„Po śmierci męża wciąż mieszkałam z teściami. Gdy nagle sprzedali dom, wyrzucili mnie z dzieckiem na ulicę”

smutna kobieta fot. Getty Images, Cavan Images
„– Okoliczności uległy zmianie – odpowiedziała. – Doszły mnie słuchy, że kogoś masz. Zapewne niedługo będziesz chciała znowu wziąć ślub. No i co wtedy? Jak to sobie wyobrażasz? Twój przyszły mąż miałby tutaj z nami zamieszkać? W jednej chwili pojęłam, o co tak naprawdę chodzi”.
/ 24.04.2024 22:00
smutna kobieta fot. Getty Images, Cavan Images

Już od kilku tygodni miałam przeczucie, że coś się dzieje. Teściowa zerkała na mnie podejrzliwie, a teść unikał mnie, jak gdyby się czegoś obawiał. Prawda wyszła na jaw w sobotni poranek.

To był cios 

– Joasiu, jest nam strasznie przykro, ale ty i Marysia będziecie musiały się wyprowadzić – oznajmiła teściowa, kiedy przekroczyłam próg kuchni.

Gdy patrzyłam, jak siedzą przy stole, nie docierało do mnie to, co przed chwilą padło z ich ust. Mamy się wynieść? Ale dlaczego? I czemu to wszystko dzieje się tak z dnia na dzień?

– Mamo, o co chodzi? – wykrztusiłam z siebie.

Ojciec Marka chciał coś wtrącić, jednak małżonka błyskawicznie dała mu znak, by się nie odzywał.

– Nasz dom został już sprzedany – powiedziała opanowanym tonem. – Na opuszczenie go mamy jeszcze całe osiem tygodni. Chyba przyznajesz, że jak na obecne okoliczności, to naprawdę sporo czasu…

Nie miałam prawa głosu

Wciąż nie docierało to do mnie.

– Dom został sprzedany? – z trudem wykrztusiłam z siebie pytanie.

– Kochana, postaraj się nas zrozumieć – cichutko westchnęła teściowa. – Lata lecą, a my się starzejemy. Marka już z nami nie ma, my zostaliśmy sami jak palec. Tak ogromny dom to dla nas za duży ciężar. Kupiliśmy mieszkanko w bloku. Tak będzie nam wygodniej.

– Jak to sami? – zerwałam się gwałtownie z krzesła. – A co ze mną? I z Marysią? To przecież wasza rodzona wnuczka. Tato! – spojrzałam na teścia. – Jak mogliście podjąć taką decyzję bez poinformowania mnie? Joasi chyba należy się jakaś część spadku po ojcu?

– Cóż... – ton głosu mojej teściowej momentalnie zmienił się w zimny jak lód – doskonale zdajesz sobie sprawę, że nic z tego majątku nie zostało przepisane Marka. Kiedy odejdziemy z tego świata, to Marysia odziedziczy po nas wszystko, co pozostanie, ale aktualnie to my jesteśmy właścicielami i to od nas zależy, jak tym zarządzamy.

Czułam się oszukana

Nie odważyłam się spytać, gdzie mam się podziać razem z dzieckiem, mimo że te słowa same cisnęły mi się na język. Jednak słowa ugrzęzły mi w gardle. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. W tej chwili odezwał się mój teść:

– Jest mi bardzo przykro, Asiu. Uwierz mi, dla nas dłuższy pobyt tutaj jest zbyt trudny. Zbyt wiele rzeczy kojarzy nam się z Markiem… Zaufaj mi, to najlepsze rozwiązanie.

– Najlepsze? – poczułam, jak krew się we mnie gotuje. – Dla kogo niby najlepsze? Bo chyba tylko dla was – wypadłam z pomieszczenia jak burza i popędziłam schodami na piętro.

– Asiu! – dobiegł mnie jeszcze krzyk za plecami, ale nawet się nie obejrzałam.

Nie mogłam na nich patrzeć, nie miałam ochoty z nimi gadać, nie chciałam ich zrozumieć. Czułam się straszliwie zawiedziona i rozgoryczona.

Miałam gonitwę myśli w głowie

Przekroczyłam próg sypialni, w której wciąż smacznie spała moja córka. Co teraz począć? Dokąd mamy się udać? Powrót do domu rodziców nie wchodzi w grę… Mieszkają z moją młodszą siostrą w niewielkiej, dwupokojowej klitce w bloku. Nie starczyłoby tam dla nas miejsca.

