Dwa tygodnie temu obchodziłam urodziny. Nie jakieś okrągłe, bo 57. Nie organizowałam wystawnego przyjęcia. Przyznam szczerze, że trochę z lenistwa – po prostu nie chciało mi się nic szykować. Nie dało się jednak całkowicie uniknąć imprezy, bo, jak co roku, odwiedziła mnie siostra z mężem i moja przyjaciółka Agnieszka, która niedawno znowu została szczęśliwą singielką.
Odwiedziła mnie przyjaciółka
– Wiesz, już przepracowałam rozwód. To nawet dobrze się złożyło, że Julka dopadł kryzys wieku średniego i pobiegł za tą siksą. Z nią na pewno nie będzie miał łatwo. Gdzie ten leniwiec dotrzyma kroku dziewczynie niewiele starszej od naszej córki? Przecież on weekendy najchętniej zawsze spędzał na kanapie z pilotem do telewizora w ręce – opowiadała mi jakiś czas temu Aga.
– Jasne, jasne. Nie wie, co stracił – starałam się podnieść ją na duchu, bo sądziłam, że ta jej pewność siebie to po prostu robienie dobrej miny do złej gry.
– Pewnie, że tak – przyjaciółka całkiem poważnie potraktowała jednak moje słowa. – Ledwie skończyłam pięćdziesiąt lat. A teraz pięćdziesiątka to nowa trzydziestka – zacytowała tekst podpatrzony w jakimś psychologicznym poradniku albo w serwisie plotkarskim o życiu gwiazd, które tak namiętnie śledziła.
Zdziwiona nic nie powiedziałam, a ona kontynuowała:
– Koniec z praniem brudnych skarpetek, gotowaniem mężusiowi ciepłych obiadków i dogadzaniem mu na każdym kroku. Teraz czas na mnie i nadrobienie lat straconych na nadskakiwaniu temu zdrajcy – zakończyła w bojowym nastroju.
Zaczęła nowe życie
Okazało się, że Agnieszka rzeczywiście wprowadza swój plan w życie. Jej córka, podobnie jak moja Monika i Bartek, studiowała w innym mieście i do domu wpadała rzadko. Najczęściej to po kasę i na domowy obiadek mamusi. My jednak to rozumiałyśmy i nie miałyśmy pretensji.
Jeszcze nie tak dawno same byłyśmy studentkami i doskonale pamiętałyśmy te czasy. To właśnie na uczelni się poznałyśmy. Los nas zetknął we wspólnym pokoju w akademiku. Mieszkanie przez całe pięć lat na dosłownie kilku metrach kwadratowych połączyło nas na całe życie. Po obronie magisterki, obie zostałyśmy w W., znalazłyśmy pracę i założyłyśmy rodziny.
Przez lata nasze rodzinki się zaprzyjaźniłyśmy, a my nadal dogadywałyśmy się równie dobrze, jak wtedy, gdy wymieniałyśmy się notatkami, a pod koniec miesiąca gotowałyśmy makaron z serem, którym często żywiłyśmy się po kilka dni z rzędu, bo zawsze nam brakowało kasy. Ot, szalona młodość, gdy nowa kiecka, szminka czy wyjście na imprezę ze znajomymi są ważniejsze niż rachunki do zapłacenia.
Bałam się, że Aga po rozwodzie wpadnie w depresję. Zwłaszcza, że Julek zostawił ją dla dziewczyny zaledwie sześć lat starszej od ich Kamili. Ale nie z moją przyjaciółką te numery. Ona rzeczywiście zawsze była silna i zamiast siąść i płakać starała się szukać rozsądnego rozwiązania. Tak było i tym razem.
Po chwilowym załamaniu, ostro wzięła się za przemeblowywanie swojego życia. Zapisała się nawet na studia podyplomowe, chociaż jeszcze niedawno twierdziła, że nie ma zamiaru spędzać weekendów na wykładach. Teraz biega na kurs tańca i jakieś warsztaty ceramiczne, spotyka się z nowymi znajomymi i czerpie z życia pełnymi garściami. Nawet wyjechała na weekend do Pragi z jakimiś ludźmi od siebie z uczelni. Dobre dwadzieścia lat młodszymi od siebie.
Zachęcała mnie do zmian
– Marta, ty też musisz coś zmienić w swoim życiu, bo tkwisz w tym samym kołowrotku co ja jeszcze nie tak dawno temu. Wciąż tylko praca – dom, dom – praca i tak w koło. Najgorzej jest zasiedzieć się na kanapie i czekać na starość – koleżanka wyraźnie była zniecierpliwiona moim trybem życia.
