„Mój mąż wszystkie wydatki dzielił na pół. Gdy straciłam pracę, miałam u niego dług zaciągnięty na chleb i podpaski”

problemy finansowe fot. Adobe Stock, alfa27
„Moja życie stawało się istnym koszmarem. Małżonek ciągle wypominał mi każdy wydatek, każdy kawałek bułki, którą zjadłam na jego rachunek. Nazywał mnie pasożytem i legatem. Upokarzał i deptał mą godność przy każdej możliwej okazji, bo nigdzie nie pracowałam i był zmuszony mnie utrzymywać”.
/ 10.05.2024 08:30
problemy finansowe fot. Adobe Stock, alfa27

W czasach, zanim idea równości płci zawładnęła światem, panowie i panie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że to facet zawsze płaci. Czy chodziło o romantyczną kolację we dwoje, nowy ciuch dla swojej wybranki, a w przyszłości także o mieszkanie, auto i generalnie cokolwiek, co tylko przyjdzie do głowy. I wszystko byłoby cacy, nie ma co narzekać, prawda?

Zawsze byłam samodzielna

No ale wiadomo, jak mówią niektóre kobiety – ten kto wykłada kasę, ten stawia warunki. A przecież nie o to nam chodzi, żeby ktoś nam dyktował, co mamy robić, zgadza się? I tak oto, powtarzając te słowa niczym mantrę, znalazłyśmy się tu, gdzie jesteśmy obecnie.

Będąc zdeklarowaną feministką, czułam się nieswojo, kiedy moi wielbiciele starali się zgrywać dżentelmenów, próbując zaimponować mi grubym portfelem. Dość wcześnie zaczęłam zarabiać i stanęłam na własnych nogach pod względem finansowym, więc mogłam sobie pozwolić na drinka w pubie. Nie było potrzeby, bym przyjmowała „wsparcie” od facetów udających rycerzy na białym koniu.

Czułam się po prostu niezręcznie, kiedy mimo wszystko starali się uregulować za mnie rachunek, a czasami wręcz odczuwałam gniew. Odnosiłam wrażenie, że wychodząc z takimi propozycjami, po prostu mnie lekceważą. Nie wiem, czy to prawda, ale tak już miałam zakodowane w swojej głowie. Nic zatem zaskakującego, że za męża wzięłam faceta o podobnie szerokich horyzontach i wolnościowych przekonaniach, jak moje własne.

Od początku wszystko było jasne

Dzielimy się kosztami życia pół na pół. Oboje mamy własne konta bankowe, z których uiszczamy należne opłaty i dokładamy się do wspólnych zakupów spożywczych oraz dodatkowych wydatków, jak choćby telewizor czy ekspres do kawy. Mimo że jego zarobki znacznie przewyższały moje, to ten sposób rozliczeń jawił mi się wówczas jako uczciwy.

Na początku układało nam się naprawdę nieźle. Nie toczyliśmy sporów o kasę, nikt nikomu nic nie wypominał, bo zawsze gdy zrobiliśmy jakieś zakupy albo wyskoczyliśmy gdzieś razem, po prostu braliśmy rachunek i uczciwie dzieliliśmy się kosztami. Zero problemu było też w momencie, gdy zaszłam w ciążę. Obydwoje chcieliśmy dziecka i obydwoje dokładaliśmy się do wydatków pół na pół. Jasne, ja opiekowałam się Julcią więcej czasu, w końcu siedziałam na macierzyńskim. Ale kochałam szkraba tak mocno, że ta mała dysproporcja w ogóle mi nie przeszkadzała. Tyle że macierzyński zleciał jak z bicza strzelił…

– Gdyby tylko rodzice nie siedzieli na drugim końcu kraju, to mogliby zająć się Julcią, jak ty będziesz w robocie – wypalił Mikołaj pewnego popołudnia. – No ale co zrobić, żłobek wcale nie kosztuje majątku, jak się podzieli koszty na pół.

Przedszkole to jeszcze da się zrozumieć, maluchy są na tyle wyrośnięte, żeby odnaleźć się w nieznanym otoczeniu. Jednak przekazywanie opieki nad paromiesięcznym bobasem w ręce nieznajomych? Nie, nigdy nie zamierzałam tak postąpić.

– Szczerze powiedziawszy, mam jeszcze ochotę skorzystać z wychowawczego… – wspomniałam cicho, jednak okazało się to pomyłką.

– No i z czego zamierzasz się utrzymać? – odparł uszczypliwie mój mąż.

