„Mój mąż to cwany pieczeniarz. Ożenił się ze mną dla kasy, a teraz podlizuje się o każdy marny grosz”

cwany mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Gdy pytałam, czy miał ostatnio jakieś kolejne rozmowy o pracę, oskarżał mnie o to, że na niego naciskam i go stresuję. Ale na zestresowanego nie wyglądał... Każdego dnia wstawał po dziesiątej, brał prysznic, po czym leżał na kanapie i oglądał seriale do popołudnia”.
/ 07.08.2024 20:00
cwany mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Niby wiedziałam, że Tomka mogą pociągać moje rodzinne pieniądze, ale to, jak zachowuje się od ślubu, jest poniżej godności. Zero ambicji, zero przedsiębiorczości. Najlepiej by tylko leżał i prosił o przelewy.

Pochodzę z bogatej rodziny

Tak, mam pieniądze i zawsze je miałam. Moi rodzice są wziętymi prawnikami, a ja urodziłam im się dosyć późno, kiedy obydwoje mieli już rozwinięte kariery i zarabiali porządne pieniądze. Nigdy nie martwiłam się o kasę, o to, czy pojadę w tym roku na wakacje ani o to, czy będę miała gdzie mieszkać – co nie znaczy, że nie miałam szacunku do pieniądza i nie znałam jego wartości.

Sama zaczęłam pracować od razu po maturze, nawet jeśli tylko w wakacje, żeby nie prosić rodziców o pieniądze na wszystkie zachcianki. Niby nie musiałam, a oni mnie do tego wcale nie zmuszali, ale chciałam zaznać odrobiny samodzielności. No i byłam coraz starsza, więc coraz mniej wypadało prosić o kieszonkowe.

Oczywiście, miałam to szczęście, że gdy dostałam się na studia, rodzice kupili mi mieszkanie, więc już na starcie tego dorosłego życia miałam łatwiej. Nigdy tego nie negowałam, doskonale zdaję sobie sprawę ze swojego przywileju. Ale nikim nie gardziłam bardziej niż ludźmi, którym się wydawało, że jak już się coś dostało, a w ogóle ma się bogatych starszych, to nic już w życiu nie trzeba robić.

– Uczysz się? Daj spokój, jak będziesz miała warunek to i tak ci starzy za niego zapłacą – śmiały się koleżanki.

– Ale po co mam go mieć? – dziwiłam się.

– No bo mogłabyś bardziej korzystać z życia na tych studiach! Po co ci one? Przecież i tak rodzice załatwią ci robotę u siebie...

– Nawet jeśli, to co z tego? Znaczy, że mam mieć „zawód: córka”? Nie muszę niczego wiedzieć, nie muszę być kompetentna, bo i tak będę miała stabilną pracę?

– No... Tak – odpowiedziała mi z rozbrajającą szczerością koleżanka.

Kompletnie nie rozumiałam takiego podejścia i na pewno nie zamierzałam go uskuteczniać.

Nie wierzyli w jego intencje

Z Tomkiem poznaliśmy się kilka lat temu na przyjęciu u wspólnych znajomych. Byłam już wtedy świeżo po studiach (które skończyłam z wyróżnieniem!) i zaczynałam właśnie praktykę w kancelarii u rodziców. Był czarujący, przystojny i wydawał się być niezwykle zainteresowany moim życiem i pasjami.

Szybko zaczął mnie adorować, zasypując komplementami i drobnymi gestami, które sprawiały, że czułam się wyjątkowa. Po kilku miesiącach intensywnej znajomości... oświadczył mi się. Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam czasu zastanowić się nad jego intencjami. Byłam po prostu zachwycona swoim pierwszym poważnym związkiem.

Chociaż rodzice namawiali mnie na intercyzę, ja nie chciałam ich słuchać.

– Patrycja, ale to dla bezpieczeństwa nas wszystkich... Po prostu tak ciężko pracowaliśmy na to wszystko... Nie chcemy, żebyś to wszystko straciła, jeśli... – dukała mama.

– Jeśli co? – przerwałam jej. – Jeśli się rozwiedziemy? Jeśli Tomek mnie oskubie z całej kasy? Mamo! On taki nie jest, on mnie naprawdę kocha. Ale jeszcze sami się przekonacie.

I byłam święcie przekonana, że mój ukochany jeszcze udowodni moim rodzicom swoją wartość i bezinteresowność. Tylko że... Niestety, od momentu ślubu zaczynał robić coś zupełnie odwrotnego. Najpierw zwolnił się z pracy, bo uważał, że nie jest rozwijająca i za mało zarabia.

– Ale na szczęście nie musimy się martwić o to, co będziemy jedli w przyszłym miesiącu, prawda? – zapytał mnie z uśmiechem. – A ja pewnie zaraz znajdę coś innego.

Nie miałam z tym problemu. W końcu kto by chciał tkwić w pracy bez perspektyw? Wszystko byłoby w porządku, gdyby Tomek faktycznie szukał nowej pracy. A ja miałam wrażenie, że bezrobocie pasuje mu coraz bardziej i odnajduje w nim swoje powołanie...

Gdy pytałam, czy miał ostatnio jakieś kolejne rozmowy o pracę, oskarżał mnie o to, że na niego naciskam i go stresuję. Ale na zestresowanego nie wyglądał... Każdego dnia wstawał po dziesiątej, brał prysznic, po czym leżał na kanapie i oglądał seriale do popołudnia. Potem brał się za jakieś porządki w domu (chociaż tyle) i znowu zalegał przed telewizorem lub konsolą.

Czy on nie ma żadnych ambicji?

– Tomek, nie nudzi ci się w domu? Może już byłoby fajnie wrócić do pracy, co? – robiłam podchody, ale zupełnie nieskutecznie.

