Doprowadzał mnie do szału. Nie znosiłam tego, jak patrzył na mnie z taką pogardą. Pojawiał się zupełnie niespodziewanie, choćby wtedy, gdy późnym wieczorem wracałam do domu po wizycie w kinie. Siadał sobie na schodach przed blokiem i gapił się na mnie bezczelnie. Zupełnie jakby chciał zapytać: „Co ty robisz sama o tej porze? Dlaczego wciąż nie masz poukładanego życia? Jesteś aż tak beznadziejna, że nikt cię nie chce?”.
Kiedyś, przechodząc obok niego, spuszczałam wzrok, onieśmielona moimi przemyśleniami, ale z biegiem czasu złość zaczęła dominować nad zdrowym rozsądkiem. Tupałam ze złością, parskałam, syknęłam. Pewnego razu wyprowadziłam cios damską torbą, ale on jedynie groźnie się wyprężył, nie cofając się choćby o milimetr.
Największą grozę budziła we mnie perspektywa natknięcia się na tego kota w piwnicach naszego budynku. Mrocznych, z wąskimi, kiepsko oświetlonymi korytarzami, w których nigdy nie czułam się swobodnie. Ilekroć tam schodziłam, spodziewałam się, że na niego wpadnę, lecz mimo to za każdym razem, z mocno bijącym sercem, oczekiwałam momentu, gdy poczuję na sobie chłodne, przenikliwe spojrzenie jego wielgachnych, zielonkawożółtych ślepi.
Wprost nie znosiłam tego kota, do tego stopnia, że gdybym nie miała na karku kredytu we frankach, jestem pewna, że spakowałabym manatki, sprzedała mieszkanie i wyniosła się. Mimo to wstyd mi było przyznać nawet w myślach, że przeraża mnie ten wielki szary futrzak.
– Patrzcie tylko, nadchodzi nasz ukochany Rademenes! – wzdychały z podziwem staruszki, potajemnie faszerując go najdroższymi przysmakami dla mruczków.
– Wiesz co? Ten kot to prawdziwy geniusz – usłyszałam taki komentarz od paru sąsiadek z bloku. – Wyobraź sobie, że przepędził z piwnicy całą hałastrę myszy, a przecież mógłby sobie darować te łowy. Pilnuje naszej kamienicy skuteczniej niż niejeden policjant.
– No co pani, przed myszami niby? – kpiłam.
– Ależ skąd, przed wszystkim, co złe!
Nie rozumiałam tych zachwytów
Uwielbiały go jak jakieś bóstwo. Za forsę, którą na niego przeznaczały, mogłyby sobie sprawić eleganckie fatałaszki albo pozwolić na pyszne ciacho w porządnej kafejce. One jednak, zamiast pomyśleć o sobie, decydowały się na regularne wpłacanie haraczu temu czworonogowi.
– One są jak służące na jego usługach! – wyznałam kumpeli.
– Mówisz o tym kocie jakby to był jakiś potwór, a nie zwierzę – chichotała. – Przecież go widziałam na własne oczy, to całkiem sympatyczny futrzak. Jego jedyne zajęcie to wygrzewanie się w słońcu i obserwowanie otoczenia, tak jak to koty mają w zwyczaju, nic poza tym. Może po prostu masz jakąś awersję do kotów?
– Daj spokój, gadasz głupoty – zirytowałam się. – Moja babka opiekowała się trzema bezdomnymi kotami, ale żaden nie budził we mnie takiego lęku jak ten.
Jako że nie byłam w stanie, ani też nie pragnęłam rozstać się z moim przytulnym gniazdkiem, jedynym wyjściem okazało się po prostu nie zwracać uwagi na tego kociaka. Szybkim krokiem przemierzałam schody w górę i w dół, bez choćby jednego spojrzenia w jego kierunku, a wizyty w piwnicach całkowicie wyeliminowałam ze swojej codzienności.
Ciężko stwierdzić, czy to za przyczyną innego nastawienia wobec kota, czy może nadchodzących dni wiosennych, moje osobiste życie nagle nabrało zupełnie nowych barw i rumieńców.
Korzystając z różnych aplikacji randkowych, trafiałam na różnych facetów. Paru z nich nie zainteresowało mnie na tyle, żeby się z nimi umawiać – byli po prostu za bardzo przeciętni, a ich życiowe cele kompletnie mnie nie pociągały. Marzyli tylko o tym, żeby założyć rodzinę i wieść spokojne, poukładane życie, a ja chciałam czegoś więcej – przygód, wyzwań i poznawania nowych, fascynujących ludzi. Ciągnęło mnie do świata i nowych doświadczeń. No i tak się złożyło, że przez jedną z tych apek w końcu poznałam kogoś ciekawego...
Wszystko szło ku dobremu, ale…
Tomek to był niezły gagatek – zabawny, uroczy i zawsze chętny do postawienia kolejki. Jak spotkaliśmy się pierwszy raz, zaciągnął mnie do takiego fajnego klubu. Druga randka? Rolki i wystawa mangi – interesował się żywo tymi komiksami. A za trzecim razem wymyślił, żeby iść potańczyć do jednego z najgorętszych klubów w całym mieście. Normalnie trzeba by kisić się w gigantycznej kolejce, ale przed Tomkiem wszystkie drzwi były otwarte na oścież. Nie było bramkarza czy barmana, z którym nie byłby po imieniu.
Bawiliśmy się w rytm muzyki aż do białego rana, sącząc przeróżne, fantazyjne koktajle. Gdy lokal już zamykał swoje podwoje, Tomasz zaoferował, że mnie odprowadzi. Wracaliśmy do domu roześmiani, trzymając się za ręce jak para szaleńczo zakochanych. Tuż przed wejściem do mojej klatki schodowej pochylił się, aby złożyć na moich ustach pocałunek, a ja chętnie na to przystałam.
