„Stara matka była dla moich braci niewygodna. Woleli oddać ją do przytułku, niż zapewnić godną starość”

załamana kobieta fot. iStock, Wavebreakmedia
„Po osiemdziesiątce mama zaczęła starzeć się w zastraszającym tempie. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień traci kontrolę nad rzeczywistością i dramatycznie podupada na zdrowiu”.
/ 05.08.2024 10:19
załamana kobieta fot. iStock, Wavebreakmedia

Mam dwóch braci, więc jakoś tak naturalnie wyszło, że częściej niż oni zajmowałam się mamą. Do czasu, gdy mieszkała sama i potrafiła o siebie zadbać, to nie był wielki problem. Trzeba ją było tylko od czasu do czasu odwiedzić – pomóc przy sprzątaniu, opłacić za nią rachunki, załatwić drobne formalności i zaprowadzić do lekarza, gdy była taka konieczność.

Ta ostatnia potrzeba z wiekiem stawała się jednak coraz częstsza. Po osiemdziesiątce mama zaczęła starzeć się w zastraszającym tempie. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień traci kontrolę nad rzeczywistością i dramatycznie podupada na zdrowiu. 

Pewnego dnia sąsiadka znalazła ją nieprzytomną na klatce schodowej. Już od ratowników z pogotowia dowiedziałam się, że to prawdopodobnie rozległy wylew. Kolejne diagnozy przynosiły coraz gorsze wieści. Wreszcie lekarze zostawili nas z tragicznymi rokowaniami. Mama miała nie odzyskać sprawności umysłowej i fizycznej. Kiedy to usłyszałam, zupełnie się załamałam. Bracia byli jednak twardsi ode mnie – od razu zaczęli myśleć nad tym, co dalej. Jak się mamą zająć.

– Trzeba znaleźć jakiś dom, ośrodek… Złożymy się – powiedział Tomek.

– Mamy emerytura pokryje część kosztów – dodał Robert. – Kolega z pracy załatwiał swojej matce kiedyś. Podpytam go, gdzie i za ile.

– To żarty?! – krzyknęłam, gdy tylko zorientowałam się, o czym mowa.

– Marta, teraz się tak robi…

– Kto tak robi? Zwyrodnialcy? Nas mama chyba inaczej wychowała.

– Uspokój się. Tylko rozmawiamy.

– Już ja znam takie „rozmawianie”. Nie pozwolę oddać mamy do ośrodka!

– Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak absorbująca jest opieka nad taką osobą – poirytował się Robert.
Był dwa lata starszy od Tomka i zawsze bardziej „do przodu”.

– Będziemy się musieli tego nauczyć, panowie. We troje!

Tak właśnie ucięłam te okropną dyskusję, ale wiedziałam, że temat nie jest zamknięty. Że chłopaki twardo będą obstawać przy swoim. Bo moi bracia od zawsze byli ode mnie silniejsi psychicznie i bardziej zdecydowani.

Nie oddam mamy do domu opieki

Pewnie dlatego obaj świetnie sobie radzą – jeden jest kierownikiem budowy w dużej firmie, a drugi ma swój warsztat samochodowy. Ja, choć jestem od nich siedem lat starsza, zawsze byłam delikatniejsza, bardziej uczuciowa. No i pewnie stąd moja reakcja na ich pomysł oddania mamy do domu opieki.

Poza tym miałam też znacznie mniej zobowiązań niż oni. Byłam na emeryturze, a moje dziecko poszło już na swoje. Z tego powodu konieczność opieki nad mamą mniej mnie przerażała. Natomiast bracia ciągle pracowali i wychowywali nastoletnie dzieci. Właśnie dlatego już następnego dnia w szpitalu złożyli mi pewną propozycję. Ofertę, która w tamtym czasie wydawała mi się bardzo rozsądna.

– Marta, ty zajmij się mamą – powiedział Tomek. – Weźmiesz sobie za to jej mieszkanie. My się go zrzekniemy u notariusza. To będzie rekompensata.

