Marcin wparował do domu jak burza. Ledwo zdążył zatrzasnąć drzwi, a już wydarł się na cały regulator:
– Mamo, a co dzisiaj będzie do jedzenia?!
Sposób, w jaki zachowywał się mój syn, strasznie mnie irytował
Jakbym straciła słuch
Ciągle się gdzieś śpieszył. Mój syn ma swoje przyzwyczajenia i na pewno zje ten obiad w ekspresowym tempie, niczym jaszczurka chwytająca owada, byle tylko czym prędzej usiąść przed ekranem komputera.
– Obiadu brak – wymamrotałam, dorzucając przyprawy do zupy pomidorowej.
– Mamuś! – Marcin wreszcie łaskawie wszedł do kuchni. – Przekąszę coś i pędzę do kumpla. Właśnie sprawił sobie nowiutką grę – powiedział, grzebiąc w lodówce.
– Ciągle tylko te wasze gry... Naprawdę musicie ciągle grać? – westchnęłam.
– No co ty, mamo, przecież każdy teraz gra. Daj spokój – cmoknął, gryząc znaleziony serek gouda.
– Odłóż ten ser, za chwilę dostaniesz zupę – warknęłam pod nosem.
Wpadali do domu na szybki posiłek, a potem znikali - syn leciał do kumpli albo barykadował się w swoim królestwie i przesiadywał godzinami przed konsolą. Latorośl płci pięknej wcale nie wypadała lepiej. Jak tylko Daga przekraczała próg mieszkania po lekcjach, od razu kierowała się do swojego pokoju i przyklejała się do monitora. Ją interesowały newsy ze świata show-biznesu - kto jest z kim, z jakiego powodu i w jakim celu.
Błagałam, żeby skrócili czas spędzany przed monitorem, skarżyłam się, że nic do nich nie dociera, marudziłam, dostawałam białej gorączki... Ale to było jak rzucanie grochem o ścianę. Na domiar złego, ojciec zawsze stawał po ich stronie. Andrzej stanowił wręcz wzorcowy przypadek faceta kanapowca. Wracał z pracy, rozsiadał się przed telewizorem i tylko wciskał przyciski na pilocie.
Gadka z całą trójką była niemożliwa, a co tu dopiero mówić o jakimś wspólnym wypadzie. Za każdym razem powtarzali w kółko to samo: potrzebujemy odpoczynku, musimy zrzucić z siebie stres.
Nie mogłam już tego znieść
Wspominam dawne lata, gdy byliśmy młodzi, a nasze pociechy jeszcze małe. Zasiadaliśmy razem do kolacji. Maluchy nie mogły doczekać się tej pory dnia, kiedy zbieraliśmy się wokół stołu bez pośpiechu, gawędząc i żartując.
Udawaliśmy się na krótkie wypady poza miasto. Zasiadaliśmy wspólnie przed telewizorem, by obejrzeć jakiś film. Nawet rodzinny wypad na plac zabaw albo do parku stanowił nie lada wydarzenie. Po prostu sprawiało nam radość, że spędzamy czas w swoim towarzystwie.
Nim się obejrzeliśmy, to, co robiliśmy razem, przestało być najważniejsze. Priorytetem okazały się zupełnie inne rzeczy: oglądanie telewizji bez celu, zapuszczanie się w wirtualne światy gier czy czytanie newsów o gwiazdach.
Zdawałam sobie sprawę, że karuzele i zjeżdżalnie lub przechadzki w parku w towarzystwie mamy i taty nie są już dla młodzieży niczym pociągającym. Na pewno jednak istnieją rzeczy, które możemy wspólnie robić. Usiłowałam przekonać bliskich, abyśmy wybrali się któregoś weekendu w góry lub przynajmniej odwiedzili ogród zoologiczny albo poszli do kina.
Niestety, każdą moją propozycję traktowali z rezerwą. Odnosiłam wrażenie, że stopniowo tracimy ze sobą kontakt. Byliśmy jak odrębne wyspy, do których inni nie mieli dostępu.
Czułam narastający smutek w sercu
W rzadkich momentach, gdy udawało mi się zgromadzić całą rodzinę przy jednym stole, atmosfera była daleka od przyjemnej. Każdy skupiał się tylko na tym, by czym prędzej zjeść posiłek, a moje wysiłki nawiązania konwersacji spotykały się z lakonicznymi odpowiedziami.
Zupełnie jakby jedynym celem była ucieczka od wspólnego posiłku. W pewnym momencie nie wytrzymałam i wprost wyraziłam swoje niezadowolenie z takiego stanu rzeczy.
– Tylko narzekasz – skwitował Andrzej.
– Ciągle masz o coś pretensje – wtórował mu Marcin.
– Lecę, obiecałam Marlenie, że wrzucę dzisiaj nowe fotki na bloga – nasza córka wymknęła się z pomieszczenia tak pospiesznie, że nawet nie zdołałam zaoponować.
