Wróciłam z dzieciakami od teściowej i maluchy są zachwycone. Babcia Zosia jest ulubienicą siedmioletniej Amelki i sześcioletniego Jasia. Zajadali się domową zupą pomidorową i kotletami mielonymi, wspólnie wycinali ciasteczka, które trafiły do piekarnika. Później układali puzzle podarowane im przez babcię, głaskali jej psa Tobiasa. Zabawie i śmiechom nie było końca.
– Kocham cię, babciu – powiedziała moja córcia, wtulając się małymi łapkami w Zosię i dając jej soczystego buziaka w policzek.
Teściowa ma doskonały kontakt z wnukami. Jest taką prawdziwą babcią, którą i ja sama pamiętam z dzieciństwa. Wspólne zbieranie jabłek na szarlotkę, zapach gorących drożdżówek, kakao robione w wielkim kubku z kotkiem trzymanym w kuchennej szafce specjalnie dla mnie, kolorowe rękawiczki zrobione na drutach, w których lepiłam bałwana na podwórku. Takie chwile to doskonały kapitał dla dziecka, który zostaje z nim na całe życie.
Z własnego doświadczenia wiem, że więź z dziadkami jest bardzo ważna. Rodzice są od wychowywania i pokazywania świata z jego dobrymi i złymi stronami. Od chwalenia, budowania poczucia własnej wartości i wspierania, ale także od wymagania. Dziadkowie zaś mogą rozpieszczać wnuki, pozwalać im na beztroską zabawę bez przejmowania się poplamionymi ubraniami, rozczochranymi włosami czy odłożeniem odrabiania lekcji na później.
Byliśmy szczęśliwą rodzinką
Bardzo chciałabym, żeby moja mama była właśnie taką osobą dla swoich wnuków. Ale to tylko moje marzenia, bo ona zupełnie nie chce wpasować się w rolę prawdziwej babci. I nie, wcale nie każę jej zasiąść w bujanym fotelu, robić czapek na drutach i wypiekać całych gór słodkości dla dzieciaków. Doskonale wiem, że teraz czasy bardzo się zmieniły i seniorzy są dłużej aktywni.
Matka jednak tę zmianę obyczajów i stylu życia chyba za bardzo wzięła sobie do serca. Właśnie skończyła sześćdziesiąt lat, przeszła na emeryturę i zaczęła swoją drugą młodość, jak lubi powtarzać.
– Karolina, wychowałam waszą dwójkę i przez lata byłam tylko dla was. Codzienne pobudki i szykowanie do szkoły, potem osiem godzin ciężkiej pracy, gotowanie obiadu, zajmowanie się domem. Sama wiesz, że ojca niewiele obchodziła rodzina – na jej słowa zrobiłam wielkie oczy, bo ja naszą rodzinę wspominam zupełnie inaczej.
Owszem, matka pracowała i zajmowała się domem, a tata dużo czasu spędzał w hurtowni. Nie pracował jednak w delegacji i codziennie wieczorem wracał do domu. Być może z perspektywy dziecka, odbierałam rzeczywistość nieco przez różowe okulary, ale naprawdę nie widziałam, żeby ojciec zasiadał po powrocie na kanapie z pilotem od telewizora czy gazetą.
Mieszkaliśmy w bloku, dlatego nie mieliśmy całego podwórka, ogrodu czy palenia w piecu na głowie. Ale pamiętam, że tata często przywoził zakupy, rozkładał je w szafkach i lodówce, naprawiał kran w kuchni, trzepał dywany. Ba, do dziś mam w pamięci scenę, gdy sąsiad podśmiewał się z niego, że myje okna, a to przecież babska rzecz.
My z siostrą w miarę dobrze się uczyłyśmy, samodzielnie odrabiałyśmy lekcje i nie sprawiałyśmy większych kłopotów wychowawczych. Często na weekendy jeździłyśmy do dziadków na wieś, żeby mama mogła spokojnie ogarnąć domowe sprawy – dokładnie tak się wyrażała.