Mój ukochany Marek dorastał jako jedyne dziecko swoich rodziców. Kiedy już zostaliśmy małżeństwem, wprowadziliśmy się do jego rodzinnego gniazda –przepięknej willi: piętrowego domu ze sporym ogrodem. Przystałam na tę propozycję nie ze względu na wygodę, kierowałam się zdrowym rozsądkiem. Chcieliśmy przez jakiś czas odkładać każdy grosz, żeby uzbierać fundusze na wkład własny i później zaciągnąć kredyt na zakup swojego mieszkania w mieście.

Jednak pewnego feralnego dnia nasze plany i marzenia legły w gruzach. Rozpędzony TIR, a właściwie nietrzeźwy szaleniec siedzący za kółkiem, odebrał mi ukochanego męża, a naszej córeczce – Marysi, tatusia.

Kiedy już trochę ogarnęłam się po całym tym zamieszaniu z pogrzebem i w końcu dotarło do mnie, że życie toczy się dalej, pomyślałam, że skoro Marka już nie ma, to u jego rodziców nie mam za bardzo, po co się pojawiać.

Nie wiedziałam, co robić

– Poszukaj czegoś w naszej okolicy – nalegała mama. – Wpadałabyś do nas na obiady.

– Boję się, że nie dam rady finansowo – niepokoiłam się. – Interesuje mnie tylko małe mieszkanko.

– Dorzucimy się do czynszu – zadeklarował tata.

Zdawałam sobie sprawę, że ojciec chce dla mnie jak najlepiej, jednak od kiedy po poważnej kontuzji zaczął pobierać rentę, rodzice z trudem radzili sobie z opłatami. Obawiałam się, czy sobie poradzę z utrzymaniem i wychowywaniem córeczki. Dotychczas w dużym stopniu dziadkowie opiekowali się wnuczką. Ponieważ byli już na zasłużonej emeryturze, po urlopie macierzyńskim mogłam bez stresu powrócić do swoich obowiązków zawodowych, a Marysia nie była zmuszona iść do żłobka.

To oni nalegali na wspólne mieszkanie

Choć próbowałam, nie udało mi się przekonać rodziców Marka, że powinnam się wyprowadzić i poszukać własnego kąta.

– Słucham? Chyba żartujesz, Asiu! – teściowa zrobiła zdziwioną minę. – Przecież tu jest wasze miejsce na ziemi! Twoje i naszej ukochanej wnusi!

– No tak, ale sytuacja uległa zmianie i nie chciałabym... –usiłowałam wyjaśnić.

– Nie ma mowy –wtrącił się teść stanowczo. – Nie zabierzesz nam małej. Została nam tylko ona... No i ty oczywiście – rzucił dla formalności.

Asiu, błagam, nie rób nam tego – wtórowała mu teściowa. – Pod żadnym pozorem nie możesz odejść razem z Marysią. Stanowczo się temu sprzeciwiam!

– No dobrze, w takim razie jeszcze to rozważę – skapitulowałam w obliczu ich nacisków.

Życie płynęło dalej

Mimo obaw, które miała moja mama, podjęłam decyzję o pozostaniu u teściów. Trudno mi powiedzieć, co tak naprawdę skłoniło mnie do takiego wyboru. Może przerażała mnie wizja kłopotów z pieniędzmi, a może po prostu żal mi było zabierać Marysię z otoczenia, które dobrze zna i w którym czuje się pewnie?

Mimo wszystko codzienność biegła swoim rytmem, a rzeczywistość zdawała się niemal niezmienna. Nadal pracowałam, a dziadkowie zajmowali się swoją wnusią. Niedzielne popołudnia spędzaliśmy razem, jedząc obiad i od czasu do czasu wybierając się do kina albo na basen. Jedyną różnicą była nieobecność Marka w naszym życiu.

Teściowie zawsze odnosili się do mnie serdecznie, jak do członka rodziny, a nie kogoś z zewnątrz czy osoby, która jest dla nich ciężarem. Zarówno przed odejściem męża, jak i po jego śmierci, nasze relacje układały się poprawnie, bez poważnych konfliktów. Jasne, czasami teściowa działała mi na nerwy, ale taka już specyfika teściowych.

Skoro jednak wszystko było w porządku, to czemu ani słówkiem nie zająknęli się wcześniej, że planują sprzedać dom? Znienacka padły słowa: „Wyprowadź się". Zupełnie jakbym była lokatorką, a nie częścią rodziny.

Wyżaliłam się rodzicom

Kolejnego dnia spakowałam Marysię i ruszyłyśmy do moich rodziców. Całe szczęście, że wypadła niedziela, bo chyba nie dałabym rady być w pracy. Przynajmniej mogłam się porządnie wypłakać w ramionach mamy. Siostra zabrała Marysię, by mogła pobawić się na placu zabaw, a ja w tym czasie opowiedziałam rodzicom o wszystkim, co zaszło.

