„Mój były traktował mnie jak darmową sprzątaczkę. Twierdził, że na prawdziwe uczucie trzeba sobie porządnie zapracować”

dziewczyna fot. iStock by Getty Images, stock-eye
„Tłumaczył, że potrzebujemy trochę czasu. Gdy minęło kilka lat, zaczęłam odczuwać zażenowanie, że jestem w związku, ale tak naprawdę jakbym była sama, zwłaszcza że otoczenie nieustannie dopytywało o nasze plany na przyszłość i termin ślubu”.
/ 29.07.2024 11:15
dziewczyna fot. iStock by Getty Images, stock-eye

Według moich ciotek, przez bezsensowny związek straciłam aż dziesięć lat życia.

– Mądra dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę, że jeżeli chłop po dwóch latach nie poprosi o rękę, to można dać sobie spokój – stwierdziły stanowczo. – W takiej sytuacji trzeba spakować manatki i dać dyla. I tak z tego nic nie będzie.

Oszołomił mnie

Kiedy pierwszy raz spotkałam Konrada, miałam prawie trzydzieści lat. W przeszłości przeżyłam dwa krótkie i niezbyt fascynujące związki, więc oczywiście marzyłam o przeżyciu prawdziwej, głębokiej miłości.

Konrad jawił mi się jako ktoś naprawdę wyjątkowy. Jego dom z drewnianych bali stał na uboczu, poza granicami miasta. Zajmował się tworzeniem pięknych akwareli, stronił od telewizji, był wegetarianinem i nosił bransoletkę z ametystami na nadgarstku. Dla zwykłej dziewczyny, takiej jak ja, wydawał się prawie jak kosmita z obcej planety. Zakochałam się w nim bez pamięci. Tak naprawdę wcale mnie nie oszukiwał.

Już na samym początku podkreślił, że mam w sobie mnóstwo pozytywnych cech – całkiem ładna buźka, sympatyczne usposobienie, lojalność, wierność i gotowość do wyrzeczeń. A na dokładkę do tego wszystkiego dorzucił, że mam niezły talent kulinarny i nie gadam jak najęta bez sensu.

Ale najwidoczniej dla niego to wciąż było za mało. No jasne, że i tak będziemy parą, bo nie jest na tyle głupi, żeby odpuścić taką perełkę jak ja. Tyle że na prawdziwą miłość z jego strony będę musiała trochę poczekać. Nie twierdzi wprawdzie, że to się w ogóle nie wydarzy… po prostu dopiero w dalszej perspektywie.

Robił maślane oczy

– Jestem przekonany, że dasz z siebie wszystko – kontynuował. – Z tego powodu mam niemal stuprocentową pewność, że prędzej czy później stracę dla ciebie głowę. Jesteś tak słodziutka i smakowita, że chyba zatrzymam cię tylko dla siebie!

To mi w zupełności odpowiadało. On był tym, który nadawał rytm naszej relacji. Zbliżenia tylko wtedy, gdy miał na to ochotę, pogawędki wyłącznie na tematy, które go interesowały, znajomi – ci z jego otoczenia, wyjścia do knajp czy klubów – z jego inicjatywy. Wakacje i dni świąteczne spędzaliśmy osobno, bo on wtedy albo odwiedzał bliskich, albo wyjeżdżał poza Polskę.

Tłumaczył to tym, że potrzebujemy trochę czasu dla siebie. Gdy minęło kilka lat, zaczęłam odczuwać zażenowanie, że teoretycznie jestem w związku, ale tak naprawdę jakbym była sama, zwłaszcza że otoczenie nieustannie dopytywało o nasze plany na przyszłość i termin ślubu.

Wykręcałam się, mówiąc, że to nastąpi wkrótce, za rok czy kilka miesięcy, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by dojrzeć do tej decyzji…

Zaczęłam się przyzwyczajać

Kiedy zbliżały się następne święta bez mojego ukochanego, postanowiłam zacząć kłamać bliskim, że planujemy wyjazd w Tatry lub nad Bałtyk. Rezerwowałam nocleg w pensjonacie i spędzałam tam czas, zanosząc się płaczem. To było straszne uczucie, ale nie potrafiłam znaleźć innego sposobu, by poradzić sobie z tą sytuacją.

