„Mój mąż chciał pomóc samotnej wdowie z 4 dzieci. Ona w podzięce paradowała przed nim w bieliźnie”

samotna matka, która postanowiła uwieść swojego dobroczyńcę fot. Adobe Stock, oksanamedvedeva
„Wkrótce cała okolica huczała o romansie 60-letniego dobroczyńcy ze sprytną wdówką. A Janusz naprawdę chciał jej po prostu pomóc, przecież została sama z czwórką dzieci...”.
/ 27.10.2021 11:39
samotna matka, która postanowiła uwieść swojego dobroczyńcę fot. Adobe Stock, oksanamedvedeva

Mój Janusz to dobry chłop, co więcej, wrażliwy na cudze nieszczęście. Nigdy się nie waha, gdy komuś potrzebna jest pomoc. No ale ta wdówka chciała zbyt wiele… Całe nasze nieszczęście wzięło się stąd, że mój mąż postanowił pomóc pewnej biednej wdowie. Januszowi zrobiło się żal udręczonej kobiety z czwórką dzieci pozostawionej bez środków do życia. Gdyby jednak wiedział, że jego zaangażowanie przyniesie takie skutki, jestem pewna, że machnąłby ręką na Anitę tak, jak zrobili to pozostali mieszkańcy naszego miasteczka.

Kto jednak mógł przypuszczać, że w tej zahukanej ofierze przemocy domowej drzemie demon gotowy do najgorszego? Do czasu śmierci męża Anity, to jego uważaliśmy za potwora, nie mogąc zrozumieć, dlaczego żona trwa przy nim mimo założonej niebieskiej karty i pomocy oferowanej przez MOPS. Co bardziej wrażliwi domyślali się, że po latach prania mózgu trudno kobiecie wyzwolić się z zaklętego kręgu przemocy, i szczerze jej współczuli, ale nadal nie wiedzieli, co zrobić, żeby odmienić los Anity. Dziwiła jej uległość i uzależnienie od oprawcy.

Nie wiem, czemu nigdy nie podjęła nawet próby ucieczki…

Wzywała policję, by zaraz potem wycofywać zeznania. Jeśli sprawie i tak nadano bieg, nigdy nie powiedziała złego słowa na męża. Nie mnie oceniać, ale według wielu ludzi pod tym względem zachowywała się jak nienormalna, bo jeśli nawet nie wierzyła już w lepsze życie dla siebie, to mogła zawalczyć o przyszłość dzieci. Przynajmniej ja bym tak zrobiła. Na nic zdawały się dobre rady sąsiadów, w tym także moje, że powinna zostawić opętanego zazdrością alkoholika. Nie przynosiły skutku wsuwane po kryjomu do kieszeni wizytówki specjalistów czy adresy klubów Anonimowych Alkoholików, gdzie za darmo pomagano także rodzinom uzależnionych.

Anita niby nas słuchała, ale wzrokiem zawsze uciekała gdzieś w bok. Potakiwała, a jednocześnie sprawiała wrażenie nieobecnej. Jakby zawstydzała ją własna bezradność.

– Poddała się – twierdził mój mąż.

Podobnie jak inni mężczyźni w miasteczku unikał Anity, nie chcąc narazić biedaczki na wybuch złości zazdrosnego męża. Jednak widok siniaków i zadrapań na jej ciele zawsze sprawiał mojemu Januszowi ból. Nie żeby Anita była mu jakoś specjalnie bliska, po prostu on nie wyobrażał sobie, że można kogoś celowo krzywdzić, traktować tak podle. Odkąd pamiętam, mój mąż zawsze przeznaczał część pensji na pomoc potrzebującym wsparcia: domom dziecka, chorym dzieciom, domom starców czy schroniskom dla zwierząt.

Taki już był. Tak wychowali go rodzice, uważając, że dobrem trzeba się dzielić, choćby samemu niewiele się miało. Dlatego Janusza poruszał los rodziny Anity, jej samej i jej czworga zagubionych, wiecznie głodnych i zmarzniętych dzieci.

– Taka miła była z niej kiedyś dziewczyna. Radosna, szczera i uczynna. Pamiętasz, jakie piekła ciasta? Wszyscy wróżyli jej karierę cukiernika i pewnie dzisiaj prowadziłaby z powodzeniem własny biznes, gdyby nie poznała Eryka – wspominał.

Nieraz po kryjomu podrzucaliśmy im jedzenie lub ubrania dla dzieci, czasem udawało mi się wcisnąć Anicie kilka banknotów, chociaż pieniądze przyjmowała niechętnie.

– Nie jestem żebraczką – mawiała, choć przez zazdrość męża nie mogła podjąć żadnej pracy, a z powodu jego niekontrolowanych i chamskich wybuchów złości zupełnie zrezygnowała z życia towarzyskiego i zerwała kontakty z rodziną.

Nawet w kościele bywała jedynie wtedy, gdy Eryk wpadał w alkoholowy ciąg. Miałam wrażenie, że oddycha z ulgą, gdy znikał. Może w głębi duszy liczyła nawet, że w końcu nie wróci z którejś ze swoich eskapad, i umierając, wyzwoli ją z uzależnienia? Nie zdziwiłoby mnie to ani nikogo, kto znał życie Anity.

