Według moich rodziców jestem nieudacznikiem, bo nie mam rodziny. Podobno każda kobieta powinna mieć męża i dzieci, by być spełniona. A ja tego nie potrzebuję, by być zadowolona ze swojego życia.
Rodzina powinna być najważniejsza
Potrafię to sobie zwizualizować – ich reakcję. W głowie wszystko idzie gładko, więc chyba będę ćwiczyć. Mama raczej szybciej to zaakceptuje. Na początku wpadnie w furię, nerwy ją poniosą, trochę nawrzeszczy, chwyci się za klatkę piersiową, a na koniec się rozpłacze.
Jest ekspresyjna i jej uczucia widać jak na dłoni – zarówno radość, jak i cierpienie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to dla nich musi być trudne. Wprawdzie nie zostałam mamą, ale przecież mi też nie jest obca świadomość, że dla ludzi, którzy mają potomstwo, jest ono priorytetem. Od kołyski aż po grób. Chociaż kto wie, czy faktycznie bezwarunkowo. Może nie całkiem? Magda nieraz mi opowiadała, jak sprawy miały się u niej w domu.
– Wiesz co, odnoszę wrażenie, że byłam dla nich pewnego rodzaju przeszkodą – zamyśliła się. – Przysięgam, że przez całe życie szaleli za sobą z miłości. Odkąd pamiętam, zawsze byłam dla nich mniej istotna, idealnie się dopełniali i stanowili dla siebie nawzajem centrum wszechświata.
– Wydaje mi się, że troszkę wyolbrzymiasz – powiedziałam z niedowierzaniem. – Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
– Serio, to prawda. Dokądkolwiek poszli, chodzili trzymając się za ręce, a mnie to krępowało, bo uważałam, że to okropnie kretyńskie i niedojrzałe zachowanie. Zupełnie jak u gimbusów! Mogli się całować w busie, na przystanku czy nawet stojąc w kolejce do kasy w sklepie. Nasza sąsiadka wołała na ojca „pysiu”. Ja się tego oczywiście potwornie wstydziłam. A oni chichotali i w ogóle się nie przejmowali tym, że ktoś może się na nich dziwnie gapić i ich obgadywać.
– Daj spokój Magda, jestem pewna, że chodziło im tylko o ciebie. Na bank nie sprawiałaś im problemów, co ty gadasz! W moich oczach zawsze byłaś ich oczkiem w głowie – starałam się ją przekonać.
– Gośka, nie opowiadaj głupot, zawsze byłam dla nich mniej ważna. Tak po prostu było. Kiedy w końcu wyprowadziłam się z domu, na pewno poczuli ulgę. Wyobraź sobie, że w ich przypadku to trwało raptem dwadzieścia lat. Wychowali mnie i oddali facetowi, żeby to on dalej się ze mną użerał. Oni zrobili, co do nich należało. Pozbyli się balastu, kiedy zostali sami. W końcu nie musieli się już mną przejmować. Pewnie migdalili się na kuchennym stole albo w przedpokoju, kiedy zakładali buty…
– Magda!
– No co? Kiedy opuściłam dom rodzinny, oni dopiero co przekroczyli czterdziestkę. Wierz mi, mieli mniej lat niż my w tej chwili, kochana. O wiele mniej, delikatnie mówiąc.
– Mimo wszystko jakoś nie wypada. Rozmawiać o intymnych sprawach naszych rodziców, a co dopiero rozmyślać na ten temat. To ich prywatność, prawda?
– Gdybyś tylko zobaczyła te ich spojrzenia, zmieniłabyś zdanie. Spaliłabyś się ze wstydu jak nic!
U mnie w domu było inaczej
Miałam nieodparte poczucie, że rodzice wcale się nie kochają, a zajmują się mną niejako przy okazji, konkurując między sobą o to, kogo bardziej pokocham i komu okażę więcej sympatii. Krępowało mnie to, zwłaszcza po narodzinach młodszego braciszka, ponieważ on w ogóle nie był obiektem ich uwielbienia i zupełnie nie poszedł w moje ślady.
Nie można było o nim powiedzieć, że był najładniejszy, najbardziej utalentowany, najgrzeczniejszy czy choćby najbardziej pracowity. Trochę jak o mnie. Ludzie tak mnie widzieli, choć mijało się to z rzeczywistością. No dobra, faktycznie nieźle mi szła nauka, nie wchodziłam w konflikty z nauczycielami i chyba można mnie było uznać za typową grzeczną dziewczynkę, raczej ułożoną i słuchającą poleceń.
