Młody, jak nazywaliśmy w rodzinie Marcina, skończył dwadzieścia pięć lat. Zadzwoniłam do niego koło południa.
– Braciszku, wszystkiego najlepszego z okazji ćwierćwiecza! – zawołałam, kiedy odebrał. – Życzę ci znalezienia wymarzonej pracy, fajnej dziewczyny, dobrego humoru i pieniędzy.
Życzyłam mu tego wszystkiego, czego nie miał i z tego powodu nieustannie narzekał. Korciło mnie, żeby powiedzieć jeszcze, aby przestał marzyć o wygranej w totolotka i wreszcie wziął się do pracy. Nie chciałam jednak być złośliwa, więc pominęłam tę kwestię milczeniem. Przynajmniej na razie…
– Dziękuję, po prezent zgłoszę się później – zażartował Marcin. – A wieczorem zapraszam cię na imprezkę do „Zgagi”. Przyjdzie trochę znajomych, będzie fajnie.
– Nie wiem, czy się wyrobię. Jutro rano mam zebranie, muszę się do niego przygotować – mówiłam spokojnie, ale ten wieczny luz i beztroska Marcina zaczynały mnie irytować.
– Musisz się rozerwać, bo tylko siedzisz w domu i pracujesz! – nie dawał za wygraną, albo po prostu nie przychodziło mu do głowy, że są ważniejsze rzeczy niż zabawa w środę wieczorem.
– Marcin, czy ty masz pieniądze na imprezę w klubie? – zapytałam go ze złością.
– Znajdą się – rzucił. – Dzisiaj moją zasadą jest: Carpe diem! Chwytaj dzień i żyj… Do zobaczenia wieczorem, siostra!
Brat był lekkoduchem i leniem
Marcin nie przejął się moim tonem. Tak samo jak nie przejmował się oddawaniem mi pożyczonych pieniędzy. Uważał, że skoro mam stałą pracę i nieźle zarabiam, to normalne, że mu pomagam. Złościło mnie to, ale wolałam, żeby pożyczał ode mnie niż od rodziców. Oboje mieli bardzo skromne emerytury.
Marcin wciąż mieszkał z nimi, jednak nie dokładał się ani do czynszu, ani do rachunków.
– Wiesz przecież, że czasy są ciężkie. Trudno mu znaleźć pracę – tłumaczyła go mama.
Ojciec czasami wygłaszał synowi kazania na temat dorosłości i obowiązków, lecz na tych morałach się kończyło. Prawdę mówiąc, ja robiłam to samo: pouczałam Marcina, radziłam, co ma robić, wściekałam się, gdy znów prosił, żebym wyciągnęła go z tarapatów…
Żyłam jego życiem
– Co, znowu koszmarny braciszek? – zapytała mnie Magda.
Pracowałyśmy biurko w biurko, więc była świadkiem wielu moich rozmów z tym gagatkiem. Poza tym zaprzyjaźniłyśmy się, więc była wtajemniczona w nasze rodzinne sprawy.
– Co ja mam z tym zrobić? – zapytałam bezradnie. – Przecież to mój brat i nie mogę mu powiedzieć: ze swoimi kłopotami radź sobie sam!
– To dorosły facet, a ty traktujesz go jak chłopczyka z podstawówki – Magda patrzyła na to wszystko z dystansem.
Jej zdanie się dla mnie liczyło, bo była bystrą obserwatorką, potrafiła wyciągać mądre wnioski i nie oceniała ludzi pochopnie.
– Niby tak, ale ilekroć próbowałam być dla niego surowa i wprost mówiłam, że robi źle, też do niego to nie docierało – tłumaczyłam koleżance.
– Bo ty masz przymus rzucania się mu z pomocą. On dzwoni: „Pomóż”, ty pomarudzisz, ale lecisz jak na skrzydłach, żeby ratować małego braciszka – stwierdziła Magda; choć jej słowa nie były miłe, patrzyła na mnie przyjaźnie. – Odkąd cię znam, wygląda to tak samo. Marcin dzwoni, żebyś mu pożyczyła pieniądze i poradziła, co ma robić. Ty wymyślasz za niego rozwiązanie problemu i „ostatni raz” pożyczasz mu forsę. On ją wydaje, twoich rad nie słucha i dalej żyje tak jak dotąd.
Wyciągnęłam brata z wielu kłopotów
Są czasami takie momenty, kiedy dociera do nas prawda. To był ten moment. Przed oczami przeleciało mi całe moje życie… Kiedy urodził się Marcinek, rodzice pracowali, więc jako starsza siostra musiałam opiekować się braciszkiem. Miałam zaledwie osiem lat, a już sama odbierałam go z przedszkola, podgrzewałam kolację, czytałam mu bajki na dobranoc. Potem odrabiałam z nim lekcje i pomagałam w konfliktach z kolegami.
Gdy miał kłopoty z nauczycielami, bał się powiedzieć o tym rodzicom, tylko zwierzał się mnie. Nieraz zdarzyło mi się rozmawiać z panem od matematyki albo panią od polskiego… Rzeczywiście, od dzieciństwa grałam rolę wybawicielki, a Marcin ofiary, która wzywa pomocy. Ja musiałam zawsze być silna i rozsądna, on mógł być słaby, beztroski i bezmyślny. Wracając z pracy, szłam przez park i wspominałam kłótnie z byłym narzeczonym. Najczęściej kłóciliśmy się o Marcina. Dopiero teraz zrozumiałam, że Arek miał rację: więcej czasu poświęcałam bratu niż jemu. Bardziej dla mnie liczył się Marcin niż pielęgnowanie związku z mężczyzną. Może właśnie to był powód naszego rozstania?
