Na emeryturze mój mąż wpadł w jakąś obsesję oszczędzania. Nie można tego nazwać inaczej! Byłam przyzwyczajona do prowadzenia oszczędnego życia, ale to, co on wymyślał, przechodziło już wszelkie wyobrażenia.
W rodzinnym domu się nie przelewało
Pochodziłam z rodziny, w której każdą złotówkę oglądało się dwa razy, zanim się ją wydało. Nie przelewało nam się, to fakt, ale nie mogę powiedzieć, byśmy byli biedni. Żyliśmy skromnie, ale raczej niczego nam nie brakowało. Przynajmniej nie odczuwaliśmy takowych braków. Nawet jeśli z rodzeństwem donaszaliśmy ubrania po starszych członkach rodziny czy nosiliśmy w tornistrze używane podręczniki, nie stanowiło to dla nas żadnego problemu.
Mama po mistrzowsku gospodarowała skromnym domowym budżetem. To od niej nauczyłam się oszczędności i planowania wydatków. Od małego też znałam wartość pracy, a dość wcześnie zaczęłam dorabiać w różny sposób. Gdy okazało się, że nauka nie tylko nie sprawia mi żadnych problemów, ale potrafię w bardzo przystępny sposób przekazywać swoją wiedzę, podstawowym źródłem moich dochodów stały się korepetycje.
Rodziców nie było stać na to, by posłać mnie na studia, ja jednak postawiłam na swoim. Wakacje przed rozpoczęciem kolejnego etapu edukacji spędziłam nad wyraz pracowicie, ale uzbierałam wystarczające fundusze, by utrzymać się przez pierwsze miesiące studiów. Później zdobyłam stypendium naukowe. Dzięki niemu, licznie udzielanym korepetycjom oraz innym dorywczym zajęciom udało mi się szczęśliwie dobrnąć do obrony pracy magisterskiej.
Założyłam własną rodzinę
Wydawałoby się, że przy tak wypełnionym grafiku nie powinnam mieć czasu na życie towarzyskie. Los jednak postawił na mojej drodze Stefana. Był starszym bratem jednej z moich kursantek. Właśnie zaczynał staż w jakiejś pracowni architektonicznej, jako najlepszy absolwent swojego kierunku. Stanowczy, poukładany, elokwentny i do tego przystojny – nic dziwnego, że od razu zwrócił moją uwagę. Okazało się, że z wzajemnością.
Ze ślubem nie spieszyliśmy się zbytnio, głównie ze względów finansowych. Byliśmy ze Stefanem zgodni co do tego, że nie warto wydawać olbrzymich pieniędzy na wielkie wesele, na którym będzie się bawić dalsza rodzina, czyli tak naprawdę kompletnie obcy nam ludzie. Postawiliśmy więc na kameralną uroczystość połączoną z obiadem dla najbliższych w niedrogiej restauracji. Dzięki temu byliśmy nawet w stanie sami sfinansować wszelkie wydatki, choć rodzina mojego męża chętnie się dołożyła. Od moich rodziców wsparcia finansowego nie oczekiwałam.
Stefan najwyraźniej jednak spodziewał się, że koszt naszego ślubu zwróci się z tego, co dostaliśmy od gości w kopertach.
– Nie widziałem nigdzie kasy od twoich rodziców – zagaił, rozkładając koperty przed sobą na stole.
– Bo nie wkładali nic w kopertę. Dostaliśmy od nich tego robota kuchennego, którego sobie upatrzyliśmy.
– No, ale do koperty też mogliby coś włożyć.
– Daj spokój, wykosztowali się na prezent. Wiesz, że nie mają kasy, nie wymagaj, żeby się zadłużyli tylko dlatego, że zachciało mi się wyjść za mąż.
– A twoja siostra?
– No przecież trzymasz w ręku kopertę od niej.
– Tak, ale widziałaś, ile tu jest?
– Ile miała, tyle dała. Przypominam ci, że wzięliśmy ślub, a nie otworzyliśmy dochodowy interes. Nie o kasę w całej tej imprezie szło.
