Kiedy decydowaliśmy się na małżeństwo, kierowaliśmy się głównie pragmatyzmem. Zależało nam na uzyskaniu kredytu hipotecznego, a instytucje bankowe, jak powszechnie wiadomo, przychylniejszym okiem patrzą na pary po ślubie. Nie zawieraliśmy między sobą żadnych dodatkowych ustaleń co do otwartości naszej relacji, po prostu tak funkcjonowaliśmy na co dzień.
Można powiedzieć, że w naszym związku panowała pełna swoboda. Zanim stanęliśmy na ślubnym kobiercu, nie interesowałam się zbytnio poczynaniami Marka ani tym, co porabia, gdy nie ma go u mojego boku. Liczyło się tylko to, że gdy byliśmy razem, czuliśmy się fantastycznie. Obydwoje cieszyliśmy się niezależnością. Ja również nie życzyłam sobie wtrącania w moje osobiste sprawy.
Uczucie nie potrzebuje formalności
Tak naprawdę narzeczeństwo kojarzyło nam się z czymś przestarzałym i sztywnym, przypieczętowanym błyskotką na palcu. Zupełnie nie w naszym klimacie. Ale w końcu stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
Ludzie w naszym otoczeniu byli zaskoczeni naszą decyzją. I faktycznie coś w tym było. W końcu związek można ciągnąć bez końca, bez konieczności brania na siebie dodatkowych obowiązków. Uczucie między dwojgiem ludzi nie potrzebuje żadnych dokumentów, publicznych ślubowań czy krążków na palcu.
Powodem naszej decyzji były kwestie praktyczne. Zależało nam na uzyskaniu pożyczki z banku, a pary po ślubie były traktowane preferencyjnie. Więc pędem ruszyliśmy do urzędu! Zaskoczyło mnie to, że po samej uroczystości poczułam się dużo lepiej.
Teoretycznie straciłam część swobody, a moje możliwości jakby się skurczyły, ale w głębi duszy zrobiło mi się jakoś lżej. Opowiedziałam o tym Markowi, na co przytulił mnie czule, zapewniając, że cieszy się razem ze mną. Miałam jednak wrażenie, że nie podzielał mojego entuzjazmu w pełni...
W małżeństwie staraliśmy się zachować podobny styl życia jak przed ślubem. Łączyły nas miłość i bliskość, ale jednocześnie oboje mieliśmy swoje sprawy – pracę, znajomych, pasje. Każde z nas od czasu do czasu gdzieś wychodziło, nie zawsze mówiąc dokładnie, gdzie i po co.
Wyjaśnienia bywały dość ogólnikowe, ale na ogół wystarczały, by nie drążyć tematu nieobecności partnera. Mimo to, z tamtych lat zostało mi w pamięci parę zagadkowych sytuacji związanych z tym, co robił Marek, gdy nie było go w domu.
Ta wiadomość nie dawała mi spokoju
Zastanawiam się, czy w związku powinno się dawać drugiej osobie pełną swobodę, nawet jeśli miałoby to oznaczać przyzwolenie na romanse i zdrady? Czy taka wolność to dobry fundament dla relacji?
Jasne, że Marek spotykał się czasem z kumplami i chadzali razem na piwko do knajpy, ale zauważyłam też, że parę razy zadzwoniła do niego jakaś babka, a raz nawet rzuciłam okiem na SMS–a, który przypadkiem dostrzegłam: „Spotkajmy się tam, gdzie zawsze”. Ten krótki tekst nie dawał mi spokoju.
Nie miałam pewności, czy wiadomość napisała kobieta, ale znałam prawie wszystkich kolegów Marka. Co to niby miało być za miejsce: „tam, gdzie zawsze”? Sama się zdziwiłam, ale poczułam ukłucie… zazdrości i kompletnie tego nie rozumiałam.
Marek to facet, który zawsze myślał najpierw o innych. W domu był zawsze chętny do pomocy, nigdy nie brakowało mu uprzejmości, a gdy chodziło o wydawanie kasy, nie było z nim żadnych problemów – nie był skąpy. Jedynym minusem było to, że od czasu do czasu przepadał jak kamień w wodę.
Do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale ostatnio zaczęłam odczuwać pewien dyskomfort związany z taką niepewnością. Ciągle dręczyła mnie myśl, że on może prowadzić podwójne życie, a w tym drugim, gdzieś tam, jest jakaś laska, która ma u niego taką samą pozycję jak ja.
Z każdym dniem coraz trudniej było mi się przekonać, że nasz związek opiera się na regułach, które nie wymagają od nas pełnego zaangażowania. Coś się we mnie burzyło przeciwko tym zasadom.
To już mi nie pasowało
Zastanawiałam się, skąd one się w ogóle wzięły, bo przecież nigdy o nich nie rozmawialiśmy. Czy bycie w wolnym związku oznacza przyzwolenie na niewierność? Nie mogłam się z tym pogodzić.
