„W moim domu to mąż pucował podłogi, a ja byłam od pieniędzy. Nazywają go pantoflarzem, a dla mnie jest ideałem”

dumna żona fot. iStock, TatyanaGl
„– Przy chorym dziecku powinna siedzieć matka! – syknęła teściowa. – Ja nie rozumiem kobiet, które wolą karierę niż dobro własnych dzieci!”.
/ 11.07.2024 12:59
dumna żona fot. iStock, TatyanaGl

Biegłam do samochodu z siatkami obijającymi się o łydki. Podchodząc do auta, przypomniałam sobie, że nie kupiłam płynu do spryskiwaczy. Naprawdę przestawałam dawać sobie radę z tym wszystkim… Maks wrócił jak zwykle dwie godziny po mnie. Wtedy dzieci były już przyprowadzone z przedszkola, kolacja ugotowana, zakupy zrobione.

– Kupiłaś płyn do spryskiwaczy? – spytał.

– Zapomniałam – odkrzyknęłam.

– Jak to? Przecież o piątej rano wyjeżdżam w trasę! A co, jak będzie padało?

Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, że to jego problem. Ja miałam pracę na cały etat plus nadgodziny, dwoje dzieci pod opieką i cały dom na głowie! Mąż był dla mnie czasami jak trzecie dziecko. Ale kiedy wyjechał, było jeszcze gorzej. Mieliśmy gorący okres w pracy i musiałam dłużej zostawać w biurze, a kiedy Maks był w delegacji, nie mogłam nawet liczyć na to, że odbierze dzieci z przedszkola.

– Słuchaj, ja już nie wyrabiam… – poskarżyłam mu się przez telefon, kiedy zadzwonił z drugiego końca Polski. – Coś się musi zmienić. Dzisiaj Aniela miała stan podgorączkowy w przedszkolu, a ja nie byłam w stanie wyjść z konferencji, żeby ją wcześniej odebrać. Albo zarabiam pieniądze na dom, albo się nim zajmuję! Nie dam rady z wszystkim sama! Ciebie nigdy nie ma! A jak jesteś, to i tak, jakby cię nie było!

Maks wrócił z delegacji mocno nieswój. Myślałam, że chodzi o mój wybuch, ale okazało się, że jest dużo gorzej.

– Likwidują mój region – powiedział mąż. – Wszystkich zwalniają – mnie, innych handlowców, nawet księgową… Basia, za dwa miesiące będę bezrobotny…

W pierwszym momencie się załamałam.

Jak my sobie damy rady z kredytem

Ale potem przyszła refleksja. Moja szefowa była w ciąży i już wstępnie ze mną rozmawiała, że chciałaby, bym to ja przejęła jej obowiązki, kiedy pójdzie na macierzyński. Do tej pory odpowiadałam wymijająco, bo to wiązało się z masą dodatkowych obowiązków, ale gdyby Maks przejął opiekę nad dziećmi i prowadzenie domu, mogłabym zostać dyrektorem pionu w mojej korporacji! To trzeba było starannie przemyśleć, ale już po pierwszej rozmowie widziałam, że Maks wcale nie jest temu przeciwny.

– Basiu, to jest dla ciebie spora szansa – uznał. – Będziesz miała okazję się wykazać i nawet jak twoja szefowa wróci, twoja pozycja w firmie będzie zupełnie inna niż teraz. A ja powinienem spędzać więcej czasu z dzieciakami. Przez ostatni rok byłem w rozjazdach przez dwieście piętnaście dni… Tak, nie mówiłem ci, ale liczyłem każdy cholerny dzień, kiedy nie było mnie w domu…

Mieliśmy dwa miesiące na ustalenie szczegółów. Wydawało mi się, że dobrze przygotowałam męża do roli pełnoetatowego pana domu. Mówiliśmy, że przeszedł profesjonalne szkolenie zawodowe na gosposię. Stało się to takim naszym żartem. Niestety, nie został on dobrze odebrany przez nasze rodziny.