Stałą praktyką było odwiedzanie go co kilka dni, zazwyczaj dwa razy w tygodniu. Podczas tych wizyt sprzątałam mieszkanie, przygotowywałam posiłki i uzupełniałam zapasy w lodówce. Później zazwyczaj lądowaliśmy w łóżku, a ja wracałam do swojego domu.

Czułam się trochę jak gosposia i dziewczyna do towarzystwa na godziny, tyle że on nigdy mi za to nie zapłacił. Ostatnio jedna z moich ciotek poprosiła mnie, żebym policzyła, ile pieniędzy on na tym zyskał. Wyszło naprawdę niemało. Ale cóż… głupota kosztuje.

Konrad ciągle nie dawał mi odczuć stabilności w naszej relacji. Gdy tylko widział, że zaczyna mi brakować energii, popadam w smutek lub moja namiętność w sypialni przygasa, od razu zapewniał mnie, że coraz więcej dla niego znaczę, jestem mu niezbędna i nie wyobraża sobie beze mnie życia.

Czułam, że mną manipuluje

– Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie, ale spójrz, nawet perspektywa małżeństwa już mnie aż tak nie przeraża. Zobaczysz, w końcu tak mnie oczarujesz, że pobiegnę kupić obrączki ślubne. Jestem na siebie zły, ale po prostu nie mogę ci się oprzeć. Jesteś wyjątkowa!

Która zakochana i łatwowierna dziewczyna nie dałaby się na coś takiego nabrać? Konrad mną kręcił, jak mu się podobało. Dawałam wiarę każdemu jego słowu.

Jako że uwielbiam kwiaty, a zwłaszcza piwonie z różowymi, postrzępionymi płatkami i cudowną wonią, w ogrodzie za domem mojego chłopaka wygospodarowałam osobny zagonek, który przekopałam, oporządziłam, użyźniłam i obsadziłam piwoniami, dbając o nie jak należy.

Minął ledwie rok, a sadzonki urosły i wyglądały naprawdę nieźle. Po kolejnych dwóch latach wyglądały już po prostu obłędnie. To była ich forma podziękowania za moją ciężką pracę i poświęcenie. Nie miałam jednak zielonego pojęcia, że właśnie przez nie spotka mnie w życiu największy zawód, jaki dotąd przeżyłam.

To był dziwny przypadek

Moje wizyty u Konrada odbywały się zazwyczaj w każdy wtorek i sobotę. Ale tego czerwcowego dnia, zupełnie niespodziewanie, musiałam pojawić się u niego w czwartek. Spakowałam do samochodu świeżo upieczone ciasto, przeróżne sałatki, pasztet wege, no i oczywiście czystą pościel, po czym wyruszyłam.

Trasa miała zająć mi niecałą godzinę, ale na wyjeździe z miasta trafiłam na potężny korek, więc czas mijał, a ja tkwiłam w miejscu. Zdecydowałam się też zatrzymać na stacji, żeby zatankować, i tak z godziny zrobiły się dwie…

Na stacji benzynowej ustawiła się spora kolejka, więc miałam chwilę, by poobserwować innych kierowców. Wśród nich dostrzegłam Ewelinę, naszą wspólną koleżankę. Kiedyś spotykała się z jednym z przyjaciół Konrada, ale ten związek szybko się rozpadł.

Nie przepadałam za nią. Miała wysokie mniemanie o sobie, bywała uszczypliwa, a na dodatek, co tu dużo mówić, była po prostu piękna. I tym razem wyglądała olśniewająco: muśnięta słońcem, odprężona, ubrana w białą sukienkę na cienkich ramiączkach, z piwonią we włosach.

Nawet mnie nie dostrzegła. Gdy przechodziła obok mojego auta, zauważyłam, że na tylnej kanapie jej samochodu leżały piwonie: świeże, różowe, niektóre w pełnym rozkwicie, inne dopiero w pąkach, zupełnie jak te moje. Poczułam, jak serce ściska mi się z nagłego niepokoju.

