„Mój mąż ma dwie lewe ręce. Nie potrafi nawet wbijać gwoździ, ani naprawić kranu. Wszystko muszę robić sama”

Kobieta, która ma męża fajtłapę fot. Adobe Stock, sebra
„Czegokolwiek się dotknął mój mąż, zamieniało się w pył, gruz, było zaraz złamane, zniszczone, przekrzywione. Nie wymagałam od niego naprawy elektroniki, ale drobiazgów, które zdarzają się na co dzień w każdym domu. On nie ma dwóch lewych rąk, tylko cztery!”.
/ 29.11.2021 13:33
Kobieta, która ma męża fajtłapę fot. Adobe Stock, sebra

Auć!!! – krzyk dobiegający z przedpokoju był przeraźliwy jak sygnał ruszającej karetki pogotowia.

Zerwałam się jak oparzona z kanapy i pobiegłam do przedpokoju, skąd nadal było słychać przerywane jęki, choć przecież doskonale wiedziałam, co się wydarzyło. Mój mąż stał ze zbolałą miną, dmuchając na wyciągniętą dłoń, na podłodze leżał młotek, a dookoła niego kilka odłupanych kawałków tynku. Westchnęłam i policzyłam do pięciu, żeby się uspokoić. Jak on to zrobił, że próbując dobić zwykły gwóźdź w zwykłym drewnianym wieszaku, rozwalił pół ściany?

Nawet mama powtarza, że on ma dwie lewe ręce

– Kochanie, nie wiem, jak to się stało. Ten wieszak zaczął się ruszać, jakby był moim wrogiem, normalnie musiałem z nim walczyć – żalił się Jacek, oglądając prawą dłoń, która robiła się coraz bardziej czerwona. Jeśli przyłożył sobie w koniuszki palców, to pewnie zejdą mu paznokcie. Zaraz, zaraz, kiedy to było ostatni raz? Przed świętami, gdy obsadzał choinkę, ledwie zdążyły mu odrosnąć.
Jacek zgrywał chojraka, ale zbierały mu się łzy w oczach. Musiał sobie nieźle przywalić. Na dodatek w prawą dłoń, znowu będzie lament, że trudno mu nawet jeść. Ja natomiast byłam bardzo ciekawa, jakim cudem mój praworęczny mąż, trzymając w prawej ręce młotek, potrafił się nim w nią uderzyć?

Najwyraźniej rację ma moja mama, która po takich akcjach, czyli właściwie wciąż, powtarza:

– Przecież to niemożliwe, żeby ten facet miał dwie ręce. On ma ich co najmniej cztery, i to wszystkie lewe!

Czegokolwiek się dotknął mój mąż, zamieniało się w pył, gruz, było zaraz złamane, zniszczone, przekrzywione. Nie wymagałam od niego naprawy elektroniki ani przykręcania kranów – choć nie miałabym nic przeciwko, mężowie moich koleżanek świetnie sobie radzili z takimi naprawami – ale drobiazgów, doprowadzenia do porządku usterek, które zdarzają się na co dzień w każdym domu.

I co? Poprosiłam, żeby przyczepił na ścianę ramkę z naszym rodzinnym zdjęciem, wybił chyba z pięć dziur, zanim udało mu się powiesić obrazek równo. I tak chciałam go pochwalić, kiedy odkryłam, że przyczepił go na jakąś plastelinowatą masę, jego ulubiony środek do majsterkowania, który odchodził potem razem z tynkiem. A tyle razy go prosiłam, żeby nie używał tego mazidła! Kiedy wymieniał plecy szafy, zamówił je dwóch kawałkach, każdy – o 20 cm za szeroki.

Poprosiłam, żeby je przyciął – w końcu była to zwykła sklejka – to byle jak założył jeden za drugi i jeszcze się pochwalił, że mu się udało. Kolanko pod zlewem zaczęło przeciekać: zamiast wymienić uszczelkę, okleił je jakąś taśmą! Kiedy to samo stało się z kranem, uszczelnił go silikonem, a że mu nie wyszło, mieliśmy uszczelkę w falbankę.

