„Wyszłam za rolnika i to był mój koniec. Byłam dla niego częścią inwentarza, zaraz po widłach i siewniku”

rozczarowana kobieta fot. iStock by Getty Images, Tom M Johnson
„– A co ty sobie myślisz? Że na gospodarce można wziąć zwolnienie? To nie twoja kawiarenka, panienko z miasta. Tutaj trzeba harować i nie ma czasu na wylegiwanie się w łóżku Popracujesz, to się zahartujesz – powiedział mąż”.
/ 22.07.2024 20:00
rozczarowana kobieta fot. iStock by Getty Images, Tom M Johnson

Myślałam, że ze Staszkiem u boku czeka mnie spokojna przyszłość. Kochałam go, a on kochał mnie. Był dobrym człowiekiem, który wiedział, jak należy traktować kobietę. Właśnie takiego mężczyzny szukałam. Po przejściach, jakie zafundował mi Rysiek, mój były mąż, życie u boku rolnika miało być dla mnie sposobem na odzyskanie równowagi. Niestety, szybko przekonałam się, że trafiłam z deszczu pod rynnę.

Moje małżeństwo było koszmarem

Pierwszy raz przed stanęłam przed ołtarzem jako 25-latka. Rysiek był starszy ode mnie o 10 lat. Poznałam go w klubie, w którym pracowałam tuż po skończeniu studiów. Stanął przy barze ubrany w markowy garnitur. Na jego nadgarstku błyszczał drogi zegarek. Zaczął mnie podrywać, a ja pomyślałam, że jest prostakiem pozującym na wielkiego pana. Spławiłam go, ale on nie miał zamiaru odpuścić. To nie było w jego stylu. Wrócił w następny weekend i znowu dostał kosza. W kolejną sobotę ponownie zjawił się w klubie, później w następną, aż w końcu zgodziłam się na randkę.

Gdy poznałam go bliżej, nawet go polubiłam. Miał klasę, kieszenie wypchane pieniędzmi i gest. Zaczęłam zakochiwać się w nim. Niecały rok zajęło mu doprowadzenie mnie do urzędu stanu cywilnego, a po ślubie zmieniło się wszystko.

Zaczął mnie traktować, jakbym była jedną z jego podwładnych. Musiałam całkowicie podporządkować się jego woli i nie miałam prawa mieć własnego zdania. Miałam zachowywać się, jak sobie tego życzył i ubierać się, tak jak on chciał. Byłam dla niego czymś w rodzaju atrakcyjnego dodatku, którym mógł się chwalić przed kumplami i partnerami biznesowymi. Zabierał mnie na spotkania, na których miałam „uśmiechać się i ładnie wyglądać”. Zabronił mi pracować, a gdy się sprzeciwiłam, zakazał mi opuszczać nasz apartament.

Miałam dość poniżania

O tym, że jestem dla niego niczym innym niż tylko narzędziem biznesowym, przekonałam się w trzecim roku trwania naszego małżeństwa. „Załóż tę czerwoną sukienkę, którą kupiłem ci tydzień temu. Za godzinę jesteśmy umówieni na spotkanie z moim nowym kontrahentem” – oznajmił. Nie chciałam nigdzie iść, ale wiedziałam, że nie ma sensu dyskutować.

Umówił się na spotkanie w hotelowej restauracji. Gdy mężczyzna, z którym robił interesy, wyszedł do toalety, wyjawił mi faktyczny cel mojej obecności na kolacji.

– Ten kontrakt to dla mnie być albo nie być, rozumiesz?

– Nie znam się na tych twoich biznesach, przecież wiesz. Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest – odpowiedziałam, nie kryjąc znudzenia i irytacji.

Gdy wróci, pójdziesz z nim do pokoju.

– Co? Czy ty oczekujesz ode mnie, że...

– Oczekuję, że zrobisz, co trzeba. Cały wieczór pożera cię wzrokiem. To będzie dobry wstęp do negocjacji.

– Tego już za wiele.

Wstałam, obróciłam się na pięcie i wyszłam. Złapałam taksówkę i wróciłam do apartamentu. Wiedziałam, że za kilka godzin czeka mnie niezła awantura. Było mi wszystko jedno. Tym, jak chciał mnie poniżyć, postawił kropkę nad „i”.

Odeszłam od niego 

Gdy wrócił, wściekłość miał wymalowaną na twarzy.

– Co to miało znaczyć?! Gdy każę ci coś zrobić, masz być posłuszna!

– Nawet gdy każesz mi się przespać ze swoim partnerem w interesach?

– A myślisz, że jaka jest twoja rola w tym małżeństwie? Masz wygodne życie, ale nie za darmo.

