„Przypadkiem odkryłam, że mąż przyjaciółki ma ciężką rękę. To jej córka pękła i wyznała, że tatuś często się wścieka"

kobieta pociesza koleżankę fot. Adobe Stock, bnenin
„Stopniowo, wraz z coraz lepszym wglądem w jej sytuację życiową, rosło we mnie poczucie empatii i gniewu. Przeklęta kobieca wyrozumiałość i hart ducha, ten diabelski pociąg do rezygnacji z siebie dla dobra najbliższych, ta naiwna nadzieja w kolejne słowa, w to, że bliska osoba, niegdyś kochany człowiek, weźmie się w garść, zmieni na lepsze, zacznie okazywać respekt i wdzięczność za to, co ma".
/ 21.06.2024 11:15
kobieta pociesza koleżankę fot. Adobe Stock, bnenin

Płeć piękna jest z natury delikatniejsza. Nie sposób odmówić prawdziwości statystykom – przeciętna kobieta ustępuje facetom pod względem wzrostu, masy ciała i siły mięśni. Ale czy to oznacza, że faceci mają nad nami przewagę? No, chyba że w kopalni albo na zawodach strongmanów. Przyznaję, że ciężko nam czasem dać sobie radę bez męskiej pomocy, że nieraz dla świętego spokoju albo przez brak pewności siebie dajemy się wyręczać panom w różnych sprawach...

Jestem przekonana, że panie mają w sobie ogromne pokłady siły i odwagi. Nawet jeśli często narzekają i bywają humorzaste, to i tak dają radę w okolicznościach, które dla niejednego mężczyzny byłyby nie do przeskoczenia.

Jesteśmy żonami, matkami, kochankami...

Przecież nie bez kozery to właśnie my wydajemy na świat potomstwo. Dlaczego więc tyle kobiet samotnie wychowuje swoje pociechy? Bo sądy dyskryminują mężczyzn? Jasne, akurat… Po prostu mamy zostają przy dzieciach i walczą z przeciwnościami, a tatusiowie zwiewają gdzie pieprz rośnie.

Kiedy rzeczywistość zbyt donośnie krzyczy, a obowiązki przyciskają ich do ziemi, uciekają w popłochu. Dorosłe życie w ogóle nie przypomina tego, co sobie wyobrażali będąc młodymi. W tym samym czasie kobiety zaciskają usta, zatykają uszy, spinają się i walczą z całych sił. Jeżeli nie o siebie, to o własne dzieci. Gdy sytuacja tego wymaga, stajemy się niezależne i samodzielne. To dlatego płeć piękna trzyma stery. Gdyby nie one, nasz gatunek już od dawna by zniknął z tego świata.

Wydaję się przemądrzała, bo sporo przeżyłam, a jeszcze więcej zaobserwowałam. Dobijam do czterdziestki i pracuję jako anestezjolog. Moja robota nie należy do najłatwiejszych, jest wymagająca, a zarobki średnie, ale sprawia mi frajdę i radzę sobie w niej nieźle. Oprócz tego jestem mamą piętnastoletniej Zuzi, którą wychowuję sama

Czy o tym marzyłam? Skąd, ale tata Zosi nie konsultował ze mną swojej decyzji, kiedy nas zostawiał. Niech mu będzie na zdrowie. On stracił coś bezcennego, czego nie da się nadgonić: lata, gdy córeczka dorastała.

Zuzia skakała z radości niczym małe dziecko, bo zdążyła już zapomnieć, jak prezentuje się prawdziwy puch. Natomiast ja zmuszona byłam do ostrożnej jazdy, żeby na oblodzonej nawierzchni nie spowodować żadnej kolizji.

– Na razie, kochanie. Zadzwonię do ciebie, ale najprawdopodobniej uda mi się odebrać cię ze szkoły.

– Mhm – wymamrotała pod nosem, cmokając mnie lekko w policzek i wychodząc z samochodu.

Uważaj, nie pędź tak! W przychodniach powoli kończą się zapasy gipsu! – zawołałam, kiedy odchodziła.

– Jasne, luz, mamo!

Mój dzień w robocie był całkiem standardowy, ale w tej branży nie można narzekać na monotonię. Planowałam wypić w pośpiechu małą kawę, ale nie starczyło mi czasu, ponieważ czekał na mnie nagły zabieg chirurgiczny... Kiedy po wielu godzinach dotarłam do mieszkania, spotkałam w kuchni moją córkę – no cóż, musiała niestety sama wrócić – oraz jej szkolną przyjaciółkę, Ewelinę. Dziewczynki bardzo się polubiły, więc Ewelina często nas odwiedzała. Zuzia z kolei nigdy nie była u niej w domu.

