Nie mam pięciu lat, żeby świętować urodziny jak dziecko. Ale moi bliscy byli zachwyceni tym pomysłem, zupełnie jakby odkryli perpetuum mobile, które zbawi ludzkość.
– To będzie fantastyczne, Kubuś – moja żona już snuła wielkie wizje. – Ściągniemy tu całą rodzinę! Nawet twój brat zapowiedział, że przyleci z Paryża, nareszcie się spotkacie.
A czy ja wspominałem, że nie mogę się doczekać, aż zobaczę Heńka, ups, przepraszam, Henriego?
Mamy wspólną matkę, ale różnych ojców
Nasza matka, która niestety już nie żyje, była po prostu za ładna, żeby przez całe życie zadawać się tylko z jednym facetem.
– Zastanawia mnie, w jaki sposób upchniecie te sześćdziesiąt świeczek na tym cieście – parsknąłem śmiechem. – Może od razu wrzućcie do środka bombę, będzie łatwiej.
Zgodziłem się w końcu, choć tak naprawdę nie bardzo miałem wybór. Baśka była w siódmym niebie, córki obiecały, że przyjadą, a do tego jeszcze jakieś mało mi znane ciotki, które nawet wyszperały mi kuzyna ze Szczecina. Akurat jego to sobie przypominałem: przez całe dzieciństwo i młodość olewał dbanie o siebie, a tu proszę bardzo, doczekał moich sześćdziesiątych urodzin. Ponoć już nawet przestał pić. No to się okaże.
Moim zdaniem to totalne marnotrawstwo pieniędzy. Trzeba zapłacić za wynajem sali, zapewne jakiś nocleg dla gości z daleka, całe góry żarcia, a nawet nie będzie jak pogadać, bo ludzie będą się tłoczyć jak sardynki w puszce. Nie chcę nawet myśleć o upominkach, pewnie jak zwykle dostanę gotowe zestawy z kosmetykami, z których nie korzystam, oraz różne specyfiki na serce, stawy i ogólny stan zdrowia ciała i umysłu. Na opakowaniach tych wszystkich środków powinni od razu drukować napis „memento mori”, bo właśnie temu służą: uświadomieniu, że w środku wszystko się sypie i pora zrobić miejsce dla młodszego pokolenia.
– Wiesz co, tata, jesteś strasznie zrzędliwym ponurakiem – Krystyna przytuliła się do mnie, kiedy podzieliłem się z nią wszystkimi swoimi wątpliwościami.
– Zupełnie jak wąż – dorzuciła moja wnusia zza stołu. – Albo jakaś żmija.
– Uwielbiam cię, malutka – wyszeptałem do niej. – Ty osiągniesz w życiu naprawdę wiele.
– Tatku – oburzyła się córka. – Nie psuj mi dziecka!
Córki to najlepsze, co można mieć
No i wnuczka też jest cudowna. Czemu ja się tak zaciąłem te trzy dekady temu, żeby za wszelką cenę mieć syna? Przecież nie jestem żadnym arystokratą, nie mam do podziału zamków ani żadnych zaszczytów. Lepiej było odpuścić sobie sprawę z Kubą juniorem, przyszedłby na świat komuś bardziej wytrzymałemu psychicznie, a ja czułbym się spełniony jako tata. Mógłbym podziwiać świadectwa Krystyny, niby przypadkiem zaglądając do jej biura, albo oglądać Karolinę występującą przed kamerami.
Gęba aż się otwiera sama, żeby się chwalić: to moje dzieci. Lecz za moment pojawi się ktoś, kto zapyta: Kuba, ty chyba masz jeszcze syna, co nie? Jak tam twój młody? Udało mu się zaliczyć te studia prawnicze? Ani prawniczych, ani żadnych innych nie zaliczył. Facet ma już trzydziestkę na karku, a dalej stoi w rozkroku. Jakby tego było mało, to jeszcze zaczął sobie gniazdko budować!
– Zostaw młodego w świętym spokoju – po raz kolejny słyszę od mojej żony, kiedy tylko przywołuję z pamięci wybryki tego nicponia. – Zaraz będziesz zmuszony sięgnąć po swoje lekarstwa...
– Na litość boską, Basia, ten gówniarz to już nie dziecko! Ja będąc w jego wieku, byłem już tatą trójki dzieci.
