„Mój ojciec chciał mieć wnuka, by nasz ród przetrwał. Obraził się na mnie, gdy urodziła mi się córka”

obrażony mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes
„Tata miał świra na punkcie posiadania synka w rodzinie. Wychowywał mnie i brata w przeświadczeniu, że facet z krwi i kości po prostu musi mieć dziedzica płci męskiej. On sam doczekał się dwóch chłopaków”.
/ 30.05.2024 20:00
obrażony mężczyzna fot. Adobe Stock, fizkes

Wydarzyło się to 50 lat temu, gdy na ten świat miała przyjść moja pierworodna pociecha. Wszyscy bliscy wyczekiwali narodzin chłopca… Futbolowa gorączka, cała wielka familia i okoliczni mieszkańcy skupieni przed odbiornikiem telewizyjnym… Takie sytuacje to obecnie rzadkość, bo ludzie biegają za karierą i forsą. A jeśli już usiądą przed swoim telewizorem plazmowym, to nie ma czasu na pogaduchy i wspólne pośmianie się.

Głucha cisza dookoła

Współczesny odbiornik telewizyjny z powodzeniem dorównuje kinu — sam ekran, bez żadnej obudowy, rozległy i płaski, a kolory wprost zachwycające. Do tego mnóstwo kanałów, rodzimych i z zagranicy! Człowiek rozsiada się wygodnie przed telewizorem i tylko przeskakuje z programu na program. Z tym że zazwyczaj ogląda w pojedynkę albo co najwyżej z małżonką. Dopiero przy okazji mundialu w piłce kopanej zbiera się większa ekipa. I kiedy tak zerkam na swoich najbliższych skupionych przed ekranem, rozsiadających się na sofie, podłodze i gdzie popadnie, nachodzą mnie wspominki...

Pamiętam jak pół wieku temu, tłumnie spotykaliśmy się, by wspierać zawodników startujących w Wyścigu Pokoju. W tamtych czasach telewizor stanowił prawdziwy rarytas – przypadał jeden na setki lokali mieszkalnych. Nasz odbiornik był jedynym w całej okolicy. Tata nabył go za talony PeKaO (kto jeszcze kojarzy tamte lata, gdy zielone wymieniano na bony, aby móc zaopatrzyć się w luksusowe dobra w sklepach za dewizy?). Był to pochodzący z Węgier 17-calowy „Orion”. Rzecz jasna wyświetlał tylko czerń i biel, lecz gabarytami przewyższał dwie kuchenne szafki razem wzięte.

W zestawieniu z rodzimymi odbiornikami telewizyjnymi marki „Wisła”, których ekran przypominał rozmiarami kartonik na buty, ten sprzęt to był istny skarb! Nikogo nie zaskakiwało, że podczas Wyścigu Pokoju nasz skromny lokal pękał w szwach od gości, a tata z nieskrywaną dumą prezentował wszystkim swoje wyjątkowe cacko.

Dla taty „Orion stanowił tak drogocenny przedmiot, że oddałby go jedynie w zamian za… wnuczka. Tak, dobrze słyszysz. Śnił o chłopcu w naszej familii. Wychowywał mnie i brata w przeświadczeniu, że prawdziwy facet po prostu musi mieć syna. Tymczasem mój starszy brat już miał dwie córeczki i twierdzi, że na tym jego dorobek się kończy. Nie ma kasy na kolejne dzieci.

– To katastrofa! – zwykł powtarzać tata. – Nasza rodzina wymrze. Jedynym ratunkiem jest Jurek.

We mnie ostatnia nadzieja

W ten sposób, obarczony odpowiedzialnością przedłużenia linii naszej familii, wyczekiwałem narodzin dziecka. Moja małżonka kompletnie nie rozumiała manii swojego teścia.

– Gdybyśmy nosili nazwisko jakichś R., to może bym to jakoś ogarnęła, ale M.? – chichotała.

Tego roku na wiosnę spodziewaliśmy się narodzin naszego malucha — Krzysia. Oczywiście wtedy nie było mowy o poznaniu płci dziecka przed porodem, takie cuda techniki jak ultrasonografia nie były dostępne! Razem z żoną dzieliliśmy mieszkanie z moimi rodzicami — oni zajmowali jeden pokój, a my drugi.

Kiedy nadszedł ten moment i Łucja poczuła nad ranem bóle porodowe, cała nasza rodzinka dosłownie oszalała. Nawet moja mama, która miała już spore doświadczenie w tych sprawach, kompletnie nie wiedziała, co robić. W końcu tata poleciał złapać taksówkę i po kwadransie dotarliśmy z małżonką do szpitala, który przypominał istne piekło na ziemi!

Tej nocy bobasy postanowiły tłumnie przychodzić na świat, a sala porodowa pękała w posadach. Pielęgniarki latały w te i we w te, a w poczekalni zebrała się spora grupa przyszłych tatusiów, tak bladych i roztrzęsionych, że aż przykro się robiło na ten widok.

Aż tak się pomyliła?

W przeciągu dwóch godzin podeszła do mnie sympatyczna pielęgniarka, wyglądała na przemęczoną. Odezwała się:

– To pan jest mężem pani M.? Gratuluję, został pan ojcem zdrowego chłopczyka. Żona poradziła sobie znakomicie, ekspresowo. Niech pan odpocznie, a za kilka godzin zapraszam wpaść w odwiedziny do małżonki, wyściskać ją serdecznie.

Przepełniała mnie radość, jakiej jeszcze niedane mi było doświadczyć. Mam syna! Wbiegłem do mieszkania, niemal taranując tatę w drzwiach.

