„Mój mąż to prawdziwy mistrz romantyzmu. Na ostatnie urodziny podarował mi tłuczek do mięsa, potem było tylko gorzej”

Znudzona kobieta w kuchni fot. iStock by Getty Images, Prostock-Studio
„Próbowałam wytłumaczyć sobie, że przecież się starał, że przecież przyniósł kwiaty, bo chciał mi sprawić radość. Postanowiłam dać mu szansę. To w końcu dopiero początek. Wierzyłam, że kiedyś będzie lepiej. Że zmienię go na lepsze”.
/ 29.10.2024 19:33
Znudzona kobieta w kuchni fot. iStock by Getty Images, Prostock-Studio

Mój mąż Krystian zawsze miał specyficzne podejście do okazywania uczuć. Kiedyś to było urocze, nawet zabawne – wydawało mi się, że wystarczy trochę cierpliwości, a on się „nauczy” romantyzmu. W końcu nie każdy musi mieć do tego talent. Ale im dłużej byliśmy razem, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że niektórym ludziom po prostu brakuje tej iskry, tego zmysłu zrozumienia drugiej osoby i jej potrzeb. Krystian był mistrzem... w zupełnie innych dziedzinach.

Wierzyłam, że kiedyś będzie lepiej

Nasze pierwsze wspólne urodziny. Byłam pełna nadziei i ekscytacji. Oczami wyobraźni widziałam piękną kolację, może jakąś niespodziankę – coś, co sprawi, że poczuję się wyjątkowo. Krystian przyszedł do domu późno, zmęczony po pracy, a w rękach trzymał... bukiet goździków.

Goździki? – zapytałam, trochę zaskoczona, starając się uśmiechnąć. – To... nietypowy wybór.

Tak, bo były w promocji! – odpowiedział z zadowoleniem. – Poza tym, kwiat to kwiat, co za różnica?

Tamtego wieczoru nie powiedziałam nic więcej. Próbowałam wytłumaczyć sobie, że przecież starał się, że przecież przyniósł kwiaty, bo chciał mi sprawić radość. Chociaż goździki, do tego te w promocji, nie były tym, czego oczekiwałam, postanowiłam dać mu szansę. To w końcu dopiero początek. Wierzyłam, że kiedyś będzie lepiej. Że zmienię go na lepsze, jeśli tylko bardziej otwarcie będę mu mówić o swoich potrzebach.

Myliłam się i to grubo

Ale z czasem podobne sytuacje zaczęły się powtarzać. Zamiast kolacji przy świecach – zamawialiśmy kebaba. Zamiast prezentu pełnego emocji i znaczenia – dostawałam coś zupełnie przypadkowego, jakby kupionego na szybko. Nigdy nie czułam, żeby te gesty wynikały z prawdziwego zrozumienia mnie i moich pragnień. Krystian po prostu... działał mechanicznie.

Najlepszym przykładem była nasza rocznica ślubu. Zorganizował „niespodziankę”, na którą z niecierpliwością czekałam przez cały dzień. Miałam nadzieję, że może w końcu przyszedł moment, gdy zrozumiał, jak ważne są dla mnie takie chwile. Wieczorem, gdy wrócił do domu, zaprowadził mnie do kuchni. Na stole stało opakowanie moich ulubionych chipsów.

Niespodzianka! – powiedział dumnie, machając ręką w stronę stołu. – Wiedziałem, że je lubisz!

Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Chipsy? Serio? A przecież tak bardzo marzyłam o wieczorze tylko we dwoje, przy lampce wina, może z jakimś romantycznym filmem. Wtedy jeszcze próbowałam się śmiać z tego wszystkiego. Myślałam, że w końcu się nauczy, że w końcu coś kliknie.

– Nie rozumiem, Aśka – mówił mi z tym swoim zdezorientowanym wyrazem twarzy – przecież zawsze lubiłaś tę przekąskę, więc o co teraz chodzi? Zmienił ci się gust?

„Taa...” – pomyślałam. – „Gust co do mężczyzn. Powoli wypadasz z tej kategorii, Krystek”.

Mówiłam głośno o marzeniach, ale…

Ale apogeum jego „romantyzmu” nadeszło w moje ostatnie urodziny. Od tygodni napomykałam o tym, że może mi sprawić coś, co naprawdę mnie ucieszy. Subtelne sugestie? To było moje drugie imię. Wspominałam, jak bardzo lubię biżuterię, że marzy mi się nowy naszyjnik, bransoletka... cokolwiek, co będzie miało osobisty charakter. Wydawało mi się, że Krystian w końcu pojął, o co chodzi. Byłam przekonana, że tym razem trafi w dziesiątkę.

Nadszedł dzień moich urodzin. Siedzieliśmy przy stole, na którym stało ciasto zrobione oczywiście przeze mnie. Krystian wrócił z pracy trochę spóźniony, ale uśmiechnięty, jakby zaraz miało się wydarzyć coś naprawdę wielkiego i wyjątkowego.

