Kiedy 2 lata temu Janek zaproponował mi wakacje nad morzem, czułam, że planuje się mi oświadczyć. Byłam nawet tego pewna, bo zauważyłam, że zniknął jeden z moich pierścionków, a potem nagle wrócił. Sprawa była więc dla mnie oczywista.
Wiedziałam też, że pewnie wszystko świetnie zaplanuje, bo był świetnym organizatorem. Nie robił niczego na tzw. odwal się, ale lubił mieć dobry plan, który potem realizował. Dlatego też pewnie nie chciał ryzykować ze złym rozmiarem pierścionka.
Byłam podekscytowana
Pierwsze dwa dni minęły wyjazdu minęły normalnie i nic nie wskazywało na to, żeby miał uklęknąć. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie przesadziłam z domysłami. Jednak trzeciego dnia Janek zaproponował wycieczkę do pięknego pałacu, o którym czytał w internecie. Tak mu przy tym błyszczały oczy, że od razu wiedziałam, że nadszedł wielki dzień i na moim palcu pojawi się pierścionek.
Podjechaliśmy autem jakieś 15 kilometrów, a potem udaliśmy się na spacer przez las. Droga miała prowadzić prosto do pałacu. Już było romantycznie, otaczała nas cudna zieleń, śpiewały ptaki, a każdy krok przybliżał nas do nowego etapu w życiu.
Po kilkunastu minutach spytałam, czy jeszcze daleko, ale Janek zapewnił, że to już ostatnia prosta.
– Już możesz poczuć się jak księżniczka – powiedział. – Zaraz zobaczysz swój pałac, a potem zatańczymy w sali balowej.
Nie powiem, poczułam lekkie podekscytowanie. Romantyczną atmosferę zaczęło jednak psuć to, co widziałam dookoła. Im bliżej byliśmy celu, tym roślinność stawała się nieujarzmiona, a moje nogi zaczęły parzyć pokrzywy.
Plan Janka nie wypalił
– Na pewno dobrze idziemy? – spytałam.
– Tak... – powiedział Janek, ale jakoś niepewnie.
Złapał mnie za rękę i za chwilę naszym oczom ukazał się pałac, a raczej to, co z niego zostało. Zdębiałam, a Janek siarczyście zaklął.
– To tutaj? – zapytałam rozczarowana.
Poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Miała być romantyczna sceneria, a nie jakieś krzaki i ruina.
– Nie wiem, jak to możliwe – sapnął Janek. – Co tutaj się stało?
– Nie sprawdziłeś tego?
– Sprawdziłem. W internecie widocznie były zdjęcia sprzed kilku lat.
– Trudno, skoro już tu dotarliśmy, to może jednak wejdźmy do środka – zaproponowałam.
– Myślisz, że to bezpieczne?
– Nie wiem, najwyżej wyjdziemy.
Byliśmy rozczarowani
Janek był bardziej rozczarowany niż ja. Ewidentnie jego plan legł w gruzach i nie spodziewał się, że będzie klękał wśród krzaków, o ile w ogóle teraz klęknie – pomyślałam.
Weszliśmy do środka, ale to był obraz nędzy i rozpaczy. Wszędzie leżały nie tylko kruszące się cegły czy elementy wystroju, które jeszcze nie zostały skradzione, ale też fragmenty kafelków, połamane deski i kamienia.
– Nie masz pojęcia, jaka tutaj była kiedyś piękna podłoga z motywem florystycznym – nagle powiedział Janek.
– Tak? – jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, gdy patrzyłam na to, co miałam pod stopami.
– Naprawdę. O, zobacz tutaj są jeszcze fragmenty liści – mruknął.
Pochyliłam się i wzięłam do ręki coś, co błyszczało na posadzce, odkąd weszliśmy.
– To chyba kawałek żyrandolu... – powiedział Janek.
– Ma taki piękny zielony kolor, wezmę go na pamiątkę.
Przeszliśmy do kolejnego pomieszczenia, ale tu nie było czego zwiedzać. Janek próbował mi opisać to miejsce, ale trudno było uwierzyć w jego piękno, patrząc na taką ruinę. Nie umiałam sobie wyobrazić, że wisiały tu obrazy, lustra i inne dekoracje.
A jednak się odważył
Przez całą drogę powrotną milczeliśmy. Byliśmy rozczarowani tym samym, choć Janek nie miał pojęcia, że wiedziałam o jego planach. Dopiero przy samochodzie wyrwało mu się, że to tak wyglądało, bo chciał mi się tutaj oświadczyć, ale w takich krzakach to jakoś głupio.
No cóż, nie popisał się, ale przytuliłam się do niego i powiedziałam, że nic się nie stało.
– Ale zobacz, trzeba znaleźć pozytywy tej wycieczki.
– Niby jakie? – spytał.
– Mimo swojego opłakanego stanu pałac i jego otoczenie ma jakiś swój klimat – zaśmiałam się. – No i mam pamiątkę w kieszeni, która będzie mi przypominać o tej wyprawie.
Wtedy Janek nagle spoważniał. Popatrzył mi w oczy i uklęknął. Gdy wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem, zaniemówiłam.
– Przynajmniej będzie oryginalnie. Zostaniesz moją żoną? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam bez wahania.
Od razu poprawił się nam nastrój i do hotelu wróciliśmy uśmiechnięci. Leżałam na łóżku i patrzyłam na swój pierścionek zaręczynowy. Był skromny, ale piękny i co najważniejsze – podarowany od serca.
Ślub był zaplanowany perfekcyjnie
Minęło kilka miesięcy. Przygotowania do ślubu szły pełną parą, a Janek po tamtej wyprawie miał nauczkę i sprawdzał wszystko po 10 razy. W dniu ślubu byliśmy więc pewni, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik i nic nie ma prawa zepsuć tego dnia.
Janek od samego rana był w doskonałym humorze. Bałam się trochę, że jednak wymyślił coś głupiego, a ja nie zniosę kolejnej niespodzianki. Wszystko jednak przebiegało zgodnie z planem.
Gdy mieliśmy już sobie nałożyć obrączki na palce, zobaczyłam jak coś na nich błysnęło i wtedy zrozumiałam, dlaczego Janek wziął ich zorganizowanie na siebie. Owszem, wybrałam dwa wzory, które mi się podobały, ale on wszystko dopinał.
– Poznajesz?
– Czy to kryształki z pałacu? – spytałam zdumiona.
– Tak, pamiątka naszych zaręczyn – uśmiechnął się.
Okazało się, że w naszych obrączkach były zatopione mikrofragmenty tamtego kryształu, który znalazłam w pałacu. Doceniłam ten romantyczny gest, a nasze zaręczyny w chaszczach stały się już rodzinną anegdotą.
Judyta, 30 lat
Czytaj także: „Na pogrzeb żony zamiast kwiatów przyniosłem balony. Teściowa stwierdziła, że robię cyrk i mnie przeklęła”
„Na własnej piersi wychowałem bezduszne i chciwe potwory. Gdyby mogli, wyrwaliby mi poduszkę spod głowy”
„Bogata kuzynka przyjeżdżała do nas po wiejskie jajka i kiełbasę. Gdy w końcu kazałam jej zapłacić, obraziła się”