Brakowało mi na wszystko

Po tamtej sytuacji zaczęłam odczuwać pewien dyskomfort w związku z naszym układem. Odbyliśmy długą konwersację, podczas której starałam się przekonać Mikołaja do mojego punktu widzenia. W efekcie udało mi się wynegocjować, że przez kolejny rok pozostanę jeszcze w domu, a wieczorami dorobię sobie, zajmując się tłumaczeniami z angielskiego. Zdawałam sobie sprawę, że po całym dniu opieki nad bobasem będę padać z nóg, ale cóż, nie było innej opcji.

Decyzja ta mocno mnie zabolała. Moja posada nie należała do najlepiej opłacanych. Ledwo starczało mi na opłacenie swojej części rachunków i dorzucenie się do zakupów spożywczych. Na własne wydatki już nic nie zostawało. Krępowałam się prosić Mikołaja o pieniądze na podpaski czy waciki, a co dopiero mówić o takich luksusach jak kosmetyki albo ciuchy.

Radziłam sobie zatem, jak tylko potrafiłam. Raz dostałam przesyłkę od mamy, innym razem przyniosłam jakąś drobnostkę od przyjaciółki. Jednak zdarzały się sytuacje, gdy nie miałam innej opcji i musiałam zwrócić się do męża po wsparcie finansowe.

– Sama chciałaś siedzieć w domu, więc daruj sobie te marudzenia – za każdym razem się krzywił. – Ja muszę tyrać na cały etat, a ty siedzisz w domy i jeszcze mam ci kasę dawać na jakieś fanaberie.

– Jakbyś nie zauważył, to ja też pracuje – odpowiedziałam mu. – Od rana do wieczora sprzątam, piorę, obiady gotuję i zajmuję się małą. A do tego jeszcze tłumaczenia robię po godzinach. To mało według ciebie?

– Najwyraźniej mało, skoro kasy ci brakuje – odpowiadał.

Kiedy rozmawialiśmy na ten temat, powoli zaczęło do mnie docierać, że nasz układ wcale nie jest taki sprawiedliwy, jak mi się wydawało. Tak naprawdę to ja ogarniałam wszystko w domu. Mój facet wracał po robocie, szedł do kuchni i jadł obiad, który dla niego przygotowałam. Potem wrzucał przepocone ciuchy do kosza i przebierał się w czyste, które wcześniej wyprasowałam. Na koniec wylegiwał się przed telewizorem. Nawet nie chciało mu się pozmywać brudnych naczyń po sobie.

Czasami jakoś udawało mi się go namówić, żeby zajął się małą, kiedy ja musiałam robić tłumaczenia. Ale zgadzał się na to bez entuzjazmu, a jak miał kiepski nastrój, to w ogóle odmawiał. Wtedy nie miałam wyjścia i siedziałam po nocach, kiedy Julka spała, żeby jakoś ze wszystkim zdążyć.

Siedzenie w domu wcale nie jest takie straszne, jak sądzą niektórzy. No ale nie ciągle. Najbardziej przeszkadzało mi to, że prawie nigdzie nie wychodziłam. Najwyżej na krótki spacerek z wózeczkiem albo do osiedlowego sklepu. Wspólne wypady z moim mężem do znajomych albo knajpki się skończyły. Nie chodziło o to, że nie mieliśmy komu zostawić naszego bobasa, bo moje przyjaciółki często to proponowały. Mikołaj po prostu uważał, że to za duży koszt.

Chociaż to wszystko nie stanowiło dla niego żadnego problemu, by samemu wybrać się z kumplami na browarka. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że on zwyczajnie nie ma ochoty za mnie płacić. Z drugiej strony, ja przy moich zarobkach nie byłam w stanie wyskoczyć nawet ze znajomą na durną kawę...

Zostałam bez grosza

Kiedy minęło parę miesięcy, doszłam do wniosku, że taki styl życia mnie przerasta. Postanowiłam więc wrócić do swoich obowiązków zawodowych, a moją ukochaną córeczkę, choć było to dla mnie trudne, zapisałam do żłobka. Mój mąż Mikołaj przyjął tę wiadomość z radością.

– Nareszcie będziemy mogli gdzieś wyskoczyć na parę dni… – powiedział z entuzjazmem w głosie.

W minionym roku w zasadzie nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Powodem nie było wyłącznie to, że mamy małe dziecko, ale głównie fakt, że… brakowało mi na to funduszy. Jednak obecnie, gdy wróciłam do pełnoetatowej pracy, sytuacja wcale nie uległa znaczącej poprawie. Co prawda, dysponowałam większą ilością gotówki, ale jednocześnie musiałam pokrywać połowę opłat za żłobek.