Czy więc rzeczywiście miała aż tak trudne życie, jak próbuje mi wmawiać? Nie jestem tego taka pewna. Pracowała w urzędzie miejskim do piętnastej trzydzieści, zaledwie kilkanaście minut spacerkiem od naszego bloku. Nie było to więc wykańczające fizycznie zajęcie. Wtedy ludzie szanowali urzędników, dlatego chyba też na roszczeniowych petentów nie trafiała codziennie.
Do tego pamiętam, że babcia często podrzucała nam słoiki z bigosem, fasolką po bretońsku lub gołąbkami, całe góry gotowych kotletów schabowych, pierogów z kapustą i mięsem i innych pyszności, które matka jedynie podgrzewała po powrocie z pracy.
No cóż, to ja sama już chyba mam trudniej, bo pracuję w prywatnej firmie i często muszę kończyć raporty w domu. No i mnie nikt gotowych obiadów czy domowych ciast dla dzieciaków nie podrzuca. Gdyby nie teściowa, maluchy w ogóle nie wiedziałyby, że babcia to ktoś wyjątkowy, z kim można się poprzytulać, pośmiać i pobawić.
Zachowuje się jak dwudziestolatka
Ojciec umarł trzy lata temu, a ona przez ten czas zupełnie się zmieniła. Rozumiem, że próbuje na nowo ułożyć sobie życie, ale doszłam do wniosku, że przesadza. Nie została na lodzie. Oprócz naszego rodzinnego mieszkania, ma jeszcze dom po dziadkach na wsi, który wynajmuje za całkiem fajne pieniądze. Sprzedała też działki, dlatego na koncie z ojcem odłożyli pokaźne oszczędności. Nigdy więc nie musiała martwić się, że z jednej pensji czy później emerytury będzie jej ciężko się utrzymać.
Nie bronię jej własnego życia, ale to co ona ostatnimi czasy wyrabia, przechodzi ludzkie pojęcie. Ta kobieta w ogóle nie bierze pod uwagę tego, że ma sześćdziesiąt lat i trójkę wnuków. Moja siostra mieszka w Anglii, do Polski przyjeżdża raz lub góra dwa razy w roku, dlatego nie widzi tego na co dzień i w ogóle mnie nie rozumie.
– O co ci chodzi? Daj matce żyć tak jak chce. Należy jej się odpoczynek, w końcu poświęciła całe lata, żeby nas wychować. Co ty od niej chcesz? Niech wreszcie będzie szczęśliwa.
– Ale Beata, ona zachowuje się zupełnie jak dwudziestolatka, a nie dojrzała kobieta. Ty wpadasz tylko na święta, dlatego tego nie widzisz. Ja mieszkam tu na co dzień i słyszę, że ludzie już zaczynają gadać o jej szaleństwach – próbowałam znaleźć w siostrze jakieś wsparcie, ale zderzyłam się ze ścianą, bo ona nie chce dostrzec problemu.
– Daj spokój, ludzie zawsze gadali i będą gadać. Żyje się dla siebie, a nie dla ludzi, czy ty tego nie rozumiesz? U nas w Anglii każdy robi, co mu się podoba i nic nikomu do tego. Możesz wyjść nawet w kapciach i szlafroku do sklepu po rogaliki na śniadanie i nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
Jasne, u nich w Anglii. Tylko, że tutaj nie jest Londyn. To nie światowa stolica, tylko niewielkie miasteczko, gdzie ludzie się znają i patrzą sobie na ręce. Nie popieram tych osiedlowych plotkar, ale one są i nic się na to nie poradzi. Zresztą, sama uważam, że matka zwyczajnie przesadza i zachowuje się zupełnie niepoważnie.
Ostatnio znalazła nowych znajomych, którzy mają na nią naprawdę zły wpływ. Jeździ na jakieś zloty, warsztaty z ceramiki, biega na jogę. Rozkłada się z matą na balkonie, gdzie ćwiczy przy muzyce. Jej sąsiadka ostatnio mi o tym wspomniała, a mnie dosłownie zatkało. Tylko zrobiłam wielkie oczy i nic nie powiedziałam.