Propozycja, żeby wezwał fachowca, nie rozwiązała sprawy, bo nawet na tym poległ. Owszem, kupił właściwy kran, ale zamiast poszukać jakiegoś poleconego hydraulika, wziął pana stojącego pod sklepem, który sam zaoferował mu swoje usługi. Jacek przyprowadził go z dumą, obwieszczając, że przy okazji naprawi cieknącą od zawsze spłuczkę. Naprawił. Spłuczka zaczęła przeciekać na nowo po tygodniu, kran – miesiąc później. Jednak mój mąż dumny z siebie powtarzał:

– Przecież zrobiłem to, o co prosiłaś. Skoro fachowiec sobie nie poradził, to co ja mam z tym zrobić?

„A co ja mam zrobić z tobą?” – myślałam w chwilach złości i z bezsilności, że można być takim fajtłapą. Teraz, kiedy zbolały mąż stał w przedpokoju, nie potrafiłam wykrzesać z siebie współczucia.

– Wiesz, gdzie jest apteczka – powiedziałam tylko i szybko wyszłam, żeby się uspokoić i naprawdę nie zrobić mu jakiejś krzywdy.

Ciepłe słońce wprawiło mnie szybko w dobry nastrój, zachciało mi się jakiegoś miłego towarzystwa, skręciłam więc w uliczkę prowadzącą do mojej koleżanki Hanki. Kto jak kto, ale ona w soboty na pewno leni się w domu i będę mogła się jej wyżalić. Ku zgorszeniu rodziny niedawno rozwiodła się z mężem, bo – jak powiedziała – miała dość niańczenia dorosłego faceta.

– Wchodź, kochana, właśnie parzę kawę – powitała mnie w drzwiach wyraźnie ucieszona, prawie wepchnęła do środka i usadziła na kanapie. Przyniosła parujące filiżanki razem z talerzem torciku bezowego i rozsiadła w fotelu, a potem z błogą miną spróbowała ciasta. „Kiedy ja ostatnio tak sobie po prostu odpoczywałam?” – pomyślałam z zazdrością.

– Ach, oddałabym za nie wszystko. I pomyśleć, że kiedyś męczyłam się z pieczeniem sama, bo mój mąż nie uznawał kupnego. Mówię ci, palce lizać, jeszcze trochę i zamieszkam w cukierni – zachichotała.

A potem nagle spojrzała na mnie, jakby sobie przypomniała, że tu jestem. – Ty za to na pewno pieczesz sama, zawsze byłaś wymagająca wobec siebie i wszystkich dookoła. Nie wiem jak zniesiesz to świętokradztwo – wskazała oskarżycielsko na tacę.

Cóż, mój Jacek też nie uznaje kupnego ciasta, ale w przeciwieństwie do byłego Hanki… piecze je sam.

– I powiem ci, że przebił w tym nawet ciotkę Irenkę – pochwaliłam się. Hanka gwizdnęła z podziwu, bo piekarska sława ciotki była znana na całą okolicę.

– Taki skarb ci się trafił, fiu, fiu. Trzymać, chuchać, głaskać, bo dziś to już rzadki gatunek. Nigdy się nie pochwaliłaś – zdziwiła się Hanka. – Tylko ciągle skargi, że jest takim fajtłapą i nie potrafi nic zrobić w domu.

– Bo jest – powiedziałam. I żeby nie być gołosłowną, streściłam, co zrobił rano. – Mama mówi nawet, że urodził się z dwiema lewymi rękami – poskarżyłam się.

– No, a co na ten temat sądzisz ty?