Pomimo tego zdecydowałam się zaoszczędzić trochę grosza i odłożyć na jakąś podróż. Liczyłam na to, że wyprawa ta ponownie nas do siebie zbliży z mężem, gdyż w ostatnim czasie nasze relacje pozostawiały sporo do życzenia. Nagle wydarzyło się najgorsze. Firma zaczęły zwalniać pracowników na potęgę, a ja znalazłam się na bruku. To pokrzyżowało wszystko, co sobie zaplanowaliśmy.

– Przez ciebie nigdzie się nie wyrwiemy – Mikołaj nie krył irytacji. – A tak marzyłem, żeby w końcu zmienić otoczenie.

– Jak to się nie wyrwiemy? Mieliśmy już wszystko dopięte na ostatni guzik – zbaraniałam, a on obrzucił mnie pełnym lekceważenia wzrokiem.

– Chyba nie sądzisz, że będę za ciebie płacił – parsknął z pogardą.

I co zrobił? Wyobraźcie sobie, że pojechał sobie sam. Po prostu tak postanowił. Zostawił mnie samą z dzieckiem i kasą, którą dostałam po zwolnieniu. A dokąd się udał? Do Zakopanego, na wczasy. Cały czas nie dowierzałam, że naprawdę był w stanie zrobić coś takiego.

Od tamtego momentu sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. Moja życie stawało się istnym koszmarem. Małżonek ciągle wypominał mi każdy wydatek, każdy kawałek bułki, którą zjadłam na jego rachunek. Nazywał mnir pasożytem i legatem. Upokarzał i deptał mą godność przy każdej możliwej okazji, bo nigdzie nie pracowałam i był zmuszony mnie utrzymywać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że odciskało to swoje piętno również na naszej małej córeczce, Julci

– Po co mam kupować jej kolejne buty? Stare są w porządku – zdenerwował się.

– Nie zauważyłeś, że się rozklejają? – wskazałam.

– Skoro jesteś taka cwana, to kup jej sama. A, wybacz, zapomniałem, że nie masz kasy – kpił.

– Ona jest również twoją córką – krzyknęłam, bo zaczynał mnie irytować.

– Tak, również, więc czemu jedynie ja na nią płacę?!

Nie pozwolę się tak traktować

Podczas którejś z naszych awantur wyznał mi, że nigdy nie marzył o zostaniu ojcem. Jego zachowanie sugerowało, że pojawienie się na świecie naszej córeczki było dla niego osobistą zniewagą. Zupełnie jakby ta kruszynka spadła z nieba, a on nie był w to w ogóle zaangażowany. Przyznam, że chyba właśnie to zraniło mnie najmocniej.

Całymi dniami przeczesywałam oferty pracy. Codziennie aplikowałam na niezliczone stanowiska, kontaktowałam się telefonicznie i dopytywałam o szczegóły. Niestety, oddzwaniali tylko ci pracodawcy, którzy proponowali pensję ledwo pokrywającą koszty żłobka dla mojej Julci. A co z opłatami za mieszkanie? Z wydatkami na jedzenie? Z innymi potrzebami? Przecież byłam zobowiązana do pokrywania swojej części kosztów. W takich okolicznościach podejmowanie pracy za podobne wynagrodzenie mijało się z celem.

Kolejna kłótnia o finanse skłoniła Mikołaja do postawienia mi ultimatum:

– Mam już tego po dziurki w nosie. Koniec z marnowaniem kasy. Od teraz będę ci naliczał zadłużenie.

Stworzył osobny plik, do którego każdego dnia, z paragonami pod ręką, wpisywał wszystkie poniesione koszty. Następnie sumę dzielił na dwie równe części i w ten sposób rosło moje zadłużenie u mojego ślubnego. Był przekonany, że tylko tak zmotywuje mnie do poszukiwania zatrudnienia.

Koszmar zaczął się, gdy dopadła mnie choroba. Na początku męczył mnie uporczywy kaszel, jakbym miała suchoty, do tego doszedł piekielny ból w piersiach, a później jeszcze trzęsło mną jak galaretą i dostałam wysokiej gorączki. Początkowo sądziłam, że to zwykłe przeziębienie. Nie mogłam pójść do lekarza w ramach NFZ, bo nigdzie nie pracowałam i nie opłacałam składek zdrowotnych, a mój mąż nawet nie ruszył tyłka, żeby mnie jakoś ubezpieczyć w firmie, gdzie był zatrudniony.

