Rany boskie, co się z tobą porobiło?” – przebiegło mi przez głowę, gdy ujrzałem brata.
Blady, w brudnym, pogniecionym ubraniu, odpalał nerwowo papierosa od papierosa, unikając mojego wzroku. Wyraźnie wstydził się swojego wyglądu.
– Dzięki, że przyjechałeś – powiedział, próbując się uśmiechnąć.
– I przepraszam, że nie mogłeś się u nas zatrzymać. Mam nadzieję, że pokój ci się spodoba.
– Jest wspaniały, na hotel musiałeś wydać majątek – pospieszyłem z zapewnieniem, bo wnętrze faktycznie robiło wrażenie, a widok na jezioro zapierał dech w piersiach.
Ale nie przyjechałem podziwiać widoków ani delektować się rybami.
Nie byłem z nim blisko
Rzadko widywałem młodszego brata. Po pierwsze, z powodu różnicy wieku – dzieliło nas dziesięć lat, a to prawie jedno pokolenie. Po drugie, młody zaraz po studiach przeprowadził się do rodzinnego miasta swojej żony, położonego kilkaset kilometrów od nas. Po trzecie, wszystko nas różniło. Ja ceniłem sobie spokój, a za największą wartość uznawałem rodzinę. On postawił na karierę. Odnosił sukcesy w bankowości, żył w ogromnym mieszkaniu, jeździł samochodem z moich snów i miał śliczną, elegancką żonę.
Przy nim czułem się nie jak starszy, tylko gorszy brat. On zawsze pachnący, w świetnie skrojonym garniturze, ja – facet ze spracowanymi dłońmi i twarzą ogorzałą od pracy na roli. Nie pasowaliśmy do siebie i nie bardzo się rozumieliśmy, lecz nigdy też nie rywalizowaliśmy ze sobą. Każdy żył w swojej bajce i nie wchodził drugiemu w drogę.
A jednak to właśnie do mnie Marek zadzwonił tydzień temu, prosząc o spotkanie. Błagał, żebym zachował je w tajemnicy. Zwłaszcza przed jego żoną. Nawet nie musiał o tym wspominać. Wiedziałem, że ona za naszą rodziną nie przepada.
Zawsze miałem wrażenie, że Marek woli odwiedzać nas sam. Zresztą trudno to nazwać odwiedzinami. Raz na rok, góra dwa, wpadał do rodziców jak po ogień – rozdawał prezenty, posyłał filmowe uśmiechy, ściskał, klepał po plecach i znikał. Godzinę mu zajęło, zanim zaczął mówić. Teraz jednak nie był już taki pewny siebie. Po zdawkowym powitaniu od razu zaciągnął mnie na górę, do wcześniej wynajętego pokoju.
Zaczął mi się zwierzać
Musiał jednak wypalić trzy papierosy i wypić coś mocniejszego, nim odważył się zacząć swoją opowieść.
– Przepraszam, że musiałeś tyle jechać, ale jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogę zaufać. W sumie to dziwne, bo mało się znamy, bracie – uśmiechnął się smutno. – Ale nie mam wyboru. Dłużej tego nie wytrzymam... Byłem nawet u psychiatry i to podczas rozmowy z nim zrozumiałem, że mimo tylu znajomych mogę polegać tylko na tobie, brachu.
– Byłeś u psychiatry?! – wyrwało mi się. – Przepraszam, nie moja sprawa...
– Stary, doskonale cię rozumiem! Ale nie martw się, nie zwariowałem. Przynajmniej jeszcze nie...
– To co ci jest? – zapytałem.
– Depresja, przemęczenie, wyczerpanie połączone z załamaniem – mówił jednym tchem zdejmując jednocześnie wymiętą bluzę, a po niej podkoszulek.
– O matko! – jęknąłem, widząc jego posiniaczone i podrapane ciało. – Kto ci to zrobił? O co tu chodzi, Marek? W coś ty się wpakował?! – spytałem zdenerwowany.
– W małżeństwo, stary... Tylko w małżeństwo – westchnął.
Byłem w szoku
To, co usłyszałem później, przerosło wszystko, co w ogóle mogłem sobie wyobrazić. Mój brat, facet pozyskujący dla banku najbogatszych klientów, był od lat maltretowany przez żonę. On miał pieniądze, a ona mściła się na nim za swoje niepowodzenia. Brak pracy, brak dzieci, coraz częstsze zaglądanie do kieliszka i unikanie wszelkich obowiązków. Najpierw były tylko drobne szturchańce i szyderstwa z jego męskości. „Kim ty jesteś, skoro nie potrafisz mnie zaspokoić?! Nawet dziecka nie umiesz mi zrobić – mówiła, gdy już było po wszystkim. – Co się tak szybko ubierasz? No dobra, leć już! Biegnij do tej swojej pracy, do tych dziwek w twoim biurze!”.