– Dwójki – skorygowała mnie. – Najmłodszy, Jakub, przyszedł na świat w czasie zimy, a ty obchodzisz urodziny latem.
No tak, wielka różnica. Początkowo wybrał studia prawnicze, ale po niespełna roku dał sobie z tym spokój, gdy dotarło do niego, ile nauki to wymaga. Oczywiście nie zamieszkał z powrotem z nami, żona mnie namówiła, żebyśmy nadal opłacali mu pokój na stancji.
– Mamy na to fundusze – stwierdziła. – Faceci później osiągają dojrzałość, pozwólmy mu na to.
No i tak się to ciągnie już od prawie dekady! Najpierw były studia prawnicze, później archeologiczne, potem jeszcze filmówka i jakiś interes z kumplem... Cztery lata temu stwierdziłem, że koniec z finansowaniem czegokolwiek poza dachem nad głową, liczyłem, że chłopak wreszcie weźmie się do porządnej roboty. Głupi to on nie jest, sprawny fizycznie też, ale taki jakiś niedojrzały i bez ikry...
Dziwi się, jak ten świat funkcjonuje: że ludzie potrafią być nieuczciwi, że znajomi zakładają swoje rodziny i musi się zadawać z coraz młodszymi, że życie w sumie to taka powtarzana do znudzenia sekwencja tych samych czynności aż po grób... Nawet Krystyna mu ostatnio przygadała, żeby wziął się w garść, bo to, co kiedyś robił jako siedemnastolatek i było urocze, teraz jest po prostu dziecinne.
– Zachowujesz się jak jakaś zgrzybiała starucha – parsknął w stronę siostry. – A co z twoją duszą? Czy kiedykolwiek w ogóle o tym pomyślałaś?
Dusza! Nie no, nie wierzę...
– A może powinieneś iść do seminarium? – odparłem. – Chwila moment, przecież oni też muszą mieć wyższe wykształcenie...
– Tata sam po technikum, a prawisz takie kazania, jakbyś co najmniej doktorat zrobił – mruknął pod nosem. – I jakie znowu seminarium? Ja chcę mieć kobietę, dzieciaki i po prostu wieść życie po swojemu.
– Marzy mi się, abyś znalazł kogoś, kto przejmie ode mnie obowiązek dbania o ciebie – odparłem. – Ja non stop muszę mieć cię na oku. To powoli zaczyna mnie przerastać.
Pewnego razu Karolina, realizując swój program na Wolinie, zadzwoniła do mnie przejęta do granic możliwości.
– Tato, słuchaj – zaczęła – lepiej usiądź, bo mam dla ciebie wiadomość, po której dosłownie padniesz z nóg.
Szczerze powiedziawszy, sądziłem, że wreszcie zdecydowali się na ślub z tym jej filmowcem, ale niestety, sprawa wyglądała zupełnie inaczej.
– Twoje dziecko, a mój rodzony młodszy braciszek, zwany Kubą juniorem, stał się wikingiem.
Myślałem, że to jakiś dowcip.
– Autentycznym wikingiem z Jomsborga – doprecyzowała moja pociecha i w tej chwili już kompletnie nic nie rozumiałem.
Faktem jest, że wikingowie już dawno odeszli w zapomnienie, a legendarny Jomsborg, o ile mnie pamięć nie myli, również przeminął. Zdaję sobie sprawę, że kinematografia i telewizja mają swoje zasady, własną estetykę i poczucie humoru, ale jednak nabijanie w butelkę własnego ojca to już lekka przesada. Wyraziłem swoje zdanie Karolinie, a ona na to odpowiedziała, że to wcale nie są żarty. Wygląda na to, że Kuba znalazł swoje miejsce w skansenie, zyskał tam znajomych, cieszy się szacunkiem wśród tamtejszych ludzi i rozważa, czy nie rzucić w cholerę życia w Szczecinie.
– Ech, kolejny raz słomiany zapał – westchnąłem. – Facet ma już trzydziestkę na karku, a dalej głupoty mu w głowie siedzą.
– Prześlę wam foty na skrzynkę mailową – zapewniła córa. – Mnie się to całkiem podoba!