– No, ale mąż, rodzina… – próbowałam protestować, jednak szybko mi przerwała.
– Dzieciaki są na studiach i mają swoje własne sprawy. Sama mówiłaś, że oboje z kimś się spotykają i nie w głowie im cotygodniowe odwiedziny u stęsknionej mamusi czekającej na nie z garem bigosu – z tonu głosu Agnieszki poznałam, że jest w naprawdę bojowym nastroju.
– A Bolek, nie obraź się, ale zrobił się całkiem taki sam jak mój Julek kilka lat temu. Tylko trzymałby cię w domu. Dziewczyno, nie szkoda ci czasu na takie życie?
Skupiałam się tylko na obowiązkach
Ta nasza rozmowa rzeczywiście dała mi do myślenia. Co się w ogóle ze mną porobiło? Gdzie podziała się ta dawna Marta? Pełna życia, nieco szalona, z tysiącem pomysłów w głowie. Wierząca, że wszystko jest możliwe, a marzenia są po to, żeby je spełniać.
Dorosłe życie całkowicie mnie zmieniło. Nudna praca w księgowości, dzieci i cały dom na głowie. I tak przez lata. Codzienność zwyczajnie mnie przytłoczyła. Skupiłam się, żeby mieszkanie zawsze było posprzątane, dzieci zadbane i szczęśliwe, a gorący obiad czekał na domowników wracających od swoich zajęć. A przecież ja w tym czasie też pracowałam.
W efekcie często chodziłam spać około pierwszej w nocy, żeby na drugi dzień poderwać się wraz z dźwiękiem budzika o szóstej rano. W weekendy nadrabiałam zaległości. Generalne porządki, zakupy, sprawdzanie prac domowych, a później prasowanie ubrań dla nastolatków wychodzących na pierwsze imprezy.
„Nawet potrzeby naszego psa Kojaka były stawiane przed moimi” – uświadomiłam sobie, że przez lata całkowicie zatraciłam radość z życia.
Skupiłam się na obowiązkach, odmawiając sobie przyjemności. Wyjście do kina czy restauracji tylko we dwoje? A gdzie tam. Przecież nigdy nie było czasu. Zresztą mój mąż nie ma natury romantyka i sam z siebie nigdy niczego nie zorganizował.
Chciałabym jeszcze coś przeżyć
Teraz zapragnęłam jakiejś zmiany. Agnieszka miała rację. To najlepszy możliwy moment, aby coś zmienić. Dzieci odchowane, praca stabilna, a ja mam jeszcze na tyle siły, żeby nieco zaszaleć. Na co mam czekać? Na emeryturę? A co, gdy za kilka lat dopadną mnie kolejne choroby i najwięcej czasu będę spędzać w osiedlowej przychodni?
Postanowiłam, że właśnie teraz jest nasz czas. Był jednak pewien problem. Jaki? Mój mąż. Bolek wcale nie miał ochoty na zmiany. Ba, jawnie torpedował każdy mój pomysł.
Wspólne wycieczki rowerowe? A co, czy my jesteśmy nastolatkami, żeby kolebać się na rowerze? Przecież to nawet nie pasuje, żeby ludzie w naszym wieku wskakiwali w te śmieszne obcisłe kombinezony i pedałowali po bezdrożach. Zapisanie się na kurs tańca? On przecież nie ma poczucia rytmu, nigdy nie tańczył i tańczyć nie będzie. Basen? Idź sama, ja po pracy muszę odpocząć. I tak było z każdą propozycją, którą rzucałam.
Mąż chciał się już tylko starzeć
Zwyczajnie miałam ochotę go zastrzelić. Nie interesowały go wyjazdy, podróże, wyjścia do kina, restauracji, teatru, na kręgielnię czy gdziekolwiek. Nawet, gdy przygotowałam uroczystą kolację w domu i chciałam, żebyśmy zrobili sobie romantyczny wieczór tylko we dwoje, mój mąż po prostu zasnął. Propozycję wyjazdu na wspólny weekend z Agnieszką i jej znajomymi przyjął ze złością.
– To wszystko wina tej twojej zwariowanej przyjaciółki! Nie mam zamiaru spędzać ani godziny z tą pokręconą wariatką. Własny chłop ją zostawił, bo już miał dosyć tych jej absurdalnych pomysłów, to niech nie szuka teraz naszego towarzystwa. W sobotę chcę odpocząć, a nie wysłuchiwać głupot jakiegoś nawiedzonego szamana – powiedział ze złością, bo w planach był wykład na temat wykorzystania dzikich ziół w kuchni połączony z warsztatami gotowania.