– No to jak... – wymamrotał.
– Musimy się już pożegnać… – odrzekłam słodkim głosem, bo mimo że lubię dobrą zabawę, nigdy nie byłam zbyt uległa.
Według mnie trzy spotkania to zdecydowanie za mało, aby lądować z kimś w łóżku. Przecież tak naprawdę prawie nic o tym facecie nie wiedziałam. Tomasz ewidentnie był innego zdania. Objął mnie tak mocno, że ledwo byłam w stanie się wyswobodzić. Ciągle nieświadoma, co planuje, z uśmiechem na ustach wystukałam kod na domofonie i wskoczyłam do środka. Okazało się jednak, że mój towarzysz był szybszy. Podążył moim śladem i zanim się obejrzałam, przycisnął mnie do ściany.
– Zrobimy to tutaj, czy może wolisz wejść do mieszkania? – wyszeptał drżącym z emocji głosem.
– Nigdzie! W żadnym wypadku! – momentalnie oprzytomniałam.
– Że jak?! Słuchaj no… – złapał mnie za rękę. – Nawet nie myśl, że będziesz mnie zwodzić. Włożyłem w to zbyt wiele wysiłku – warknął, zasłaniając mi usta spoconą ręką.
Świat zawirował mi przed oczami. Próbowałam się uwolnić, ale on już rozsuwał mi uda, podciągał moją spódniczkę. „Tylko nie to, błagam, nie to! Niech ktoś mi pomoże! Ratunku!” – krzyczałam w duchu, blokowana dłonią chłopaka.
Pospieszył mi na ratunek
Niespodziewanie Tomasz wydarł się przeraźliwie i odskoczył, jakby się czegoś wystraszył. Łapczywie chwytając hausty powietrza, zerknęłam na niego. A on wrzeszczał wniebogłosy, szalejąc na klatce schodowej, bo uparty Rademenes wpijał się pazurami w jego policzki. Po chwili kocur dał za wygraną, zeskakując na stopnie i przyglądając mi się z uwagą. Mogłabym się założyć, że w jego spojrzeniu kryło się pytanie, czy u mnie wszystko gra. Skinęłam głową, dając do zrozumienia, że tak, więc ponownie skupił swoją uwagę na Tomaszu.
Chłopak, który doszedł już do siebie, rzucił się w stronę kocura, zamierzając go potraktować solidnym kopniakiem. Niestety dla niego, Rademenes okazał się zdecydowanie zwinniejszy. Zdążył uskoczyć na balustradę, a stamtąd momentalnie skoczył napastnikowi prosto na szyję. Wbijając swoje ostre pazurki, ześlizgnął się po ciele delikwenta, zahaczając po drodze o jego klatę i lądując ostatecznie na samym dole, w newralgicznym punkcie męskiej anatomii.
– Auuuaaa, to boli! – zawył Tomek, nie mogąc powstrzymać się od krzyku.
– Halo, co tam się dzieje? – z góry schodów dobiegło nad wyraz spokojne pytanie.
Uniosłam wzrok i dostrzegłam kobietę w podeszłym wieku, która opiekowała się Rademenesem.
– Wypuść mnie, zdziro! – wydarł się w tej samej chwili Tomek.
– Wykluczone! – oznajmiłam stanowczo.
– Szczerze mówiąc, kochana, mam pewne wątpliwości – przerwała mi starsza kobieta. – Powiedzmy, że zdecydujemy się powiadomić organy ścigania, no i co dalej? Owszem, spisaliby tego łobuza, ale jednocześnie zleciliby badania naszemu kotkowi. Zabraliby go do schroniska, sprawdzając przy okazji, czy posiada aktualne szczepienie na wściekliznę...
– A ma? – wtrącił się Tomek.
– No raczej nie – odparła kobieta, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Tak czy inaczej, wystawimy naszego kotka na ogromny stres, a tak sprawa pozostanie wyłącznie między nami, zgadza się? – zwróciła się do poranionego adoratora. – Nigdy pan tu więcej nie zawita i nie będzie pan napastował tej kobiety, bo w przeciwnym razie...
– No co? – parsknął z pogardą Tomek.
– A to, że Rademenes ma tu sporo znajomych – odparła z wyraźną nutą ostrzeżenia w głosie, a w tym samym momencie zza drzwi dobiegł naszych uszu przenikliwy jazgot całej ferajny kocurów.
– Ja pier…! W życiu nie uwierzę w to, co tu się odstawia! – lamentował bezradnie Tomek.
– Ja za to jak najbardziej – zareagowałam błyskawicznie. – Wynoś się! Ale już!
Tomek wystrzelił jak z procy i pomknął w kierunku śródmieścia, skąd dopiero co wróciliśmy, nawet nie spoglądając przez ramię.
– Dzięki – rzuciłam, schylając się ku Rademenesowi.
W zamian otarł się o moje łydki jak najprawdziwszy kocur i przecisnął się przez szczelinę w drzwiach, wychodząc na zewnątrz.
– Przecież pani mówiłam, że on nas chroni – staruszka posłała mi uśmiech. – No dobrze, już czas do łóżka.
Renata, 32 lata
Czytaj także:
„Jestem samotną matką i żyję jak chomik w kołowrotku. Zamiast wpajać córce zasady, przelewałam na nią własne ambicje”
„Latami wysłuchiwałam krytyki męża, aż w końcu pękłam. Poszło o głupi tekst na temat mamy”
„Okłamuję rodziców, że robię karierę w mieście. Wstydziliby się mnie, gdyby wiedzieli, skąd mam tyle kasy”