– Nigdy jej nie zdradziłem, ale ona ciągle podejrzewała mnie o romanse. Na początku nawet mi się to podobało, czułem się atrakcyjny i kochany, ale z czasem moje życie zamieniło się w koszmar. Według niej ciągle się z kimś umawiałam. Mówiła, że nawet w drodze do sklepu pewnie zaliczałem numerek...
Żona się nad nim znęcała
Sprawdzała jego komputer, telefon, pilnowała godzin powrotów do domu, wydzwaniała, gdy tylko wyjeżdżał w delegacje.
– Każda wizyta u was kończyła się awanturą – ciągnął Marek. – Wrzeszczała, że wcale za wami nie tęsknię, tylko jadę się spotkać z którąś ze swoich dawnych miłości. Nie chciała słuchać tłumaczeń. Czasem, jak wracałem zmęczony po całodniowych pertraktacjach z kontrahentami, zamykała sypialnię i kazała mi spać na kanapie. Ale w nocy zmieniała zdanie. Przychodziła i mimo mojego zmęczenia zmuszała mnie do seksu, a potem znowu zaczynała ze mnie drwić. Czasem miałem wrażenie, że mnie gwałciła…
Z trudem powstrzymał łzy.
– Po którejś takiej nocy coś we mnie pękło. Spakowałem się i powiedziałem, że odchodzę.
Myślał, że ją to ucieszy. Nic podobnego! Wówczas Kamila rzuciła się na niego z pazurami i zaczęła go kopać.
– Długo byłem na zwolnieniu. Lekarz w szpitalu zażartował, że wyglądam, jakby mnie dopadło całe stado zdradzanych bab. Nie poszedłem na policję, chociaż wiem, że jest coś takiego jak „Niebieska Karta”. Nie zniósłbym kolejnych upokorzeń. Tego samego dnia, gdy Marka opatrywano w szpitalu, Kamila przelała wszystkie ich wspólne pieniądze na swoje konto. Mogła, bo miała specjalne upoważnienie, które kiedyś wymusiła na nim szantażem.
– Powiedziała, że owszem, odejdę, ale po jej trupie.
Jak trzeba będzie, to się zemszczę
Odtąd przestała się kryć z piciem, a pod wpływem alkoholu stawała się coraz bardziej agresywna. Biła Marka czym popadnie. Rzucała w niego garnkami, zastawą, żelazkiem. Gryzła, kopała. Kiedyś w nocy obudził się, gdy stała nad nim z nożem. To wystarczyło, aby tamtej nocy nie zmrużył oka. Teraz śpi jak zając pod miedzą. Z nerwów przestał jeść. Bał się wracać do domu, ale uciec nie umiał. Był zbyt zastraszony i zamiast zbierać dowody na żonę, zajmował się ich tuszowaniem.
– Chcę, żeby umarła – rozpłakał się. – Albo żeby mnie diabli wzięli, bo co to za życie?
Gdybym dorwał tę babę, obił bym tę jej piękną buźkę! Wiedziałem jednak, że moja złość niczego nie zmieni. Tu trzeba było sposobu.
– Jedziemy do szpitala, niech obejrzy cię lekarz i wszystko opisze, a później skoczymy na policję. Zrobimy wszystko, jak trzeba – stwierdziłem.
– A potem? – zapytał.
– Zabieram cię do nas. Bankowcem się bywa, a człowiekiem się jest, i tego człowieka w sobie musisz ratować. Uszy do góry! Złożymy doniesienie do prokuratury, a jak trzeba będzie, pójdziemy i do samego diabła. Musisz żyć, chłopie, i wyleczyć się z tego chorego małżeństwa.
– Ona nam nie daruje. Nie chcę cię w to wciągać, po prostu musiałem się komuś wygadać...
Nie byłbym sobą, gdybym tak to zostawił. Zrobiliśmy, jak powiedziałem. Nadal walczymy z Kamilą, która w sądzie odgrywa rolę biednej, porzuconej żony. Na szczęście nie przestała pisać obraźliwych esemesów i maili, w których grozi Markowi śmiercią, więc sprawę mamy wygraną.
Czy to ją powstrzyma? Na wszelki wypadek kupiłem dwa owczarki niemieckie. Nie dam się zastraszyć i nie pozwolę gnębić brata. Wysłałem go na terapię, chociaż nie mam o tym bladego pojęcia. Ale pomyślałem, że tylko gość od mózgu wie, jak Marek czuje się upokorzony i nieszczęśliwy.
Jerzy, 38 lat
Czytaj także: „Mój 40-letni syn po rozwodzie wrócił pod mój dach i się rozkleił. Nie będę go teraz przecież niańczyć”
„Moje dzieci nie potrzebują już starej matki. Raz na dwa miesiące kontrolują tylko, czy żyję i znikają po schabowym”
„Wnuczka widzi we mnie tylko kopertę z emeryturą. Pojawia się w drzwiach równo z listonoszem i wyciąga łapy po więcej”