Jest taka niepisana zasada, że jeśli już mamy robić coś złego to... warto iść na całość. I to motto właśnie przyświecało mi, gdy postanowiłem zdradzić żonę.
Uważałem, że stać mnie na więcej
Kaśka nie była moją idealną kobietą. Może to zabrzmi bezdusznie, ale... tak po prostu się napatoczyła. Kręciła się wokół mnie od połowy studiów i, mimo że na początku nie byłem zainteresowany, nie ustawała w wysiłkach, żeby w końcu mnie zdobyć. No i cóż, męska silna wolna jest dość słaba, dlatego wystarczyła jedna impreza, a potem jeszcze jakiś wyjazd za miasto i noc przy ognisku i... ugiąłem się. W końcu tylko głupi by nie skorzystał z okazji: chętna, młoda dziewczyna wręcz sama pcha się w ramiona i ewidentnie chce czegoś więcej. Co miałem zrobić?
No i tak to się dalej potoczyło. Kaśka była we mnie bardzo zapatrzona i dość zaborcza. Ale są różne rodzaje zaborczości. Jest toksyczny; który wiecznie wywołuje kłótnie, pretensje, fochy i awantury, i jest ten najkorzystniejszy dla faceta, czyli taki, w którym kobieta tak bardzo chce udowodnić, że jest tą jedyną i najlepszą kandydatką na partnerkę, że robi wszystko, byle tylko ten facet nie zaczął szukać szczęścia w innych ramionach. Nie powiem, przez długi czas bardzo mi to pasowało. I to chyba dlatego tak długo "zasiedziałem" się w tym związku: z Kaśką czułem się jak król.
To była nasza gra
– I co, podobało ci się, jak Anka cię wyrywała? – potrafiła zagaić znienacka po jakiejś wspólnej imprezie.
Normalnie, każdy facet od razu zwęszyłby zagrożenie. A ja wiedziałem, że to może tylko oznaczać coś przyjemnego...
– Noo, nawet mi się podobało – odpowiadałem z szelmowskim uśmiechem.
– To może powinnam ci przypomnieć, do kogo należysz... I zrobię tak, żeby podobało ci się jeszcze bardziej – puszczała do mnie oczko i natychmiast zabierała się za rozpinanie mojej koszuli.
Były momenty, kiedy wydawało mi się, że może faktycznie ją kocham. Często jednak nachodziło mnie zwątpienie, zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawiała się inna kobieta przejawiająca mną zainteresowanie. Lubiłem być obiektem tego kobiecego zainteresowania, lubiłem czuć się atrakcyjny i lubiłem mieć świadomość, że, gdybym tylko chciał, w każdej chwili mogę zdobyć praktycznie każdą kobietę. "Może nawet lepszą od Kaśki?", przemykało mi czasem przez myśl.
Zachowałem się jak facet
Kaśka być może gdzieś to przeczuwała, dlatego zadbała o to, żebym, prędzej czy później, naprawdę należał tylko do niej. Oczywiście nigdy jej tego nie powiedziałem, ale do dziś podejrzewam, że ciąża, którą zaskoczyła mnie kilka lat temu, wcale nie była dla niej przypadkiem i zaskoczeniem...
– Co my teraz zrobimy, Wojtek? Mam urodzić nieślubne dziecko tuż po studiach? Stać się pośmiewiskiem w mojej wsi i przynieść wstyd rodzicom? Przecież tam u nas to nadal jest myślenie jak sprzed pięćdziesięciu lat – płakała mi nad pozytywnym testem ciążowym.
Nie miałem wyboru. Musiałem się zachować jak mężczyzna.
– Nie martw się, przecież się z tobą ożenię – oznajmiłem obejmując ją silnymi ramionami i obserwowałem, jak uspokaja się pod wpływem mojej deklaracji.
Wiedziałem, że nie mógłbym postąpić inaczej i że mam obowiązek zadbać o Kaśkę i nasze dziecko, ale... w głębi duszy czułem, że jakaś część mojego życia, której nadal nie zgłębiłem tak, jak bym tego chciał, zwyczajnie ode mnie odchodzi. Zwłaszcza, kiedy zauważyłem, że żona, kiedy już utwierdziła się w przekonaniu, że jestem zaklepany, przestała się tak bardzo starać i zaczęła brać mnie za pewnik. A ja, jak zawsze spragniony komplementów i podziwu, zacząłem usychać jak niepodlewana roślinka na słonecznym parapecie.
Pojawiły się problemy
Wkrótce pojawiły się pierwsze poważne problemy: Kaśka źle znosiła ciążę, a my stanęliśmy przed bardzo dorosłymi decyzjami. Gdzie zamieszkamy, czy powinniśmy rzucić się na kosztowny kredyt i zainwestować we własne mieszkanie, zanim urodzi się dziecko? Jak zarobimy na wszystkie te pilne potrzeby?
Stres i rosnące oczekiwania wobec siebie nawzajem sprawiły, że szybko się od siebie oddaliśmy. Z beztroskich flirtów i szczeniackich problemów nic już nie zostało. Sami wrzuciliśmy się na głęboką wodę i postanowiliśmy założyć rodzinę, chociaż chyba tak naprawdę nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, z czym to się wiążę.
– Może zabrałbyś się za jakieś dodatkowe zlecenia? Zaraz urodzi nam się dziecko, a ty szlajasz się po imprezach i wydajesz kasę na bzdury! – robiła mi afery Kaśka.
