Wydarzyło się to 50 lat temu, gdy na ten świat miała przyjść moja pierworodna pociecha. Wszyscy bliscy wyczekiwali narodzin chłopca… Futbolowa gorączka, cała wielka familia i okoliczni mieszkańcy skupieni przed odbiornikiem telewizyjnym… Takie sytuacje to obecnie rzadkość, bo ludzie biegają za karierą i forsą. A jeśli już usiądą przed swoim telewizorem plazmowym, to nie ma czasu na pogaduchy i wspólne pośmianie się.
Głucha cisza dookoła
Współczesny odbiornik telewizyjny z powodzeniem dorównuje kinu — sam ekran, bez żadnej obudowy, rozległy i płaski, a kolory wprost zachwycające. Do tego mnóstwo kanałów, rodzimych i z zagranicy! Człowiek rozsiada się wygodnie przed telewizorem i tylko przeskakuje z programu na program. Z tym że zazwyczaj ogląda w pojedynkę albo co najwyżej z małżonką. Dopiero przy okazji mundialu w piłce kopanej zbiera się większa ekipa. I kiedy tak zerkam na swoich najbliższych skupionych przed ekranem, rozsiadających się na sofie, podłodze i gdzie popadnie, nachodzą mnie wspominki...
Pamiętam jak pół wieku temu, tłumnie spotykaliśmy się, by wspierać zawodników startujących w Wyścigu Pokoju. W tamtych czasach telewizor stanowił prawdziwy rarytas – przypadał jeden na setki lokali mieszkalnych. Nasz odbiornik był jedynym w całej okolicy. Tata nabył go za talony PeKaO (kto jeszcze kojarzy tamte lata, gdy zielone wymieniano na bony, aby móc zaopatrzyć się w luksusowe dobra w sklepach za dewizy?). Był to pochodzący z Węgier 17-calowy „Orion”. Rzecz jasna wyświetlał tylko czerń i biel, lecz gabarytami przewyższał dwie kuchenne szafki razem wzięte.
W zestawieniu z rodzimymi odbiornikami telewizyjnymi marki „Wisła”, których ekran przypominał rozmiarami kartonik na buty, ten sprzęt to był istny skarb! Nikogo nie zaskakiwało, że podczas Wyścigu Pokoju nasz skromny lokal pękał w szwach od gości, a tata z nieskrywaną dumą prezentował wszystkim swoje wyjątkowe cacko.
Dla taty „Orion” stanowił tak drogocenny przedmiot, że oddałby go jedynie w zamian za… wnuczka. Tak, dobrze słyszysz. Śnił o chłopcu w naszej familii. Wychowywał mnie i brata w przeświadczeniu, że prawdziwy facet po prostu musi mieć syna. Tymczasem mój starszy brat już miał dwie córeczki i twierdzi, że na tym jego dorobek się kończy. Nie ma kasy na kolejne dzieci.
– To katastrofa! – zwykł powtarzać tata. – Nasza rodzina wymrze. Jedynym ratunkiem jest Jurek.
We mnie ostatnia nadzieja
W ten sposób, obarczony odpowiedzialnością przedłużenia linii naszej familii, wyczekiwałem narodzin dziecka. Moja małżonka kompletnie nie rozumiała manii swojego teścia.
– Gdybyśmy nosili nazwisko jakichś R., to może bym to jakoś ogarnęła, ale M.? – chichotała.
Tego roku na wiosnę spodziewaliśmy się narodzin naszego malucha — Krzysia. Oczywiście wtedy nie było mowy o poznaniu płci dziecka przed porodem, takie cuda techniki jak ultrasonografia nie były dostępne! Razem z żoną dzieliliśmy mieszkanie z moimi rodzicami — oni zajmowali jeden pokój, a my drugi.
Kiedy nadszedł ten moment i Łucja poczuła nad ranem bóle porodowe, cała nasza rodzinka dosłownie oszalała. Nawet moja mama, która miała już spore doświadczenie w tych sprawach, kompletnie nie wiedziała, co robić. W końcu tata poleciał złapać taksówkę i po kwadransie dotarliśmy z małżonką do szpitala, który przypominał istne piekło na ziemi!
Tej nocy bobasy postanowiły tłumnie przychodzić na świat, a sala porodowa pękała w posadach. Pielęgniarki latały w te i we w te, a w poczekalni zebrała się spora grupa przyszłych tatusiów, tak bladych i roztrzęsionych, że aż przykro się robiło na ten widok.
Aż tak się pomyliła?
W przeciągu dwóch godzin podeszła do mnie sympatyczna pielęgniarka, wyglądała na przemęczoną. Odezwała się:
– To pan jest mężem pani M.? Gratuluję, został pan ojcem zdrowego chłopczyka. Żona poradziła sobie znakomicie, ekspresowo. Niech pan odpocznie, a za kilka godzin zapraszam wpaść w odwiedziny do małżonki, wyściskać ją serdecznie.
Przepełniała mnie radość, jakiej jeszcze niedane mi było doświadczyć. Mam syna! Wbiegłem do mieszkania, niemal taranując tatę w drzwiach.
– Krzyś się urodził! – wrzeszczałem już od wejścia.
Tata uśmiechnął się szeroko, przeszczęśliwy z wieści. Mocno mnie przytulił, a potem z zagadkową miną zaprosił do swojego pokoju.
