Mama zawsze była racjonalna i rozsądna, ale ostatnio zaczęła dziwnie się zachowywać, jakby postradała zmysły. Upierała się, że telewizor znowu uruchomił się sam, że słychać skrzypienie paneli w pokoju dziennym, podczas gdy ona była w sypialni, a także że zasłona porusza się pomimo szczelnie zamkniętych okien. Prócz tego, nieustannie dręczyło ją przeświadczenie o czyjejś obecności w mieszkaniu i byciu obserwowaną.
Nie da się ukryć, że przez całe swoje życie moja mama była strasznym dusigroszem. Szkoda jej było kasy na mnie i brata. Trzymała też krótko tatę, żeby on też dużo nie wydawał. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodziliśmy ani głodni, ani w łachmanach. Mama o nas dbała. Poświęcała jednak kupę czasu i uwagi, żeby za wszystko zapłacić najmniej jak się tylko dało. No i żeby unikać wydawania pieniędzy na jakieś zbędne luksusy.
Błagaliśmy ją o zabawki
Bez entuzjazmu przywołuję w pamięci, ile czasu zajmowało nam namawianie jej do zakupu jakiegoś drobiazgu w kiosku – figurki żołnierzyków albo komiksu. Próbowała nas przekonać, że mamy w domu sporo zabawek i kolejne są zbędne. Z oporami zamieniała też stare rzeczy na nowe.
Przez kwartał błagaliśmy ją o piłkę, ponieważ nasza futbolówka traciła powietrze. Na rowerach otrzymanych na komunię jeździliśmy tak długo, że w końcu kolana zaczęły obijać nam się o kierownice. Nigdy też nie dostawaliśmy kieszonkowego. Jeżeli zależało nam na dorobieniu pieniędzy, byliśmy zmuszeni sami na nie zapracować.
Tata wielokrotnie usiłował przekonać mamę, żeby dała nam wszystkim trochę więcej swobody. Chciał, żeby również sobie pofolgowała. Niestety, nigdy mu się to nie udało. Ojciec odszedł od nas przedwcześnie. Ja i mój brat byliśmy wtedy dzieciakami Jego odejście tylko spotęgowało u mamy tendencję do oszczędzania.
Na nasze szczęście, dość szybko stanęliśmy na własnych nogach. Zaczęliśmy zarabiać, stworzyliśmy własne rodziny i w końcu mogliśmy się wyrwać spod maminej obsesji na punkcie skąpstwa. Byliśmy w stanie z dystansem podchodzić na przykład do kwestii prezentów, jakie dawała naszym dzieciom.
– Słuchaj, masz pojęcie, co mama dała Michałkowi na jego dziesiąte urodziny? – próbowałam namówić brata do odgadnięcia, jaki upominek tym razem młody dostał od swojej babci.
– Jakąś ramkę na zdjęcie?
– Nie, spróbuj jeszcze raz.
– Starą planszówkę?
– Też pudło.
– Ech, nie mam pojęcia... Może tabliczkę czekolady?
– Znowu nie trafiłeś! W tym roku mama zaskoczyła Michasia, dając mu dwa zeszyciki w kratkę, blok do rysowania i zestaw kredek.
– No proszę, jak na naszą mamę, to całkiem konkretny podarunek.
Nie narzekała na brak kasy
Powiem szczerze, nie raz nabijaliśmy się z mamy. Ale co innego nam pozostało? Siedzieć cicho, wkurzać się albo w tajemnicy żywić niechęć? Lepszym wyjściem było żartować sobie z tego. Szczególnie, że mama nie narzekała na brak kasy. Dostawała niezłą rentę po tacie, który zajmował wysokie stanowisko w armii.
Nam też powodziło się całkiem nieźle, dlatego do maminej oszczędności podchodziliśmy z przymrużeniem oka. Tak było do pewnego momentu…
Siostra naszej mamy, czyli ciotka Marysia, straciła swojego syna. Facet po trzydziestce zmarł na zawał serca. To nieszczęście zszokowało wszystkich krewnych. Ja i mój brat dobrze znaliśmy Tomka, bo jako dzieciaki często razem przebywaliśmy. Jemu jednak nie wyszło w życiu. Nie udało mu się założyć rodziny, zostać tatą i wciąż mieszkał z ciotką. Sporo chlał i niespecjalnie o siebie dbał.
Kiedy mama otrzymała wiadomość o tym, że jej siostrzeniec odszedł z tego świata, natychmiast udała się do ciotki i dotrzymywała jej towarzystwa w domu, dopóki nie zabrali jego zwłok. Później asystowała jej podczas załatwiania wszelkich niezbędnych spraw urzędowych. Zdecydowała się także zostać u niej na pierwszą noc po tym zdarzeniu.