Mój brat z kolei wiecznie się przeciwstawiał, przysparzał rozczarowań, zwiewał z chaty i miał w nosie szkołę, więc to ja nosiłam miano tej ukochanej i wzorowej. Niezły okaz z tego związku wyszedł! Główna wygrana w zawodach na córeczkę stulecia. Mamie zależało, żebym trzymała jej stronę, a tacie, bym była po jego.
Matka w tej licytacji sięgała po waluty nonkonformistyczne. Będąc nastolatką, dostawałam od niej papierosy i sporadycznie mogłam napić się trochę wina. Wychodząc na domówkę, nie musiałam się martwić, że zrobi mi awanturę. Kupowała mi modne ubrania, buty albo użyczała swoich. Rozmawiała ze mną moim językiem. Wypytywała o facetów w stylu „no i co, już się do ciebie przystawiają?”.
Nie pozwalał mi spotykać się ze znajomymi
Tata z kolei chciał, żebym była dziarską, aktywną młodą kobietą. Ciągle mnie gdzieś wyciągał – a to na kemping pod chmurką, a to na rejs, a to na górskie wyprawy. Dzięki niemu nauczyłam się pływać, jeździć na rowerze, a w późniejszym czasie prowadzić auto.
Kiedy nadszedł okres domówek u kumpli, to albo kategorycznie mi tego odmawiał („na bank będą tam procentowe trunki!”, „jesteś za młoda na takie rzeczy!”), albo ustalał tak absurdalnie wczesne godziny powrotu, że szkoda było nawet próbować. W tym ich ciągłym pojedynkowaniu wyczuwało się jakąś nienaturalną zaciekłość. Awanturowali się o moje wieczorne eskapady, o forsę jaką dostaję, o to, w jakich portkach mam chodzić, a nawet czy w ogóle mogę nosić jeansy.
– Wiesz, kiedy byłam w twoim wieku, już chodziłam na szpilkach. Nogi i cała sylwetka wyglądają wtedy o wiele lepiej. Zapamiętaj, kochanie, te buty robią z dziewczyny kobietę.
– Zwariowałaś chyba! Ona ma zaledwie szesnaście lat na karku! Jaka tam kobieta? Pozwól jej jeszcze wspinać się po drzewach.
Gdyby chcieli, mogliby o tym dyskutować do wieczora.
– A skąd te awantury się biorą, jak sądzisz? – pytał tata, kiedy próbowałam wkroczyć do akcji. – Wy jesteście temu winne!
Pechowiec i skończony nieudacznik
Bzdura jakich mało. Szczerze mówiąc, pewnie do tej pory kłóciliby się zaciekle o pogodę. Słonecznie czy pochmurno? Dobrze, że leje, czy jednak kiepsko? Sucho jak pieprz, czy może mokro aż za bardzo? I tak w kółko Macieju, i tak bez końca. Drą się, szamoczą, aż wreszcie przezywają od najgorszych. „Tobie to zawsze…”, „ciebie to nigdy…”, „skończ już marudzić!”, „zamknij się w końcu!”.
Nie mam wątpliwości, że do tej pory dostarczam ich awanturom nad wyraz obfitego pokarmu. Byłam taką ułożoną, posłużną córusią, bystrą i pilną, tak świetnie rokowałam, taką wspaniałą przyszłość wszystkie gwiazdy mi przepowiadały. I co z tego wyszło? Wielkie nico! Zastanawiam się, kto za to odpowiada?
Nie zaszłam wysoko w żadnej pracy i nie poukładałam sobie życia prywatnego. Nie mam ani prestiżu, ani oszczędności, a na dokładkę nie mam nawet męża i dzieci! Inni to wszystko osiągnęli, nawet mój brachol, którego od małego mieli za dziwadło.
Radosne rodziny, bardziej lub mniej satysfakcjonujące posady, ale zawsze coś. Jedynie ja, spośród całej rodzinki oraz dalszych i bliższych kumpli, jestem tego pozbawiona. Co najgorsze, a może w sumie najlepsze, to fakt, że mnie samej wcale to nie doskwiera. Robotę zmieniam jak rękawiczki, momentami w ogóle jej nie mam, ale jakoś sobie radzę. Kasy od rodziców nie pożyczam, a oni zresztą nawet mi jej nie oferują.
