Nie ukrywam, życie ułożyłam sobie wspaniale. Mam młodego, czułego kochanka, który obsypuje mnie miłością i dojrzałego, przedsiębiorczego męża, który zapewnia mi komfort i bezpieczeństwo. Lepiej tego zorganizować nie mogłam.
Wychowywałam się bez ojca
Pochodzę z rozbitej rodziny i byłam wychowywana wyłącznie przez mamę i babcię. Po moim ojcu słuch zaginął, zanim jeszcze zdążyłam skończyć roczek. Zwiał za granicę i mama nie mogła nawet od niego wydębić żadnych alimentów, więc została z macierzyństwem zupełnie sama. Chociaż dbała o to, żeby nigdy mi niczego nie brakowało, widziałam, ile musi się namęczyć, żeby samodzielnie zapewnić mi to, na co powinna pracować dwójka rodziców.
Mama była niezwykle silna, ale i dumna. Nie wybierała drogi na skróty, pracowała bardzo ciężko i musiała wiele poświęcić, żeby dojść do miejsca, w którym jest dziś. Fakt, udało jej się. Nie dość, że wychowała mnie i zapewniła mi wszystko, co tylko mogła, to jeszcze wspięła się po drabinie korporacyjnej i dziś zajmuje całkiem wysokie stanowisko. Nie zarabia milionów, ale może sobie pozwolić na całkiem wygodne życie, ma mieszkanie na własność i pewne oszczędności. Cieszę się, że życie wynagrodziło jej trudy, ale wiem, że często jest inaczej.
Kasa jest ważna
Dlatego dosyć wcześnie doszłam do wniosku, że muszę o siebie zadbać finansowo i że małżeństwo z miłości, ale kompletnie bez pieniędzy, to czysta głupota. Miłość przychodzi i odchodzi, a moje zaufanie do mężczyzn i tak było niewielkie. Za to pieniądze? Mądrze zainwestowane zostają i zapewniają bezpieczeństwo.
– Ech, żebyś tylko trafiła na mężczyznę, który o ciebie zadba i zapewni ci miłość i troskę, córunia – mówiła mi mama.
– Jeśli uda mi się samej o siebie zadbać, to w ogóle nie będę go potrzebować – odpowiadałam zwykle.
Nie miałam siły przebicia
Choć z początku miałam plan, że w ogóle nie wyjdę za mąż, okazało się, że moja ścieżka kariery jest wyjątkowo wymagająca, a na moje powodzenie składają się nie tylko ciężka praca i determinacja, ale też umiejętność zawierania znajomości i pewne predyspozycje społeczne.
Nie miałam ich. Byłam raczej cicha, nie lubiłam się wychylać. Robiłam swoje i liczyłam, że moje wyniki wypowiedzą się za mnie. W branży reklamowej jednak przewagę mieli ci, którzy umieli się dobrze sprzedać, a nie ci, którzy pracowali jak mróweczki bez rozpychania się łokciami. Gdy więc po raz kolejny zamiast mnie wyróżniono inną koleżankę z zespołu, byłam sfrustrowana.
– Mam prawie trzydzieści lat i zarabiam średnią krajową. Nie mam szans na własne mieszkanie, bo nawet na kredyt mnie nie stać. Mama mieszkania mi nie ufunduje, bo aż tylu pieniędzy nie ma. I co ja mam zrobić? Harować do czterdziestki, aż w końcu może uda mi się kupić kawalerkę? Obłęd! – żaliłam się sfrustrowana przyjaciółce.
– Czasy są ciężkie, nie ma co oszukiwać... Gdybyśmy my nie dostali kasy od rodziców Adama i nie zarabiali nieźle we dwójkę, też nie mielibyśmy żadnych szans. Ech, sytuacja na rynku jest koszmarna – westchnęła zrezygnowana.
Musiałam znaleźć bogatego męża
„Co więc można zrobić? Znaleźć bogatego męża”, pomyślałam. Pewnie, wielu może powiedzieć, że nie jest to zbyt etyczne rozwiązanie. Ale czy właśnie nie tak działa rynek matrymonialny od stuleci? Kobiety od pokoleń musiały szukać partnerów, którzy mogliby zapewnić im wygodne i bezpieczne życie. A że obecna sytuacja gospodarcza spycha nas z powrotem do tych czasów...
Nie powiem, miałam to szczęście, że zawsze wzbudzałam zainteresowanie mężczyzn. Nigdy nie miałam dużych kompleksów: byłam ładna i umiałam to wykorzystać. Kwestia w tym, że nigdy wcześniej nie chciałam i nie miałam takiego zamiaru. Ale teraz... Sytuacja się zmieniła.
Postanowiłam więc pokręcić się samotnie po droższych restauracjach. Wiem, patrząc na sytuację z boku, brzmi to może żałośnie, ale żaden lepszy plan nie przyszedł mi do głowy.
Zrobiłam selekcję
Wystroiłam się więc jak tylko mogłam i wybrałam na miasto. Muszę przyznać, że nie musiałam długo czekać. Praktycznie w każdym takim miejscu od razu byłam zaczepiana przez mężczyzn. Przeważnie starszych i ewidentnie próbujących mi zaimponować pieniędzmi. „A więc miałam rację, to jest aż tak proste”, zaśmiałam się w myślach, gdy za którymś razem pewien pan zaprosił mnie do swojego stolika i zaczął opowiadać o swoich świetnych inwestycjach.