Kolejnego dnia z samego rana podjechałam samochodem, aby odebrać mamę. W momencie, gdy wsiadła do auta, od razu rzuciło mi się w oczy, że jest dość zestresowana i niespokojna.
– O co chodzi?
– Ech, szkoda gadać...
– Daj spokój, przecież widzę, że coś cię gryzie. Każdy z nas przeżywa odejście Tomka, ale musisz dbać o siebie. Nie jesteś już młoda...
– Nie o to chodzi. Pogodziłam się z jego śmiercią. Wszyscy spodziewaliśmy się takiego finału. Wkurzyła mnie ciotka...
– Ciotka? A co takiego zrobiła?
– Kasę potrzebuję. Dwa koła – oznajmiła matka takim głosem, jakby ciotka Maryśka zażądała, żeby przepisała jej cały dobytek.
– A po co?
– Na pogrzeb, długi, na cokolwiek… – denerwowała się mamusia.
– To daj jej te pieniądze. Masz przecież odłożone.
– Właśnie, że to są pieniądze na czarną godzinę, a nie do rozdawania na prawo i lewo.
– Odda Ci przecież, no nie?
– Ta, jasne… – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ona kasy nie ma wcale. Gdybym jej dała, to mogłabym się z nimi pożegnać.
– To znaczy, że nie zamierzasz dać ani grosza?
– No pewnie, jak zwykle.
– Ale mamuś, przecież te pieniądze są potrzebne na pochówek. Ona nie ma żadnej rodziny, która by jej pomogła…
Mama milczała. Popatrzyła na mnie wzrokiem, który sugerował, że to niby ja próbuję wyciągnąć od niej dwa koła. Doszłam do wniosku, że gadanie o tym nie ma sensu, bo i tak zrobi jak będzie chciała. Tak postępowała od zawsze.
Odwiozłam ją do domu
Wyobraźcie sobie, że moja matka ostatecznie nie zgodziła się pożyczyć pieniędzy cioci. Co ciekawe, ciocia przyjęła tę informację z dużym opanowaniem. Nie było po niej widać, żeby się na mamę gniewała czy coś.
Powiedziała, że ją rozumie i przeprosiła, że w ogóle prosiła o kasę. A mamusia, no wiecie, jaka jest – ucieszyła się, że ciocia nie miała do niej pretensji. Ja i brat byliśmy w szoku. Staraliśmy się mamę przekonać, że ciocia zasłużyła na wsparcie.
Mówiliśmy, że skoro zareagowała tak grzecznie na odmowę, to tym bardziej powinniśmy jej teraz pomóc. Ale mama była nieugięta. Najbardziej cieszyło ją to, że nie musi ruszać oszczędności, które z takim trudem uzbierała. Odgrażaliśmy się z bratem, że sami pożyczymy cioci te pieniądze.
– Róbcie, co chcecie. To już wasza broszka! – odpowiedziała mama.
Gdy złożyliśmy cioci propozycję pomocy finansowej, okazało się, że już zdołała sama zdobyć potrzebne fundusze. W trakcie uroczystości pogrzebowych Tomka, moja mama sprawiała wrażenie zupełnie nieporuszonej swoim postępowaniem w stosunku do siostry.
Nie dostrzegliśmy u niej nawet cienia poczucia winy czy zażenowania. Przytulała ciotkę i pozwalała jej opierać się na swoim ramieniu, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam rozczarowanie, obserwując jej zachowanie.
Kiedy byliśmy dziećmi, denerwowało nas to, że mama oszczędza na wszystkim, ale z drugiej strony uważaliśmy, że tak po prostu musi być – w ten sposób troszczy się o budżet naszej rodziny. Teraz pozostała nam tylko gorycz. Zdawaliśmy sobie sprawę, że postąpiła źle. Ona w końcu także zdała sobie z tego sprawę. Jednak poczucie winy przybrało u niej tak osobliwą postać, że trudno mi o tym mówić...
Od razu mi otworzyła
Ledwo co zdążyłam zasnąć, a tu nagle, w środku nocy, dokładnie o trzeciej rano, wyrywa mnie ze snu dźwięk telefonu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to moja komórka wydaje te odgłosy. Zerwałam się z łóżka jak poparzona. No bo przecież nikt nie wydzwania o takiej godzinie bez naprawdę istotnego powodu.
– Mamuś, co tam się u ciebie dzieje? – zapytałam, kiedy usłyszałam jej głos w słuchawce.
– Przyjedź do mnie, błagam cię! – powiedziała drżącym głosem.
– Jasne, już jadę, ale o co chodzi?