Moja mama pokiwała głową.

– Trzeba było mnie posłuchać i dwa lata temu poszukać mieszkania – odparła z żalem. – Ale co się stało, to się nie odstanie. Teraz, zamiast ronić łzy, trzeba ci znaleźć coś do wynajęcia. Póki co, dopóki nie trafisz na coś odpowiedniego, pomieszkasz u nas.

– Gdzie niby mamy się podziać, mamuś? – westchnęłam z rezygnacją.

– Kiedyś jakoś dawaliśmy radę we czwórkę, to i teraz będziemy sobie radzić w piątkę. Chyba nie masz zamiaru z mały dzieckiem nocować pod mostem?

Zaczęłam płakać.

– Przestań ryczeć – burknęła matka. – Idź lepiej do kuchni i dopilnuj, żebym obiadu nie przypaliła.

Musiałam to zrobić

Kolejnego ranka zamieściłam anons o poszukiwaniu małego mieszkania na wynajem. O moich planach poinformowałam też współpracowników. Rzecz jasna, każdy dociekał przyczyny takiej decyzji. Ludzie wygłaszali przeróżne opinie na ten temat. Nie chciałam jednak wdawać się w dyskusje. Poza tym, perspektywa codziennego widywania rodziców męża wcale mnie nie cieszyła. Czułam się zraniona i pełna żalu.

Po pracy wykręciłam numer rodziców

– Tatku, serio mogę się do was przenieść? – rzuciłam prosto z mostu.

– Jasne.

– Bo najchętniej zrobiłabym to od razu.

– Nie krępuj się – dotarło do mych uszu. – Zabieraj Marysię i wpadajcie nawet dziś. Rzeczy możesz przywieźć następnym razem.

Teściowa się wygadała

Tydzień po naszej rozmowie mama Marka nie kryła zaskoczenia.

– Dlaczego tak nagle? Ustaliliśmy przecież, że macie jeszcze sporo czasu, całe osiem tygodni!

W pierwszym odruchu chciałam ją po prostu wypchnąć za drzwi, ale ostatecznie tylko spytałam:

– Mamo, wytłumacz mi to, proszę – nasze spojrzenia się skrzyżowały. – Jeszcze trzy lata temu to wy sami nalegaliście, żebym z wami została i nigdzie się nie wybierała.

Popatrzyła na mnie wyraźnie niezadowolona.

– Okoliczności uległy zmianie – odpowiedziała. – Doszły mnie słuchy, że kogoś masz. Zapewne niedługo będziesz chciała znowu wziąć ślub. No i co wtedy? Jak to sobie wyobrażasz? Twój przyszły mąż miałby tutaj z nami zamieszkać?

W jednej chwili pojęłam, o co tak naprawdę chodzi. Obawiali się, że znajdę sobie kogoś nowego… Totalna bzdura –przecież nie przyprowadziłabym im faceta pod nos. Poza tym Wiktor to jedynie kumpel. Tata Marka prawie się nie odezwał, jak to on. Odprowadził mnie i Marysię trzymając ją za rączkę aż do bramy. Dopiero tam poprosił:

Nie gniewaj się na nas, Aśka. Postaraj się to zrozumieć, nie mieliśmy wyjścia, dom musiał zostać sprzedany.

Rozumiałam tę sytuację. Jedyne, co mnie dręczyło, to fakt, że poinformowano mnie o wszystkim na ostatnią chwilę. To wspólne cierpienie po stracie bardzo nas do siebie zbliżyło. Ani razu nie okazali mi, że moja obecność jest dla nich uciążliwa. Wręcz odwrotnie. Dlaczego zatem obeszli się ze mną w tak okrutny sposób? Prawie z dnia na dzień wyrzucili mnie na bruk. Teraz muszę sobie jakoś poradzić, bo przecież pobyt u rodziców to tylko na chwilę.

Joanna, 33 lata

Czytaj także: „Straciłam ciążę tuż przed ślubem. Nie powiedziałam narzeczonemu, bo bałam się, że mnie zostawi”
„Mój mąż to biurowy amant. Myśli, że nie wiem, co wyprawia po godzinach, a ja tylko zbieram dowody”
„Po ślubie okazało się, że mąż to darmozjad. Myśli, że lodówka zapełnia się sama, a skarpetki same lądują w pralce”

 

Redakcja poleca

REKLAMA