– Ale jak to tak…?

– Normalnie – wyjaśnił Robert. – To jedyne wyjście, bo my nie damy rady się nią zająć. Musielibyśmy oddać ją do domu opieki, a ty się przecież na to nie godzisz. Dobrze mówię?

– No tak.

– Sama widzisz.

Powiedziałam im, że pogadam z mężem. Tak zrobiłam i była to jedna z najtrudniejszych rozmów w naszym życiu. Oboje mieliśmy wątpliwości, ale w końcu argument mieszkania przeważył. Moim braciom nie brakowało pieniędzy, a ja od dawna martwiłam się o to, jak pomóc na starcie swojemu dziecku, które mieszkało teraz na wynajmowanym. Dlatego zgodziłam się na ich propozycję.

Na początku było bardzo ciężko, bo wszystkiego się uczyłam. Jak mamę umyć, jak nakarmić, ile leków jej podać, jak sobie radzić z jej emocjami, opanowywać lęki, uspokajać w chwilach gniewu. Mama była jak niemowlę, a ja musiałam stawić czoła wszystkim problemom z tym związanym. Powoli jednak, z czasem, wraz z kolejnymi miesiącami wszystko sobie poukładałam. Było coraz lżej, coraz łatwiej. Zdarzały się jednak takie sytuacje, w których potrzebowałam pomocy, a akurat nie mogłam liczyć na męża. Po raz pierwszy poczułam się porzucona przez braci, gdy miałam zawieźć mamę na specjalistyczne badania. Mąż był w delegacji, więc zadzwoniłam do jednego i drugiego z nadzieją, że może oni nas zawiozą. Obaj odmówili.

– A ile będzie to wszystko trwało? – zapytał Tomek.

– No ze cztery godziny. Trzeba tam pojechać, zaczekać na nas, a potem przywieźć z powrotem.

– O matko! Tak długo? Nie dam rady. Mam tyle aut do roboty. Nie możesz wziąć taksówki? – zasugerował brat.– Jakby co, oddam ci kasę…

– Mama boi się obcych ludzi.

– A Robert? – jęknął.

– Nie może.

– Ja też nie dam rady. Przepraszam…

Nie miałam wyjścia. Musiałam przełożyć wizytę na inny termin, choć oznaczało to, że znów trzeba było czekać kilka tygodni. Nie robiłam jednak wtedy braciom wyrzutów. Rozumiałam, że obaj mają wymagającą pracę, obaj muszą dotrzymywać zobowiązań.

Miałam nadzieję, że to taki niefortunny zbieg terminów, i przy następnej okazji na pewno mi pomogą.
Kolejny raz poprosiłam braci o pomoc po jakichś dwóch miesiącach. Chciałam, żeby któryś z nich wziął mamę na jedną czy dwie noce do siebie. Potrzebowałam się po prostu wyspać, bo przy mamie było to naprawdę trudne. Miewała bardzo nerwowe noce. Coś krzyczała, budziła się, domagała uwagi. Obaj znów wykpili się jednak od pomocy. Tomek powiedział, że nie dałby sobie z mamą rady, a Robert, że żona mu nie pozwala.

– Jak to? – zapytałam zdumiona.

– Normalnie. Ciągle powtarza, że trzeba było mamę oddać do domu opieki ,i nie byłoby problemu.

– No wiesz!

– No co, co wiem, Marta? – oburzył się. – Jest przynajmniej szczera.

Ich zachowanie budziło we mnie coraz większe zdumienie. Nie oczekiwałam równego podziału obowiązków, bo przecież mieliśmy naszą umowę, ale przydałoby się jakiekolwiek wsparcie.

