z tym draniem, ojcem twojej córki.
– Jarek to zupełnie inny facet – zapewniała.
– Nie daj się zwieść – apelowałam. – Nie zapominaj, że masz córeczkę i teraz to ona powinna być dla ciebie priorytetem. Nie jacyś tam kolesie.
Irytowała mnie niesamowicie. Zwyczajna rozmowa z nią stała się niemożliwa. Nieustannie pojawiało się tylko jedno imię – Jarek. Mówiła o tym facecie w taki sposób, jakby był jakimś nieskazitelnym rycerzem na śnieżnobiałym rumaku, ale gdy wreszcie miałam okazję go zobaczyć na własne oczy, stwierdziłam, że bardziej niż rycerza – przypomina konia.
Iwona poświęcała mi coraz mniej czasu. Nawet nie podrzucała już do mnie Martynki, tłumacząc się, że dziewczynka bardzo polubiła swojego nowego wujka i teraz często spotykają się we trójkę. Zupełnie jak prawdziwa, zgrana rodzina. Czułam smutek, że najwyraźniej zabrakło dla mnie miejsca w tym układzie, ale nadal uważałam Iwonę za swoją bliską przyjaciółkę.
Pewnego wieczoru zdarzyło się jednak coś, co mocno zachwiało naszymi relacjami. Zegar wskazywał grubo po dwudziestej drugiej, gdy z klatki schodowej dobiegł mnie hałas. Zerknęłam przez judasza – to Iwona z Martynką wracały do mieszkania. Uchyliłam drzwi.
– Nie wstyd ci, żeby o tej godzinie włóczyć się z małą? – zapytałam zdenerwowana.
– Oglądałyśmy pokaz fajerwerków – odpowiedziała, jakby wszystko było w porządku.
– Tak późno?! Dziecko powinno już dawno spać w łóżku!
Iwona otworzyła drzwi przed swoją córką, a następnie zwróciła się w moją stronę, mówiąc poważnym tonem:
– Byłabym ci naprawdę wdzięczna, gdybyś zaprzestała mieszania się w moje sprawy osobiste – rzuciła.
Po czym weszła do swojego mieszkania i zamknęła za sobą drzwi z hukiem, zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć. To, co od niej usłyszałam, wprawiło mnie w niemałe osłupienie i przez dłuższy czas nie potrafiłam dojść do siebie. Moje serce tłukło się w piersi tak mocno, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć. Poczułam, jak ogarnia mnie gniew. Sama nie wiem, jak to się stało, ale nagle przyszło mi do głowy, żeby odpłacić jej pięknym za nadobne. Był to czysty odruch. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer na policję.
Po chwili rozległ się dźwięk komórki
– Dzwonię, bo wydaje mi się, że ktoś krzywdzi dziecko – oznajmiłam, gdy odezwał się dyżurny.
– Dlaczego pani myśli, że tak się dzieje?
– Zdarza się, że dochodzą do mnie niepokojące odgłosy z sąsiedniego mieszkania. Słychać głośne wrzaski, jakieś trzaski i płacz dziecka…
W tej sekundzie jakby mnie olśniło. Zdałam sobie sprawę z tego, co robię i bez słowa wyłączyłam się. Niestety, moment później rozległ się dźwięk dzwonka. Najpewniej mój numer został zarejestrowany przez adresata połączenia.
– Czemu rozłączyła się pani tak nagle? – padło pytanie z drugiej strony. – Takie dowcipy mogą pociągać za sobą konsekwencje.
– Samo się rozłączyło – wydukałam z trudem.
W tym momencie nie miałam wyjścia, musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Ogarnął mnie strach przed tym, co mogło mnie spotkać, gdyby moje zgłoszenie potraktowano jako niepoważne.
– A więc twierdzi pani, że widziała, jak ktoś krzywdził dziecko?
– Nie, jedynie słyszałam krzyki dochodzące z mieszkania obok!
– Dobrze, niech pani poda dokładny adres, pod którym to się działo.
No i niestety, tak to się zaczęło…
Mariola, 40 lat
Czytaj także:
„Zamiast zaciągnąć faceta do ołtarza siłą, córka pozwoliła mu odejść. Sama jest sobie winna, że została samotną matką”
„Zmieszałam z błotem faceta z infolinii. Najpierw zrobił ze mnie totalną idiotkę, a potem umówił się ze mną na randkę”
„Przyłapałam męża w łóżku z obcą babą. Przymknęłam oko na jego skok w bok, bo rolą żony jest trwać wiernie przy mężu”