Odpowiedź moich bliskich mnie załamała. Udawali, że nie dostrzegają kłopotu lub po prostu nie interesowało ich to, że przestaliśmy tworzyć prawdziwą rodzinę, a staliśmy się tylko osobami wspólnie zajmującymi mieszkanie. Co gorsza, to ja musiałam zajmować się sprzątaniem i przygotowywaniem posiłków w tym naszym „pensjonacie".
Marzyłam o jakiejś zmianie, ale kompletnie nie miałam pomysłu, od czego zacząć. Parę dni po tym, gdy sama wybrałam się po zakupy (bo oczywiście nikomu z moich współlokatorów nawet nie przyszłoby do głowy, żeby zaproponować mi pomoc), rzucił mi się w oczy plakat z reklamą kursu tańca. Od zawsze uwielbiałam tańczyć, w odróżnieniu od mojego Andrzeja, a nasze dzieci nigdy nie przejawiały entuzjazmu odnośnie do takiej formy spędzania wolnego czasu i dbania o kondycję.
„Daj spokój – skarciłam się w myślach. – Obowiązki zawodowe, rodzina… I tak braknie ci czasu". Wydałam z siebie westchnienie nad swoją dolą i podreptałam z siatkami do mieszkania.
Nie mogłam jednak przestać myśleć o zajęciach tanecznych. Gdyby bliscy zgodzili się przejąć część moich obowiązków, znalazłabym parę godzin tygodniowo na realizację tej pasji. Ale czy rzeczywiście potrzebuję ich zgody? Oni nigdy nie pytali mnie o zdanie co do tego, jak spędzają swój czas wolny. Ja natomiast w ogóle go nie miałam.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce
Muszą w końcu wyjść ze swoich czterech ścian… Tego wieczora zrobiłam kolację dla wszystkich i zadbałam, by nikt nie czmychnął z talerzem do swojego pokoju.
– Dajcie spokój, nic z tych rzeczy – oznajmiłam stanowczo. – Siadacie i jedzcie razem przy stole. Chciałabym z wami pogadać. No i zjeść kolację w waszej obecności – uzupełniłam.
– Ech mamo, znowu ta sama śpiewka… – zajęczała moja nastolatka, ale spiorunowałam ją wzrokiem. – Dobra, niech będzie, tylko szybko – westchnęła z rezygnacją.
– Nie ma mowy o pośpiechu – odpowiedziałam, sadowiąc ją na krześle. – Andrzeju! – krzyknęłam. – Ile mamy jeszcze na ciebie czekać?
Małżonek z niechęcią przekroczył próg kuchni.
– Chciałem w spokoju zjeść przed telewizorem, ale uparłaś się na te wspólne wieczorne posiłki… – mamrotał pod nosem z niezadowoleniem.
Naszła mnie chęć, by mu przyłożyć
– Życzycie sobie pośpiechu? - syknęłam z irytacją. - W takim razie będzie ekspresowo. Zapisałam się na kurs tańca. Lekcje odbywają się trzy razy w tygodniu. W te dni musicie dać sobie radę sami. Zrobić zakupy, przyszykować obiad...
– Słucham? - Andrzej z zaskoczenia upuścił kanapkę.
– Daj spokój, nie rób sobie jaj - parsknął syn.
Córka nie odezwała się słowem, zajęta wysyłaniem wiadomości.
– Zostaw ten telefon, gdy ze mną gadasz – powiedziałam twardo.
Zerknęła na mnie jak na jakąś wariatkę, ale smartfona na bok odłożyła. Jak wiadomo, z szajbusami się nie dyskutuje.
– Dotarło do ciebie, mała, co powiedziałam? – dopytałam dla pewności.
Przytaknęła, kiwając głową.
– No to dogadajcie się, kto czym się zajmie. Jak macie z tym problem, to proszę bardzo, oto lista zadań i pomocne rady.
– Słucham? – Andrzej z trudem wydusił z siebie to słowo.
– No właśnie mówię – na mojej twarzy zagościł uśmiech – trzy dni w tygodniu to wy stajecie przy garach, a ja jestem gwiazdą na parkiecie. Do waszych obowiązków należy też wrzucanie ciuchów do pralki, podlewanie kwiatków i walka z kurzem. Im prędzej się z tym uwiniecie, tym wcześniej będziecie mogli wrócić do swoich królewskich komnat – dodałam z przekąsem.
Kiedy powiedziałam o moim pomyśle, gapili się na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.
Pewnie sądzili, że sobie z nich żartuję albo próbuję ich nastraszyć, bo przecież nie mogłabym zrobić im takiego "numeru". Ale grubo się mylili, bo wcale nie miałam zamiaru odpuszczać.
Padałam z nóg
Kiedy dotarłam do mieszkania, marzyłam tylko o tym, żeby wskoczyć do wanny, wrzucić coś na ząb i wejść do łóżka.