– Siemka, dziewczęta! Za chwilę lecę ogarniać żarełko. Ewelinko, co tam u ciebie słychać? Jak tam przygotowania do Wigilii i w ogóle?

Dziewczyna tylko uniosła ramiona w geście rezygnacji.

– Chyba całe święta przesiedzimy w domu…

Sposób, w jaki to powiedziała brzmiał jednocześnie smutno i z pewną pretensją.

– A co z waszymi bliskimi, wpadną do was w odwiedziny? - zapytałam delikatnie, badając grunt.

- Niestety nie. Mój tata... yyy... – Ewelina zawiesiła głos. – Ma problemy zdrowotne.

Kątem oka dostrzegłam, jak Zuzia rzuca mi wymowne spojrzenie, dając do zrozumienia, żebym odpuściła temat, więc nie ciągnęłam dalej.

- Jaki makaron bardziej wam odpowiada – ze szpinakiem i łososiem czy może z kurczakiem i brokułami? – zręcznie przeszłam do innej kwestii.

Reszta wieczoru przebiegła już raczej zabawnie

Kiedy Ewelina wróciła do domu po obiedzie, zdecydowałam się porozmawiać z Zuzią i dowiedzieć się, o co chodzi. Zakładałam, że skoro tata jej koleżanki jest chory, będę w stanie jakoś pomóc – w końcu znam sporo doktorów różnych specjalności. Niestety, wyszło na jaw, że tak naprawdę tylko sam ojciec Eweliny może sobie pomóc. Bez jego chęci poddania się leczeniu, żadna terapia nie przyniesie rezultatów. Facet był uzależniony od alkoholu. Co gorsza, był też agresywny, wyżywał się na swojej żonie, córce. A także na sprzętach domowych. Dziewczyna nikogo nie zapraszała do domu, bo po prostu było jej wstyd.

Poczułam smutek, myśląc o sytuacji Eweliny i jej matki. To nie było politowanie, lecz autentyczne współczucie, które skłaniało mnie do realnego wsparcia. Nie miałam nic przeciwko temu, by Ewelina jadała u nas obiady albo zostawała na noc. Zdarzało się, że podwoziłam ją do domu, kiedy robiło się późno. Teraz jednak doszłam do wniosku, że to niewystarczające.

Zastanawiałam się, co jeszcze mogę zrobić? W jaki sposób pomóc, nie raniąc jej dumy i nie odstręczając jej swoim zaangażowaniem? Współuzależnienie to również schorzenie wymagające terapii, ale tak jak w innych przypadkach - bez chęci samej osoby dotkniętej problemem, niczego się nie osiągnie.

Parę dni po tym zdarzeniu podjechałam po dziewczynki do szkoły i automatycznie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, przywiozłam je do naszego mieszkania. Ewelina tym razem została u nas dłużej niż zazwyczaj. Kiedy zegar wybił ósmą wieczorem, weszłam do pokoju Zuzi i zaproponowałam:

– Ewelinko, gdybyś miała ochotę wracać już do siebie, to daj znać, podrzucę cię. Na dworze zrobiło się już ciemnawo.

– Dziękuję, proszę pani, ale to nie będzie konieczne. Gadałam z mamą i jesteśmy umówione, że dziś mnie odbierze, nie chcemy nadużywać pani dobroci. Powinna być tu za jakieś pięć minut.

Skinęłam głową i szczerze mówiąc, byłam zadowolona, że w końcu będę miała okazję poznać mamę Eweliny.

– Witam serdecznie – odparłam po chwili, gdy otworzyłam drzwi przed filigranową kobietą o ciemnych włosach.

Była niesamowicie podobna do mamy

– Dobry wieczór, przyszłam po...

– Oczywiście, domyśliłam się, że jest pani mamą Ewelinki. Przepraszam, że się nie przedstawiłam wcześniej, mam na imię Kinga i jestem mamą Zuzi – podałam jej rękę, którą kobieta z wahaniem ujęła.

– Może wstąpi pani na herbatkę? Obawiam się, że na kawę jest już trochę za późno.

– Marta. Przepraszam, ale mam mało czasu…

Jasne, nie ma sprawy – przytaknęłam. – Ewelina, Zuzia! – krzyknęłam.

Czas oczekiwania na zjawienie się dziewczynek na dole nie był długi. Kiedy już tam dotarły, zaczęły przytulać się na pożegnanie.

– Przecież to nie jest rok rozłąki – powiedziałam z uśmiechem. – Za kilkanaście godzin znów się spotkacie. Marto, ty również wpadnij do nas, gdy znajdziesz trochę wolnego i najdzie cię ochota na babskie pogaduchy. Z chęcią dowiem się czegoś więcej o mamie najlepszej przyjaciółki mojej Zuzi.