Sam dach na jej chałupie naprawił

Aż stało się to, co stać się musiało. Pewnego dnia w miasteczku gruchnęła wieść, że przypadkowy spacerowicz znalazł w pobliskiej rzece ciało Eryka. Pijany zakrztusił się wodą i skonał na brzegu. Tego, czy wpadł do rzeki przez nieuwagę, czy z czyjąś pomocą nie udało się wyjaśnić policji. Anita ze spokojem przyjęła policjantów i wiadomość o śmierci męża. Rozpadła się dopiero później niezdolna do jakiejkolwiek decyzji w sprawie pogrzebu czy stypy. Szła za trumną nieobecna, tuląc do siebie dzieci. Zdumiało nas, że kupiła swojemu oprawcy tak okazały wieniec z napisem: „Erykowi, żona i dzieci”.

– Zachowała się godnie – skomentował mój mąż, ale ja nie kryłam zaskoczenia.
– Po co ta gra? Przecież wreszcie się wyzwoliła – nie mogłam zrozumieć jej zachowania.

Jakkolwiek dziwiła mnie postawa Anity, to musiałam przyznać, że jej dalsze „wolne” życie również nie było usłane różami. Co prawda nikt już jej nie bił i nie poniżał, ale nikt też się nie interesował, jak radzi sobie samotna matka z czwórką dzieci żyjąca z zasiłków w rozpadającym się domu. Bo przecież wtedy nikt jeszcze nie słyszał o 500+. Ludzie uznali, że śmierć Eryka rozwiązała wszystkie problemy Anity, i zajęli się swoimi sprawami.

Pracownicy socjalni także nie mieli więcej do zaoferowania ponad to, co do tej pory otrzymywała rodzina alkoholika. Tymczasem Eryk, mimo że był strasznym człowiekiem, to co miesiąc przynosił do domu parę gorszy z prac na czarno. Fakt, większość przepijał, ale zawsze coś tam Anicie udało się podkraść, gdy chrapał pijany. Teraz jednak zabrakło i męża, i dodatkowych pieniędzy, a rachunków i wydatków wcale nie ubywało. Tylko mnie i Janusza przejmował los wdowy.

Mąż chciał skrzyknąć ludzi i zrobić mały remont domu Anity. Uszczelnić cieknący dach, ocieplić pękające ściany… Nagle jednak wszyscy byli bardzo zajęci albo „bez grosza przy duszy”. Oburzony zachowaniem sąsiadów Janusz postanowił sam położyć nową papę na dachu domu Anity i choć nie należał do najmłodszych, po miesiącu z dumą chwalił się swoim dziełem. Kupił jej też worek ziemniaków i mąki na zimę, zapłacił za lekarstwa, kiedy dzieci zaczęły chorować.

Zaczął nawet rozglądać się za pracą dla naszej sąsiadki, chcąc wyrwać ją z marazmu, ale ona inaczej wyobrażała sobie swoją przyszłość… Z początku nawet pochwaliłam ją, że zaczęła dbać o siebie. Po raz pierwszy od lat przycięła i pofarbowała siwiejące włosy. Kupiła też kilka kolorowych sukienek. Wyraźnie odżyła i musiałam przyznać, że mimo czterdziestki na karku i czterech porodów wyglądała bardzo atrakcyjnie. Nie wiem, czy ciągły stres i bieda, czy też dobre geny sprawiły, ale nie miała grama zbędnego tłuszczu!

Dajcie spokój, Janusz ma 60 lat!

Naiwnie sądziłam, że Anita zmienia się dla samej siebie w procesie duchowego zdrowienia, jednak ona mnie przechytrzyła. Owszem, zauważyłam, że Janusz coraz częściej wracał od niej wyraźnie nieswój. Rumienił się dziwnie i szybko zmieniał temat, gdy pytałam, co u naszej wdowy. Wyraźnie też ociągał się z każdą kolejną wizytą, lecz za nic nie świecie nie chciał mi wyznać, co dzieje się za drzwiami domu Anity. Jak zwykle ludzie pierwsi spostrzegli, co w trawie piszczy, i szybko dodali sobie dwa do dwóch.

Dla nich od razu było jasne, że Anita nie szuka samej siebie tylko nowego faceta. Skoro Janusz okazał jej tyle ciepła i zainteresowania, to postanowiła zagiąć parol na mężczyznę starszego od niej o dwadzieścia lat i w dodatku zajętego.

– Do reszty powariowałyście! – skrzyczałam sąsiadki, kiedy zaczęły przebąkiwać o swoich podejrzeniach.

Oburzona chciałam o wszystkim opowiedzieć mężowi, ale w natłoku codziennych spraw zwyczajnie wyleciało mi to z głowy. Przypomniałam sobie słowa „życzliwych” dopiero pewnego wieczoru, kiedy nie mogąc doczekać się męża, poszłam po niego do Anity. Chyba zadziałała babska intuicja, bo nie zapukałam do drzwi, jak przystało na osobę kulturalną, tylko obeszłam dom i zajrzałam w rozświetlone okno gościnnego pokoju, położone nieco niżej od pozostałych okien.

