„Mój mąż był subtelny jak rolnicza brona. Zamiast róż na rocznicę przynosił mi wiązkę buraków i marchwi”

młody rolnik fot. Getty Images, Janie Airey
„Niestety, gorzko się rozczarowałam. Gdy Jurek wszedł do domu, zamiast bukietu róż czy torebki z prezentem, trzymał w ręku... kosz pełen buraków, marchwi i ziemniaków. – Świeżutkie zebrałem z pola! – oznajmił dumny”.
/ 06.10.2024 20:30
młody rolnik fot. Getty Images, Janie Airey

Mama zawsze mi powtarzała, żebym nie bawiła się w mrzonki i romantyczne fantazje. „Najważniejsze, żeby mężczyzna był w stanie wykarmić rodzinę i zadbać o jej bezpieczeństwo. Reszta jest drugoplanowa”, mawiała. Posłuchałam. I co teraz?

Trochę marzyłam o księciu z bajki

Gdy miałam kilkanaście lat, oczywiście marzyłam o uniesieniach serca, romantycznych gestach i szarmanckim księciu. Naoglądałam się bajek, a potem filmów i myślałam, że dopiero takiemu mężczyźnie warto oddać serce. U niektórych koleżanek działało to odwrotnie: idealizowały każdego pierwszego lepszego kolegę, w którym od razu doszukiwały się nadziei na przeżycie wielkiego romansu. Ja z kolei miałam inaczej: byłam wybredna.

I tak dożyłam osiemnastego roku życia bez żadnego poważniejszego chłopaka. Większość osób powiedziałaby: „Co z tego, co to jest osiemnaście lat”. Ja sama tak myślałam. Ale nie moja matka.

– Daj spokój, na co ty czekasz, dlaczego wybrzydzasz? Jeszcze chwilę poczekasz i koleżanki sprzątną ci wszystkich wolnych – narzekała.

– Tego kwiatu jest pół światu podobno... Poza wsią też są faceci – odpowiedziałam.

– A po co poza wsią? Źle ci tu? Weź się za jakiegoś, co po rodzicach odziedziczy gospodarkę, pracowitego, sumiennego, a będzie ci w życiu dobrze – radziła mi.

Na początku w myślach wyśmiewałam te jej złote rady. Chciałam od życia czegoś więcej. Ale zaczęły mijać lata, a moje koleżanki faktycznie szły do przodu szybciej niż ja. Owszem, układały sobie życie z chłopakami, na których ja w życiu bym nie spojrzała. Albo nie mieli zupełnie niczego ciekawego do powiedzenia, albo lubili zaglądać do kieliszka, albo podrywali inne kobiety, gdy tylko ich własne odwracały na chwilę głowy. Ale w naszej wiejskiej społeczności przymykało się oko na takie rzeczy. Ważne, że facet zaklepany, a kobiecie nie groziło już „staropanieństwo”.

Niestety, o ile kilka pierwszych ślubów mnie bawiło i nawet trochę współczułam tym koleżankom, o tyle każdy kolejny sprawiał, że czułam delikatne ukłucie zazdrości. Dlaczego one wszystkie miały to, o czym ja marzyłam? No, nie do końca... Ale dlaczego im było pisane małżeństwo, zakładanie rodziny dzieci, a mnie nie? Czy musiałam obniżyć swoje oczekiwania, żeby życie w końcu mnie tym obdarzyło? Nie mogłam się z tym pogodzić.

Matka coraz bardziej naciskała

Jakby samej już mi nie wystarczało czarnych myśli i zwątpienia, oliwy do ognia dolewała moja matka.

– Masz już dwadzieścia dwa lata, Sylwia. Ja w twoim wieku miałam już roczne dziecko – sugerowała mi dość nieprzyjemnie.

– Mamo, ale co mam zrobić? Przecież wcale nie jestem na to zamknięta! Po prostu... Nikogo odpowiedniego nie było – usprawiedliwiałam się.

– Jakoś twoje koleżanki potrafiły znaleźć – warczała.

Czułam się coraz gorzej. Nie dość, że coraz bardziej wątpiłam w swoją wartość, to jeszcze czułam się w tym wszystkim osamotniona. W końcu postanowiłam, że czas pogodzić się z rzeczywistością. „To, co sobie wymarzyłam, po prostu nie istnieje. Trzeba żyć tu i teraz”, pomyślałam. Zaczęłam więc patrzeć na pozostałych kawalerów z naszej i okolicznych wsi nieco bardziej przychylnym okiem. I tak zauważyłam Jurka. „Niby nic szczególnego, ale... wydaje się być dobry, troskliwy, szarmancki. To i tak o wiele więcej niż większość tutejszych chłopków”, myślałam z nadzieją.

Któregoś dnia postanowiłam więc do niego zagadać po kościele.

– Cześć! Widzę, że i tobie zaczyna brakować kolegów, co? Wszyscy się pożenili – zagaiłam nieśmiało.

– Właściwie to tak... A co, wyglądam na żałosnego i samotnego?

Ujął mnie tym dowcipem.

– Nie, absolutnie. Po prostu widzę, że coraz mniej ludzi w naszym wieku kręci się po wsi. Większość jest pozamykana w domach, gotują, piorą, zajmują się dziećmi – odpowiedziałam.

– No tak...

