„Moja matka została zaniedbaną gosposią, której nikt nie szanuje. Zrobię wszystko, by nie skończyć tak jak ona”

Kobieta przy sprzataniu fot. Getty Images, Kiwis
„Moja mama przez całe życie nie przywiązywała wagi do własnych potrzeb. Funkcjonowała tylko jako kucharka i sprzątaczka, nieustannie porządkując dom, bo tata nie znosił nieładu. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że nie zamierzam być jak matka”.
/ 27.04.2024 11:15
Kobieta przy sprzataniu fot. Getty Images, Kiwis

Moja mama nigdy nie przywiązywała wagi do własnych potrzeb. Brakowało jej na to zarówno wolnych chwil, jak i przekonania, że jest to istotne. Egzystowała trochę jak ktoś na posyłki, bez przerwy przygotowując posiłki dla bliskich i porządkując po nas, gdyż tata nie znosił nawet najmniejszego nieładu.

Cały dom musiał błyszczeć, a posiłki smakować wybornie i być podawane zawsze w porze obiadowej. Wszyscy uważaliśmy takie podejście za normalne, a mamusia szczególnie szczyciła się swoimi umiejętnościami prowadzenia domu, których poza nią nikt zbytnio nie uznawał.

Gdy miałam około piętnastu lat, zrozumiałam, że moja dobroduszna i skrzętna rodzicielka plasuje się na dość niskim szczeblu w naszej rodzinnej hierarchii. Wcale nie odczuwałam z tego powodu współczucia, sądziłam bowiem, że sama jest temu winna, nie stawiając najmniejszego oporu.

– Mamuś, no weź coś zrób z tą fryzurą! I wyrzuć wreszcie ten znoszoną sukienkę! – namawiałam ją z irytacją.

– Zbędne wydatki na te fanaberie – odrzekła wesoło, zadowolona ze swego położenia. – Mam biegać w wytwornej kiecce i szpilkach? Niby dokąd? Do osiedlowego sklepiku? Jest dobrze tak, jak jest, nie kombinuj, Aga.

Jako mała dziewczynka zrozumiałam, że nie mam ochoty iść w ślady mamy i być na samym końcu w ogonku po swoje życie, przy okazji sprawiając wrażenie o dwie dekady starszej, niż faktycznie jestem. Marzyłam o tym, żeby być piękna, szanowana i niezależna. Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, spodziewałam się paru kłopotów, bo samo pragnienie to za mało, kiedy człowiek boryka się z poważnymi problemami z oczami. No i jeszcze z nadmiarem kilogramów przywiezionym z rodzinnego domu.

Nadprogramowe kilogramy zrzuciłam ekspresowo, już w trakcie nauki na uczelni mogłam pochwalić się zgrabną figurą. Przykuwałam wzrok kolegów ze studiów, ale to wciąż nie zaspokajało moich ambicji. Wciąż parłam ku perfekcji. Przyjrzałam się dokładnie swojemu obliczu w lustrze i wywnioskowałam, że skoro nie jest mi dane być śliczną, to muszę wystylizować swój image w oryginalny sposób, żeby każdemu, kto na mnie zerka, nawet przez myśl nie przeszło, że choćby jeden detal odstaje od całokształtu.

Koleżeństwo w pracy?

Pozbyłam się wielkich, szpetnych oprawek okularów na rzecz stylowych. Zaczęłam nakładać subtelny make-up i zapuszczać włosy. Przez dwanaście miesięcy, podczas których bywało, że przypominałam niesamowicie nowoczesne straszydło, w końcu odkryłam własny styl. Asymetryczne, odważne cięcie podkreśliło w mojej twarzy to „coś”, czego tak usilnie poszukiwałam.

Ależ ty jesteś elegancka – powtarzała z podziwem moja matka. Nawet wiecznie zaczytany w gazetach tata pomrukiwał z uznaniem.

Kiedy skończyłam studia, miałam poczucie, że cały świat stoi przede mną otworem. Udało mi się znaleźć zatrudnienie w korporacji o zasięgu globalnym i od tego momentu moje życie nabrało zawrotnego tempa. Każdy dzień przynosił kolejne wyzwania, angażujące zadania i perspektywę rozwoju zawodowego. Mimo to, gdzieś w środku tliło się we mnie uczucie niedosytu. Przywykłam już do ciągłego przesuwania granic własnych możliwości, zmagania się ze słabościami i pracy nad sobą, by stawać się coraz lepszą wersją siebie.

Nie potrafiłam przestać pędzić do przodu, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że jeśli stanę w miejscu, to tak naprawdę będę się cofać. Za wszelką cenę starałam się odciąć od obrazu zaniedbującej siebie, zastraszonej kobiety, jaką była moja matka. Czułam, że dystans, jaki pokonałam, wciąż jest niewystarczający, aby poczuć się całkowicie bezpiecznie.