– To prezent dla twojego synka – powiedział, wskazując na swój bezcenny skarb. – Ale będziesz musiał mi pomóc go przenieść, bo sam nie dam rady go do was zaciągnąć.
Tymczasem odbiornik wylądował na blacie pośrodku salonu, a ja kompletnie wyczerpany runąłem na łóżko i zapadłem w głęboki sen. Gdy wybiła pora obiadowa, włożyłem elegancki strój, chwyciłem wiązankę róż i popędziłem do szpitala. Zaraz po przekroczeniu progu poczułem, że dzieje się coś niedobrego. Natychmiast podeszła do mnie ta sama pielęgniarka co z samego rana, ale tym razem sprawiała wrażenie bardzo poruszonej.
– Czy rozmawiam z panem Jerzym M.? Pańska małżonka nazywa się Łucja, zgadza się? – spytała.
– Coś się wydarzyło z Lusią? – przeczuwałem, że to nic dobrego.
– Nie, pańska żona ma się dobrze, ale chciałabym poprosić pana do gabinetu ordynatora.
Pędziliśmy przez szpitalny korytarz, a ja zaczynałem wariować. „Boże drogi, czyżby Krzysiowi przytrafiło się coś okropnego?” – kołatało mi się po głowie.
Gdy wszedłem do pokoju lekarskiego, ordynator uścisnął moją dłoń i upewnił się co do mojej tożsamości. Następnie przeniósł wzrok na pielęgniarkę, która była blada jak ściana ze zdenerwowania, mówiąc:
– Cóż, skoro narobiła pani tego bigosu, to teraz sama będzie musiała to jakoś odkręcić.
Pielęgniarka stała tam jak skamieniała, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Proszę mi powiedzieć, czy moje dziecko przeżyło? – wydusiłem z siebie w końcu, z trudem panując nad strachem.
Jak ja powiem to ojcu?
– Tak, dziewczynka czuje się świetnie, nie ma żadnych komplikacji. Po prostu... wiem, że liczył pan na chłopca, dlatego tak się przejęłam tą pomyłką. Wasza sąsiadka urodziła w tym samym czasie, w sąsiedniej sali. Takie zamieszanie, podobne dane... Naprawdę bardzo pana przepraszam za to nieporozumienie.
Uśmiechnąłem się szeroko. Córeczka! A już myślałem, że stało się coś strasznego. Poczułem, jakby gigantyczny ciężar spadł mi z serca. Podszedłem do przerażonej położnej i poklepałem ją po ramieniu. Przytaknęła ruchem głowy. Miała jasne włosy i drobną figurę, a w jej oczach widziałem jeszcze większy lęk niż ten, który sam odczuwałem jeszcze chwilę temu. Chwyciłem ją w talii, uniosłem do góry, okręciłem się z nią i postawiłem z powrotem na ziemi.
– Jakie ma pani imię? – spytałem.
– Ja... Jestem Janeczka – odparła.
– W takim razie moja córka też będzie się nazywać Janeczka i wyrośnie na równie uroczą kobietę jak pani!
Kiedy zmierzałem do swojego mieszkania, rozmyślałem nad tym, w jaki sposób tata zareaguje na tę nowinę. Jak mu przekazać informację, że na świat przyszła wnuczka, a nie wnuk? Nie chcę go przecież wprawić w takie samo osłupienie, jakie ja przeżyłem w szpitalu... Przekraczam próg mieszkania, a tam u staruszków czekała wystawna uczta, są obecni również mój brat z żoną, sąsiedzi i sąsiadki — powitanie małego człowieka. Posypały się życzenia! Gromkie „Sto lat” i okrzyki „niech żyje Krzyś”!
– Moi drodzy – oznajmiłem. – Jestem wdzięczny za te ciepłe słowa, ale urodziła mi się córeczka, Janeczka, a nie syn Krzyś. Wyszło na jaw, że zostałem tatą dziewczynki...
W domu zapanowała grobowa atmosfera. Tata poczerwieniał ze złości, zerwał się na równe nogi i popędził do pokoju. Złapał za odbiornik telewizyjny, uniósł go z wysiłkiem, aż gały niemal wypadły mu z oczodołów, po czym nie zważając na wagę sprzętu, przeniósł go z powrotem tam, gdzie wcześniej stał.
– No to wasze zdrowie, moi mili – oznajmił, po czym duszkiem opróżnił zawartość szklaneczki.
No i koniec. Moja pierworodna stała się cudowną młodą damą — inteligentną i radosną. Później urodziła się kolejna, nie mniej wspaniała. Napawa mnie to ogromną dumą. Teraz obie są już dorosłymi kobietami. Założyły własne rodziny. Niestety, ród M. wygaśnie. Ale czy to w gruncie rzeczy istotne?
Jerzy, 73 lata
Czytaj także:
„Dziadek wmawiał mi, że zdrada to nie powód do rozwodu. Wtedy wyznałem mu, co naprawdę zrobiłem żonie”
„Mam czwórkę dzieci z trzema żonami. Sądzą się ze mną o alimenty, a ja podejrzewam, że te smarki nawet nie są moje”
„Zamiast szastać kasą, wolałam jeść podgnite warzywa i łatać ubrania. Chciałam mieć pieniądze na ciężkie czasy”