„Poświęciłam dla córki wszystko i mam za swoje. Na stare lata zostałam z egoistką, która wykorzystuje własną matkę”

Zamyślona staruszka fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Ania ma już 60 lat, a ja nadal opłacam jej mieszkanie. Spora część mojej emerytury ląduje w jej kieszeni. Córka niby dziękuje za wsparcie, ale wciąż oczekuje kasy, sama nic nie dając w zamian. Nawet przez myśl jej nie przejdzie, że mogę przestać”.
/ 07.05.2024 11:25
Zamyślona staruszka fot. Adobe Stock, Syda Productions

– Marysiu, a może nadszedł moment, by córka zaczęła ci pomagać? – zagadnęła Basia.

– Nie masz o niczym pojęcia – odpowiedziałam z irytacją. – Ania z chęcią by pomogła, ale sama boryka się z wieloma problemami.

– Zdaję sobie z tego sprawę – przytaknęła moja koleżanka. – Ania od zawsze zmaga się z trudnościami. Całe szczęście, że ty jesteś pełna energii i możesz być dla niej podporą.

Komentarz Basi mnie zabolał 

Nie powinna w ten sposób wypowiadać się o Ani. Moja córka przeszła w życiu naprawdę sporo, najpierw nieudany związek małżeński, a potem kolejny. Wychowywanie dwójki pociech spadło praktycznie w całości na jej barki.

Do tego doszły jeszcze kłopoty z kręgosłupem… Czy to dziwne, że jako mama pragnęłam ją wesprzeć jak tylko mogłam? Jeśli nie o własne dziecko, to o kogo mam dbać?

Mimo wszystko rozmowa z Basią nie daje mi spokoju. Nigdy bym jej tego nie wyznała, ale obawiam się, że ostatecznie może mieć rację. Zawsze przedkładałam dobro Ani nad wszystko inne, byłam dla niej oparciem w każdej sytuacji. Jednak powoli opadam z sił.

Kiedy na świat przyszła nasza córeczka Ania, ja miałam zaledwie 22 lata, a mój Władek był o 3 lata starszy. To była nasza duma i radość – mądre, utalentowane i przeurocze dziecko. Jako jedyna spośród krewnych dostała się na renomowaną uczelnię wyższą. Pamiętam, jak przyszła do mnie pewnego dnia i oznajmiła, że wychodzi za mąż za swojego chłopaka. Byłam zdruzgotana:

– Aniu, przecież wy do siebie kompletnie nie pasujecie! Ty jesteś studentką, a on mechanikiem samochodowym. Obracacie się w różnych kręgach, macie odmienne aspiracje – starałam się ją przekonać.

– Mamo, ale my się naprawdę kochamy. I pragniemy stworzyć własną rodzinę – odpowiedziała stanowczo.

Błagania i pogróżki poszły na marne. Stanęli na ślubnym kobiercu, a ta data zapisała się w mojej pamięci jako jeden z najbardziej ponurych dni w życiu. Wylewałam łzy, ale bynajmniej nie ze wzruszenia. Po ślubie non stop dochodziło między nimi do awantur – o sposób spędzania czasu, wydatki, wizyty u rodziny na obiadach. Wraz z Władkiem robiliśmy, co w naszej mocy, żeby zrekompensować córce tę niefortunną decyzję o ślubie.

Zapraszaliśmy nowożeńców do siebie na obiady, a Ani przy każdej nadarzającej się okazji wręczaliśmy trochę grosza. Nie chcieliśmy, aby czuła się gorsza z tego powodu, że studiuje i nie ma własnych dochodów. Gdy na świat przyszła Kasia, przez moment układało im się trochę lepiej, ale nie trwało to długo.

Związek Ani i jej męża dobiegł końca

Ania musiała zacząć radzić sobie samotnie, opiekując się ich małą córeczką. Ja z Władkiem staraliśmy się ją wspierać najlepiej, jak potrafiliśmy. Zajmowaliśmy się naszą wnuczką za każdym razem, kiedy chorowała. W lecie zabieraliśmy dziewczynkę do nas. Regularnie, w niedziele i dni świąteczne, gościliśmy u siebie Anię i Kasię. Przy każdej nadarzającej się sposobności wręczaliśmy obu prezenty.

Po rozstaniu wspieraliśmy finansowo Anię i wnuczkę, opłacając mieszkanie, w którym żyły. Mimo otrzymywanych alimentów, samodzielnie nie były w stanie związać końca z końcem.

Jakiś czas potem nasza córka związała się z nowym partnerem. Byłam wniebowzięta! W końcu spotkała faceta, na jakiego zasłużyła – dobrze wykształcony, obyty, z porządnej rodziny. Zupełnie inny niż poprzedni wybranek.

Ania sądziła, że trafiła w dziesiątkę. Po pewnym czasie wyszło na jaw, że Jurek jest utracjuszem. Szastał nie tylko swoją kasą, ale też funduszami małżonki. Na bzdety do samochodu, jakieś elektroniczne pierdółki, tytoń do fajeczki.