– Ale przecież będzie fajnie. Ruszymy się z domu, poznamy nowych ludzi, zdobędziemy ciekawą wiedzę, pobawimy się – starałam się go skusić, ale moje słowa wywołały odwrotny skutek od zamierzonego.
– To przez nią ty też wariujesz. Przypominam ci, że jesteś żoną i matką, a nie jakąś podfruwajką, żeby latać jak kot z pęcherzem po mieście i planować wyjazdy. Takie atrakcje to ty zostaw naszym dzieciom, bo to są rozrywki dla młodych, a nie dla nas.
No myślałby ktoś, że jesteśmy zgrzybiałymi staruszkami po osiemdziesiątce, którym reumatyzm nie da ruszyć się z domu. Jeszcze nawet nie mamy sześćdziesiątki i ludzie w naszym wieku zaczynają nowe życie. A mój Bolek chyba niedługo będzie szykował się do trumny.
Zrobiłam mu karczemną awanturę i w naszym domu na ponad tydzień zapanowały ciche dni. Zrezygnowałam z gotowania i to chyba to najbardziej ubodło tego mojego męża. Ostentacyjnie podgrzewał sobie gołąbki i pulpety ze słoika, robiąc przy tym cierpiętnicze miny. Zupełnie jakby został skazany na ciężkie roboty, a nie odgrzanie gotowców ze sklepu.
Nie takiego prezentu oczekiwałam
Przez ten czas chyba jednak przemyślał sprawę i chciał mnie udobruchać. Na urodziny przyniósł mi bowiem wielki bukiet czerwonych róż. Już myślałam, że coś zrozumiał. Ale gdzie tam. Nie ma tak dobrze. Oprócz tych kwiatów wręczył mi wiklinowy koszyk.
– W przyszłym tygodniu pojedziemy na grzyby. Już rozmawiałem z ciotką Helenką i wujkiem Jankiem. Zaprosili nas do siebie na wieś. U nich tuż za płotem rozciąga się taki zagajnik. Ponoć borowiki i podgrzybki w tym roku wyjątkowo obrodziły – mówił dumny z siebie, a ja robiłam wielkie oczy.
– Tak? – zdołałam jedynie wydukać to absurdalne w tej sytuacji pytanie, które mój mąż przyjął całkiem serio.
– Jasne, wujek przynosi całe kosze. Ciotka już nasuszyła całe zapasy, narobiła słoików i mrożonek. Ech, takie grzybki w occie. Też mi zrobisz po powrocie kilka słoiczków, prawda? – rozmarzył się, a ja dostałam istnej furii.
Ja się wściekłam, on się obraził
– Nie mam najmniejszego zamiaru jechać do lasu. To rozrywka dla emerytów takich jak twój wujek i ciotka, a nie dla nas. Agnieszka w kolejny weekend jedzie do SPA. A ty myślisz, że ja spędzę go na nudnym łażeniu po lesie? Doskonale wiesz, że nie cierpię komarów i boję się kleszczy. I co niby mam jeszcze później obierać i marynować te nasze zbiory? Też mi rozrywka – zakończyłam ze złością.
Teraz to Bolek jest na mnie obrażony. Ale nie mam zamiaru ustąpić. Mnie zbieranie grzybów nudzi i nie mam najmniejszej ochoty na towarzystwo wujka Janka, który potrafi gadać jedynie o miejscach, gdzie rosną maślaki, podgrzybki i prawdziwki
On jak chce, to niech jedzie na te grzyby. Ja umówiłam się już z Agą i wyjeżdżam na babski wypad do nowego ośrodka SPA nad jeziorem. A co, w końcu raz się żyje, czego mój kochany mąż zdaje się w ogóle nie rozumieć.
Marta, 57 lat
Czytaj także: „Mąż wcale nie jest taki święty, jak wszyscy myślą. W domu robi nam piekło, a potem grzecznie zasuwa do kościoła”
„Muszę mierzyć się z podejrzliwymi spojrzeniami, bo jestem samotnym ojcem. Ludzie myślą, że nie umiem zająć się córką”
„Mąż harował za granicą, a ja go zdradziłam. Nauczkę dostałam, gdy kochanek zostawił mi 100 zł i po prostu wyszedł”