Mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. I wiecie co? Coś w tym jest. Bo dokładnie w taki sposób określiłbym współpracę, jakiej się podjąłem z mężem mojej siostry. To miał być biznes życia, o którym zawsze sobie marzyłem. Miała być niezależność i finansowe Eldorado. A wyszło jak zawsze...
Co mogło pójść nie tak?
Rok temu, po wielu nieprzespanych nocach i po wielu rozmowach z bliskimi osobami, postanowiłem wreszcie zaryzykować i założyć biznes ze szwagrem. Michał był zawsze pełen energii i pomysłów. Przekonywał mnie, że nasz sklep internetowy z ekologicznymi produktami to strzał w dziesiątkę. Sam byłem sceptyczny, ale jego entuzjazm działał na mnie zaraźliwie. W końcu co mogło pójść nie tak? Najwyżej za jakiś czas zwiniemy się z rynku. Ale gdyby to wypaliło... To mógłbym wreszcie zacząć żyć na swoich własnych warunkach. Tego mi było trzeba.
– Słuchaj, Krzysiek – mówił Michał podczas jednej z naszych narad. – Ekologia to przyszłość. Ludzie chcą zdrowo żyć, a my im to damy. Trzeba się wpasować w popyt, nie? No i znaleźć sobie niszę. Pierwsza zasada dobrego biznesu.
Z początku nie byłem przekonany. Miałem dobrą pracę na etacie, stabilną pensję. Jednak coś mnie korciło. Może to była chęć zmian, może marzenie o byciu własnym szefem. W końcu jednak się zgodziłem.
– Dobra, robimy to – powiedziałem, choć w głębi duszy czułem niepokój.
Spędzałem godziny przed komputerem
Zaczęliśmy od planowania i organizacji. Michał zajmował się dostawcami, ja odpowiadałem za stronę internetową i marketing. Początki były trudne. Brakowało nam funduszy na profesjonalne usługi, więc robiliśmy wszystko sami. Spędzałem długie godziny przed komputerem, ucząc się tworzenia stron internetowych i analizując rynek.
– Michał, to nie jest takie proste – narzekałem mu. – Potrzebujemy więcej czasu i pieniędzy.
– Spokojnie, damy radę. Zobaczysz, że to zaskoczy – zapewniał mnie, jak zawsze pewny siebie. Istny samiec alfa w świecie biznesu.
Po kilku miesiącach ciężkiej pracy nasz sklep wreszcie ruszył. Pierwsze tygodnie były obiecujące. Mieliśmy kilku klientów, zaczęliśmy dostawać pozytywne opinie. Michał był w swoim żywiole, ja jednak czułem, że coś jest nie tak. Pracowałem dniami i nocami, a efekty były mizerne.
– Michał, musimy coś zmienić. Nie daję rady ciągnąć tego sam – mówiłem mu pewnego wieczoru.
– Spokojnie, Krzysiek. To tylko początek. Z czasem będzie lepiej – odpowiadał z niezachwianym optymizmem.
Koszty rosły, a zyski były minimalne
Czas mijał, a sytuacja się nie poprawiała. Michał coraz rzadziej pojawiał się w biurze, a ja musiałem radzić sobie sam. Koszty szybowały w górę, a zyski były na minimalnym poziomie. W pewnym momencie zaczęły się kłopoty finansowe. Michał przestał płacić mi regularnie, a moje oszczędności topniały w oczach. No tak, zapomniałem wspomnieć o tym, że umówiliśmy się w ten sposób, że ja będę odpowiedzialny w większości za część wykonawczą, a on za zarządzaniem finansami. Nie sądziłem jednak, że te dysproporcje pomiędzy moją a jego pracą będą tak ogromne i tak widoczne.
– Michał, musimy porozmawiać – powiedziałem pewnego dnia, kiedy wreszcie udało mi się go złapać.
– Co się dzieje, Krzysiek? – zapytał, jakby w ogóle nie rozumiał, co mam na myśli.
– Nie płacisz mi od trzech miesięcy. Ja nie mogę tak dłużej. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie, a ty pojawiasz się tu raz na tydzień.
– Przesadzasz. To tylko tymczasowe problemy. Zresztą, wszyscy mamy teraz ciężko – odpowiedział, zbywając moje obawy.