No to się teraz dopiero wygłupił…
Zarost zapuścił, choć ze sto razy gadałem, że mu nie pasuje. Warkoczyk sobie zrobił z tych paru kłaków, jakiś płaszcz zarzucił na grzbiet, zupełnie jak uszyty z worków po pyrach. Jeszcze jakieś sznurki na łapach i szyi powywieszał... Zaraz, zaraz, a to co? Tatuaż sobie zrobił?
– Jak jakiś kryminalista – westchnąłem, już widząc oczami wyobraźni tę scenę, kiedy dziwak przyłazi na moją imprezę urodzinową w swoim odświętnym wdzianku. – Baśka, weź coś zrób!
– Ale... Spójrz no, spójrz, Jakubie – dźgnęła mnie łokciem. – Jest z jakąś dziewczyną... Całkiem, całkiem, niezła.
Nie dotarło to do mnie, podobnie ubrana do niego, ale bez zarostu... Lepsze to niż nic, co nie?
– A spojrzenie ma takie radosne – doszukiwała się małżonka. – Może w końcu się ogarnie... Kaśka wspominała, że teraz zajmuje się wyrobem biżuterii.
– Sądząc po tym, co tu oglądam, to nie jest wielka filozofia – parsknąłem. – Dzieciak z podstawówki dałby sobie radę.
Jaki tam z niego wiking! Rany, przypomina mi się, jak byliśmy razem na wakacjach na statku i ledwo wyszedł na pokład, a już rzygał jak kot! Ale rodzinka i tak zachwycona, jaki to Kuba kreatywny i oryginalny. Karolina już kombinuje, żeby jej ekipę oprowadzał po tym wielgachnym Festiwalu Słowian i Wikingów w sierpniu, Kryśka się zastanawia, czy czasem z rodziną też się nie wybrać, a Baśka mi ciągle truje, że my też moglibyśmy...
Z nudów zacząłem nawet czytać o tym, co się tam dzieje każdego roku, ale, jak się spodziewałem – same głupoty. Niby odgrywanie walk, teraz to się zwie rekonstrukcją, prezentacja rękodzieła. Mogłoby się to wydawać interesujące, ale skoro mój synek w parę miesięcy zaczął robić za złotnika, a ja mam potem podziwiać takich samych „twórców”, to serdecznie podziękuję. No i jeszcze te przeklęte urodziny. Komu to potrzebne?
Śni mi się po nocy, że Kuba przybywa odziany w te swoje nordyckie ciuchy niczym jakiś dziwak, co się ogłosił Władcą Ziemniaków i zaczyna gadać o tym, jak to on teraz jest niby jakimś walecznym (no jasne) wikińskim wojem (czy jakoś tak, bodajże berserkami ich zwą). Już sobie wyobrażam, jak ten głupol prezentuje wytatuowane wzorki, pobrzękując przy tym miedzianymi kółeczkami...
Dlaczego los mnie tak doświadcza?
– Daj spokój z tą paniką – ciągle słyszę od Basi. – Założy zwykłe ciuchy, jak wszyscy. Ja tego dopilnuję.
– Jeszcze zobaczymy! I tak będzie nawijał jak najęty. Dobrze wiesz, jaki robi się, gdy wpada na jakiś nowy pomysł... Ale wstyd!
Może by tak złapać jakąś chorobę, żeby wykręcić się z tego żenującego bajzlu? Może jakiś niegroźny zawał, bo zwykłe złamanie nogi raczej nikogo nie zniechęci...
– Tato, daj już spokój – to zaskakujące, ale nawet Krystyna nie potrafi wczuć się w moją sytuację. – Nie ma powodu, by się go wstydzić! Po pierwsze, jest już pełnoletni, a po drugie, istnieją gorsze rzeczy od przebierania się za wikinga. Wyobraź sobie tylko, co by było, gdyby Kuba został złodziejem albo zabójcą?
Rzeczywiście, patrząc na to z tej perspektywy, chyba mogę być dumny z mojego syna!
Jakub, 60 lat
Czytaj także:
„Mój facet oczekiwał, że zawsze będę wyglądać jak boska lala. Nawet do sklepu musiałam się wbijać w odświętną kieckę”
„Studia namieszały córce w głowie. Każe mi jeść wegański majonez i uprawia wygibasy z materacem na oczach sąsiadów”
„Córka to straszna flirciara, zmienia facetów jak skarpety. Jak któryś zostawi ją z brzuchem, ja wózka pchać nie będę”