– No tak, no tak, masz rację – przyznał mój mąż, a ja szybko zapomniałam o tej rozmowie.
Mój mąż okazał się skąpcem
Z biegiem czasu przekonałam się jednak, że wyszłam za mąż za centusia. Stefan był, delikatnie mówiąc, bardzo oszczędny. Zbierał wszystkie paragony, podliczał wydatki, kontrolował stan naszego konta. Niby nie było to problemem, bo zarządzanie domowym budżetem szło mi jeszcze lepiej, niż mojej mamie. A jednak czasem irytowały mnie jego uwagi na temat moich wydatków.
Zrozumiałabym jeszcze to jego zainteresowanie finansami, gdybyśmy faktycznie nie mieli na życie. Ale tak się składało, że obydwoje zarabialiśmy całkiem przyzwoite pieniądze i mogliśmy pozwolić sobie nie tylko na życie na względnie wysokim poziomie, ale i na comiesięczne oszczędności. Mój małżonek był mistrzem w wyszukiwaniu lokat z korzystnym oprocentowaniem. Oczywiście wszystkie oszczędności stawały się kasą nie do ruszenia, ale tłumaczyłam sobie, że to pieniądze na czarną godzinę.
Kiedy na świat przyszła nasza córka, Stefan próbował ograniczać moje wydatki związane z dzieckiem. Kwestionował wiele rzeczy, które kupowałam, próbował przekonywać, że powinnam korzystać z tańszych pieluszek, używać mniej kosztownych kosmetyków czy rzadziej sięgać po gotowe słoiczki dla maluchów. Dopiero gdy wytłumaczyłam mu, jakie będą konsekwencje niewłaściwej pielęgnacji czy niezbilansowanej diety, przestał jawnie krytykować moje poczynania.
Wyliczał pieniądze innym
Widziałam jednak, że mój mąż ma niekonwencjonalne, że tak to ujmę, podejście do pieniędzy. Dlatego też po powrocie z macierzyńskiego poprosiłam w pracy, by na nasze wspólne konto przelewana była jedynie pensja zasadnicza. Wszelkie premie, nadgodziny i dodatkowe świadczenia odbierałam do rąk własnych i wpłacałam na własne konto, które założyłam w tajemnicy przed mężem.
Przez lata przywykłam do jego dziwactw. Puszczałam mimo uszu jego uwagi na temat tego, że wydałam zbyt dużo pieniędzy, czy że coś nam nie jest potrzebne. Doszłam do perfekcji w obalaniu jego tez i wykazywaniu wyższości kiełbasy krakowskiej nad mortadelą. Odrobinę luksusu zapewniałam sobie z własnych pieniędzy, w tajemnicy przed małżonkiem. Nie potrafiłam jednak zrozumieć skąpstwa Stefana, wszak zarabiał godziwie i niczego mu nie brakowało...
Gdy nasza córka wychodziła za mąż, nie oczekiwała od nas wsparcia finansowego. Wychowana w szacunku do pieniądza dysponowała wystarczającą ilością zdrowego rozsądku, by nie organizować wielkiego weseliska. A mimo to Stefan i tak podchodził krytycznie do jej planów.
– Uważam, że Ania nie powinna tak szastać pieniędzmi – podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na kilka dni przed ślubem.
– Przecież nie szasta – ucięłam krótko.
– No ale to przyjęcie! Ile to będzie kosztować?!
– Młodzi płacą ze swoich, więc co ci do tego? Zresztą przypominam ci, że my na obiad po ślubie zaprosiliśmy więcej gości.
– Przynajmniej trochę nam się w kopertach zwróciło...
– Skąpiradło z ciebie. A ja myślałam, że damy dzieciom na nową drogę życia tę lokatę, którą założyliśmy rok temu.
– Oszalałaś? Tyle pieniędzy?
– Stefan, to nasza jedyna córka. Niczego od nas nie oczekuje, o nic nas nie prosiła. Myślę, że tyle może od nas dostać na start.