– Czy mnie słuchałaś? – udawałam obrażoną. – Czegokolwiek się dotknie, psuje. Młotek czy śrubokręt to dla niego jakaś czarna magia. Najchętniej spędzałby czas w kuchni, gotując, albo bawił się z dziećmi.

– A co na to dzieci? – drążyła Hanka z miną niewiniątka.

– Są zachwycone. Bo on sam jest jak dziecko, tarza się z nimi na podłodze, skacze po łóżkach.

Długo opowiadałam, jak bardzo niemęskimi zadaniami zajmuje się Jacek, ale na twarzy Hanki nie było ani trochę współczucia. Też mi koleżanka!

– No i co ja mam zrobić z takim fajtłapą? – zapytałam wprost płaczliwie, a ta wypaliła:

– Nic. Niech się dalej bawi z dzieciakami i gotuje, skoro mu idzie tak świetnie. Gwoździe wbijesz sama, a do trudniejszych prac znajdziesz fachowca.

Co ta kobieta wygaduje! Facet zajmujący się domem?

Hanka przewierciła mnie wzrokiem na wylot.

– I co, pewnie myślisz, że tak nie wypada? Że jak to będzie wyglądać: chłop zajmuje się domem i dziećmi, a do męskich robót kobieta szuka kogoś na mieście?

Jak ona się domyśliła? Zawstydzona sięgnęłam po kolejny kawałek ciasta, żeby pomyśleć, co odpowiedzieć.

– Jak się domyśliłam? – drążyła Hanka.

Czyta mi w myślach czy co?

– Moja droga, ile ja się nasłuchałam przed rozwodem! Że po co, skoro nie bije, nie pije, przynosi pieniądze, że gdzie ja takiego chłopa znajdę? A ja uznałam, że nie będę słuchać nikogo, tylko zrobię, jak uważam. I wyszłam na tym świetnie. Więc gadaniem to się nie przejmuj, ważne jest, co ty uważasz.

Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się popołudnie. Gdy pobiegłam do domu, czekała na mnie porcja pysznego gulaszu, Jacek odgrzał go dla mnie ze skruszoną miną.

– Kochanie, ja naprawdę nie wiem, jak to się stało, że ten młotek odbił tak na ścianę i na mnie. Nie gniewaj się już, wszystko odkurzyłem, a w poniedziałek poszukam kogoś, kto naprawi tynki.

„Już ty lepiej nie szukaj” – myślałam, pałaszując obiad. Hanka dała mi telefon do pana złotej rączki, którego znalazła z polecenia. Postanowiłam, że też będziemy z niego korzystać. Kiedy powiedziałam o tym Jackowi, z jego twarzy zeszło całe napięcie.

– A w zamian zajmij się dziećmi. Oboje tak bardzo lubią z tobą się bawić. Zgoda? – zapytałam. – Oczywiście gotować też możesz, obiad jest pyszny.

Szybko wprowadziliśmy ten plan w życie. I wiecie co? Nigdy nie miałam tyle czasu dla siebie i nie byłam tak wypoczęta. Jacek spędza dużo czasu z dziećmi, robi zakupy, gotuje, ja w razie potrzeby dzwonię po fachowca. Gwoździe wbijam sama, wchodzą jak w masło. No, czasem coś specjalnie popsuję, żeby Jackowi nie było zbyt przykro. Chucham na niego, bo odkryłam, że mam prawdziwy skarb. Co na to mówią ludzie i przede wszystkim mama? A co mnie to obchodzi!

Czytaj także:
„Kochałem żonę, ale uporczywie ją zdradzałem. W końcu odeszła. Zabrała córkę i nawet nie mam prawa jej widywać”
„Mąż skatował mnie, gdy byłam w 7. miesiącu ciąży. Zrobiłam to, bo tylko tak mogłam od niego uciec”
„Teściowa wtrącała się we wszystko. Nawet w to, jak spędzamy wolny czas. Uważała, że powinniśmy tkwić przed telewizorem”

Redakcja poleca

REKLAMA