– Po prostu potrzebuję, żebyś był przy mnie. Proszę cię, nie chcę być teraz sama w domu! – jej prośba zabrzmiała bardzo desperacko.
– Dobrze, dobrze, zaraz będę. Ale może zadzwonić po pogotowie? Coś ci dolega? Jak się czujesz?
– Nie, nie wzywaj pogotowia. Tylko przyjedź jak najszybciej, bo strasznie się boję!
– Ale czego się boisz, powiedz mi, mamo?
– Tomka się boję... Proszę cię, pospiesz się i przyjedź do mnie czym prędzej!
Musiałam się ubrać i ruszyć w drogę. Kiedy zapukałam do drzwi mojej mamy, od razu mi otworzyła. Wyglądała na wystraszoną, jej oczy niespokojnie błądziły po pokoju. Zaprowadziła mnie do kuchni i zaczęła przygotowywać dla mnie herbatę, a dla siebie jakieś ziółka na uspokojenie. Nie mówiła ani słowa.
– No dobra, powiesz mi w końcu, o co chodzi? Przez telefon coś bełkotałaś o Tomku. O co tak naprawdę się rozchodzi?
– Wiesz, coś mnie tu straszyło. Coś chodziło po całym domu... Zdaję sobie sprawę, co sobie pomyślisz, ale jestem pewna, że to był on. Że to był Tomek. Za to, że nie chciałam pożyczyć tych pieniędzy Marysi...
Zabrakło mi słów. Stałam w miejscu, wpatrując się w jej sylwetkę, podczas gdy ona odwracała spojrzenie i zabrała się za przygotowywanie naparu. Chyba dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, jaką treść mi przekazuje. Przez moment trwaliśmy w milczeniu. Następnie zaczęłam drążyć temat, wypytując o szczegóły całego zajścia. Chciałam wiedzieć, skąd wzięło się to osobliwe przypuszczenie.
Poderwała się z posłania
Mama z dużym entuzjazmem przystąpiła do snucia opowieści. Utrzymywała, że obudziło ją w środku nocy dziwne przeczucie, iż ktoś obcy przebywa w mieszkaniu. Poderwała się z posłania i ruszyła na obchód domu. Nie natknęła się jednak na nikogo.
Powoli opadały z niej emocje i zaczynała sądzić, że to tylko jakiś sen, gdy nagle w sypialni zgasła lampka. Zastygła w bezruchu, ale po chwili wzięła się w garść i przekroczyła próg pokoju.
– Narzuta wylądowała na panelach... A oświetlenie nadal nie funkcjonuje.
– Być może przypadkowo zrzuciłaś ją, kiedy opuszczałaś posłanie?
– W moim wieku człowiek już tak rześko z łóżka nie zrywa. No i ta lampka...
– Zerknę może na żarówkę, co ty na to? – zaproponowałem, a mama przytaknęła.
Okazało się, że przepaliła się żarówka. Po pokazaniu jej mamie, wkręciłam nową. Jeszcze raz starałam się wytłumaczyć, że to musiał być tylko sen, że pewnie miała jakieś przewidzenia z powodu dręczących ją wyrzutów sumienia. W końcu niechętnie przyznała, że rzeczywiście zaczęła odczuwać winę. Na szczęście udało mi się ją uspokoić i mogłam wrócić do siebie.
To jednak nie był koniec naszych problemów. Od tego dnia, a właściwie od tamtej nocy, mama zaczęła zachowywać się jak szalona. Nie dało się tego inaczej określić niż po prostu utratą rozumu. Wbiła sobie do głowy, że nawiedza ją duch nieżyjącego już Tomka.
Nasza matka, która zawsze była bardzo racjonalna i zaradna, zaczęła się ostatnio dziwnie zachowywać, wręcz jakby postradała zmysły. Często dzwoniła do mnie albo do mojego brata późną porą, opowiadając o różnych niezwykłych zdarzeniach w domu – na przykład, że telewizor znowu włączył się samoistnie, albo że słychać jakieś trzaski w salonie, chociaż ona sama leżała wtedy w łóżku.
Odbyłam z nią poważną rozmowę
Mówiła też, że zasłony poruszają się, mimo że wszystkie okna były pozamykane. Ciągle miała poczucie, jakby ktoś przebywał razem z nią w mieszkaniu i ją obserwował. Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że mama przestała się nawet kąpać u siebie i przychodziła myć się do któregoś z nas. Co więcej, zaczęła nawet wspominać o tym, że chciałaby się stamtąd wyprowadzić.
Pewnego razu telefon od cioci Marysi zupełnie mnie zaskoczył
– Mogłabyś mi powiedzieć, co tam słychać u waszej mamy? – zapytała.