– Aniu – namawiałam – zostaw go. Nie da się tak żyć z Kasią!

– To nie takie łatwe, mamo – ripostowała. – Kochamy się. I nie mam ochoty ponownie zostać samotną matką.

Nie zostaniesz sama – naciskałam. – Ja i tata ci pomożemy!

Jednak nie zamierzała zrezygnować. Moja kolejna wnuczka, Amelka, przyszła na świat. Mijały tygodnie, a ich sytuacja tylko się pogarszała. Ania starała się przemówić do rozsądku swojemu mężczyźnie, tłumacząc mu, że nie powinien wciągać bliskich w spiralę zadłużenia, ale to nie przynosiło efektów.

– Zasuwam jak dziki osioł. Mam prawo wydawać kasę na to, co sprawia mi przyjemność – odpowiadał. – Daj mi już święty spokój i nie zawracaj głowy!

Znowu próbowaliśmy wspomóc córkę

Dostarczaliśmy kieszonkowe, zaopatrywaliśmy ją w różne rzeczy, fundowaliśmy upominki. Zależało nam, by nasza jedyna pociecha poczuła się choć trochę lepiej. Należało jej się to! Po pięciu latach Jerzy postanowił odejść.

Ania samotnie wychowywała dwójkę pociech. Wsparcie z naszej strony jeszcze bardziej się nasiliło. Znowu płaciliśmy jej czynsz – tym razem za dwa pokoje. Regulowaliśmy rachunki za prąd i gaz, zaopatrywaliśmy w owoce i łakocie. Gdy tylko udało mi się dorobić parę groszy do mojej skromnej emerytury, zawsze przekazywałam je Ani. No bo kto inny mógłby ją wesprzeć, jeśli nie rodzona matka?

Zdarzało się, że miałam naprawdę pod górkę, zwłaszcza jak odszedł Władek. Nieraz musiałam poczekać parę dni z realizacją recept, bo kasę dałam Ance, a do mojej emerytury brakowało jeszcze tygodnia.

Wtedy powtarzałam sobie w myślach: „Dasz radę, Marysiu, dasz radę. To kwestia paru miesięcy, góra roku i Anka zacznie żyć na własny rachunek”. Problem w tym, że czas leciał, a sytuacja wcale się nie poprawiała.

Mamuś, pożyczysz stówkę? Zwrócę ci, jak tylko dostanę wypłatę – zwykła mawiać.

Gdy po kilku tygodniach ostrożnie wspomniałam o oddaniu kasy, Ania zareagowała z lekkim oburzeniem:

– Wiesz, że miałam nagłe wydatki. Serio nie możesz jeszcze trochę poczekać?

No to czekałam dalej. Raz czy dwa razy jeszcze poruszyłam temat, ale kasa od Ani nie spływała, więc dałam sobie spokój. Co chwilę prosiła mnie o jakieś pieniądze i zawsze miała na to jakieś wytłumaczenie – raz to wizyta u dentysty, innym razem naprawa auta, a czasem mandat za przekroczenie prędkości, bo się do mnie spieszyła. Już wtedy wiedziałam, że to nie jest zwykła pożyczka, ale nie potrafiłam jej powiedzieć „nie”.

Wciąż jest zdana na mnie

Moja córka Ania za chwilę będzie obchodzić swoje 60. urodziny, a ja wciąż płacę jej rachunki – czynsz i prąd. Spora część mojej emerytury trafia co miesiąc do jej kieszeni. Ania wyraża swoją wdzięczność, czasem sprawiając mi niespodziankę w postaci upominku albo zabierając do restauracji na wspólny posiłek. Mimo to nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłabym kiedyś zaprzestać tego wsparcia finansowego. Jestem przekonana, że bez mojej pomocy Ania miałaby poważne problemy z samodzielnym utrzymaniem się.

Trudno mi określić dokładny moment, kiedy zaczęła postrzegać to jako moją powinność rodzicielską. Zapewne wydaje jej się to oczywiste. Tymczasem mam już 82 lata na karku i coraz mniej sił. Wnuczki opuściły już rodzinne gniazdko. Kasia to niezwykle ambitna młoda kobieta.

Dość szybko zdecydowała, że chce być niezależna finansowo i podjęła pracę, będąc jeszcze na studiach. Amelka poszła w ślady starszej siostry, którą od zawsze podziwiała. Są ze sobą bardzo zżyte. Zamieszkały nawet w tym samym mieście.

Kasia razem z mężem zajmuje niewielkie mieszkanko typu kawalerka, podczas gdy Amelka dzieli lokum z kilkoma przyjaciółkami. Ich matka, Ania, nie wspiera ich finansowo, a one, kierując się dumą, nie zwracają się do niej o pomoc. Zastanawiam się, czy może wspierają je ojcowie, ale tego nie jestem pewna. Dziewczyny unikają rozmów ze mną na ten temat.

– Babciu, masz dość własnych problemów – za każdym razem słyszę od Kasi. – Jestem dorosła i nie chcę obarczać cię dodatkowo moimi.