Mam dla ciebie prezent! – oznajmił z zadowoleniem.

Na jego twarzy malowała się duma, więc od razu zatliła się we mnie iskierka nadziei. Może tym razem jednak trafił? Może w końcu nauczył się, co to znaczy sprawić komuś przyjemność?

Podał mi dość ciężkie pudełko średniej wielkości. Serce zabiło mi szybciej. Ciężkie... Może biżuteria? Może jakieś eleganckie, ozdobne etui? Otworzyłam je z bijącym sercem.

A tam... tłuczek do mięsa.

Przez chwilę patrzyłam na przedmiot w moich rękach, starając się zrozumieć, co właśnie się stało. Co to miało oznaczać, do cholery?! Spojrzałam na niego, czekając na wyjaśnienie, jaki jest związek między tym narzędziem a moimi urodzinami. Może to jakaś metafora, ale... czego niby?

– No co? – zapytał, widząc moje zdziwienie. – Narzekałaś, że brakuje ci w kuchni sprzętu, a ostatnio mówiłaś o bitkach... więc pomyślałem, że ci się przyda!

Byłam w szoku. Owszem, wspominałam kiedyś, że mogłabym zrobić bitki, ale to był luźny komentarz, nic, co mogłoby wskazywać, że pragnę dostać... tłuczek do mięsa na urodziny! Czy on naprawdę sądził, że to romantyczny prezent?

Nie wiedziałam, co powiedzieć

– Krystian... – zaczęłam powoli, próbując opanować złość. – Czy ty naprawdę sądzisz, że tłuczek do mięsa to dobry prezent na urodziny?

– No tak! – odpowiedział z przekonaniem. – Przecież ci się przyda. Nie narzekałaś, że ten stary już ledwo działa?

Przez chwilę byłam w  szoku i nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony, to było tak absurdalne, że chciało mi się śmiać, a z drugiej strony – czułam złość. Gdyby chodziło o imieniny albo inną okazję, może bym to przełknęła. Ale moje urodziny? W tym dniu chciałam poczuć się wyjątkowo, kobieco, a on podarował mi narzędzie kuchenne! Tak jakby w ten sposób chciał dobitnie pokazać, co tak naprawdę dla niego znaczę. Pomoc kuchenna, której „przyda się” nowe narzędzie pracy.

Cały wieczór próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ostatecznie Krystian wydawał się naprawdę przekonany, że zrobił coś wielkiego. Patrzył na mnie z nadzieją, że zaraz rzucę mu się na szyję i podziękuję za ten „wspaniały” prezent.

Wystarczyłby odpowiedni gest

Ale w środku czułam, jak rośnie we mnie frustracja. To przecież były moje urodziny! A on wręcz koncertowo je zepsuł i mi je obrzydził. Czy naprawdę nie rozumiał, jak ważne jest, by czasem zrobić coś tylko po to, żeby druga osoba poczuła się kochana? Nie chodziło o to, że potrzebowałam drogich prezentów. Chodziło o gest. O to, że ktoś wkłada serce w coś, co ma wyrazić uczucia, a nie tylko kupuje przypadkowy przedmiot.

Wieczorem, gdy Krystian zasnął, siedziałam sama przy stole. Patrzyłam na tłuczek, który leżał przede mną. Wciąż próbowałam zrozumieć, jak mogliśmy dojść do tego punktu. Jak to możliwe, że po tylu latach małżeństwa on wciąż nie potrafił zrozumieć, co dla mnie jest ważne?

Tamtej nocy obiecałam sobie, że coś musi się zmienić. Nie mogłam dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie chodziło tylko o tłuczek do mięsa. Chodziło o to, że Krystian po prostu nie rozumiał mnie na głębszym poziomie. W jego świecie praktyczność była najwyższą wartością, a ja... ja potrzebowałam romantyzmu, czułości, czegoś więcej niż tylko codziennego funkcjonowania obok siebie, jak dwoje współlokatorów.

Nie wiedziałam jeszcze, jak mu to powiem, ale uznałam, że muszę spróbować poważnie z nim porozmawiać. Jeśli to nie poskutkuje, to chyba nie pozostanie nic innego, jak tylko się rozejść.

Joanna, 29 lat

Czytaj także:
„Moja żona zawsze raz w miesiącu wyjeżdżała do ośrodka SPA. Dopiero po latach odkryłem prawdziwy cel jej podróży”
„Po śmierci męża wszyscy mieli mnie za ponurą wdowę. Gdy on zmarł w końcu poczułam, że żyję”
„Moi synowie nie trafili najlepiej z żonami. Mam wredne synowe o mentalności pustych glinianych dzbanów”

Redakcja poleca

REKLAMA