– Krzyś się urodził! – wrzeszczałem już od wejścia.

Tata uśmiechnął się szeroko, przeszczęśliwy z wieści. Mocno mnie przytulił, a potem z zagadkową miną zaprosił do swojego pokoju.

– To prezent dla twojego synka – powiedział, wskazując na swój bezcenny skarb. – Ale będziesz musiał mi pomóc go przenieść, bo sam nie dam rady go do was zaciągnąć.

Tymczasem odbiornik wylądował na blacie pośrodku salonu, a ja kompletnie wyczerpany runąłem na łóżko i zapadłem w głęboki sen. Gdy wybiła pora obiadowa, włożyłem elegancki strój, chwyciłem wiązankę róż i popędziłem do szpitala. Zaraz po przekroczeniu progu poczułem, że dzieje się coś niedobrego. Natychmiast podeszła do mnie ta sama pielęgniarka co z samego rana, ale tym razem sprawiała wrażenie bardzo poruszonej.

– Czy rozmawiam z panem Jerzym M.? Pańska małżonka nazywa się Łucja, zgadza się? – spytała.

– Coś się wydarzyło z Lusią? – przeczuwałem, że to nic dobrego.

– Nie, pańska żona ma się dobrze, ale chciałabym poprosić pana do gabinetu ordynatora.

Pędziliśmy przez szpitalny korytarz, a ja zaczynałem wariować. „Boże drogi, czyżby Krzysiowi przytrafiło się coś okropnego?” – kołatało mi się po głowie.

Gdy wszedłem do pokoju lekarskiego, ordynator uścisnął moją dłoń i upewnił się co do mojej tożsamości. Następnie przeniósł wzrok na pielęgniarkę, która była blada jak ściana ze zdenerwowania, mówiąc:

– Cóż, skoro narobiła pani tego bigosu, to teraz sama będzie musiała to jakoś odkręcić.

Pielęgniarka stała tam jak skamieniała, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Proszę mi powiedzieć, czy moje dziecko przeżyło? – wydusiłem z siebie w końcu, z trudem panując nad strachem. 

Jak ja powiem to ojcu?

– Tak, dziewczynka czuje się świetnie, nie ma żadnych komplikacji. Po prostu... wiem, że liczył pan na chłopca, dlatego tak się przejęłam tą pomyłką. Wasza sąsiadka urodziła w tym samym czasie, w sąsiedniej sali. Takie zamieszanie, podobne dane... Naprawdę bardzo pana przepraszam za to nieporozumienie.

Uśmiechnąłem się szeroko. Córeczka! A już myślałem, że stało się coś strasznego. Poczułem, jakby gigantyczny ciężar spadł mi z serca. Podszedłem do przerażonej położnej i poklepałem ją po ramieniu. Przytaknęła ruchem głowy. Miała jasne włosy i drobną figurę, a w jej oczach widziałem jeszcze większy lęk niż ten, który sam odczuwałem jeszcze chwilę temu. Chwyciłem ją w talii, uniosłem do góry, okręciłem się z nią i postawiłem z powrotem na ziemi.

– Jakie ma pani imię? – spytałem.

– Ja... Jestem Janeczka – odparła.

– W takim razie moja córka też będzie się nazywać Janeczka i wyrośnie na równie uroczą kobietę jak pani!

Kiedy zmierzałem do swojego mieszkania, rozmyślałem nad tym, w jaki sposób tata zareaguje na tę nowinę. Jak mu przekazać informację, że na świat przyszła wnuczka, a nie wnuk? Nie chcę go przecież wprawić w takie samo osłupienie, jakie ja przeżyłem w szpitalu... Przekraczam próg mieszkania, a tam u staruszków czekała wystawna uczta, są obecni również mój brat z żoną, sąsiedzi i sąsiadki — powitanie małego człowieka. Posypały się życzenia! Gromkie „Sto lat” i okrzyki „niech żyje Krzyś”!

– Moi drodzy – oznajmiłem. – Jestem wdzięczny za te ciepłe słowa, ale urodziła mi się córeczka, Janeczka, a nie syn Krzyś. Wyszło na jaw, że zostałem tatą dziewczynki...

W domu zapanowała grobowa atmosfera. Tata poczerwieniał ze złości, zerwał się na równe nogi i popędził do pokoju. Złapał za odbiornik telewizyjny, uniósł go z wysiłkiem, aż gały niemal wypadły mu z oczodołów, po czym nie zważając na wagę sprzętu, przeniósł go z powrotem tam, gdzie wcześniej stał.

– No to wasze zdrowie, moi mili – oznajmił, po czym duszkiem opróżnił zawartość szklaneczki.

No i koniec. Moja pierworodna stała się cudowną młodą damą — inteligentną i radosną. Później urodziła się kolejna, nie mniej wspaniała. Napawa mnie to ogromną dumą. Teraz obie są już dorosłymi kobietami. Założyły własne rodziny. Niestety, ród M. wygaśnie. Ale czy to w gruncie rzeczy istotne?

Jerzy, 73 lata

Czytaj także:
„Dziadek wmawiał mi, że zdrada to nie powód do rozwodu. Wtedy wyznałem mu, co naprawdę zrobiłem żonie”
„Mam czwórkę dzieci z trzema żonami. Sądzą się ze mną o alimenty, a ja podejrzewam, że te smarki nawet nie są moje”
„Zamiast szastać kasą, wolałam jeść podgnite warzywa i łatać ubrania. Chciałam mieć pieniądze na ciężkie czasy”

Redakcja poleca

REKLAMA