Wiedziałam jednak, że nie chcę być łatwą lalą, która rzuci się na pierwszego lepszego w zamian za kolację, drogi prezent, a może i weekend w luksusowym hotelu. Musiałam sprawiać wrażenie, że nie dbam o jego pieniądze, a zalotników mam na pęczki, dlatego, choć zostawiałam im swój numer, zgrywałam niedostępną. I większość z nich, gdy węszyli, że nie mam zamiaru zostawać niczyją kochanką i dziewczyną do towarzystwa, traciła zainteresowanie.
Grzegorz mi pasował
Potencjał odkryłam dopiero w Grzegorzu. Widziałam, że miał pieniądze: nosił bardzo drogi zegarek i stylową, klasyczną galanterię od włoskiego projektanta. Był szarmancki i miał klasę. Nie przechwalał się, jako jedyny słuchał tego, co mam do powiedzenia i nie narzucał się.
– Proszę mi wybaczyć, jeśli jestem natarczywy. Zaprosiłem panią do stolika, bo, szczerze mówiąc, rzadko kiedy mogę porozmawiać z kobietą. Wie pani, jestem wdowcem od trzech lat. Bardzo dużo pracuję, ale to branża zdominowana przez mężczyzn, więc współpracownic mi niestety brakuje... – zaczął się tłumaczyć, co od razu mnie ujęło.
– Ależ proszę nie przepraszać, nie przysiadłabym się, gdybym też nie miała ochoty na towarzystwo – uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.
Spędziliśmy razem ponad godzinę. Pod koniec spotkania, zaproponował mi następne. Choć z reguły trzymałam facetów na dystans, tym razem się zgodziłam. Dlaczego? Bo znowu nie próbował mi zaimponować na siłę.
Zaproponował spotkanie w parku, a następnie wizytę w bardzo klimatycznej, ale bynajmniej nie „burżujskiej” knajpie. I muszę przyznać, że na tej „randce” bawiłam się naprawdę całkiem dobrze. Pewnie, nie miałam motyli w brzuchu, bo w ogóle nie myślałam o Grzegorzu w tych kategoriach, ale jego towarzystwo sprawiało mi przyjemność.
Szybko zostaliśmy małżeństwem
Zgodziłam się więc na jeszcze kolejne spotkanie, a potem... wszystko już poszło lawinowo. Pojawiła się pierwsza wspólna noc, a po niej kolejne. Później otrzymałam propozycję przeprowadzenia się do jego mieszkania, a pół roku później mi się oświadczył.
– Ada, czy ty go kochasz? – zapytała mnie wtedy znienacka moja przyjaciółka.
– Oczywiście, że tak! Co to w ogóle za pytanie? – udałam zdziwienie.
– Przepraszam, nie chciałam cię urazić... Po prostu to wszystko potoczyło się tak szybko, a ty zawsze byłaś zadeklarowaną przeciwniczką małżeństw...
– Po prostu mi się odmieniło, bo się zakochałam. Grzegorz to facet, który uosabia wszystko, czego mogłabym chcieć. Nie przeszkadza mi, że jest starszy – odparłam pewnie.
Spojrzała na mnie nieco podejrzliwie, ale niczego już nie powiedziała.
Dostałam, co chciałam
Kilka miesięcy później byłam już żoną Grzegorza. Nie podpisał ze mną intercyzy, choć namawiał go do tego dorosły syn. Oczywiście, nie miałam zamiaru oskubywać go z pieniędzy i porzucać, ale... nie ukrywam, że takie rozwiązanie było mi na rękę.
Szybko namówiłam go na sprzedaż lub wynajem jego wielkiego mieszkania w centrum miasta i kupno wspólnego domu na obrzeżach. Wiedziałam, że zagwarantuje mi to bezpieczeństwo: to, co kupimy po ślubie, należeć miało przecież w połowie i do mnie. Zgodził się, a ja w końcu stałam się spokojna o swoją przyszłość. I wtedy pojawił się Damian.
Naprawdę się zakochałam
Był moim trenerem i już od pierwszego spotkania czułam, że napięcie między nami sięga zenitu. Długo się przed tym broniłam, ale po kilku miesiącach sugestii, podchodów i subtelnych aluzji, zakochałam się w nim bez pamięci.
Nie miałam skrupułów przed nawiązaniem romansu. W końcu Grzegorza darzyłam szacunkiem i przyjaźnią, ale nie kochałam. Wiedziałam też, że, nawet jeśli mąż odkryje mojego kochanka i się ze mną rozwiedzie, nie zostanę z niczym. Dlatego rzuciłam się prosto w wir tej miłości.
Nasz związek trwa już kilka miesięcy. Dbam o to, aby Grzegorz się nie zorientował, ale też coraz ciężej przychodzi mi sypianie z nim, kiedy wiem, że jedyne ramiona, w których chciałabym być to ramiona Damiana. Ale to nieważne. Wiedziałam, na co się piszę i zrobiłam to dobrowolnie. A prowadzenie ukrytego romansu ze facetem moich marzeń to niewielka cena za stabilność finansową, którą zapewniło mi to „fałszywe” małżeństwo.
Adrianna, 32 lata
Czytaj także: „Przypadkiem odkryłam, że mąż przyjaciółki ma ciężką rękę. To jej córka pękła i wyznała, że tatuś często się wścieka"
„Mój szwagier to prawdziwy cwaniak. Dostał cały spadek po mojej teściowej, ale chciał ugrać jeszcze więcej”
„Moja siostra trzymała się męża, który miał słabość do kieliszka i ciężką rękę. Nikt się nie spodziewał tego, co w końcu zrobiła”