Tego wieczora oznajmiłam mu, że odchodzę. Straszył mnie, że jeżeli to zrobię, nie dostanę od niego nawet złotówki. „Moi prawnicy rozniosą cię na sali sądowej! Słyszysz, co mówię?” – krzyczał, gdy wychodziłam ze spakowaną walizką.

Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że nagrałam naszą ostatnią rozmowę. Był znanym biznesmenem, więc zależało mu, żeby nikt nie dowiedział się, jak mnie traktuje. To mogłoby przysporzyć wielu problemów. Zawarliśmy korzystną ugodę. Nie byłam chciwa, ale coś należało mi się za życie u boku tego drania. Zażądałam tyle, by wystarczyło mi na otwarcie małej kawiarni. Więcej do szczęścia nie potrzebowałam.

Ujął mnie swoją szczerością

Po rozwodzie wyprowadziłam się do innego miasta. Otworzyłam swój wymarzony interes i starałam się zapomnieć o Ryśku i piekiełku, które mi zgotował. Nie szukałam bliskości z mężczyznami. „Jedno nieudane małżeństwo to i tak o jedno za dużo” – powtarzałam sobie.

Pewnego dnia do kawiarni wszedł przystojny facet i zaczął wpatrywać się w menu, które wykaligrafowałam na zawieszonej na ścianie tablicy. Stał tak dłuższą chwilę i wyglądał na zdezorientowanego.

– Mogę panu pomóc? – zapytałam zza lady.

– Tyle tu tego. A ja to zwykłą parzuchę piję.

– Parzucha, dobre! Muszę wprowadzić taką pozycję.

– Pani się nie śmieje. Ja prosty człowiek jestem.

– Wcale się nie śmieję. Naprawdę uważam, że to wdzięczna nazwa dla parzonej kawy i chyba rzeczywiście podkradnę panu ten pomysł.

– Dziś spróbowałbym czegoś nowego. Czegoś... sam nie wiem. Ma pani coś lekkiego i słodkiego, co wygląda elegancko?

– Może latte macchiato? – zaproponowałam.

– Zdam się na pani wybór.

Dobrze nam się rozmawiało

Usiadł przy barze i zaczął opowiadać mi o sobie. Po godzinie wiedziałam już wszystko na jego temat. Powiedział, że mieszka na wsi, a do miasta przyjechał, by dopełnić jakiś formalności w banku. Niedawno zmarł jego ojciec, a on odziedziczył po nim gospodarstwo rolne. Powiedział, że nie ma żony, ale marzy, że kiedyś stanie przed ołtarzem. „To nie może być żadna babka ode mnie ze wsi. One nie mają w sobie za grosz klasy. Marzy mi się żona z miasta, ale taka, która będzie chciała zamieszkać u mnie, bo ja nigdy nie porzucę gospodarstwa” – wyznał.

To było bardzo interesujące popołudnie. Wielu moich klientów lubi sobie pogadać, ale żaden nigdy nie był tak szczery, jak Staszek. Mówił bez cienia skrępowania nawet o najbardziej osobistych sprawach. A przecież poznał mnie dosłownie chwilę wcześniej. Ujął mnie tym – swoją szczerością i prostodusznością. Pomyślałam, że gdyby Rysiek był taki jak on, pewnie do dziś byłabym jego żoną.

Dałam mu szansę

Wrócił tydzień później i próbował zaprosić mnie na randkę. Pomyślałam, że chyba mam déjà vu. Tak samo zaczęła się moja znajomość z Ryśkiem.

– Staszku, bardzo miły z ciebie mężczyzna, ale jestem po nieudanym małżeństwie i nie chcę się z nikim spotykać. Przynajmniej na razie – odmówiłam mu najdelikatniej, jak mogłam.

– Na taką kobietę warto czekać choćby i sto lat. A ja jestem cierpliwy – zapewnił.

Trochę staromodnym, ale jednak szarmanckim gestem zdjął z głowy czapkę i lekko się ukłonił. Mój mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że przecież nie mogę być sama do końca życia, a on jest zupełnie inny niż mój były. Postanowiłam spróbować. Bez żadnych obietnic i zobowiązań. Był już przy drzwiach, gdy krzyknęłam: „Zaczekaj!”.

Wahałam się

Nasza pierwsza randka była pierwszą z wielu. Nie spieszyliśmy się. Było dla mnie jasne, że nie mogę popełniać starych błędów. W końcu jednak musiałam przyznać przed samą sobą, że to coś więcej niż tylko luźna znajomość. Mniej więcej po dwóch latach Staszek poprosił mnie o rękę, a ja nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć.

– Nie kochasz mnie, tak? – zapytał, gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiadałam na jego pytanie.

– Oczywiście, że cię kocham, głuptasie.