Omal nie krzyknęłam, widząc, co dzieje się za uszytymi przez Anitę biedniutkimi firaneczkami! Mój mąż siedział przy stole i nerwowo mieszał herbatę w szklance, a Anita krążyła dookoła niego w samej bieliźnie i uśmiechała się lubieżnie. Nie mogłam pojąć, dlaczego Janusz stamtąd po prostu nie wyjdzie, tylko siedzi czerwony na twarzy i gapi się w stół jak sroka w gnat. 

Nagle Anita pochyliła się nad Januszem i musnęła jego ramię piersią odzianą w całkiem zgrabny biustonosz. Mąż i ja podskoczyliśmy jednocześnie niczym rażeni piorunem. Janusz poderwał się z miejsca i ruszył do drzwi, ale Anita była szybsza. Jedną ręką oparła się zalotnie o futrynę, a drugą chwyciła Janusza za pasek przy spodniach i przyciągnęła do siebie. Biedak wyglądał tak, jakby zawału miał dostać. Ja też byłam tego bliska! Niewiele myśląc, walnęłam pięścią z całej siły w szybę.

Kawałki szkła posypały się z brzękiem na podłogę i na moją rękę, raniąc ją w wielu miejscach. Przerażony Janusz natychmiast ruszył mi z pomocą, próbując jednocześnie wytłumaczyć całe zdarzenie, lecz w tamtej chwili nie interesowało mnie jego zdanie. Widok kobiety, która próbuje odebrać mi męża, wyzwolił we mnie potworną siłę – choć dawno skończyłam 56 lat, powyrywałam z futryny resztki szkła – i stękając, i klnąc pod nosem – wskoczyłam przez zniszczone okno do środka pokoju.

Odepchnęłam od siebie Janusza i bez słowa wyjaśnienia rzuciłam się na swoją rywalkę. Wrzeszczała jak opętana, kiedy wyrywałam jej farbowane włosy i zdzierałam piękny stanik.

– Grażyna, przestań, puuuuść! – krzyczała ze łzami w oczach. – Zabijesz mnie!
– A żebyś wiedziała, fałszywa wiedźmo, żmijo! – odparowałam, gryząc ją przy tym w ucho.

Anita wrzasnęła z bólu i zażądała od Janusza, żeby wezwał policję.

– Ani mi się waż! – rzuciłam mu wściekłe spojrzenie i kopnęłam Anitę w zadek, aż poleciała na wersalkę.
– Grażynko, może powinniśmy porozmawiać… – zaszemrał mój małżonek nieśmiało.
– Porozmawiamy, ale w domu! – ryknęłam. – Kiedy z nią załatwię!

Nie wiem, czym skończyłby się tamten wieczór, gdyby dzieci Anity nie wróciły wcześniej z zajęć pozalekcyjnych. Dopiero widok czterech przerażonych twarzy, uspokoił moje zapędy. Ale nie omieszkałam im powiedzieć, co sądzę o ich matce.

– Nigdy więcej się u niej nie pojawisz! – nakazałam mężowi, kiedy tylko wróciliśmy do domu.

Po drodze natknęliśmy się na sąsiadów, których zaniepokoiły hałasy dochodzące z domu Anity, więc wkrótce cała okolica huczała o romansie sześćdziesięcioletniego dobroczyńcy ze sprytną wdówką. Kobiety albo patrzyły na mnie z politowaniem, albo mi gratulowały reakcji. Za to znajomi mężczyźni chyba nawet zazdrościli powodzenia szpakowatemu koledze z wydatnym brzuszkiem, bo reagowali na tę historię z humorem. Nikt jednak nie wierzył w zapewnienia mojego męża, że oparł się wdziękom młodszej kobiety.

Przyznam, że ja także wątpiłabym w jego zapewnienia, gdybym nie widziała, jak bardzo był zakłopotany całą sytuacją. Ale czy oparłby się wdówce, gdybym nie przerwała tego spektaklu? Od tamtej pory Anita zaczęła mnie unikać, bojąc się kolejnego mojego wybuchu. Z tego, co słyszałam, zawstydzona swoim zachowaniem znalazła darmową terapię dla osób uzależnionych od przemocy. I oby jej pomogli, bo nie ręczę za siebie. A mój mąż? Dostał dożywotni zakaz wspierania kogokolwiek osobiście.

Jeśli chce pomagać, może przelewać pieniądze potrzebującym, ale nigdy już nie odwiedzi żadnej wdowy, cudzej żony czy innej zagubionej kobiety. Ma na to zbyt miękkie serce. 

Czytaj także:
Zamiast spadku po ojcu, dostałam jego długi. Wszystko przez jego głupotę
Wymyśliłam sobie chłopaka, żeby zabłysnąć przed znajomymi w pracy
To, że jestem wdową, nie znaczy że umarłam za życia

Redakcja poleca

REKLAMA