Znów potrzebował pomocy
Kiedy zjawiłam się w „Zgadze”, Marcin poderwał się od stolika, uściskał mnie serdecznie i przedstawił swoim znajomym. Po raz pierwszy przyglądałam się bratu jak całkiem obcemu facetowi. Przystojny, dowcipny i inteligentny przyciągał spojrzenia wszystkich dziewczyn. Nie wyglądał ani na ofiarę losu, ani na człowieka, który zginąłby bez mojej pomocy! Na drugi dzień zadzwonił. Najpierw podziękował mi, że przyszłam na jego urodziny. Potem przeszedł do rzeczy:
– Okazało się, że mój szef nie może wypłacić mi teraz zaliczki, a ja muszę oddać pięć stów do banku. Jeśli tego nie zrobię, wypowiedzą mi umowę i będą mnie ścigać, żebym oddał cały debet.
– Wygląda na to, że masz prawdziwe kłopoty. Przykro mi – powiedziałam spokojnie.
Nie podobało mu się to
Wyszło nieźle, bo taką niezwykłą odpowiedź na jego prośbę o pożyczkę – której oczywiście dawno się spodziewałam – ćwiczyłam przez pół nocy. Marcina zatkało. Na chwilę.
– Tylko do wypłaty – zajęczał. – Oddam ci co do grosza.
– Marcin, jesteś dorosłym facetem i potrafisz sobie dać radę. Postanowiłam ci już nie pożyczać kasy.
– Jesteś egoistką! – powiedział to oskarżycielskim tonem.
– Może masz rację. Z wiekiem coraz bardziej dostrzegam, że ważne jest dbanie o siebie samą i swoje zaplecze finansowe. A weź pod uwagę, że twoja siostra jest samotną babką po 30-stce – dorzuciłam ze śmiechem.
– Oj, nie przesadzaj z tym wiekiem – brat nie wiedział, jak zareagować na moje słowa.
Nigdy wcześniej tak się do niego nie zwracałam. Odmówiłam zajęcia się jego kłopotami stanowczo, lecz bez złości.
– Ty jesteś młodszy, więc masz więcej życia przed sobą – powiedziałam. – A ja czuję się wypalona zawodowo i jeśli nie chcę oszaleć w biurze, to muszę pomyśleć o zmianie pracy. Może powinnam wziąć dłuższy urlop, wyjechać? Nie bardzo wiem, co mam zrobić ze swoim życiem…
– Będzie dobrze, zobaczysz – pocieszył mnie Marcin.
Gdy skończyliśmy rozmawiać, czułam się dumna z siebie. Wreszcie coś zmieniłam w naszej relacji – przyznałam się do bezradności i przestałam grać supermenkę. Prawdę mówiąc, przyznałam się też do tego… sama przed sobą!
Moja metoda poskutkowała
– Musimy to uczcić! Po pracy idziemy na lody – wykrzyknęła Magda, gdy opowiedziałam jej wszystko. – Jestem pewna, że to zmieni twoje życie. Pod warunkiem że będziesz konsekwentna. Pomyśl, że będziesz miała wreszcie więcej czasu i pieniędzy dla siebie. To miłe, prawda?
– No… nie wiem, jak Marcin to zniesie na dłuższą metę – znowu odezwała się we mnie nadopiekuńcza starsza siostra.
– Jak go znam, poradzi sobie doskonale – uspokoiła mnie Magda. – Jeśli nie sam, to znajdzie sobie kobietę, która się nim zajmie. Taki przystojniak nie będzie miał z tym problemu.
Magda miała rację. Marcin najpierw nie mógł uwierzyć, że odmawiam mu pomocy. Nie wiedział, jak reagować, gdy mówiłam, że kiepsko się czuję i mam doła. Jakimś cudem okazało się, że potrafi radzić sobie beze mnie! Co więcej, zaczął planować wydatki, nie rozrzucał pieniędzy na prawo i lewo. Wydoroślał. A ja, zamiast zajmować się sprawami brata, wreszcie zajęłam się swoim życiem.
Któregoś dnia spotkałam w sklepie Arka i poszliśmy na kawę. Nie widzieliśmy się trzy miesiące. U niego nic się nie zmieniło. Odetchnęłam z ulgą, że nie ma dziewczyny… Arek wyraźnie się ucieszył, gdy powiedziałam o zmianach na linii ja i Marcin.
– Może damy sobie jeszcze jedną szansę? – zapytał.
Renata, 33 lata
Czytaj także: „Przypadkiem poznałam sekret matki. W domu zgrywa świętoszkę, a na mieście robi takie rzeczy, że aż wstyd”
„Żona ciągle kłóciła się z moim bratem. Nie wiedziałem, że to tylko teatrzyk, który miał mi zamydlić oczy”
„Wyjechałem na studia, by uciec od matki. Pół akademika ma ze mnie dziki ubaw, bo ciągle wysyła mi gołąbki w słoikach”