Instynktownie zakładałam, że jeśli ktoś kocha, to nie zdradza, ale teraz nie byłam już tego taka pewna. W końcu nadszedł moment, gdy zaczęłam nieco bardziej dociekliwie niż zwykle wypytywać go o to, co robił, gdy nie było go przy mnie. Zasugerowałam też, że powinniśmy być wobec siebie bardziej otwarci.
Próbowałam to robić w subtelny, ale jednocześnie zdecydowany sposób.
– Słuchaj, przecież jestem z tobą zawsze szczery i niczego przed tobą nie ukrywam, więc o co ci chodzi? – zaprotestował.
Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że zatajanie przede mną, dokąd wychodzi, a także potajemne umawianie się w tym samym miejscu co zwykle nie jest byciem otwartym. Ale w ostatniej chwili powstrzymałam się od komentarza.
Czy naprawdę zaczynałam się zachowywać jak jakaś zrzędliwa baba, która non stop pilnuje swojego faceta? Jeszcze nie tak dawno temu, raptem dwa lata wstecz, byłabym wniebowzięta takim układem – mogę mieć kochającego męża, a jednocześnie pełną swobodę.
To już mi nie pasowało. Doszłam do wniosku, że cały mój światopogląd, którym kierowałam się przez lata, okazał się zwykłą ściemą i ucieczką od odpowiedzialności. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu było to też zwykłe tchórzostwo.
Nie chciałam, żebyśmy cieszyli się sobą od święta, tylko wtedy, kiedy akurat mamy okazję być razem. Żeby poczuć się w pełni szczęśliwa potrzebowałam mieć pewność, że jestem dla niego tą jedyną. No dobra, ale jak to ogarnąć w praktyce?
Wyznałam mu, co leży mi na sercu
Takie nastawienie wywracało przecież wszystko do góry nogami. Może gdybym zaczęła stawiać sprawy jasno i domagać się więcej, to Marek przestałby darzyć mnie tak silnym uczuciem?
Zebrałam się na odwagę i zdecydowałam się porozmawiać szczerze z Markiem. Wyznałam mu, co leży mi na sercu – moje obawy i tęsknoty. Przyznałam, że czuję niepokój, gdy znika bez słowa, a ja nie mam pojęcia, gdzie przebywa i z kim. No i wspomniałam o tym pechowym SMS–ie.
– Masz mnie na oku? – oburzył się. – Nie spotykam się z żadną inną.
– To z kim piszesz? – spytałam prosto z mostu.
– Z kumplem – rzucił pospiesznie, a jego twarz oblała się szkarłatnym rumieńcem.
– Nie mówisz prawdy!
– Ograniczasz moją wolność – warknął ze złością, zaciskając zęby.
Kiedy z hukiem opuścił mieszkanie, poczułam strach. To nie było normalne wyjście. Odszedł pełen gniewu i żalu. Wyglądało na to, że już nigdy nie wróci. Cały wieczór spędziłam na płaczu.
Mimo to, pojawił się z powrotem, wręczył mi bukiet, przepraszając za swoje zachowanie. Wyznał, że spotkał się z koleżanką z firmy, by przedyskutować wspólny projekt. A to miejsce „gdzie zawsze” to kafejka niedaleko ich biura, do której chodzą zwykle na obiad. Później rzucił jakiś dowcip na poprawę atmosfery.
Okazało się, że jestem w ciąży
Znów wszystko układało się rewelacyjnie. Przez długi czas każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Po paru tygodniach tej sielanki okazało się, że jestem w ciąży. Niby to nic nadzwyczajnego u świeżo upieczonych małżonków, ale ja byłam mocno zdziwiona. Za to Marek wpadł w totalną panikę.
No i nasz raj dobiegł końca. Niby o mnie dbał, martwił się i rozpieszczał mnie, ale znów zaczął znikać. Miałam poczucie, że nie potrafi wytrzymać w mieszkaniu i tylko wypatruje okazji, żeby czmychnąć na świat. A ja potrzebowałam, żeby był przy mnie. Obok mnie. Całym sobą – fizycznie i mentalnie.
Dzień i noc. Niesamowite, jak inaczej zaczęłam postrzegać świat. W myślach snułam wizje naszej przyszłości, choć przeczuwałam, że Marek nie chciałby być traktowany jako jej stały i niezmienny punkt. Aż tu nagle, pewnego wieczoru, został ze mną, odpuszczając sobie tradycyjne środowe piwko z kolegami przy meczu. Ugotował mi kolację, zrobił masaż stóp...
– Co jest? Dostałeś kartkę na ostatnim spotkaniu z ziomkami i teraz pauzujesz za faule? – zagadnęłam przekornie, nawiązując do piłkarskiej nomenklatury, zdziwiona tą niespodziewaną odmianą.