– Właśnie, zaraz urodzi nam się dziecko! Nasze życie zaraz się skończy! To ostatni moment, żebym mógł z niego skorzystać, trochę się pobawić! – denerwowałem się.
– To tym jest dla ciebie założenie rodziny? Więzieniem? Końcem wszystkich przyjemności? – zapytała łzawym tonem.
Musiałem znaleźć odskocznię
Westchnąłem ciężko. Nie odpowiedziałem, ale w myślach doskonale znałem tę odpowiedź. Problemy się piętrzyły, rachunki i wydatki były coraz wyższe, a imprezy i zachowywanie się, jakbym dalej był beztroskim studentem, były dla mnie ucieczką od trudów dorosłości.
Nie przekraczałem jednak pewnej granicy: oczywiście, na imprezach flirtowałem z licznymi kobietami i bezwstydnie dawałem się podrywać, ale nie zdradzałem Kaśki. Z żadną z tych dziewczyn się nie całowałem, nie obejmowałem ani nawet nie trzymałem za ręce. Było mi jednak dobrze ze świadomością, że... mógłbym to zrobić, gdybym tylko chciał.
Kochałem syna, nie żonę
Gdy nasz syn przyszedł na świat, zalała mnie fala miłości do niego. Miłości, o którą nigdy się nie posądzałem. Nagle moje małżeństwo z Kaśką nabrało nowego wymiaru. Nabrało sensu. Nadal jednak było dla mnie bardziej obowiązkiem niż realnym szczęściem.
Oczywiście, przyniosło mi Jaśka. Ale jego narodziny tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że cokolwiek czułem do żony, to nie miało to nic wspólnego z miłością. A miłość do dziecka nie potrafiła mi zrekompensować wszystkich deficytów...
Oczarowała mnie inna kobieta
I wtedy w moim życiu pojawiła się Amelia, na której widok od razu pomyślałem, że... to dla niej warto zrobić najgorsze rzeczy.
– Przepraszam, czy może zechciałabyś się ze mną spotkać jutro na kawę? – zaproponowałem jej jeszcze tego samego wieczoru, kiedy ją poznałem.
Miało to miejsce w barze, a ja bardzo chciałem jej udowodnić, że nie jest dla mnie tylko jednonocną przygodę, ale że naprawdę chciałbym ją poznać. Na szczęście, i ona wydawała się być mną oczarowana.
– Z przyjemnością – odpowiedziała i zapisała mi w telefonie swój numer.
Tamtą randkę zawsze będę wspominał jak coś niezwykłego. Przy Amelii czułem rzeczy, których przenigdy nie doświadczyłem w towarzystwie żony. Z zachwytem wdychałem jej kwiatowe perfumy, które sprawiały, że traciłem zdolność logicznego myślenia i z lśniącymi oczami wpatrywałem się w jej krągłe kształty. Przegadaliśmy wtedy ze sobą kilka godzin i chyba już po pierwszej wiedzieliśmy, jak skończy się to spotkanie: w czyimś łóżku.
Pasował mi taki układ
Tamtego dnia narodziła się nasza relacja. Szybko określiliśmy sobie swoje oczekiwania: Amelia od razu podkreśliła, że szuka jedynie kompana do rozmów, przyjaciela i dobrego kochanka, a nie partnera czy materiału na męża. Bardzo mi to pasowało, bo dzięki temu nie musiałem jej mówić o swojej sytuacji. Nie dopytywała, nie drążyła, nie czuła potrzeby, żeby wiedzieć o mnie wszystko.
Okazało się jednak, że, poza upragnioną czułością i porywami serca, znajomość z Amelią miała szansę dać mi jeszcze jedną ważną rzecz. Szybko wyszło na jaw, że moja kochanka pochodzi z bardzo bogatego domu. Nie ukrywała tego i z urzekającą szczerością wyznała, że będzie płacić za nasze kolacje czy schadzki w hotelach. A nie były to tanie rzeczy. No cóż, skoro sypała kasą, ten układ opłacał mi się podwójnie.
– Moi rodzice nie byli najlepszymi rodzicami, więc przynajmniej niech tak mi się odpłacą – uśmiechała się do mnie szelmowsko, gdy wyciągała kartę kredytową.
Mogłem sporo ugrać
Wiedziałem, że mam szansę dobrze to wykorzystać, jeśli tylko odpowiednio rozegram sprawę. Poudaję wielką, głęboką miłość, której ona nie będzie w stanie odwzajemnić, a wtedy może z poczucia winy zacznie dzielić się ze mną swoją kasą? Zresztą, ta rola nie wymagała ode mnie wiele.
Amelia naprawdę była zachwycająca, a ja potrafiłem wpatrywać się nią rozpalonym wzrokiem jak nastolatek. "Rany, ile problemów zdjęłoby mi to z głowy! A dla niej to i tak są jakieś grosze... Moja rata kredytu, drobne oszczędności na nagłe wydatki związane z Jasiem. Szkoda nie skorzystać z okazji, która sama aż się prosi o wykorzystanie!
Wojtek, 27 lat
Czytaj także: „W spadku po rodzicach dostałam pieniądze, mieszkanie i siostrę. Myślałam, że mnie oskubie, a ona mi pomogła”
„Po śmierci męża wciąż mieszkałam z teściami. Gdy nagle sprzedali dom, wyrzucili mnie z dzieckiem na ulicę”
„Syn kazał mi wybierać: albo nowa żona, albo kontakty z wnuczką. Myślałem, że pęknie mi serce”