Nikt nie przypuszczałby, że ta szykowna młoda dama, posługująca się biegle dwoma językami obcymi, może mieć tak niską samoocenę. Wspięłam się błyskawicznie po szczeblach kariery i dotarłam do świata pachnącego drogimi perfumami, ale gdzieś w środku wciąż byłam tą samą Agniesią, która ma swoje dziwactwa.

Zawsze starałam się zwalczyć w sobie tę pucułowatą nastolatkę z ciasnego mieszkanka pełnego meblościanek. By osiągnąć wyższą pozycję, nieustannie rzucałam sobie nowe wyzwania.

– Wykończysz nas wszystkich! – narzekał Kuba, jedyny w ekipie, który miał na tyle odwagi, by szczerze mi to powiedzieć. – Siedzimy w robocie non stop od poniedziałku. Skąd w tobie ta determinacja? Przesada to nic dobrego, nic się nie zawali, jak trochę odpuścimy.

Niespodzianie dotarły do mnie słuchy, że za plecami nazywają mnie nadzorczynią więzienną. Niby nic takiego, ale w głębi duszy poczułam się trochę dotknięta, bo uważam, że na taką opinię nie zasługuję.

Przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby pracować w otoczeniu przyjaciół, w końcu większość życia spędzam w tej firmie. Niestety, ta sensowna refleksja szybko umknęła, pochłonięta przez codzienny młyn obowiązków.

Na mojej drodze pojawił się on

Z Konradem spotkałam się po raz pierwszy podczas imprezy dla inwestorów. Zapoznał nas mój znajomy, Kuba. Spotkanie powoli zaczynało mnie męczyć, czułam się trochę nie na miejscu wśród rozbawionych gości, którzy dawali upust emocjom na parkiecie, stymulując się procentowymi trunkami. Przycupnęłam z boku, od niechcenia sącząc wino i wymieniając uprzejme, acz niezbyt wciągające uwagi z pewną panią piastującą stanowisko wiceprezesa.

Ani ja, ani moja koleżanka wytrwale nie dawałyśmy po sobie poznać, że usychamy z nudów. Na naszych twarzach gościły szerokie uśmiechy, sprawiałyśmy wrażenie zadowolonych i wyluzowanych. Tak trzeba, tego się nauczyłam. Kiepski nastrój należy tłumić, problemy zamiatać pod dywan. Ponury pracownik to kiepski pracownik, bo nie troszczy się o image przedsiębiorstwa. Ta reguła tyczyła się od pewnego szczebla wzwyż, ale dotyczyła także szaraczków.

– Szanowne panie, Konrad, jeden z naszych inwestorów, pragnie was poznać – Kuba skłonił się niczym aktor, a następnie ulotnił się, zostawiając nas sam na sam z facetem o przyjaznej powierzchowności.

Wiceprezeska zamieniła z nim parę uprzejmości, a następnie także odeszła.

– W końcu tylko my we dwoje – stwierdził Konrad.

– No i jakieś sto osób dookoła – dodałam, zerkając na niego z zaciekawieniem.

O co mu chodziło? Podczas takich imprez raczej mało prawdopodobne, by ktoś rozmawiał ze mną bezinteresownie. Byłam tu jako przedstawicielka firmy i jej potencjału, a na tego typu spotkaniach każdy ma zwykle na oku własne interesy.

– Muzyka jest naprawdę ogłuszająca – bardziej wyczułam z ruchu ust Konrada, niż wyłapałam jego słowa.

Kapela prezentowała popularny numer, a tłum na sali skandował tekst utworu.

– No wiesz, w końcu to imprezka firmowa – moja mina wyrażała zrozumienie.

– Nic nie słychać z tego, co mówisz!

Konrad bez ceregieli chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć do pomieszczenia obok, w którym znajdował się barek i stół zastawiony różnymi przekąskami.

– Ach, tu będzie w sam raz – puścił mój łokieć i rozglądnął się dookoła. – Skusisz się na jakieś jedzenie? Na co miałabyś ochotę? Bo ja, szczerze powiedziawszy, jestem strasznie głodny.

Sprawiał wrażenie, jakbyśmy byli po prostu dobrymi kumplami, którzy przyszli się trochę rozerwać. Nie poruszał kwestii zawodowych, nie starał się mnie do niczego przekonywać, żebym w przyszłości stanęła po jego stronie. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Brałam pod uwagę, że to może być wstęp do dalszych działań, które miały mnie oczarować i pozytywnie usposobić, ale mimo wszystko byłam tym zaintrygowana.

– Nie jestem głodna – wzdrygnęłam się na widok rumianych pierogów ułożonych w lśniących pojemnikach.

– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli ja się poczęstuję?

Jestem singielką 

Konrad błyskawicznie przygotował posiłek, który prezentował się naprawdę smakowicie. Na dodatkowym talerzu umieścił porcję pieczonej ryby i garść zieleniny. Niespodziewanie mi go podał, po czym podreptał w stronę stołu z łakociami, skąd przyniósł talerzyk wypełniony drobnymi ciastkami.

– Świetnie, mamy wszystko, co trzeba – westchnął niczym zapracowana pani domu. – Weź dwie lampki wina i zajmijmy miejsca.

Kompletnie mnie zaskoczył swoim zachowaniem. Wydawał się bardzo otwarty i zrelaksowany. Nałożył górę jedzenia na nasze talerze, a do tego kazał mi przynieść jakieś trunki. Zrobiłam to, bo chciałam zobaczyć, co będzie dalej.

Konrad z takim zapałem pochłaniał posiłek, że w końcu też zdecydowałam się skosztować tego łososia.

Kiedy wzięłam pierwszy gryz, poczułam jak jedzenie zatrzymuje się w przełyku, ale po chwili moje receptory smaku zaczęły działać. Danie było świetnie przygotowane, od dłuższego czasu nie trafiłam na coś tak pysznego. Nagle zapomniałam o koktajlach, którymi do tej pory się odżywiałam. W połowie konsumpcji posiłku przyszła mi do głowy myśl, że na pewno nabiorę zbędnych kilogramów i momentalnie odechciało mi się jeść.

Nagle wymknęło mi się to spod kontroli, a wraz z tym prysnęło moje kruche poczucie bezpieczeństwa, które budowałam, skrupulatnie notując każdą zjedzoną kalorię. Rzecz jasna, zawsze pilnowałam się, by nie wpaść w sidła jakiejś choroby. Zależało mi wyłącznie na zachowaniu smukłej figury. Postępowałam tak, jak czyni to mnóstwo kobiet dbających o zgrabną sylwetkę – nic w tym dziwnego czy nagannego.

– Słuchaj, Aga, a czemu nic nie jesz? – zapytał zaciekawiony Konrad.

– Jakoś nie mam apetytu – odpowiedziałam, odstawiając talerz na bok.

Byłam na siebie wściekła. Jak mogłam tak stracić nad sobą panowanie!

– Za chwilę do ciebie wrócę...

Ja nie wróciłam do swojej porcji, opuściłam nasze miejsce i ruszyłam odszukać łazienkę. Spojrzałam w lustro i popatrzyłam sobie w oczy. „Obżarstwo to nic dobrego, skończ z tym” – powiedziałam sobie w myślach i powróciłam do stolików. Mój towarzysz kończył konsumpcję i pożądliwie zerkał na słodkości. Był taki uroczy, roztaczał wokół siebie czar małego urwisa, którym mnie oczarował. To chyba dlatego spędziłam z nim resztę tego wieczoru.

Randka z Konradem zakończyła się bez fajerwerków, oboje wróciliśmy do domów odrębnymi taksami, jednak on nie dał mi o sobie zapomnieć. Zadzwonił, wybraliśmy się razem na miasto i tak nieoczekiwanie wdaliśmy się w regularne spotkania. Stopniowo oswajałam się z myślą, że mam kogoś u swojego boku, ale nie potrafiłam i nie zamierzałam upodobnić się do innych kobiet. Chociażby takich jak moja własna matka.

Sygnał ostrzegawczy huczał mi w głowie. Bycie w relacji z facetem wiązało się z uległością, zajmowaniem się domem i wszystkimi obowiązkami, których po prostu nie cierpiałam. Widziałam aż za dobrze, do czego mogą doprowadzić kobietę. Włożyłam sporo pracy, żeby obrać inny kierunek i nie zamierzałam skończyć jako ktoś usługujący, tak jak moja matka.

Konrad nie potrafił pojąć, co kryje się w moich myślach i to prowadziło do ciągłych konfliktów w naszej relacji. Ostatecznie postanowił odejść, oddając mi wolność. I tak oto ponownie zostałam sama. Nie żałuję. Pilnuję swojego wizerunku, pracuję nad figurą i wyglądam perfekcyjnie. Prowadzę życie na własnych zasadach.

Agnieszka, 33 lata

Czytaj także:
„Z Agatą było mi wygodnie, bo robiła dla mnie wszystko. Tylko pokazałem coś palcem, a ona już leciała”
„Rodzina traktowała mnie jak pokojówkę i kucharkę. Byłam o krok od tego, by rzucić wszystko i już nigdy nie wracać”
„Krótko po ślubie mąż pokazał swoje prawdziwe oblicze. Uciekłam od tego tyrana, ale ciągle czułam się jak w potrzasku”

Redakcja poleca

REKLAMA