– Skarbie, stanowimy zgraną rodzinę i to się liczy najbardziej. W ostatnim czasie sporo myślałem o naszej przyszłości. Uważam, że nadszedł moment, by jeszcze bardziej się do siebie zbliżyć. Zdecydowanie za rzadko jesteśmy blisko siebie i przytulamy się stanowczo niewystarczająco często.
Przygarnął mnie do siebie, a ja zaniemówiłam, kompletnie zaskoczona. Wszystko szło dokładnie tak, jak sobie tego życzyłam. Mój fantastyczny facet powolutku, acz konsekwentnie, przemieniał się w cudownego mężczyznę.
Moje pragnienia o życiu w pełnej, kochającej się rodzinie właśnie zaczynały się spełniać. Ciąża mijała miesiąc po miesiącu, ten cudowny okres trwał, a ja pławiłam się w uczuciu szczęścia, które mnie rozpierało. Marek rzeczywiście się zmienił. Przestał dzielić czas na ten dla mnie, dla nas i osobno dla siebie, coraz mocniej angażował się w sprawy naszej rodziny.
Reguły gry poukładały się same
Zbliżała się data rozwiązania, więc, przygotowując się do tego przełomowego momentu, spotykałam się z bliskimi mi ludźmi. Wpadła także Agnieszka, żona bliskiego kumpla Marka. No i zeszło na temat przeobrażenia, jakie zaszło w moim facecie.
– No faktycznie, przypominam sobie, że wpadł do nas kiedyś i zwierzał się przed Przemkiem, że ma ciężki orzech do zgryzienia. Mówił, że chyba nie czuje się na siłach, żeby zostać ojcem i cała ta sprawa go przerasta. A mój głupi mąż zaczął mu wciskać kit, żeby to sobie wszystko poukładał w głowie, dał sobie trochę luzu i poszukał jakiegoś hobby dla odreagowania. O mało co nie wybuchnęłam ze złości. Jaki znowu luz? Jakie hobby? Facet, weź się w garść, przecież żona spodziewa się dziecka, a nie rozmyślaj nad sensem życia!
– No i jaka była twoja reakcja? – spytałam, przeczuwając, że ta sprawa nie została zamknięta.
– Odparłam, że ciężarne mają nieokiełznany pociąg seksualny, a skoro strach przed niechcianą ciążą już nie istnieje, to dają sobie totalnie upust. Stwierdziłam też, że ja bym cię ani na chwilę samej nie zostawiła. Najwyraźniej podziałało.
Ona była z siebie bardzo dumna, a ja wręcz odwrotnie. Pożegnałam się oschle z tą moją niby „obrończynią”, a gdy Marek przyszedł do domu po pracy, dałam upust swojemu rozżaleniu.
– Naprawdę bałeś się, że cię zdradzę, kochanie? Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że moja miłość do ciebie jest szczera! Przecież łączy nas głębokie uczucie, a nie lęk przed jakąś zdradą czy nieopanowana żądza. Zależy mi na tym, byś darzył mnie uczuciem sam z siebie, a nie pod jakimkolwiek naciskiem... – plątałam się, pociągając noskiem i wycierając łzy. – Na samą myśl, że jesteś ze mną wbrew sobie, czuję bolesne ukłucie.
Marek chwycił moje ramiona w swoje dłonie.
– Marta, co ty opowiadasz? Przecież wiesz, że jesteś dla mnie całym światem. Po prostu mam pietra, bo nie jestem jakimś superbohaterem i obawiam się, że mogę cię zawieść. A tak w ogóle, to gdzie cię kłuje? – zapytał wystraszony.
– Gdzieś w tym miejscu… – wskazałam na podbrzusze, które znów przeszył przenikliwy ból, aż krzyknęłam. – Chyba się zaczęło! – jego przerażenie sięgało zenitu.
– Ruszamy do szpitala, na oddział położniczy!
W taksówce non stop ściskał moją dłoń, pocieszał i uspokajał, jednocześnie pospieszając taksówkarza. Ja natomiast byłam już pewna, że uczucie i niezależność wcale nie stoją ze sobą w sprzeczności.
Wiecie, czasem w relacjach pojawia się taki moment, kiedy człowiek zaczyna mieć wątpliwości. To normalne, nawet w tych najbardziej udanych związkach. Ale wiecie co? U nas nowe reguły gry jakoś same się poukładały, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że możemy stracić to, na czym nam najbardziej zależy. I tak oto znowu zaczęliśmy sobie ufać.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
„W mojej sypialni można było mrozić porcje rosołowe, a nie oddawać się przyjemnościom. Na mojego męża nic nie działa”
„Mój facet był hiszpańskim chorizo, ja zwykłym pasztetem. By na niego zasłużyć, chodziłam na bardzo krótkiej smyczy”
„Zerwałam z facetem, bo randki musiałam spędzać w toalecie. Nie byłam w stanie wytrzymać, a wystarczyło odstawić gluten”