– Coś się wydarzyło, ciociu? Mama coś przeskrobała? – dopytywałem nerwowo, bo cała ta sytuacja już wcześniej wprawiła mnie w spore zakłopotanie.
– Nic szczególnego. Po prostu zaprosiła mnie do siebie i... No wiesz, to trochę niezręczne... Ale dosłownie błagała mnie, żebym jej wybaczyła tę odmowę pożyczki. Chciała też, żebym pomodliła się w jej intencji do mojego Tomka. Prosiła, żebym go poprosiła o przebaczenie dla niej.
– No i jak było z ciocią? Co ci powiedziała?
– A wiesz, mówiła, że nie gniewam się na nią, bo w gruncie rzeczy sprawa jest nieistotna. W końcu jakoś udało mi się zorganizować potrzebną kasę. A jeśli chodzi o Tomka... – ciocia przerwała na moment. – No sam wiesz, on raczej by się nie obraził – dodała po chwili.
– Dzięki wielkie, ciociu. Poruszę ten temat z mamą.
Odbyłam z nią poważną rozmowę. Namawiałam, żeby dała sobie z tym spokój, by zaprzestała wyobrażania sobie jakichś dziwactw. Niestety, nic to nie przyniosło rezultatu. Mama była nieugięta w swym przekonaniu, że Tomek ją nawiedza. Twierdziła, że nie pozwala jej zmrużyć oka i mszcząc się na niej.
Co gorsza, utrzymywała, iż zasłużyła sobie na taką karę. Razem z bratem czuliśmy się bezsilni. Na nic zdała się nawet wizyta duchownego, którego ściągnęliśmy do jej domu. Pragnęliśmy, by ją uspokoił. Przyjechał, pomodlił się, pokropił mieszkanie święconą wodą i odjechał. A mama wciąż borykała się z widmem.
Po dłuższych przemyśleniach doszliśmy do wniosku, że nadszedł moment, aby zasięgnąć rady fachowca. Zrządzeniem losu, znajoma mojej koleżanki zajmowała się psychologią. To właśnie od niej usłyszeliśmy, że taki sposób radzenia sobie z poczuciem winy jest całkiem prawdopodobny.
Szczególnie u kogoś, kto ma skłonności do różnego typu natręctw. Specjalistka wytłumaczyła nam, że sknerstwo naszej mamy mogło być oznaką takich skłonności. Byłam tym faktem przybita. Jednak to nie był koniec złych wieści…
Z samego rana wybrałam się do mamy, aby zobaczyć co u niej nowego. Minęło parę dni od wizyty u psycholożki i zaczęłam się martwić, bo nie mogłam się do niej dodzwonić. Gdy dotarłam na miejsce, zastukałam do drzwi, a następnie nacisnęłam dzwonek. Wprawdzie miałam własne klucze, ale wiedziałam, że mama nie przepada za tym, gdy sama sobie otwieram. Odczekałam chwilkę i ponownie zadzwoniłam. Potem przycisnęłam przycisk jeszcze raz i kolejny...
Czas upływał, a za progiem mieszkania panował zupełny spokój. Doszłam do wniosku, że pewnie udała się po sprawunki, więc zdecydowałam się zaczekać w domu. Nacisnęłam klamkę i... wtedy mój wzrok padł na nią. Leżała na podłodze przedpokoju w nienaturalnej pozycji. Niewiele pamiętam z tamtego dnia i chyba wolę do tego nie wracać myślami. Według słów doktora, mamę zabrał atak serca. Jej serce po prostu odmówiło posłuszeństwa.
Minęło sześć miesięcy od pogrzebu, a ja wciąż nie mam pojęcia, jak to wszystko poukładać w głowie. Zastanawiam się, czy powinnam żałować, że nie naciskaliśmy na mamę, aby pożyczyła ciotce kasę? A może gryzę się tym, że za późno zaczęła się leczyć? Albo wyrzucam sobie, że pozwoliłam jej żyć samotnie, zamiast wziąć ją do siebie?
Wydaje mi się, że odeszła z przerażenia. Pewnie znowu zobaczyła w wyobraźni ducha Tomka i tego już było za wiele. Strasznie mnie to dołuje, bo nie zasłużyła na to, żeby tak umierać. Serce mi pęka, kiedy o tym myślę.
Justyna, 26 lat
Czytaj także:
„Z Marcinem połączyła mnie wiertarka, a rozłączyła jego żona. Drań ściemniał, że się rozwodzi, a ja mu wierzyłam”
„Przez kolegów myślałem, że młoda żona jest ze mną tylko dla kasy. Zrobiłem coś głupiego, żeby to sprawdzić”
„Liczyłam na romantyczne oświadczyny, ale nie w chwastach. Narzeczony mnie zaskoczył, ale nie tak jak chciałam”