Jakiś czas temu starałam się poruszyć tę kwestię w rozmowie z Anią. Chciałam, aby zrozumiała, że powinna wesprzeć swoje pociechy, podobnie jak ja i Władek robiliśmy to wobec niej, gdy była w potrzebie.

Ania dostała ataku wściekłości

– Ja mam się ograniczać i oszczędzać, bo dziewczynkom zamarzyło się kształcić gdzieś daleko? – wrzeszczała. – Same to wybrały! Chciały, to niech sobie radzą!

– Aniu, one pojechały na studia, a nie od ciebie uciekły – próbowałam jej wytłumaczyć.

– Ale to nie znaczy, że mają wykorzystywać matkę na stare lata! – odburknęła obrażona.

Przygryzłam wargę, jednak przeszło mi przez myśl, że Ania raczej w ogóle nie dostrzega, jak wiele wsparcia wymaga od swojej „starej matki”. Podczas pogawędki przy małej czarnej, gdy Basia stwierdziła, iż najwyższa pora, aby to córka wspierała mnie, a nie na odwrót, poczułam się potwornie dotknięta.

Być może dlatego, że gdzieś skrycie od dłuższego czasu żywiłam nadzieję, iż nadejdzie taki moment, kiedy Ania z własnej inicjatywy oznajmi, że przestanie korzystać z tej pomocy… Ale on nie nadszedł.

Niestety, położenie Ani pozostaje bez zmian. Liczyłam na to, że dzięki regularnej pomocy uda jej się trochę odłożyć, zaoszczędzić, ale ona tego nie robi. Zamiast tego kupuje mnóstwo zbędnych rzeczy. Wiele razy starałam się jej uświadomić, że nie ma na to miejsca ani pieniędzy, ale za każdym razem kończyło się to kłótnią.

Wysłuchiwałam argumentów, że wszystkie te rzeczy są jej bardzo potrzebne, a ja jako osoba starej daty nie rozumiem jej, młodego pokolenia… Córka kilka razy w roku wyjeżdża na zagraniczne wakacje. O tym również próbowałam z nią porozmawiać.

– To konieczne, mamo. Gdybym tego nie robiła, już dawno bym oszalała – wyjaśniała. – Nie mam innych przyjemności w życiu. Poza tym jeżdżę, zawsze korzystając z tanich ofert last minute.

Kiwam głową na znak zrozumienia, mimo że od czasu do czasu nachodzi mnie refleksja, iż gdybym nie poświęcała jej aż tyle czasu, to mogłabym sama pozwolić sobie na jakiś urlop. Minęło sporo lat odkąd ostatnio gdzieś wyjechałam, a trochę relaksu dobrze by mi zrobiło.

Mogą to być Władysławowo albo Dębki, niekoniecznie zagraniczne wojaże. Szkoda tylko, że Ania w ogóle nie pyta, czy mam ochotę gdzieś pojechać. Zresztą rzadko kiedy interesuje się, czy czegoś mi potrzeba. Ostatnio nie wytrzymałam i w złości jej nagadałam:

– Nawet nie spytasz, czy przydałoby mi się zrobić zakupy – wykrzyczałam.

– No jak to, przecież sama mieszkasz i czasu ci nie brakuje – odpowiedziała zaskoczona. – Chyba sobie możesz po trochu przynosić to, co ci potrzebne? Zresztą ile tam tego może być, tyle co nic.

Kocham swoją córkę, ale widzę, że sobie w życiu zupełnie nie radzi. Od innych wymaga pomocy, a sama nic z siebie nie daje. Czyżbym wychowała zachłanną egoistkę?

Miałam dobre intencje

Całe życie robiłam wszystko dla mojej jedynej Ani. Jednak ona zdaje się tego nie dostrzegać. A może po prostu nie chce tego zauważyć? Moje wsparcie traktuje jako coś oczywistego, jak coś, co się jej należy. Chyba ani razu nie przyszło jej do głowy, że powoli nadchodzi moment, aby nasze role się zamieniły.

Nie zamierzam nikogo namawiać do pomocy. Wolę, aby wsparcie płynęło z dobrej woli, a nie z obowiązku. Nie chcę być dla nikogo obciążeniem, zwłaszcza dla mojej córki. Zastanawiam się, jak Ania da sobie radę, kiedy mnie zabraknie. Przecież nikt nie jest nieśmiertelny. Co zrobi w takiej sytuacji? Kogo poprosi o pomoc, gdy będzie jej potrzebować?

Martwię się, że z troski wyrządziłam Ani krzywdę, ale czy istnieje coś takiego jak zbyt wielka miłość do własnego dziecka?

Maria, 82 lata

Czytaj także:
„Mąż wymienił mnie na młodszą, lecz to ja poniosłam karę za ten romans. Zachorował, a małolata zwiała w podskokach”
„Bliscy sądzą, że zarabiam fortunę w metropolii. Mam kasę, bo jestem miła dla pewnego pana po 50-tce”
„Mój mąż wychowuje owoc mojej zdrady. Choć bardzo go kocham, to wciąż tęsknie do pieszczot z kochankiem”

Redakcja poleca

REKLAMA