Kiedyś myślałam, że wyjście za mąż będzie krokiem w stronę niezależności. W końcu miałam zamieszkać z ukochanym mężczyzną i nie przejmować się niczym innym. Po części może nawet tak było. Dopóki w naszym życiu nie rozgościła się także ona – jego mamusia.
Teściowa była koszmarem
Moja teściowa jawiła mi się niczym potwór żywcem wyjęty z koszmaru. Nie dość, że krytykowała każde moje posunięcie, to jeszcze jej zdaniem w ogóle nie nadawałam się na żonę Karola. Jej synek przecież zasługiwał na wiele więcej.
– Ona w ogóle o ciebie nie dba – narzekała za każdym razem, gdy spotykaliśmy się we trójkę. – Było tyle milszych, lepiej ułożonych kobiet, a ty ze wszystkich musiałeś wybrać właśnie tę.
A mój mąż, zamiast mnie bronić, uśmiechał się tylko głupio. Jeśli natomiast wywiązywała się między nami kłótnia, zawsze, ale to zawsze brał stronę mamusi. Bo przecież ja wymyślałam, byłam młodsza i w ogóle mniej doświadczona. I nie mogłam z tym przecież dyskutować – to zdawała się prawda objawiona. I już.
Przyjaciółki wciąż mnie uspokajały. Przekonywały, że z teściowymi już tak po prostu jest i w większości przypadków naprawdę trudno się z nimi dogadać. Odnosiłam jednak wrażenie, że żadna ze znajomych nie miała takich przepraw, jak ja. Pewnie – każdy borykał się z jakimiś problemami, no ale… bez przesady!
– U ciebie problemem nie jest teściowa, ale twój mężuś – powiedziała mi kiedyś Jolka.
– Właśnie – poparła ją natychmiast Nadia. – Po prostu on ją dodatkowo gloryfikuje i przez to wydaje ci się jeszcze straszniejsza niż w rzeczywistości.
Z początku zaprzeczyłam, ale po jakimś czasie zaczęłam się nad tym zastanawiać. Bo przecież było w tym trochę racji – Karol był po prostu zapatrzony w mamusię. To ona zawsze miała rację i ją za każdym razem stawiał za wzór, nie tylko mnie, ale i wszystkim ludziom. Miałam wrażenie, że to teściowa jest w najważniejsza, a ja stanowię jakiś dodatek. Coś, co zastępuje Karolowi prawdziwą żonę.
Cały czas byłam w cieniu
Choć to śmiesznie zabrzmi, zawsze byłam tylko „tą drugą”. Moje koleżanki rywalizowały z innymi kobietami, niekiedy kochankami, a ja musiałam sobie radzić z cieniem jego matki, który wisiał nade mną praktycznie w każdym momencie. W dodatku Karol potrafił jeździć do niej po kilka razy w tygodniu, bo jak twierdził, czuła się strasznie samotna, od kiedy tylko się od niej wyprowadził.
– Czy ty tego nie widzisz? – nie wytrzymałam któregoś razu po tym, jak obwieścił mi, że teściowa znów ma rację, a ja powinnam się wstydzić, że podważam słowa kogoś tak dla niego ważnego, jak ona. – Jesteś w nią zapatrzony jak w obrazek! To nie jest normalne! Twoja matka jest dla ciebie jak jakaś bogini!
Prychnął z irytacją.
– I znów ją demonizujesz – burknął. – Zamiast przyznać, że to ty masz braki, których nie potrafisz się pozbyć. I wyżywasz się na biednej mamusi.
– Wstrząśnij nim – mówiły koleżanki. – Niech wie, że ma coś, co może stracić.
Któraś zasugerowała, że powinnam zajść w ciążę. Cóż, oboje planowaliśmy dziecko, ale jeszcze nie teraz. To był w zasadzie mój pomysł, ale wtedy nie zastanawiałam się w ogóle nad tym, czy Karol podziela mój entuzjazm. Żyłam w przekonaniu, że po prostu odkładamy to, co nieuniknione na później, by zapewnić naszym dzieciom lepszy byt. Uważałam nawet, że mój mąż jest taki odpowiedzialny, bo myśli przyszłościowo. Uznałam więc, że jeśli trochę wszystko przyśpieszę, świat się przecież nie zawali, a Karol trochę się pozłości i przestanie. No i najważniejsze – teściowa wreszcie zostanie strącona z piedestału!
Ciąża okazała się strzałem w dziesiątkę
Po niezbyt długich staraniach, odstawieniu tabletek, które brałam wcześniej, udało się osiągnąć cel. Z dumą wpatrywałam się w pozytywny test, ciesząc się, że za chwilę wszyscy dowiedzą się o tym, co ja już odkryłam. Akurat, co nie było wcale niczym zdumiewającym, siedziała u nas teściowa. Postanowiłam więc wykorzystać moment i postawić ich oboje przed faktem dokonanym.
– Jestem w ciąży! – obwieściłam, uśmiechając się triumfalnie.
Zapadła chwila ciszy. Widziałam niezadowoloną minę teściowej i chciało mi się skakać z radości. Najważniejsze, że Karol wydawał się zagubiony i niepewny. W końcu jednak stwierdził:
– To cudownie, kochanie!