– Hej, wróciłaś nareszcie! – Andrzej zawołał z pokoju. – Słuchaj, przygotuj jakąś kolację, bo mi w brzuchu burczy. A tak swoją drogą, to obiad też ci dzisiaj wypadł z głowy – przypomniał mi z pretensją w głosie.
Gniew we mnie wręcz zakipiał.
– Ja… przepraszam, wyleciało mi z głowy? To chyba dzisiaj wy mieliście ugotować obiad, nieprawdaż?
W odpowiedzi tylko niedbale podniósł ramiona. Ja również zasługuję na chwilę relaksu… Oj nie, kochaniutki, w ten sposób to my się bawić nie będziemy! Przygotowałam kanapeczkę wyłącznie dla siebie. Poza tym w domu skończyło się pieczywo, a o ulubionych serach Dagi czy wędlinach to już w ogóle nie wspomnę. Kiedy konsumowałam posiłek, w drzwiach kuchni stanął Marcin.
– Jakie plany żywieniowe na wieczór? – zagaił.
– Samodzielnie zdecydujesz – rzekłam opanowanym tonem. – Wasza kolej dziś, by zatroszczyć się o jedzenie.
– Ojej, mamuś, sądziłem, że to taki sprytny manewr.
– Pomyliły ci się kalkulacje – wstałam z miejsca. – Idę się umyć i do łóżka.
Marcin zajrzał do chłodziarki i z niezadowoleniem zawołał:
– I co ja mam teraz wrzucić na ząb?! Lodówka świeci pustkami!
– Zrobienie zakupów to również wasze zadanie – nie miałam zamiaru odpuszczać.
– Mamuś, co jest? Robisz jakąś zadymę? – Dagmara zjawiła się w drzwiach.
– Kto, ja? – zrobiłam zaskoczoną minę. – Nic z tych rzeczy, zwyczajnie przestrzegam waszego świętego prawa do relaksu i odprężenia się. Z tym, że ja nie robię tego przed kompem albo telewizorem, tylko na sali tanecznej – oświadczyłam.
Do mojego pokoju dobiegały odgłosy, jak moi bliscy naradzają się między sobą. Wyraźnie zdenerwowani, debatowali nad tym, co powinni kupić i w jakich godzinach okoliczne markety są otwarte.
Kolejne doby nie były łatwe
Moi krewni byli na mnie obrażeni. Ja jednak trwałam nieugięcie przy swoim, a oni, kiedy wypadała ich kolej, robili zakupy i przygotowywali jedzenie.
Pewnego dnia dotarłam do mieszkania nieco później niż zazwyczaj. Ledwie przekroczyłam próg, a z kuchennych drzwi wyjrzała Dagmara.
– Nareszcie? – zapytała z pretensją w głosie. – Obiadokolacja gotowa. Czeka na stole, a ciebie wciąż nie ma.
– To może nałożę sobie porcję i zjem w pokoju przed telewizorem – rzuciłam, odkładając torebkę na komodę.
– Chyba kpisz?! – oburzyła się Dagmara. – Sporo wysiłku włożyłam w przygotowanie tego posiłku. Zaaranżowałam elegancko stół. W internecie podpatrzyłam ciekawy patent na układanie serwetek. Przestań marudzić i usiądź, jemy całą rodziną. Nie po to się trudziłam, by nikt nie docenił efektu mojej pracy.
Teraz znów spędzamy wieczory
Gawędzimy o wszystkim, co się wydarzyło od rana. Ja dzielę się nowinkami z zajęć tanecznych, mąż mówi o tym, co działo się w biurze, syn przechwala się ukończeniem kolejnego etapu w swojej ulubionej grze, a córka serwuje nam najnowsze plotki o gwiazdach.
Ale to jeszcze nie koniec, mam w planach znacznie więcej! Chciałabym namówić bliskich na różne aktywności - może wybierzemy się gdzieś razem na wycieczkę albo skoczymy do kina? Fajnie byłoby też pójść na łyżwy lub popływać na basenie.
Póki co jednak myślę głównie o tym, co czeka mnie niedługo. W mojej szkole szykuje się pokaz taneczny, w którym wystąpią nawet osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z tańcem. Bardzo zależy mi, żeby moja rodzina przyszła mnie wtedy zobaczyć. A gdy to już będzie za nami, może wyskoczymy wspólnie na pyszne lody do kawiarenki?
Agata, 46 lat
Czytaj także:
„Mój eks non stop przesiaduje w moim domu. Udaje troskliwego tatusia, żeby wiedzieć dokąd wychodzę i z kim się umawiam”
„Mąż marnował kasę na totolotka, ale nigdy nie wygrał. Gdy umierał, sfałszowałam kupon, by dać mu trochę radości”
„Rozstałam się z mężem i związałam z moją pierwszą miłością. Oczekiwałam jazdy bez trzymanki, a utonęłam w oceanie nudy”