Wasze dzieci tak samo was kiedyś potraktują

Prawie w ogóle nas nie odwiedzali – pojawiali się tylko na święta i większe okazje jak urodziny mamy. Czasem nawet przez tydzień żaden z nich nie zadzwonił z pytaniem, co u niej, czy dobrze się czuje. Uznali też, że skoro dostałam mieszkanie, to już nie mają żadnych finansowych zobowiązań wobec mamy. Nigdy nie przynieśli pieluch, nie dorzucili się na leki, kosmetyki czy jedzenie. Na te wydatki przeznaczona była, co prawda, jej emerytura, ale koszty przerosły jej wysokość. A przecież mieszkanie mamy miało być rekompensatą za trud, za wysiłek. Jej utrzymanie to zupełnie inna sprawa. Moi bracia myśleli jednak inaczej.

Dowiedziałam się tego, gdy znów poprosiłam o pomoc. Kolejny raz spróbowałam namówić ich, żeby zabierali mamę do siebie na dwa, trzy dni w miesiącu. Tym razem chodziło o to, bym mogła zająć się wnukiem, który poszedł do żłobka i często chorował.

Córka i zięć od jakiegoś czasu prosili mnie o wsparcie, a ja nie mogłam zostawić mamy samej, natomiast przy niej nie dałabym rady skoncentrować się na małym dziecku. Dlatego uznałam, że tym razem będę na braci naciskać – domagać się tej odrobiny pomocy. Spotkałam się z nimi dwoma specjalnie w tej sprawie.

– Marta, ale ja nie dam rady. Jak ty to sobie wyobrażasz? Z dziećmi i mamą w jednym domu? – pierwszy odezwał się Tomek, Robert siedział obok i tylko zwiesił głowę.

– Przecież chodzi tylko o kilka dni w miesiącu. Jesteście we dwóch i możecie się nimi podzielić. Nawet tego nie odczujecie…

– Co to znaczy, „nie odczujecie”? – w końcu odezwał się starszy z braci. – No, co to znaczy? Czy ty wiesz, ile my mamy roboty na głowie? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak musimy się nakombinować, żeby wziąć choć jeden dzień wolnego!?

– No a wasze żony…? – zapytałam.

– Dobrze wiesz, co nasze żony myślą na ten temat… – rzucił Tomek.

– Ale to jest wasza mama! Babcia waszych dzieci! Ja proszę, żebyście od czasu do czasu wzięli do siebie do domu waszą matkę! Nie żadną tam obcą osobę. Kobietę, która podcierała wam tyłki przez całe dzieciństwo!

– My to wiemy, ale wydaje nam się też, że skoro wzięłaś mamy mieszkanie, to sprawa jest jasna. To ty zobowiązałaś się nią opiekować. Jak nie masz czasu i siły, sprzedaj mieszkanie i z tych pieniędzy opłać opiekunkę.

– Przecież ja mieszkanie oddałam córce. Ona tam żyje, dobrze o tym wiecie!

– No to już jest twoja sprawa… – skwitował Robert, wzruszając ramionami.

Nie rozmawiałam z nimi już więcej na ten temat. Skoro tak stawiają sprawę, to chyba nie ma o czym gadać. Jeśli nie poczuwają się do minimalnej, choć odpowiedzialności za mamę, to nie ma co strzępić języka. Ja jej do ośrodka nie oddam! A oni niech się modlą, żeby do końca życia byli w dobrym zdrowiu, bo ich dzieci na pewno się nimi nie zajmą, jeśli zajdzie potrzeba. W końcu taki mają przykład w domu. Cieszę się tylko, że mama już tego wszystkiego nie rozumie…

Marta, 63 lat

Czytaj także:
„Myślałem, że poznałem dziewczynę anioła. Kiedy zamieszkała ze mną, zobaczyłem, że niewinna buźka to tylko maska”
„Chciałam zrobić mężowi oryginalny prezent urodzinowy. Zamiast okrzyków radości była dzika awantura i wstyd na pół wsi”
„Córka zwaliła mi się z dzieckiem na głowę licząc, że będę jej sponsorem. Urabiałam się po łokcie, a i tak byłam najgorsza”

Redakcja poleca

REKLAMA