Z dzieciństwa i młodości doskonale pamiętam, że matka ubierała się bardzo elegancko. Odprasowane bluzki, ciemne garsonki, buty na obcasie, równo przycięte włosy, delikatny makijaż. W swoim urzędzie uchodziła nawet za prawdziwą ikonę stylu. A teraz… Teraz, to szkoda gadać.
Biega w jakichś powłóczystych sukienkach i spódnicach w kwiaty, bluzkach z falbaniastymi rękawami, pstrokatych kurtkach. Albo obcisłych rurkach czy szortach i topach z zabawnymi napisami. Która sześćdziesięciolatka wyglądałaby dobrze w czymś takim? Przecież to styl dobry dla nastolatek.
Marzy mi się taka babcia
Jak patrzę na nią i na teściową, to chce mi się płakać. Zosia jest zadbana, elegancka i wygląda na swój wiek. A moja matka na siłę chce udawać podfruwajkę, chociaż doskonale widać, że swoje lata już ma. W efekcie te jej ciuchy, makijaż, postrzępione włosy tworzą naprawdę groteskową całość i zaczyna mi być wstyd za brak gustu tej kobiety.
Ona jednak zupełnie nie przejmuje się tym, że ludzie o niej plotkują. Pokłóciła się z sąsiadką, z dawnymi koleżankami z urzędu przestała utrzymywać kontakty.
– To nudziary. O czym ja niby mam z nimi gadać? O wyjazdach na grzyby czy działkę, robieniu dżemów i niańczeniu wnuków? – powiedziała mi ostatnio.
– A co jest złego w domowych dżemach? – syknęłam, bo naprawdę mnie wkurzyła swoim zachowaniem.
– Pewnie nic, ale ja nie lubię stać przy kuchence przez dwa dni tylko po to, żeby wyszły mi cztery słoiczki konfitury z truskawek. Mam ważniejsze zajęcia.
– A niby jakie?
– Jak to jakie? Zostało mi niewiele czasu i chcę jeszcze trochę pożyć. Wcześniej niewiele z tego życia miałam – odpowiedziała i niemal siłą wypchnęła mnie z mieszkania, bo biegła na jakieś swoje zajęcia.
Spotyka się z młodszymi facetami
Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że szuka szczęścia w miłości zupełnie nie tam, gdzie powinna. Zamiast zainteresować się jakimś statecznym panem w swoim wieku, ona wciąż spotyka się z młodszymi. Przez ponad rok prowadzała się z Jankiem – czterdziestolatkiem. No ludzie kochani. Przecież ten facet był zaledwie dwa lata starszy ode mnie.
Nawet zabrała go na wesele kuzynki. Myślałam, że spalę się ze wstydu, gdy w króciutkiej sukience w kwiaty dumnie kroczyła z tym swoim kochasiem pod rękę. Przez cały kościół, przyciągając spojrzenia rodziny.
To był taki sam wariat jak ona. Poznała go podczas tych swoich warsztatów i już wspólnie planowali przyszłość. Mieli zakładać jakiś pensjonat w Bieszczadach i organizować sesje odnowy duchowej. Na szczęście Jan wyjechał za granicę.
Teraz cały czas drżę, że niedługo przyprowadzi do domu kolejnego młodszego narzeczonego i będzie twierdzić, że musimy go zaakceptować, bo to nowy członek naszej rodziny...
Karolina, 38 lat
Czytaj także:
„Nienawidziłam go, ale to on okazał się moim wybawcą. Bez jego interwencji przydarzyłoby mi się coś naprawdę strasznego”
„Kiedy wróciłem z zagranicy, czułem się obco. Żona i córka interesowały się tylko kasą w moim portfelu”
„Gdy miałam 7 lat, mama oddała mnie do domu dziecka. Przez nią nie umiałam pokochać ani siebie, ani nikogo innego”