– A tam, tak naprawdę to ja mógłbym w ogóle nie pracować – uśmiechnął się szeroko.

„No świetnie”, pomyślałam od razu.

– A tam, daj spokój. Przecież chciałbyś coś osiągnąć... Samemu się czegoś dorobić – powiedziałam.

– Wcale nie muszę. Zresztą czy ta praca naprawdę jest mi potrzebna? Żyje nam się przecież bardzo dobrze, wygodnie – odparł beztrosko.

– No, żyje, bo po pierwsze, ja pracuję, a po drugie, żyjemy po części na koszt moich rodziców. Nie przeszkadza ci to? – zapytałam nagle poirytowana.

Wzruszył tylko ramionami, po czym wyszedł do kuchni. Postanowiłam więc chwilowo ograniczyć mu kasę. „Może weźmie się za robotę, wróci mu jakaś przedsiębiorczość, jak zobaczy, że studnia nie jest bez dna?”, myślałam z nadzieją. Ale mąż zaczął się zachowywać w sposób, który jeszcze bardziej oddarł go w moich oczach z jakiejkolwiek godności.

Był cwany i pewnie podejrzewał, że rzekome „chwilowe problemy finansowe w firmie” były ściemą i że zwyczajnie chcę mu zakręcić kurek z kasą i zmusić do poszukiwań pracy. Podlizywał się, robił wszystko, żeby tylko odzyskać moje zaufanie. Nagle zaczął przygotowywać mi śniadania, sprzątać dom, a nawet organizować romantyczne wieczory...

Zdarzało się więc, że miękłam i myślałam, że może faktycznie Tomek wcale nie jest taki zły i wcale nie zależy mu wyłącznie na moich pieniądzach. Że może nie jest leniem i nierobem, ale nieco pogubionym chłopakiem, którego praca faktycznie wypaliła i potrzebuje odpoczynku? Ale gdy tylko zaczynałam przywracać nasz budżet do poprzedniego stanu, Tomek natychmiast brał przysłowiową całą rękę zamiast palca.

Najgorsze było to, że zaczynałam czuć się jak bankomat. Każda rozmowa z nim kończyła się prośbą o pieniądze, bo, gdy tylko węszył okazję, żeby na coś wydębić przelew, od razu korzystał. Jak nastolatek, który próbuje naciągnąć mamę na kasę na cukierki i inne bzdety. Kiedy odmawiałam, stawał się nadąsany i złośliwy, jak dziecko. A potem znowu „zapominał” o fochu i znowu zaczynał się podlizywać. Prawił mi komplementy, wyręczał we wszystkich domowych zajęciach. Wszystko, byle tylko wyszarpać jakiś przelew.

Co za darmozjad!

Kompletnie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Czułam, że mój związek to zwykła farsa, a Tomek staje się (a może od początku był?) irytującym, roszczeniowym pasożytem, który nie ma żadnej ambicji ani poczucia odpowiedzialności. Moi rodzice nie chcieli się wtrącać, ale wiedziałam, że widzą, co się dzieje. I było mi wstyd.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam zmęczona po długim dniu w kancelarii, zobaczyłam, że Tomek znowu leży na kanapie, zajadając chipsy i oglądając telewizję. Na stole zauważyłam otwarty katalog drogich wakacji i kilka wydruków ofert luksusowych samochodów.

– Naprawdę, Tomek? – zapytałam z niedowierzaniem. – Nie masz roboty, ale to są twoje priorytety? Nowa fura i wakacje za moją kasę?

– O co ci chodzi? Przecież tylko oglądam – odpowiedział, nawet nie odwracając wzroku od ekranu.

– Oglądasz? Czy może marzysz o tym, jak wyciągnąć ze mnie jeszcze więcej pieniędzy na swoje zachcianki? – nie wytrzymałam.

Tomek wzruszył ramionami i wyłączył telewizor.

– Przestań dramatyzować. Przecież stać nas na to, to w czym problem?

To była kropla, która przelała czarę goryczy.

– Nas na to stać? Chyba mnie! Mam dość. Nie pisałam się na związek z pazernym obibokiem, który cały dzień leży na kanapie i wydaje moją kasę. To nie jest życie, jakiego chcę. I zapowiadam ci bardzo stanowczo: albo się ogarniesz, albo będziemy musieli się pożegnać!

Jego reakcja była dokładnie taka, jak się spodziewałam. Znowu zaczął się podlizywać, obiecywać, że się zmieni, że znajdzie pracę, że będzie pomagać. Ale ja już mu nie wierzyłam. Postanowiłam działać zdecydowanie. Jeszcze tego samego wieczoru pojechałam do rodziców, żeby powiedzieć im, że wnoszę pozew o rozwód.

Wiem, że zrobiłam dokładnie to, przed czym mnie ostrzegali: podjęłam decyzję o małżeństwie (ale i o braku intercyzy) emocjonalnie, bez namysłu. Jest mi z tego powodu strasznie głupio, ale wiem, że rodzice nie zostawią mnie bez wsparcia, nawet jeśli będzie ich to kosztowało. Ale to wszystko nieważne. Najważniejsze, żebym w końcu przestała utrzymywać lenia i dzieciucha, który nigdy się nie zmieni.

Ewa, 27 lat

Czytaj także:
„Moja matka ma 70 na karku, a zachowuje się jak rycząca 30-tka. Nie nadążam za jej nowymi fantazjami”
„Mąż przyjaciółki miał serce na dłoni, a ona je zdeptała. Dopadła ją karma, gdy wreszcie poznał prawdę”
„Przy rozwodzie rodzina stanęła przeciwko mnie. Dla innych mąż był świętym z obrazka, a dla mnie najgorszym koszmarem”

Redakcja poleca

REKLAMA