Po kilku dniach z wielkim bólem serca zgodził się przekazać młodym oszczędności, ale nie wiedziałam, że będzie mi to wypominał przy każdej okazji...
Z wiekiem było coraz gorzej
Przez kolejne lata żyliśmy jeszcze oszczędniej, niż dotychczas. Nasze zarobki nie malały, kredytów do spłacania nie mieliśmy, Ania poszła na swoje. Na wakacje praktycznie nie wyjeżdżaliśmy, Stefan nie garnął się do zagranicznych wojaży, a ceny nad polskim morzem wręcz zwalały z nóg. Póki Ania była młodsza, wyjeżdżaliśmy do uroczej agroturystyki na Pomorzu, gdy zostaliśmy sami, kupiliśmy działkę, na której spędzałam każdą wolną chwilę.
Kiedy osiągnęłam wiek emerytalny, postanowiłam przejść na emeryturę. W mojej firmie zaproponowano mi jednak zatrudnienie w niepełnym wymiarze, na co z chęcią przystałam. Świadczenie z ZUS-u nie było wcale bardzo niskie, ale dodatkowy pieniądz zawsze się przydał. Oczywiście pieniądze szły na moje prywatne konto, bo inaczej mój mąż wydzielałby mi z chęcią każdą złotówkę.
Z chwilą, gdy przeszedł na emeryturę, zaczęło z nim być coraz gorzej. Miał teraz mnóstwo czasu, by pilnować nie tylko, na co wydaję pieniądze, ale też co robię w domu.
– Znów wstawiasz pranie? – pieklił się.
– Jakie „znów”?
– Dopiero co prałaś!
– W zeszłym tygodniu. Od tego czasu zmieniłam pościel, ręczniki... Kosz na pranie był pełny!
– Przecież pościel jeszcze czysta była. Kto to widział, tak w kółko prać? Ty wiesz, ile to kosztuje?
– Stefan, opanuj się. Stać nas. Nie będę spać w brudnej pościeli, bo tobie coś odbiło.
Niestety, takie rozmowy toczyliśmy coraz częściej, a jedyną szansą na uwolnienie się od tego wariata, było wyjście z domu. Całe szczęście, że nadal pracowałam i miałam działkę! Ostatnio jednak wydarzyło się coś, co sprawiło, że zwątpiłam w zdrowie psychiczne mojego męża. Po powrocie z działki chciałam umyć ręce. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą – i nic. Gdy zapytałam Stefana, czy jest jakaś awaria ciepłej wody, odparł z rozbrajającą szczerością, że zakręcił zawór. Ręce można umyć w zimnej, a do mycia naczyń przecież można podgrzać wodę na kuchence – za gaz płacimy ryczałtem, więc wyjdzie taniej...
Gdy jakiś czas później udałam się do toalety, usłyszałam:
– Tylko nie spuszczaj wody!
– Że co proszę?! – myślałam, że się przesłyszałam.
– Nie spuszczaj wody. Coraz wyższe te rachunki za wodę, po co to za każdym razem tyle litrów niepotrzebnie lać.
– Po to, żeby nie musieć muszli klozetowej wymieniać za kilka miesięcy – warknęłam.
– Przesadzasz, kobieto. Chcesz utopić w kanalizacji moje ciężko zarobione pieniądze.
– Nasze, Stefan. Nasze. Wiesz co? Mam do wykorzystania zaległy urlop, koleżanka proponuje wyjazd do Wisły. Pojadę. Za moje ciężko zarobione pieniądze. A ty w tym czasie zapisz się do lekarza od głowy, bo to już nie jest oszczędność, tobie resztki rozumu zanikły!
Jadwiga, 65 lat
Czytaj także:
„Urabiałem się po łokcie, żeby moja laska opływała w dostatki. Niewdzięcznica zwiała do takiego, co śpi na kasie”
„Gdy dawny kochanek pochwalił się furą i męską klatą, zbierałam szczękę z podłogi. Miałam w głowie jeden cel”
„Wychodziłam z siebie, by kolega z pracy mnie zauważył. Gdy go usidliłam, odkryłam, dlaczego żadna go nie chciała”