Teściowa momentalnie się skrzywiła.
– Czy ja wiem – mruknęła. – Ona się nie nadaje na matkę. Zasługiwałbyś na kogoś lepszego, Karolku, już od dawna ci mówiłam.
Czekałam, aż Karol wreszcie stanie w mojej obronie, ale jak zwykle się nie doczekałam.
– No jestem akurat z nią – mój mąż uśmiechnął się tak samo głupio, jak rozbrajająco. – To zostanie siłą rzeczy matką moich dzieci.
Nie podobało mi się takie uzasadnienie, ale przynajmniej zamknęło usta jego mamusi. I to mnie trochę pocieszało. Liczyłam zresztą, że kiedy Karol wczuje się w ojcostwo, jego nastawienie się zmieni. No i, co najważniejsze, to my staniemy się dla niego najważniejsi – ja i dziecko.
Wciąż do niej biegał
Nie minęły dwa tygodnie od radosnej nowiny, gdy Karol znów zaczął znikać z domu. Nie musiałam się nawet zastanawiać nad tym, dokąd – oczywiście latał co chwila do mamusi. Kiedy go o to pytałam, usprawiedliwiał się, że musi jej coś naprawić albo pomóc w ważnej sprawie, w której sobie, biedaczka, nie radzi.
– Mam wrażenie, że ja jestem niewidzialna – poskarżyłam się znów znajomym. – I jakby to wszystko, ta moja ciąża, w ogóle nie miała znaczenia.
– Poczekaj, aż się dziecko urodzi – przekonywała mnie dalej Nadia. – Wtedy zaraz zapragnie być tatusiem. Faceci tak zawsze. Niby nie chcą, niby są zaskoczeni, a jak przychodzi co do czego, nagle są pierwsi do bronienia dzieciaków ze wszystkich sił.
Przekonywałam sama siebie, że muszę być dzielna. Że muszę przetrzymać te wszystkie wyjścia męża, jego pilne odwiedziny w rodzinnym domu i niechęć do pozostawania przy mnie. Machnęłam nawet ręką na jego komentarze, mające sugerować, że jestem beznadziejna, zwłaszcza na tle teściowej. Z początku nieźle mi szło. Byłam spokojna, obojętna, zupełnie wyluzowana. Z czasem jednak hormony wzięły górę. Nie miałam siły ani się sprzeczać, ani stawiać za wszelką cenę za swoje. Kiedyś jednak nie wytrzymałam i mu wszystko wygarnęłam.
– Dobra, Karol, mam dość – obwieściłam po tym, jak powiedziałam mu, że jest beznadziejnym mężem i bardziej kocha swoją mamusię niż żonę, z którą przecież spędzi resztę życia. – Jeśli nie przestaniesz co chwila latać do mamusi i robić z niej nie wiadomo kogo, zabiorę swoje rzeczy i się wyprowadzę. I zrobię wszystko, żebyś w ogóle nie zobaczył tego dziecka.
Wszystko poszło nie tak
Ku mojemu zdumieniu na twarzy Karola niespodziewanie pojawiła się ulga. Popatrzył na mnie z jakimś takim dziwnym, nieco obłąkanym uśmiechem i powiedział:
– No nareszcie! – Westchnął. – Już myślałem, że nigdy tego nie zaproponujesz! A tak wreszcie mama się ucieszy i będę mógł sobie poszukać prawdziwej żony.
Nie zapytałam go wtedy, co rozumie przez „prawdziwa żonę”. W każdym razie, rozwodzimy się. Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę dzieje, zwłaszcza że miałam nadzieję, że to dziecko nas połączy. Tymczasem okazało się, że Karol w ogóle nie chce mieć dzieci – nie wzbraniał się przed nimi tylko dlatego, że teściowa coś tam kiedyś przebąkiwała o wnukach. No, ale na pewno nie ze mną.
Kiedy o tym myślę, nie mieści mi się to wszystko w głowie. Nagle zostałam z niczym – bez dobrze płatnej pracy, z dzieckiem, które miało się narodzić za dwa, góra trzy miesiące i bez zaufanego męża. Teraz dopiero rozumiem, że dla niego nie ma żadnego ratunku. On jest po prostu zakochany w swojej matce – i nic tego nie zmieni.
Mogę się założyć o cokolwiek, że jeśli tylko znajdzie kolejną panienkę – nawet taką z każdej strony doskonałą, mamusi ona nie podpasuje i rozpęta się kolejna kłótnia, która może być dla Karola bardzo brzemienna w skutkach. I choć nie wiem, jak dać sobie radę z samotnością, na pewno kiedyś dojdę do tego, co bym chciała.
Luiza, 28 lat
Czytaj także:
„Ojciec jak gumką do ścierania wymazał mi ze wspomnień mamę. Zrobił to, bo miał wiele na sumieniu”
„Córka cierpiała, bo nie mogła zajść w ciążę. Gdy w końcu się udało, mieliśmy w domu kumulację szczęścia”
„Zamiast obchodzić Dzień Babci, świętuję Dzień Psa. Syn myślał, że w ten sposób przestanę marzyć o wnukach”