Dopiero wtedy, gdy zaczęłam kasłać krwią, z niezadowoloną miną wsunął mi do ręki stówę i kazał iść do lekarza rodzinnego. Wynik? Poważne zapalenie płuc. Kuracja? Antybiotyki drogie jak jasna cholera. Kiedy z receptą w kieszeni wracałam do mieszkania, byłam pewna, że czeka mnie przynajmniej zrzędzenie, albo i coś gorszego. Tymczasem mój mąż tylko niedbale wzruszył ramionami.

– Najwyżej doliczymy to do twojego długu… – oznajmił.

Co za bezduszny drań!

Leżąc samotnie w pościeli, czując się fatalnie i porzucona przez cały świat, doszłam do wniosku, że mam gdzieś takie równouprawnienie. Przyszło mi również do głowy, że moje wyobrażenie o życiu małżeńskim różniło się diametralnie od tego, co zafundowało mi przeznaczenie. Przecież związek, poza całą tą gadką o sprawiedliwości, równości i innymi pierdołami, powinien polegać przede wszystkim na wzajemnym wspieraniu się partnerów. Na dawaniu sobie nawzajem jak najwięcej, płynącym nie z przymusu, a z prawdziwej potrzeby duszy. Mój małżonek nawet nie starał się taki być.

Porzucił mnie, kiedy zachorowałam, zostawiając samą sobie. Odnosił się do mnie jak do zbędnego balastu, a nie jak do swojej małżonki. Z trudem powstrzymując płacz, przyszło mi do głowy, że mógłby nawet ucieszyć się z mojej śmierci. Pozbyłby się problemu i nie musiałby już na mnie wydawać pieniędzy.

– Kobieto, to jest po prostu chore – wykrzyknęła moja kumpela Mirka, gdy jej o wszystkim opowiedziałam.

Wiecie, do tej pory nikomu nie wspominałam o tym, jak wyglądają nasze relacje finansowe w małżeństwie, nawet najbliższym. Kiedy ktoś z otoczenia się tym interesował, po prostu mówiłam, że każde z nas ma swoje pieniądze i koniec tematu. Po co się rozwodzić nad detalami? Wiadomo, że nie każdy to pojmie...

– No faktycznie, ja tego nie kumam – fuknęła Mirka. – Totalnie mnie dziwi, że dałaś radę to wytrzymać tyle czasu. Oby tylko ta cała sytuacja związana z chorobą dała ci do myślenia...

Ciężko wypuściłam powietrze z płuc i popatrzyłam na nią ze smutkiem w oczach.

– No tak, zdaję sobie sprawę, że on mnie nie kocha – odparłam. – I doskonale rozumiem, że powinnam odejść. Ale jest jeszcze kwestia tego długu.

– Czy ty masz nie po kolei w głowie – zrugała mnie Mirka. – Jaki znowu dług? Nie ma mowy o żadnym długu. To pewnie tylko jego wymysły. Podpisaliście intercyzę przed zawarciem małżeństwa? Nie? No to obowiązuje was wspólnota majątkowa i jak się rozwiedziecie, połowa majątku należy do ciebie. Nie jesteś mu nic winna. A on może się wypchać, moja droga.

To, co powiedziała, podbudowało mnie i dodało sił. Zabiorę córeczkę i pojadę do rodziców, żeby u nich przetrwać ten ciężki okres, aż uda mi się znaleźć robotę. Później zacznę sprawę rozwodową i bez problemu dowiodę, że Mikołaj stosował wobec mnie przemoc psychiczną. Wywalczę opiekę nad Julcią i godziwe alimenty na małą oraz dla siebie. No jasne, że także dla siebie, bo niby czemu miałoby być inaczej? Tyle się przez faceta namęczyłam, że mi się po prostu należy. Ale nauczyłam się też czegoś istotnego – sprawiedliwie nie oznacza po równo.

Ewelina, 32 lata

Czytaj także:
„Skłamałam szefowi, że moja szwagierka to zołza, aby jej nie zatrudnił. Teraz czuję się podle, bo Gośka klepie biedę”
„Poświęciłam dla córki wszystko i mam za swoje. Na stare lata zostałam z egoistką, która wykorzystuje własną matkę”
„Rodzina się mnie wyrzekła i wylądowałam na bruku. Dopiero po latach brat przyznał, że maczał w tym palce”

Redakcja poleca

REKLAMA