Wystarcza mi to, co mam
Rozwód z mężem wyszedł nam obojgu na dobre. Teściowie uwielbiali Marka, fakt, że za niego wyszłam nie był podyktowany wyłącznie chęcią zadowolenia ich, ale trochę miało to wpływ na moją decyzję. Moi rodzice liczyli, że właśnie tak postąpię i nie zawiedli się – ich córeczka znalazła sobie dobrego, porządnego faceta.
Gdybym z nim została, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Mieszkałabym w eleganckim domu, jeździła drogim autem i pachniałabym luksusowymi perfumami. Mój czas dzieliłabym między willę na obrzeżach, a może nawet mieszkanie w ścisłym centrum, i wizyty w Galerii Mokotów czy innym przybytkiem bogactwa.
Dałam nogę, kiedy tylko zobaczyłam, co mnie czeka. Nie wyobrażałam sobie żyć w ten sposób, poświęcając się wyłącznie pomnażaniu majątku. Żaden z późniejszych partnerów nie obdarował mnie pierścionkiem zaręczynowym ani psem do towarzystwa, ale za to przeżyłam z nimi wiele niezapomnianych chwil i czerpałam z życia pełnymi garściami.
Zwiedzałam świat, poszerzałam horyzonty i rozwijałam swoje pasje twórcze. Uważałam, że moje życie jest fascynujące. I nadal mam szansę, by takie było. Jestem dzielna, chcę poznawać nowe rzeczy, wiem, na co mnie stać i znam swoje słabości. Ale nie mogę ulec wpływom rodziców. Nie dam sobie wmówić, że jestem w żałosnej, beznadziejnej sytuacji jako życiowa porażka i ostatnia oferma. To określenie wciąż krąży mi po głowie.
Mój ojciec często zwracał się do mnie w ten sposób, gdy miałam z czymś problem – na przykład z nauką skakania na główkę do wody albo jazdą na rowerze. Podobnie było z podejściami do egzaminu na prawo jazdy, podchodziłam do niego parę razy. Prawdę mówiąc, to nie sam egzamin napawał mnie paraliżującym strachem, ale raczej to, jakie słowa od nich później usłyszę. I muszę przyznać, że ta obawa skutecznie mnie blokowała.
Czułam od nich lekceważenie
Mimo że byłam już dorosła, po ślubie i we własnych czterech kątach, wciąż oczekiwano ode mnie, że będę wzorową córką. Ale nie potrafiłam. Nawet jeżeli czasem szło mi zrealizować swoje pomysły i plany, to zawsze wiązało się to z ich cierpieniem, płaczem, aż w końcu awanturami. Matka zawsze stawała w mojej obronie. Ojciec z kolei prychał jak nadepnięta żmija. Pałał do mnie ogromną wzgardą.
Czuję się okropnie, wiedząc, że non stop sprawiam im zawód i martwią się o mnie. Nie są w stanie opowiadać o mnie z radością krewnym czy znajomym. Widzę oczami wyobraźni, jak inni rodzice pękają z dumy, a moi są bezradni. „No i Małgosia dalej w sama? Ot, skutek nieodpowiedniego traktowania faceta, czyż nie? A chociaż pracuje, biedna? Nie? Ojej, ale macie z nią problem!”.
– Słuchaj, Magda, a jak tam stosunki z twoją mamą od kiedy tata odszedł? Udało wam się wreszcie znaleźć wspólny język? – zagadnęłam. – Przecież ma takie wsparcie w was wszystkich – w tobie, w Pawle i chłopcach…
– Daj spokój! Nic z tych rzeczy. Cały czas nie może się otrząsnąć po stracie ojca. Nigdy nie pogodziła się z tym, że go zabrakło. Rzadko do nas wpada, a jeszcze rzadziej zaprasza nas do siebie, zupełnie jakby była zazdrosna, że ja ciągle mam u boku swojego faceta. Sama nie wiem, może to nie fair z mojej strony, ale czasami właśnie tak to odbieram.
– Na pewno jest z ciebie niesamowicie dumna… – nie kryłam swojego zaskoczenia.
– Wątpię – odpowiedziała koleżanka. – Ani razu nie dała mi tego do zrozumienia!
I jak to wszystko zrozumieć?
Małgorzata, 43 lata
Czytaj także:
„Dziadek całe życie się o mnie troszczył, a ja wyszedłem na łajdaka. Nie było mnie przy nim, gdy tego potrzebował”
„Koleżanka śliniła się do mojego męża. Zalotne spojrzenia i wydekoltowane bluzki to był dopiero początek”
„Od wielu lat podejrzewam męża o romans. Albo dobrze się maskuje, albo faktycznie jest czysty jak łza”