Moja nowa znajoma odwzajemniła mój uśmiech, choć było widać, że robi to trochę na siłę. Patrząc na nią, odniosłam wrażenie, że raczej nie mam co liczyć na bliższą relację. Jednak los bywa przewrotny.

Raptem parę dni później, gdy dziewczynki znowu wracały razem z lekcji, Marta pojawiła się po Ewelinkę sporo przed czasem. Chciała wpaść do mnie na pogaduchy przy herbacie. Wcześniej zadzwoniła do córki z prośbą, żeby spytała mnie, czy to nie kłopot i czy mogę ją przyjąć.

Nawet gdybym była bardzo zajęta, to i tak bym znalazła chwilę. W końcu chodziło o ważną sprawę.

Nasze spotkania z czasem nabrały bardziej luźnego charakteru. Miałam wrażenie, jakbym próbowała oswoić płochliwego kociaka. Powolutku, Marta zaczynała się przede mną odsłaniać. Stopniowo, wraz z coraz lepszym wglądem w jej sytuację życiową, rosło we mnie poczucie empatii i gniewu.

Przeklęta kobieca wyrozumiałość i hart ducha, ten diabelski pociąg do rezygnacji z siebie dla dobra najbliższych, ta naiwna nadzieja w kolejne słowa, w to, że bliska osoba, niegdyś kochany człowiek, weźmie się w garść, zmieni na lepsze, zacznie okazywać respekt i wdzięczność za to, co ma.

Marta poradzi sobie bez małżonka

Co więcej, po zerwaniu z nim kontaktu, niczym z obciążeniem spowalniającym jej życie, będzie jej prościej. Znałam też powody, które ją blokowały. Wstyd związany z publicznym roztrząsaniem problemów, lojalność wobec męża, lęk przed nieznanym, być może samotnością i opinią ludzi, a także resztki uczucia do partnera. Jednak jeśli w końcu odważy się skonfrontować z rzeczywistością, pojmie, że kiedyś było lepiej, a obecnie, w tej toksycznej relacji, sytuacja może się tylko pogarszać…

Jej bezczynność wpływała negatywnie nie tylko na nią samą, ale co gorsza, również na Ewelinę.

– Chcesz ją stracić? A może chcesz, żeby nabrała przekonania, że taki wzorzec rodziny jest w porządku? Żeby pewnego dnia sama ugrzęzła z małżonkiem alkoholikiem i despotą?

– Daj spokój z tymi wizjami! Nie strasz mnie!

– Wcale cię nie straszę. Po prostu prezentuję całkiem realny przebieg zdarzeń.

Przyznaję, że czasami mogłam być trochę za ostra, ale dałam sobie słowo, że wyciągnę Martę, a co za tym idzie również Ewelinę, z tego niezdrowego układu i dysfunkcyjnego domu. Zależało mi, żeby czuła, że jestem dla niej wsparciem i w każdej chwili może się do mnie zwrócić. Obiecałam sobie, że stanę murem za moimi przyjaciółkami i zrobię wszystko, by uwolnić je z sideł tej toksycznej relacji. One musiały wiedzieć, że nigdy nie zostawię ich samych z tym problemem.

Spotykałyśmy się niemal codziennie

Ten okres trwał parę miesięcy, ale w końcu się udało! Marta zebrała się na odwagę i nawiązała kontakt z pewną organizacją charytatywną. Potem nastąpiła przeprowadzka i sprawa rozwodowa. Nie było łatwo, bo jej mąż ją prześladował i usiłował namówić do powrotu – przez prośby, pogróżki i szantaże.

Wiem, bo przez jakiś czas obie, Marta i Ewelina, pomieszkiwały u nas. Ale gdy kobieta się na coś zdecyduje, w pełni świadomie i z głębokim przekonaniem, nie ma zmiłuj. Dla dobra naszych pociech zamieniamy się w prawdziwe lwice i wtedy lepiej nie stawać nam na drodze.

Kinga, 38 lat

Czytaj także:
„Rozstałam się z mężem i związałam z moją pierwszą miłością. Oczekiwałam jazdy bez trzymanki, a utonęłam w oceanie nudy”
„Romans ze starym znajomym otworzył mi oczy. Wolę nudnego męża na kanapie, niż włóczykija w hotelu”
„Zostałam zdradzona przez męża i dzieci. Moim rosołem pluli na kilometr, a schabowe teściowej wychwalali pod niebiosa”

Redakcja poleca

REKLAMA