– Jak możesz publicznie go upokarzać? – zapytała moja siostra, kiedy na rodzinnym obiedzie poprosiłam, żeby Maks wziął przepis na domowy makaron od mojej mamy, bo dzieciakom bardzo posmakował. – Ty widziałaś, jak tata na niego spojrzał, kiedy to powiedziałaś?!

Nie widziałam, ale swoją opinię na temat roli kobiety i mężczyzny w małżeństwie ojciec wyłożył mi, nim wyszliśmy. Krótko mówiąc, był oburzony, jak ja traktuję męża. Przecież wiadomo, że to ja mam obowiązek gotować dla całej rodziny. Odpowiedziałam spokojnie, że ja przejmuję nowe stanowisko, będę dużo więcej zarabiać i zdecydowaliśmy z Maksem, że to on będzie prowadził dom.

– On sam chce – podkreśliłam. – Do tej pory nie miał czasu dla dzieci, chce to nadrobić. Dzieciaki też potrzebują ojca.

– Gadanie! – żachnął się tato. – Ja pracowałem na dwa etaty i jakoś miałem dla was czas! A to, żeby zdrowy, silny chłop zamiast w pracy siedział w domu, to za moich czasów było nie do pomyślenia!

Oj, tak, nie było – pomyślałam, przełykając złość. Ojciec faktycznie miał dwie prace i prawda była taka, że z siostrą widywałyśmy go w zasadzie od święta. Nie pamiętam, żeby z nami rozmawiał poza zdawkowym „co tam w szkole?”, żeby choć raz zabrał nas na plac zabaw albo na festyn. Tak naprawdę mama wychowywała nas sama, ojciec był po prostu postacią, która raz na tydzień siadywała z nami do stołu.

Nie wie, kiedy mamy urodziny

Usiłowałam to wytłumaczyć także mojej teściowej, która otwarcie wyrażała swoje oburzenie, że zrobiłam z jej syna „pantoflarza” i „kuchcika”.

– Mamo, ja Maksa do tego nie zmusiłam. To była jego decyzja. W zeszłym tygodniu Adaś miał zapalenie ucha i gdyby Maks też pracował, nie mam pojęcia, jak by to było… Musiałabym wziąć opiekunkę na godziny. A tak Adaś mógł być w domu z tatą. Dla dziecka to bezcenne!

– Przy chorym dziecku powinna siedzieć matka! – syknęła teściowa. – Ja nie rozumiem kobiet, które wolą karierę niż dobro własnych dzieci!

Uciekłam wtedy do łazienki i się rozpłakałam. Nie wolałam żadnej kariery! To nie ja zdecydowałam o likwidacji miejsca pracy mojego męża! I to nie była moja wina, że przedszkolaki w kółko chorują i nie da się pracować na cały etat, równocześnie zajmując się domem. Co niby miałam zrobić? Zrezygnować ze świetnej propozycji zawodowej i bawić w domu dzieci oraz bezrobotnego męża?

Oczywiście i na to nasi bliscy mieli odpowiedź. Zdaniem moich i Maksa rodziców nie powinien się „poddawać”, tylko wziąć pierwszą lepszą pracę. Wszyscy nagle zaczęli nas przekonywać, że pracy dla handlowców jest w bród i Maks powinien skusić się na którąś z propozycji.

– No tak, ale to wszystko są propozycje pracy wyjazdowej – odpowiadał mój mąż. – A ja chcę skończyć z jeżdżeniem po Polsce. Mogę do tego wrócić, kiedy dzieciaki podrosną, ale w tej chwili nie chcę spędzać siedmiu miesięcy w roku poza domem. A pracy na miejscu wcale nie ma tak dużo.

Nikt nie akceptował naszej decyzji

Mama Maksa przysyłała mu kolejne ogłoszenia, moi rodzice bez naszej zgody rozmawiali ze znajomymi, czy nie znalazłaby się jakaś fucha dla ich bezrobotnego zięcia. Równocześnie wszyscy próbowali wbić mnie w poczucie winy, że przyjęłam wyższe stanowisko i teraz praktycznie „nie widuję dzieci”.