– Tymczasowe? Ja mam rachunki do opłacenia, rodzinę na utrzymaniu. Nie mogę dłużej udawać, że pracuję za darmo – odpowiedziałem stanowczo.
– Dobra, zobaczę, co da się zrobić – rzucił na odchodnym.
„No, świetnie” – pomyślałem.
To było jedno wielkie kłamstwo
Nic się jednak nie zmieniło. Po jakimś czasie straciłem cały zapał i pojawiałem się w biurze już tylko dla samego faktu pojawiania się. Tak naprawdę nic się nie działo i musiałem udawać przed żoną, że jestem takim zarobionym facetem, że zamówienia sypią się lawinowo... Ale to było po prostu kłamstwo. Czułem do siebie obrzydzenie. I, przede wszystkim, nie potrafię przez długi czas przyznać się sam przed sobą do porażki. A ta już szykowała się na horyzoncie.
Michał zniknął na dobre, a ja zostałem z całym bałaganem. Mimo starań nie udało mi się utrzymać sklepu. W końcu musiałem zamknąć interes i wrócić do dawnej pracy. Czułem się jak skończony idiota. Cała sytuacja była dla mnie bolesnym doświadczeniem.
– No i jak tam wasz biznes? – zapytał mnie pewnego dnia znajomy, nieświadomy moich problemów.
– Po polsku – odpowiedziałem z gorzkim uśmiechem. – Ja udawałem, że pracuję, a Michał, że mi płaci.
Nie mogłem przestać myśleć o tym, co poszło nie tak. Analizowałem każdy krok, każdą decyzję. W głowie miałem milion pytań. Czy mogłem coś zrobić inaczej? Czy mogłem bardziej naciskać na Michała? Byłem zły na siebie, na niego, na cały świat. Jednak z czasem zacząłem dostrzegać, że to doświadczenie sporo mnie nauczyło. Dowiedziałem się, że marzenia wymagają nie tylko entuzjazmu, ale przede wszystkim ciężkiej pracy, odpowiedzialności i uczciwości. Michał zawiódł mnie na całej linii, ale ja też musiałem przyznać, że byłem naiwny.
Przeprosiny były spóźnione i niewystarczające
Pewnego dnia, podczas kolejnego z naszych spotkań rodzinnych, Michał podszedł do mnie. Wyglądał na zmęczonego i zrezygnowanego.
– Krzysiek, przepraszam – powiedział cicho. – Wiem, że zawaliłem. Chciałem dobrze, ale nie wyszło.
– Michał, ja też popełniłem błędy. Ale to nie zmienia faktu, że musiałem sam ponieść konsekwencje – odpowiedziałem, starając się zachować spokój.
– Wiem. Jeśli mogę jakoś to naprawić... – zaczął, ale przerwałem mu.
– Nie ma co naprawiać. To już przeszłość. Ważne, żebyśmy wyciągnęli wnioski na przyszłość – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy.
Chociaż wtedy Michał przepraszał i obiecywał poprawę, tak naprawdę nigdy mu nie wybaczyłem. Czułem, że jego przeprosiny przyszły za późno i były niewystarczające. Całe to nasze biznesowe partnerstwo doprowadziło mnie koniec końców do długów, z których przez długie lata musiałem się wydobywać.
Zamiast realizować marzenia o własnej firmie, musiałem zmierzyć się z brutalną rzeczywistością bankowych zobowiązań i finansowych problemów. Nasze wspólne marzenia o sukcesie stały się moim osobistym koszmarem. Mimo że czasami zastanawiam się, czy mógłbym postąpić inaczej, jedna rzecz jest pewna – nigdy już nie zaryzykuję biznesu z rodziną.
Krzysztof, 37 lat
Czytaj także:
„Dla mojej Ani rzuciłem wszystko i zostałem etatowym tatusiem. Podziękowała mi, przyprawiając rogi z innym facetem”
„W każdy weekend żona każe mi kopać grządki na działce. Polubiłem machanie łopatą, gdy dokopałem się do łóżka sąsiadki”
„Ukochany wyciągnął mnie z biedy i nauczył kochać. Miałam żyć przy nim jak w bajce, ale wydarzyła się tragedia”