Nakryłam go

Nikt nie miał wątpliwości, że Ewelina nie owija w bawełnę i jak tylko wpadnie jej w oko jakiś koleś, bierze go w obroty, nieważne jak bardzo byłby zajęty czy zaangażowany w związek. Konrad zawsze powtarzał, że to istna czarownica i lepiej trzymać się od niej z daleka. Czyżby mimo to dał się wciągnąć?

Musiałam to czym prędzej wybadać, dlatego zaraz po dotarciu do domu Konrada pierwsze co zrobiłam, to poleciałam do ogrodu. Moje najgorsze obawy się ziściły, na grządce nie został jeden kwiatek! Wszystko pocięte, z ziemi sterczały tylko zielonkawo-brązowe listki.

Tak mi zaschło w gardle, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Konrad nie sprawiał wrażenia przejętego, ale nie miał pojęcia, na kogo wpadłam na stacji.

– Co, masz jakiś problem? – zapytał z arogancją w głosie. – Wpadł mój kuzyn z małżonką i tak im się spodobały te kwiatuszki, że zdecydowałem się im je dać. Kazali ci przekazać podziękowania.

– Spotykasz się z Eweliną? – wypaliłam bez ogródek. – Jak długo to już trwa? Dlaczego mnie okłamywałeś? I nawet nie próbuj ściemniać, bo ja już wszystko wiem!

Sprawiał wrażenie, jakby zrzucił z barków olbrzymi ciężar.

Widać było, że poczuł ulgę

– No dobra, skoro już wiesz, to nie ma co kręcić. Masz rację, coś nas łączy. Jak długo? Może rok z hakiem. Nie chciałem cię okłamywać, sam nie byłem do końca pewny, co czuję. Znasz mnie, wolę najpierw wszystko dobrze sprawdzić i zastanowić się porządnie. Ale już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem, żeby ci o tym powiedzieć, zwłaszcza że Ewelina ciągle mnie popędzała, bo zależy jej na tym, żeby być jedyną. Jak już się z kimś wiążę, to tylko na wyłączność.

Zamierzałam to przemilczeć i nie urządzać żadnych scen, bo nie leży to w mojej naturze. Poza tym poczułam się jakby ktoś zdzielił mnie obuchem w łeb, więc po prostu odjechałam stamtąd, nie wyciągając nawet swoich rzeczy z bagażnika.

Po paru dniach przyznałam się bliskim do własnej naiwności. Spodziewałam się, że nie dadzą mi spokoju, ale ku mojemu zaskoczeniu, okazali mi duże wsparcie. Jeden z moich kuzynów pofatygował się nawet do Konrada, żeby odebrać moje rzeczy. Wtedy też okazało się, jak mało śladów mojej obecności było w jego mieszkaniu. Przez dziesięć lat naszego związku praktycznie nie zostawiłam tam po sobie śladu i co gorsza, zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy.

To już rok, odkąd to się stało. Momentami mam wrażenie, że wszystko idzie ku lepszemu, ale potem nagle coś się dzieje i wracam do punktu wyjścia. Choćby wczoraj, gdy przechodziłam obok straganu z kwiatami, rzuciły mi się w oczy te cudowne, różowiutkie piwonie.

Cała uliczka była wypełniona ich słodkawym aromatem. Miałam ochotę je kupić, ale coś mnie powstrzymało. To chyba jeszcze nie ten czas.

Dorota, 36 lat

Czytaj także:
„Mąż przez lata wmawiał mi, że jeździ w delegacje. Jego szef przez przypadek wygadał się, co tak naprawdę robi”
„Najpierw zostawił mnie mąż, a teraz syn odszedł do panienki. Uważają, że traktuję ich jak nieporadnych niemowlaków”
„Wyszłam za rolnika i to był mój koniec. Byłam dla niego częścią inwentarza, zaraz po widłach i siewniku”

Redakcja poleca

REKLAMA