– Więc dlaczego nie chcesz się zgodzić?

– Staszek, to nie tak, że ci odmawiam. Po prostu zastanawiam się, co będzie najlepsze. Dla ciebie i dla mnie. Ty nie porzucisz swojego gospodarstwa, a ja nie wiem nic na temat życia na wsi. Nie wiem, jak pracować na roli, a oczywiste jest, że jeżeli się zgodzę, będę musiała zamknąć moją kafejkę. Przecież nie mogę codziennie dojeżdżać tyle kilometrów do pracy.

– Nie będziesz musiała niczego robić – zapewnił. – Sam wszystkim się zajmę. Będziesz moją królową, którą będę rozpieszczał.

– Poza tym musisz pamiętać, że nie weźmiesz ze mną ślubu kościelnego. Z moim byłym mężem żyłam w związku cywilnym i teraz nie dostanę ślubu kościelnego. Nie bez zgody biskupa, a ja chyba nie mam ochoty przez to przechodzić.

– Nie szkodzi. Możemy wziąć ślub cywilny.

– Staszku, to poważna decyzja. Nie mogę podjąć jej już teraz, bez zastanowienia. Ale to nie znaczy, że nie chcę zostać twoją żoną. Po prostu, muszę to przemyśleć. Bądź cierpliwy, dobrze.

– Już kiedyś powiedziałem ci, że na taką kobietę mogę czekać nawet sto lat i to się nie zmieniło.

Zgodziłam się na ślub

Muszę przyznać, że bałam się takiej zmiany. Ale Staszek był dla mnie dobry. Był całkowitym przeciwieństwem Ryśka. Czułam się przy nim bezpiecznie i wiedziałam, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Byłam pewna, że mnie kocha, a ja kochałam jego. „Ewelina, nad czym ty się zastanawiasz. Jak nie ten, to żaden” – pomyślałam. Wkrótce dałam mu odpowiedź. Szczęście malujące się na jego twarzy utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.

Szybko przyzwyczaiłam się do życia na wsi. Staszek dotrzymał słowa i nie obarczał mnie żadnymi obowiązkami. Nie znaczy to, że całymi dniami wylegiwałam się przed telewizorem. Pomagałam mu z własnej woli, na tyle, na ile mogłam. Marny był ze mnie pożytek, ale proste prace nie były poza moim zasięgiem. Żyło nam się cudownie. Aż do dnia, gdy założył mi na palec obrączkę.

Stałam się jego własnością

Z naszej krótkiej podróży poślubnej wróciłam z poważnym przeziębieniem. Po powrocie do domu, od razu położyłam się do łóżka. Marzyłam tylko by zasnąć i wypocić gorączkę. Obudził mnie przed piątą.

– Wstawaj, Ewelina. Krowy trzeba wydoić – nakazał.

– Staszku, jestem chora. Nie dam rady ci pomóc – powiedziałam zaspanym i zachrypniętym głosem.

– A co ty sobie myślisz? Że na gospodarce można wziąć zwolnienie? To nie twoja kawiarenka, panienko z miasta. Tutaj trzeba harować i nie ma czasu na wylegiwanie się w łóżku.

– Chcesz, żebym nabawiła się zapalenia płuc?

– Popracujesz, to się zahartujesz.

– Nie idę. Nie ma mowy. Musisz sam sobie poradzić.

– Albo podniesiesz się z łóżka, albo wyleję na ciebie wiadro zimnej wody. Twój wybór.

Od tamtej pory tak wyglądało moje życie. Byłam dla niego żywym inwentarzem, jak koń, którego zaprzęgał do wozu. Kazał mi pracować ponad moje siły, aż nabawiłam się problemów z kręgosłupem. A przecież uprzedzałam go, że nie nadaję się do takiej roboty.

Nauczona doświadczeniem, postanowiłam nie czekać. Gdy miałam pewność, że nasze małżeństwo nie rokuje na przyszłość, rozwiodłam się ze Staszkiem. Dałam miłości drugą szansę i drugi raz przeżyłam gorzkie rozczarowanie. Wystarczy. Trzeciego razu na pewno nie będzie.

Ewelina, 32 lata

Czytaj także: „Mąż miał mnie za darmozjada, więc zażądał rozwodu. Myślał, że będę za nim płakać, a ja śmiałam mu się prosto w twarz”
„Mężczyźni nie lubią mądrych babek, bo nie chcą skończyć pod pantoflem. Laleczka z sianem w głowie, to ich ideał”
„Mój brat prowadził podwójne życie i myślał, że ujdzie mu to na sucho. Już ja mu pokażę, co czeka kłamliwych typów”

 

Redakcja poleca

REKLAMA