– Więc to chyba ja jestem żałosna i samotna – zaśmiałam się. – Dlatego pomyślałam, że może chciałbyś się przejść któregoś dnia na spacer.

Spojrzał na mnie badawczo, jakby nie do końca wierzył w to, co mówię.

– Chętnie – odparł w końcu.

Umówiliśmy się na następny dzień. Szczerze mówiąc, w ogóle nie byłam podekscytowana tym spotkaniem. Co innego moja mama...

– W końcu z kimś wychodzisz! No, wspaniale! – ucieszyła się. – Może jednak nie zostaniesz starą panną.

Tak, subtelność i troskliwość nigdy nie były jej mocnymi stronami. Ale wiedziałam, że na swój sposób chce dla mnie dobrze: dla niej małżeństwo i bezpieczeństwo finansowe były definicją miłości.

– Tak, mamo, wychodzę. Z Jurkiem – odpowiedziałam dość chłodno.

– Z Jurkiem? Tym od sadowników? Doskonale! Że też taki się jeszcze uchował... Słyszałam, że to dobry chłopak, nigdy rodzicom nie sprawiał problemów. Nie zmarnuj tej szansy.

Postanowiłam kuć żelazo

Chociaż „randka” z Jurkiem zupełnie mnie nie ekscytowała, okazało się, że mamy o czym rozmawiać. Nie spowodował, że serce zabiło mi szybciej, ale nie nudziłam się z nim. Był bystry, zabawny i faktycznie imponował pracowitością. Nie wyglądał ani nie zachowywał się jak mój wymarzony książę z bajki, ale... ileż można czekać na tego wyimaginowanego kandydata?

Spotkaliśmy się znowu. A potem znowu. I tak jakoś wyszło, że... pół roku później poprosił mnie o rękę, a ja, niewiele myśląc, zgodziłam się. Czy byłam szczęśliwa? Czy go kochałam? Myślę, że nie. Po prostu chciałam ułożyć sobie życie, chciałam być żoną, chciałam mieć dziecko i naprawdę bardzo chciałam, żeby matka w końcu przestała mnie dręczyć i nie widziała we mnie porażki.

I wtedy wszystko zaczęło się komplikować. Myślałam, że samo małżeństwo sprawi, że nad naszym związkiem zakwitnie otoczka romantyzmu, że staniemy się sobie bliżsi i wszystko skończy się dobrze. Niestety, życie we dwójkę zupełnie nie wyglądało tak, jak sobie tego wyobrażałam. Przeczekałam tak pierwszy rok. Niby nie mieliśmy większych kłótni czy spięć, ale nadal czekałam, aż Jurek zacznie rozumieć moje potrzeby, aż się dotrzemy.

Myślałam, że może tak romantyczna okazja jak rocznica sprawi, że zrobimy jakiś krok w tym kierunku. „Może dostanę bukiet kwiatów albo butelkę perfum?”, fantazjowałam. „Przecież stać nas na to. Może nie codziennie, ale raz w roku?”. Miałam w planach wzruszyć się romantycznym gestem męża, po czym zaprosić na pyszną, nieco bardziej elegancką, domową kolację przy świecach.

Niestety, gorzko się rozczarowałam. Gdy Jurek wszedł do domu, zamiast bukietu róż czy torebki z prezentem, trzymał w ręku... kosz pełen buraków, marchwi i ziemniaków.

– Świeżutkie zebrałem z pola! – oznajmił dumny.

– Co to jest? – zapytałam chłodno.

– Warzywa – odparł zdziwiony.

– I przynosisz mi je na rocznicę ślubu? – byłam coraz bardziej sfrustrowana.

– Od rana w polu stałem, żeby zebrać ci najładniejsze na obiad – zaczął się bronić.

„On niczego nie rozumie!”, wściekłam się. Parsknęłam tylko z goryczą, po czym zaczęłam chować świeczki i elegancką zastawę, którą wyjęłam na tę okazję. „Niech sam sobie odgrzeje i je z codziennej miski przed telewizorem”, pomyślałam mściwie.

Myślałam, że w jakiś sposób zrozumie, że zaliczył wpadkę, że zorientuje się, że zranił moje uczucia i nie przejął się naszą rocznicą. “Nawet nie pomyślał, żeby się trochę postarać? Żeby wykrzesać z siebie trochę czułości? Koszyk buraków na rocznicę? Naprawdę?”, po mojej głowie krążyły wściekłe myśli. Ale on nawet się nie zmartwił! Spojrzał na mnie zdziwiony, po czym wzruszył ramionami i zaczął sobie nakładać jedzenie na talerz.

Wyszłam z salonu, zamknęłam się w sypialni, a łzy same pociekły mi po policzkach. Czy tak właśnie ma wyglądać moje życie? I zrobiłam to sobie tylko dlatego, że chciałam zadowolić mamę i spełnić oczekiwania społeczeństwa? Czyli tej całej wsi i ludzi, których nawet nie lubię i nie szanuję?

Sylwia, 24 lata

Czytaj także:
„W prezencie od męża dostałam kosz na grzyby. Nie mam zamiaru łazić po lesie i szukać borowików, bo to nuda”
„Narzeczony smsem poinformował mnie, że nie wpadnie na imprezę. To był nasz ślub, a ja czekałam przed ołtarzem”
„Michał był o mnie chorobliwie zazdrosny. To co zrobił w moim biurze było absolutnym przegięciem” 

Redakcja poleca

REKLAMA