– Spędzamy niedziele zawsze razem – protestowałam. – Przedwczoraj byłam na przedstawieniu Anielki. To, że to nie ja ich rano szykuję, odbieram i nie ja gotuję, nie oznacza, że przestałam być matką! A jeśli chcecie wiedzieć, dzieciaki są zachwycone, że tata odbiera je wcześniej z przedszkola, że chodzi z nimi na spacery i smażą razem placki z jabłkami!

Od kiedy Maks był w domu, nasze życie rodzinne bardzo na tym zyskało. Ja mogłam skoncentrować się na pracy, a za wyższą pensję zarezerwować nam wakacje w Grecji. Dzieci były odbierane z przedszkola zaraz po obiedzie i spędzały czas z tatą, który z nimi gotował, uczył jeździć na rowerze i czytał im bajki. Kiedy któreś chorowało, a zdarzało się to często, nie musieliśmy na gwałt szukać niani. I komu to przeszkadzało? Odpowiedź brzmi: wszystkim!

– Nie rozumiem, o co tu chodzi – kręcił głową Maks, coraz bardziej rozdrażniony uszczypliwymi komentarzami krewnych i znajomych. – Tyle się mówi o partnerstwie i podziale ról w małżeństwie, a kiedy ktoś usiłuje naprawdę to robić, nagle się okazuje, że nikomu to nie pasuje… Wszyscy tylko mówią: „Za naszych czasów tak nie było”.

Ta sytuacja trwała osiem miesięcy. Potem Adaś poszedł do szkolnej zerówki, a do Maksa odezwał się jeden z dawnych kolegów z pracy.

– Zaproponował mi, żebym był jego wspólnikiem, chce otworzyć własną firmę. Chciałbym, bo branża fajna i mam trochę pomysłów, ale znowu sporo musiałbym być poza domem…

– Wiesz, myślę, że powinieneś w to wejść – uznałam. – Będziesz swoim własnym szefem, więc zachowasz elastyczne godziny pracy. Dzieci trochę podrosły, już tyle nie chorują. Damy radę, kochanie.

Maks był szczęśliwy, że go wspieram. Napomknął, że wprawdzie uwielbia spędzać czas z dziećmi, ale jednak coraz bardziej mu brakowało realizacji zawodowej. Zapewniłam go, że to rozumiem i naprawdę cieszę się, że będzie miał własny biznes. Prawda jednak była taka, że byłam emocjonalnie wykończona ciągłą walką z otoczeniem.

Miałam dosyć strofowania na każdym kroku przez matkę, siostrę i teściową. Przejadły mi się uwagi ojca o tym, co powinien robić „prawdziwy mężczyzna” i jaka jest niby rola kobiety. Wszyscy usiłowali wpędzić mnie w poczucie winy, a Maksowi dawali do zrozumienia, że go zdominowałam, na czym miałaby tracić jego męskość.

Dzisiaj nasze dzieci chodzą już do szkoły, ja pracuję na wysokim stanowisku, co przynosi mi wiele satysfakcji, a Maks rozwija swoją firmę. Nasi bliscy ponownie są zadowoleni, rodzinne obiady mijają w sielskiej atmosferze. Czasami myślę, że straciłam niepotrzebnie mnóstwo energii na ten eksperyment z zamianą ról. Ale ostatnio poczułam, że to jednak miało ogromny sens. Kiedy babcia zapytała Adasia, kim chce zostać w przyszłości, on odpowiedział poważnie po chwili namysłu:

– Tatusiem. Bo bycie tatą jest najfajniejsze, jak się jest dorosłym. Choćby dlatego wiem, że było warto! 

Barbara, 40 lat

Czytaj także:
„Szwagier chciał od nas wyłudzić 50 tysięcy. Gdy się nie zgodziliśmy, zrobił coś okropnego”
„Żona robiła obiady, a kochanka dogadzała mi w łóżku. Przez 2 lata prowadziłem życie idealne, aż się pomyliłem”
„Facet się na mnie obraził, bo nie chciałam luźnego związku. Myślał, że będę wyskakiwać z majtek na każdy jego telefon”

Redakcja poleca

REKLAMA